Między starą a młodą lewicą

Między starą a młodą lewicą

„Nowa lewica” to na razie drobnica. Nim zdobędzie poparcie, „stara” musi utrzymać się przy życiu

Gdyby nie osobisty list Wojciecha Olejniczaka i Grzegorza Napieralskiego z prośbą o opinię o „Założeniach Konstytucji Programowej SLD”, nie zabierałbym głosu. Moja chata z kraja, a poza tym tyle już było programów… Deklaracje deklaracjami, mogą być szczytne i piękne, a w praktyce politycznej partia popełnia niewybaczalne błędy. I to jest właśnie przypadek SLD. Bardzo mądre myśli programowe, ważne w jednoczeniu ludzi lewicy wokół jakiegoś rdzenia wartości, zapisano już na setkach stron – i tyle z nich zostało. Oraz czcze obietnice. Być może należy owe zapisy powtarzać, bo nawet ich autorzy zapominają. Jednak zapomnieć nie sposób konkretów, praktyki politycznej, błędów kierownictwa SLD. Potencjalny elektorat Sojuszu – zwłaszcza my z PRL-u – ma w pamięci owe błędy. W ostatnich wyborach parlamentarnych jeśli głosowano na swoich, to – mimo wszystko; raczej wybierano absencję lub kogoś innego, np. dając się złapać na lep Lepperowi.
Zaproponowany do dyskusji tekst założeń programowych, nazywanych bez potrzeby tak pretensjonalnie – konstytucją nowego SLD, oceniam jako pożyteczny, po dalszych pracach redakcyjnych nawet do przyjęcia. Jednak lektura pierwszych stron zniechęca, czyta się je z rosnącym rozdrażnieniem. 1) Po cholerę taki wstępniak z pytaniami o lewicę i politykę (co to oznacza, że jesteśmy lewicą, że uprawiamy politykę)? Przecież o tym właśnie mówi się w całym dokumencie, on jest odpowiedzią. 2) Są tam – zaraz na początku – i jakieś akademickie kawałki, i publicystyczne dyrdymały, nawoływania tak ogólne, że nic nieznaczące; banały, z których bez szkody należy zrezygnować. W moich szkolnych czasach mówiono o wypowiadających się w takim stylu, że leją wodę. Wniosek: konieczne są radykalne skróty; można wykreślić nawet całe fragmenty, bez szkody dla meritum, przeciwnie – całość zyskałaby na wartości.
3) Właściwie do każdego wiersza, w jakie ułożono zdania („Lewica patrzy w przyszłość. / Lewica jest wrażliwa” itp.), łatwo dopisać opaczne złośliwości i obśmiać, daje się pole do popisu dowcipnisiom. Co z takich okrągłych zdań i wyliczanki (lewica to, lewica tamto…) może wynikać dla praktyki politycznej partii lewicowej, o coś walczącej? 4) Dokument jest „dziurawy”, tzn.

pominięto wiele spraw ważnych dla partii opozycyjnej,

zwłaszcza w obecnej sytuacji politycznej, kontrowersyjnych, a nawet stanowiących przedmiot konfrontacji. Z pewnością wymienią je inni recenzenci, ja skupię się na uwagach natury ogólnej, polemicznych, jakie podczas czytania zapisałem na marginesach.
Z dokumentu nie dowiemy się, dlaczego potrzebny jest „nowy SLD”? Napisano jedynie, że powstał „dzięki uwzględnieniu swoich wcześniejszych błędów i zaniechań” – zdanie, coś pięknego! – zwłaszcza słowo „dzięki” jest w tym kontekście bardzo wymowne (łatwiej się domyślić, jakiej proweniencji ludzie to pisali). Chwalenie się „czterema zasadniczymi zwrotami”, jakich rzekomo dokonano, jest na wyrost, to jakieś propagandowe cztery kawałki, bez konkretnej treści, enigmatyczne określenia, które nie pasują do „nowego”, bo to język poprzedniej ekipy, a nawet jeszcze wcześniejszy, styl z czasów PZPR. Powiedzieć tyle, znaczy nic nie powiedzieć, zbyć problem.
Pomysł z tym „nowym SLD” potraktuję osobno i na nim się skupię. Nowe, proszę panów, jest kierownictwo, a partia jest, na razie, ta sama – chciałoby się wiedzieć, co zrobić, żeby nie była taka sama, że użyję pamiętnego zwrotu. Inaczej mówiąc: powinna i może być inna. Mądrzejsza po szkodzie. Dlaczego tak uważam – o tym dalej.
Czytelnicy „konstytucji”, jeśli już wezmą do ręki ten tekst, zauważą ze zdziwieniem, że nie ma w nim – na przyszłość – owej mądrości po szkodzie; ba, historię w ogóle zbywa się milczeniem. Dlaczego? Śmiem twierdzić, że wcale nie za sprawą nowego, młodego kierownictwa, które z natury rzeczy chce patrzeć wprzód, woli budować „nową lewicę”, niż babrać się w tym, co było, minęło. Kierownictwo się zmieniło, ale coś mi się zdaje, że myśli formułują im poprzednicy; ci sami i na swój sposób. W tym przekonaniu utwierdza mnie wypowiedź, dokładnie na ten temat, byłego sekretarza generalnego (K. Janik, „Lewica i jej historia”, „Trybuna” z 24.04.br.).
Autor „ze zdumieniem” zauważa, że debata zmierza „w jakimś dziwnym kierunku”, bo „zasadnicze emocje zabierających w niej głos” dotyczą nieobecnej w dokumencie historii i tradycji. A przecież „jeśli chodzi o historię i tradycje lewicy, to osiągnęliśmy w tej sprawie porozumienie. Materialnym tego świadectwem jest Deklaracja I Kongresu SLD ťNasze tradycje i wartościŤ. W tej sprawie, w ciągu ostatnich sześciu lat, nic się nie zmieniło. Nie odkryto żadnych nowych prawd o naszej przeszłości. (…) Nie ma też żadnego usprawiedliwienia dla tych dyskutantów zabierających głos na łamach ťTrybunyŤ, którzy tego dokumentu nie znają lub, de facto, odwracają się do niego plecami”.
No i o co chodzi – zdaje się pytać czołowy do niedawna polityk Sojuszu – była deklaracja? Jego zdaniem, SLD robi swoje w obronie pokoleń, które żyły i współtworzyły PRL. Na papierze. Tymczasem dyskutanci chcą, żeby o tym mówić, „ale co trzeba robić w tej sprawie, niewiele lub nic nie mają do powiedzenia”. Ejże, a kto ich o to pytał? A gdzie mają o tym rozprawiać; a czyj to obowiązek inicjować taką debatę, inspirować zbiorowe myślenie, organizować ludzi w proteście wobec tego, co się dzieje?

A dzieje się źle, nie bez winy polityków SLD.

Na papierze wszystko się zgadza; mieli deklaracje i programy, teraz napisali konstytucję. AWS zaś robiła bezkarnie, co chciała, z historią PRL i „postkomunistami”, a teraz PiS ma jeszcze większe pole do popisu. Kto im przeszkodzi w „polityce historycznej” i ściganiu „zbrodni komunistycznych” przez IPN? Racja, nic się nie zmieniło. Janik odradza wchodzenie w spory o historię i fakty historyczne, nawołuje: „Patrzmy wprzód”, „Ścigajmy się o przyszłość”. On też się nie zmienił! Przypomnę, co pisał 3 marca 1999 r., w tym samym miejscu, pod tytułem „Dylematy lewicy”:
„Maleje elektorat ideologiczny – zarówno z lewej, jak i prawej strony. To jest naturalne. To będzie narastać. Mamy tego świadomość na lewicy. Socjaldemokracja Rzeczypospolitej nie chce i nie może już być łącznikiem z przeszłością. Tu nie ma wyboru. Jeśli chcemy zerwać z tradycją piętnastoprocentowego wyniku wyborczego lewicy w Polsce (tyle przed wojną uzyskiwała PPS), to musimy uciekać do przodu, budować pomosty w przyszłość. Nie będziemy także wspólnotą biografii. (…) To oznacza, że przyszedł czas na ostateczne zerwanie z pezetpeerowską przeszłością, z kompleksami i obawą przed pogorszeniem swojego politycznego losu. Zdobyte dotychczas 30-procentowe poparcie społeczne już nie wystarcza”.
Oni – mam na myśli niedawnych partyjnych liderów – postawili sobie zadanie:

„zmniejszyć elektorat negatywny

Sojuszu”. Pamiętamy reakcje czołówki politycznej SLD, zwłaszcza osób bliskich Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, często ich zupełną bierność, gdy manipulowano historią PRL, kłamano na temat „Solidarności” i stanu wojennego, poniewierano ludzi z PZPR, ich dorobek. Kokietowali, mizdrzyli się do obcych, lekceważąc swoich, mając ich za nic. Pewni swego, jak widać, zakładali lekceważąco, że głosy ludzi z PZPR mają jak w banku, bo ci są bez wyboru. Wyliczyli sobie, że trzeba zabiegać o młodzież, bo do urn wyborczych poszedł wyż demograficzny. A może, w co trudno uwierzyć, dawnych towarzyszy partyjnych cynicznie spisywali na straty w ogóle?
„Wybierali przyszłość”! I nadal klepią to samo. Z zawołania do przyjęcia w batalii o prezydenturę dla Kwaśniewskiego, który w przeciwieństwie do Lecha Wałęsy pretendował do tytułu prezydenta wszystkich Polaków – uczynili myśl przewodnią na partyjny (a więc stronniczy!) użytek w wyborach parlamentarnych. Jak zapomnieć, że były przewodniczący Sojuszu, też pewny poparcia swoich, zabiegał o względy „wszystkich świętych” – hierarchów kościelnych, wielkiego brata, nawet szpiega Kuklińskiego i różnych takich (jakby też chciał zostać prezydentem i zwiększał elektorat).
Teoretycznie Janik i podobnie myślący o przeszłości niby mają rację. Tyle że w praktyce, jak się okazało, od przeszłości uciec nie sposób. Nawet nie pozwolą. Ani Oni, ani My. Jak zauważyłem, nie tylko mnie się nie podobało, kiedy Wojciech Olejniczak „mówił Janikiem” o PRL. Coś podobnego słyszałem również z ust

posła Ryszarda Kalisza – ikony dobrobytu III RP.

On także, wzorem swego byłego pryncypała, odcina się od przeszłości. Czy można mieć do nich pretensję, że dystansują się od czasów Polski Ludowej? Wyznania te, tak w ogóle, są do przyjęcia ze zrozumieniem. Jednak wypowiedzi te padają z samych szczytów SLD, nie „tak w ogóle”, lecz w konkretnej sytuacji i otoczeniu politycznym, wobec znanych okoliczności PiS-owskiej polityki historycznej. Chcąc nie chcąc, działacze partyjni Sojuszu stają po przeciwnej stronie niż „my z PRL-u”. Czy to ma być odpowiedź na wszechobecne kompromitowanie tego, co stanowi trwały dorobek Polski Ludowej, poniewieranie dokonań starszych pokoleń przez prawicę i kościelnych agitatorów? Sojusz zawsze miał i ma obowiązek czynnie reagować na to, co wyrabia przeciwnik polityczny. A jeśli nie, to go wyborcy rozliczą. Lepiej już zmilczcie, skoro tchórzliwie nie chcecie bronić swoich, „twardego” dotąd elektoratu.
Najpierw pod pręgierzem postawiono gen. Jaruzelskiego, teraz członków WRON oskarża się jak zbrodniarzy o udział w zbrojnym związku przestępczym; a zarzut zbrodni komunistycznej, w interpretacji IPN, można postawić każdemu „funkcjonariuszowi państwa komunistycznego”, czyli komu będzie trzeba; „gumowe” paragrafy na to pozwolą. Właśnie mamy kazus: pani prokurator z Łodzi chwali się „Gazecie Wyborczej” (5 maja), w jaki sposób „znaleźli punkt zaczepienia”, żeby oskarżyć byłego dyrektora tamtejszego ośrodka telewizyjnego za weryfikację dziennikarzy w pierwszych miesiącach stanu wojennego.
Mściciele pokazali już nieraz, co potrafią, przy milczącej bierności posłów lewicy, którym wydawało się, że ich to nie dotyczy, tymczasem jeden po drugim ciągani są po prokuraturach i różnych komisjach. Nawet Kwaśniewski się doczekał. Załatwić można każdego, wystarczy np. oskarżenie o korupcję, a o to nietrudno, nim sprawa się wyjaśni, delikwent odsiedzi parę miesięcy, a dyspozycyjne i żądne sensacji media wysmażą go żywcem na marmoladę.
Gen. Jaruzelski się nie myli, przewidując, że „na celowniku znajdą się następni, w tym tzw. postkomuniści. Nawet jeśli wówczas na świecie ich nie było. Wystarczą geny” („Trybuna”, 2-3.05.br.).
Właśnie za walkę z PRL przypinają ordery, a zmitologizowaną „pamięć” uczyniono kijem na lewicę. „Genetyczni patrioci” ruszyli do ataku na „genetycznych postkomunistów”. Ubezwłasnowolniona lewica, z powodu własnych błędów, na własne życzenie, znalazła się w defensywie i nic nie wskazuje, żeby stać ją było na kontratak, konsolidację swoich potencjalnych wyborców w obliczu zagrożenia. A zbliżają się wybory samorządowe, być może także parlamentarne. W okolicznościach zimnej wojny domowej czołowi politycy SLD odżegnują się od przeszłości, chcą wybierać przyszłość, ciekawe, czy ich wybiorą.
Wyborcy na ogół nie czytają programów, deklaracji i podobnych dokumentów partyjnych. Jaki mają do nich stosunek, dosadnie napisał kiedyś Jerzy Urban w liście otwartym do Leszka Millera, dosłownie powtórzyć się nie da, ale łatwo się domyślić. Założenia programowe, nawet jeśli nazywają się „konstytucją”, to tylko busola przydatna w wytyczaniu pożądanego kierunku. Żeby dojść do celu, trzeba uwzględniać sytuację, obrazowo ujmując, reagować na to, co się dzieje po drodze, omijać przeszkody terenowe, pokonywać labirynty trudności. Dlatego na ogół idzie się drogą dłuższą, nie po linii prostej, jak by się chciało. Analogicznie, pomimo najlepszych i najsłuszniejszych programowych wizji, o decyzjach wyborców przesądza życie, to co się dzieje w kraju, co widzą wokół siebie i jak oceniają bieżące wypowiedzi liderów w konkretnych sytuacjach politycznych.
Program programem, ale SLD znajduje się cały czas w położeniu, na którym ciąży przeszłość, czy nadal chce udawać, że go przy tym nie było? W ciągłym odcinaniu się od przeszłości, w hasłach o przyszłości dawały o sobie znać kompleksy byłych pezetpeerowców. Teraz to samo: „nowy” SLD, ucieczka do przodu, ma podkreślać odcięcie się od starego, czegoś wstydliwego, co było, minęło, oby bezpowrotnie. Jakby przeszłość była wyłącznie i w całości naganna. Dali sobie wmówić wstręt do „twardego” elektoratu, że powinni się wyrzec PRL i PZPR, że mają się wstydzić rodowodu. Przeciwnicy polityczni prowadzą „bitwę o pamięć”, nie przebierając w środkach. Skoro biją –

nie uciekajcie w przyszłość, bo was dobiją po drodze!

Brak szacunku do własnej historii już przyniósł dotkliwe straty. Czy Sojusz będzie, jak dotąd, przyglądać się biernie temu, co wyprawia prawica, czy przeciwnie, przyjmie wyzwanie i pójdzie do zwarcia? Każda okazja dla opozycji jest dobra.
Pewnie zostanie to przyjęte ze zdziwieniem, ale uważam, że SLD ma, zwłaszcza teraz, do odegrania rolę konserwatywnej lewicy. O takiej potrzebie pisał swego czasu Bronisław Łagowski, zauważając, że to właśnie partii socjaldemokratycznej o rodowodzie PRL-owskim przypadła funkcja partii konserwatywnej, broniącej państwa, jego przeszłości i przyszłości przed ruchem anarchistycznym i syndykalistycznym, powstańczo-rewolucyjnymi mitomanami z „Solidarności”. Przewidywał, że porzucenie przez SLD zadania obrony PRL przed „solidarnościową retroaktywną delegalizacją” nie przysporzy tej partii nowych zwolenników, lecz raczej pozbawi części dotychczasowych” („Przegląd Tygodniowy” z 14.07.1999 r.).
Chcąc nie chcąc, dziś także taką rolę SLD powinien odgrywać, chociażby ze względów taktycznych, na życzenie wyborców, którzy oczekują więcej lewicowego konserwatyzmu, jak sądzę bez szkody dla pryncypiów. Nie ma co się silić na nowoczesność, przynajmniej na czas rządów koalicji fanatyków, czyli do następnych wyborów. Należy stawać do konfrontacji, gdy trzeba bronić konstytucji, praw człowieka i obywatela, liberalno-demokratycznych zdobyczy, prawdy o PRL i powojennej historii Polski, przeciwdziałać zawłaszczaniu państwa przez rządzącą formację, odwetowym zapędom prawicy, awanturnictwu politycznemu, polowaniom na osobistości o niezależnych poglądach, chronić ludzi przed bojówkarzami LPR, dyskryminacją za przekonania, nietolerancją wyznaniową i obyczajową.
Czy to znaczy, że program na przyszłość nie jest potrzebny? Jedno drugiemu nie przeczy. Cóż to byłaby za partia bez wizji programowej? Bez możliwości porozumienia na tej programowej płaszczyźnie z młodymi dla pokoleniowej ciągłości. Po zmianie kierownictwa niech się zmienia partia; niekoniecznie w nową, wystarczy, że w inną. Do nowej lewicy można i trzeba aspirować, trzymać ten kierunek. „Nowy” znaczy w domyśle nowoczesny, radykalnie zmieniony. Z nowością łatwiej zbliżyć się do „młodej lewicy”, tej, która cały czas krytykuje „starą”. Pomimo krytyki młodych ideowych zapaleńców stara lewica – w obecnych okolicznościach – musi być umiarkowanie konserwatywna. Młodym należy tworzyć warunki do politycznego działania, jednak czupurne wezwania nowej, młodej lewicy odłóżmy na nieco lepsze czasy, kiedy ona się umocni.
Nim „nowa lewica” zdobędzie jakie takie poparcie społeczne, „stara” musi utrzymać się przy życiu. Przeżyć w głosowaniach wyborczych może tylko, zwracając się „po prośbie” do milionowej rzeszy dawnych członków PZPR i ich rodzin. Jeśli ci z PRL pokażą gest Kozakiewicza, skończycie jak jeden z sekretarzy generalnych – przegraną w rodzinnych stronach, chociaż startował do Sejmu z pierwszego miejsca na liście. Czy aby nie z powodu głupstw, jakie słyszeliśmy i czytaliśmy w jego wykonaniu?
„Nowa lewica” – to na razie drobnica.

Bez elektoratu liczącego się w wyścigu do parlamentu,

gromadka młodych gniewnych pięknoduchów przekonanych, że SLD jest „lewicą bez ducha”. Pod tym tytułem publikował swoje pretensje do starej lewicy Sławomir Sierakowski. Przy każdej okazji życzy jej, by jak najszybciej wyzionęła ducha. Na rynku politycznym takie nazwisko to ceniony, renomowany znak firmowy. Niestety, zdarzają się podróbki. Pewności nie ma, na razie liczy się oryginał – Iza Sierakowska. Ona bez wątpliwości wróci do parlamentu, jeśli zechce, a lewica skłócona się pogodzi.

Autor jest profesorem, organizatorem i długoletnim pierwszym dyrektorem CBOS oraz GfK Polonia. Obecnie w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Rzeszowskiego

Wydanie: 20/2006, 2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy