Nie mieści się w głowie

Nie mieści się w głowie

Wielkanoc – odwiedzam mały cmentarz przy niewielkim mieście. Zawsze zadziwia mnie, jak żyją te wiejskie i małomiasteczkowe cmentarze, nie tylko w czasie świąt płoną tam znicze i są świeże kwiaty. Miejski cmentarz zdaje się przy takim prowincjonalnym opuszczony i martwy. To nie tylko żywa pamięć, ale i obawa, co ludzie powiedzą. W małym mieście wszyscy znają żywych i martwych. I nikt nie chce być gorszy w trosce o groby. Trwa wyścig w demonstracji pamięci. Tak czasami małość służy wielkości.

W rodzinnym domu mojej żony czarno-białe ślubne fotografie jej dziadków, pradziadków. W pociemniałych drewnianych ramkach. Pomyśleć, że tylko tyle zostaje po ludziach. Potem już w swoim domu wkładałem nasze kolorowe ślubne zdjęcie w ramki. Jakbym wchodził w ślady wydeptane w topniejącym śniegu. Po pisarzu zostają wiersze, książki, ale one też żyją chwilę. Za mojego życia w niebyt odeszły trzy generacje pisarzy. Musimy zapominać, by zrobić miejsce na to, co nowe; rozpadają się przedmioty, by ustąpić miejsca nowym.

W domu w lesie wielkanocne spotkanie. Są trzy generacje, czwarta biega na czworakach. Jak zawsze przy takim rodzinnym spotkaniu uderza mnie, jaki jest postęp w kolejnych pokoleniach, w urodzie, inteligencji… Unikaliśmy tematu politycznego, za smacznie było, ale podstępnym pytaniem ustalam, że teść, jedyny wśród obecnych pisowiec, jednak nie wierzy w zamach smoleński, za to jest pewien, że winny katastrofy jest gen. Błasik, który wszedł do kabiny pilotów. Tuż przed finałem świątecznego spotkania szybko jednak omawiamy cały arsenał osobliwości, od bomby termobarycznej do kondycji umysłowej Macierewicza. Kuzynka żony mówi, że słyszała, że Misiewicz jest nieślubnym dzieckiem Ojca Dyrektora. Myślę: oto przykład, jak ludzie chcą racjonalnego wyjaśnienia irracjonalnych zachowań. A Misiewicz to już postać legendarna. Na dodatek cudnie wygląda – nalane oblicze w kształcie gruszki, młody człowiek, który dobrze wie, gdzie są konfitury. Ale za bardzo się nimi objadł. I cała partia doznała niestrawności. Ktoś trafnie zauważył, że tak wielu próbowało, ale dopiero Misiewiczowi udało się zdetronizować Nikodema Dyzmę. Jednak mała przesada. Dyzma w finale zostaje bodaj premierem. A w powieści Jerzego Kosińskiego „Wystarczy być” ogrodnik z niedorozwojem umysłowym zostaje prezydentem Stanów Zjednoczonych. Trump mimo wszystko jest bardziej rozgarnięty, za to z poważnym niedorozwojem emocjonalnym. Misiewicz był zaledwie na początku drogi do wielkiej kariery. A przepadł przez te przeklęte liberalne media. Przejął się tymi mediami nawet prezes.

Doprawdy, prywatne media strasznie mieszają prezesowi. Trzeba coś z tym zrobić. Przez nie PiS może nawet przegrać wybory. Im bardziej może przegrać, tym bardziej nie może. Oddać państwo tak przygotowane na tyranię w ręce śmiertelnych wrogów – to się w głowie nie mieści. Ani mnie, ani prezesowi. Sztaby więc już się zastanawiają, jak ten dramat rozwiązać dla dobra Polski. Wśród moich licznych znajomych już nikt nie wierzy, że oni po dobremu, czyli demokratycznie, oddadzą władzę.

Wracając do Macierewicza i jego dzieł, śmiało można powiedzieć, że nikt w ostatnim czasie nie zrobił dla polskiej demokracji tyle, ile ten człowiek, coraz wyraźniej obłąkany. Uświadamia nawet słabo widzącym i myślącym, z czym mamy do czynienia i dokąd zmierzamy.

Na spacer z dziećmi do pobliskiego lasu. Widzę, że już najwyższy czas wybrać się na zbieranie śmieci, dominują butelki i puszki po piwie, las ich pełen po zimie. Tylko ja zbieram tu śmieci i muszę być uważany za dziwaka. Myślę: między tym butlami, czyli polskim niechlujstwem, a katastrofą smoleńską jest wyraźna, dobrze wydeptana ścieżka.

Jadę na zmianę opon do pobliskiego zakładu. Jestem stałym klientem. Z właścicielem rozmawiam o polityce. Mówi: jestem prosty człowiek, ale nie dam z siebie robić idioty. Dyskutujemy o najbardziej odrażających konformistach, takich jak Czarnecki i Sasin, i że gdyby naczelnik zarządził, że z powodów patriotycznych trzeba chodzić na czworakach, gorliwie usprawiedliwialiby to zarządzenie. Zmieniając oponę, właściciel zakładu konkluduje: „Powiedzieliby, że napęd na cztery kończyny jest bardziej efektywny”.

Na spotkaniu autorskim w M. Zaczynam się bać podawania nazw miejscowości, by nie szkodzić organizatorom. Jak zwykle w małych miasteczkach jest świetna, żywa publiczność. W Warszawie czy w Krakowie nie do pomyślenia, by przyszło tylu ludzi. To oczywiście w 90% kobiety. Jak zjawiają się mężczyźni, to na ogół czegoś dziwni. Ani słowa nie powiedziałem o polityce. A okazało się, że było takie oczekiwanie; po spotkaniu, gdy rozmawiałem z ludźmi, wyrażali oburzenie, trwogę, niepewność. I mroczne widzenie przyszłości. Pytają, co to będzie. Co mam im mówić? Szlag PiS trafi, to jasne, tylko kiedy? Pan Tomek, robotnik, alkoholik, który porządkuje nam ogród, twierdzi, że za rok. Trzymam go za słowo.

Wydanie: 17-18/2017, 2017

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 13 maja, 2017, 17:24

    Po rytualnym poklepaniu Herberta, że wielkim artystą był, Jastrun znów walnął:
    W Polsce osoby publiczne nie cierpią na psychiczne schorzenia. Czy nie czas zerwać z tą tradycją? Herbert był chory na cyklofrenię (depresja z fazami obniżenia nastroju i pobudzenia). To zapewne w tej ostatniej fazie szokująco, brutalnie zaatakował wielu, jakoś nisko, niemądrze.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy