Miliardy do stracenia lub zyskania

Miliardy do stracenia lub zyskania

Rząd chce zakończyć spór z Eureko o prywatyzację PZU

Czy dobiegnie końca trwający od ponad sześciu lat konflikt dotyczący prywatyzacji PZU? Obie strony, nasze Ministerstwo Skarbu i holenderska grupa Eureko mająca dziś 33% akcji PZU, deklarują chęć porozumienia, za kilka dni mają rozpocząć się rozmowy. Ich stawką jest dokończenie sprzedaży większości akcji naszego ubezpieczeniowego giganta i ewentualne odszkodowanie, jakiego domaga się holenderski inwestor za straty poniesione w związku z odwlekaniem tej prywatyzacji.
Przypomnijmy, że w 1999 r., gdy rządziła AWS, 30% akcji PZU SA sprzedano Eureko i BIG Bankowi Gdańskiemu za ok. 3 mld zł. Pozostałe 21% akcji dające większość, inwestor miał kupić w chwili debiutu giełdowego PZU. Gdy w 2001 r. władzę objął SLD, rząd Leszka Millera uznał, iż ta umowa stanowi naruszenie interesów państwa polskiego. Twierdzono, że rząd Jerzego Buzka faworyzował Eureko, przedwcześnie wyłączył z negocjacji drugiego potencjalnego inwestora, Axę, że urzędnicy zgodzili się – być może nie bezinteresownie – na zaniżenie wartości PZU. W 2002 r. resort skarbu zablokował sprzedaż 21% udziałów i wejście PZU na giełdę. Eureko wystąpiło zaś przeciw stronie polskiej do arbitrażu międzynarodowego. Rząd Millera, targany kolejnymi kryzysami, nic więcej nie zrobił, by wywalczyć korzystniejszą umowę. Jego następca Marek Belka też nic, bo sam był gorącym zwolennikiem dokończenia prywatyzacji PZU i ugody z Eureko.
W trybunale arbitrażowym zapadło orzeczenie korzystne dla Eureko, potwierdzone w kolejnych instancjach. Uznano, że Polska naruszyła polsko-holenderską umowę o ochronie inwestycji. Potem, w listopadzie 2007 r., rozpoczął się drugi etap postępowania arbitrażowego, mający prowadzić do ustalenia wysokości odszkodowania dla Eureko od skarbu państwa. Oficjalnie Eureko nie podało wysokości roszczeń, nieoficjalnie padają sumy od 8 do nawet 35 mld zł.
Wcześniej sprawą zajęła się też polska prokuratura, która zaczęła badać, czy w trakcie prywatyzacji PZU nie doszło do złamania prawa oraz przekroczenia uprawnień (i bada do dziś), w 2005 r. powołano zaś sejmową komisję śledczą do oceny prawidłowości tej transakcji.

Prywatyzacja do unieważnienia

Raport komisji, przyjęty jednogłośnie na kilkanaście dni przed wyborami zwycięskimi dla PiS, brzmiał druzgocąco. Posłowie uznali, że złamano przepisy określające tryb sprzedaży akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw, naruszono prawo bankowe, bo BIG Bank Gdański, kupując akcje PZU, przekroczył normy ostrożnościowe, przyznano inwestorowi za daleko idące uprawnienia (cztery miejsca w ośmioosobowej Radzie Nadzorczej PZU).
Całą umowę należy zaś określić jako sfałszowaną, bo ręcznie przerobiono datę jej realizacji. Zdaniem komisji, „stworzono możliwość taniego przejęcia PZU” i uniemożliwiono zbudowanie „silnego polskiego koncernu finansowo-ubezpieczeniowego”. Polityczna odpowiedzialność ciąży na Jerzym Buzku. Osoby bezpośrednio odpowiedzialne za prywatyzację to byli ministrowie skarbu w rządzie AWS, Aldona Kamela-Sowińska i Emil Wąsacz, których należy postawić przed Trybunałem Stanu, a jeden z ówczesnych dyrektorów w resorcie skarbu jest zdaniem komisji podejrzany o przyjęcie korzyści majątkowej.
Komisja śledcza stwierdziła, że od umowy trzeba odstąpić, gdyby zaś minister skarbu się z tym ociągał, należy skierować do sądu powództwo o jej unieważnienie.

PiS umywa ręce

Gdy po wyborach władzę objęła PiS-owska ekipa, jak najdalsza od ciepłych uczuć wobec wszelkich prywatyzacji, wydawało się, że za chwilę wióry polecą z osób uznanych za winne przez komisję śledczą – i z całej umowy sprzedaży PZU. Tymczasem nie podjęto żadnych działań.
– To zrozumiałe, bo argumenty komisji śledczej były tak naciągane i wątpliwe, że nie dawały podstaw do jakichkolwiek kroków. Chciano epatować opinię publiczną rzekomymi zarzutami, których nie mógłby obronić żaden prawnik. Przykładem jest choćby rzekome „sfałszowanie” umowy prywatyzacyjnej, polegające na ręcznym skreśleniu daty wykonania umowy i wpisaniu daty o pięć dni wcześniejszej, 10 listopada 1999 r. To absurd, resortowi skarbu zależało na tym, by o te pięć dni wcześniej otrzymać pieniądze za akcje PZU i dlatego za obopólną zgodą zmieniono datę realizacji umowy, potwierdzając to parafami obu stron. Tak mógłbym podważyć praktycznie każdy z zarzutów sejmowej komisji śledczej. Mimo naszych trzykrotnych próśb komisja nie wezwała na świadka przedstawiciela Eureko – mówi Michał Nastula, prezes Eureko Polska, który podkreśla że komisja pracowała w okresie przedwyborczym i żadne ugrupowanie desygnujące do niej swych przedstawicieli nie chciało występować w roli zwolenników prywatyzacji.
Podobnego zdania jest też Emil Wąsacz, uważający, że raport komisji był wynikiem gry politycznej, mającej umocnić w Polsce atmosferę wrogą prywatyzacji. Wąsacz, w odróżnieniu od Kameli Sowińskiej, przed Trybunałem Stanu nawet stanął, choć bardziej za prywatyzację Domów Centrum i Telekomunikacji Polskiej niż za PZU, ale oczywiście sprawę umorzono. Trwa teraz niemrawe postępowanie odwoławcze, które z pewnością skończy się niczym. Ekipa Jarosława Kaczyńskiego miała wielkie zakusy na Wąsacza, Zbigniew Ziobro zorganizował mu efektowne zatrzymanie i konwój do celi, ale i to okazało się klapą, bo sąd uznał, iż nie było żadnych podstaw, i przyznał Wąsaczowi odszkodowanie. Nie da się też ukryć, że niektóre zarzuty, np. to, że Eureko i BIG Bank Gdański kupili akcje PZU na kredyt, okazały się gołosłowne, gdyż inwestor przedstawił dokumenty, mówiące, iż transakcja została sfinansowana ze środków własnych.

Faworyt nie do pokonania

Pos. Ryszard Zbrzyzny (LiD), członek komisji śledczej ds. prywatyzacji PZU, uważa jednak, że nie można twierdzić, iż zarzuty komisji były miałkie i nieuzasadnione. – Prywatyzacja PZU stanowiła przekręt. Spółkę sprzedano za tanio, wyceniono ją bez należytej staranności, złożono Eureko obietnicę sprzedaży pakietu akcji dającego większość, dopiero wtedy gdy drugi konkurent już nie uczestniczył w rokowaniach. Wszystko to stanowiło naruszenie prawa – wylicza Ryszard Zbrzyzny, uważający, że holenderski inwestor był faworyzowany.
Jego zdaniem, to, że rząd PiS nic nie zrobił dla realizacji wniosków sejmowej komisji śledczej, wynika z faktu, iż za dużo ludzi w tej ekipie było zainteresowanych ukręceniem sprawie łba. Komisja wykazała bowiem, że nieprawidłowa prywatyzacja PZU obciąża również i ludzi z PiS. – Poseł Gosiewski podczas prac komisji wyróżniał się aktywnością i nie zostawiał suchej nitki na osobach odpowiedzialnych za tę transakcję. Po wyborach nawet słowem się nie zająknął, że z wnioskami komisji należałoby coś zrobić – mówi Zbrzyzny, który uważa, że jedną z osób, która przyczyniła się do niefortunnej prywatyzacji PZU, jest sam Lech Kaczyński, w latach 2000-2001 minister sprawiedliwości.

Złamali, bo się skarżyli

Ekipa PiS ograniczyła się do wycieczek słownych pod adresem Eureko, których holenderski inwestor nie puszczał płazem. Gdy ówczesny wiceminister skarbu Paweł Szałamacha stwierdził, że skarb państwa wypłaci dywidendę z zysku PZU mimo iż wie, że Eureko wykorzysta te środki na czarny PR i działania skierowane przeciw rządowi, firma wytoczyła proces o naruszenie dóbr osobistych, który wygrała. – Ministerstwo do dziś jednak nas nie przeprosiło, a zasądzone koszty – całe ponad tysiąc złotych – ściągnął dla nas od skarbu państwa komornik – mówi prezes Nastula.
Już po ubiegłorocznych wyborach, gdy PiS żegnało się z władzą, ustępujący rząd postanowił jednak wykazać się nadzwyczajną aktywnością – i minister skarbu odstąpił od zawartej w 1999 r. umowy sprzedaży Eureko akcji PZU. Był to krok bez znaczenia, uczyniony wyłącznie z czystej złośliwości pod adresem następców i mający przyczynić im kłopotów.
PiS-owski resort skarbu stwierdził, iż powodem decyzji jest naruszanie umowy przez Eureko, polegające na złamaniu zapisu umowy, mówiącego, że do rozstrzygania sporów dotyczących tej umowy właściwy jest sąd polski. Eureko zaś zwróciło się do międzynarodowego trybunału arbitrażowego, a nie do sądu w Polsce. Podstawę prawną odstąpienia od umowy stanowi też, zdaniem ministerstwa, kodeks cywilny zawierający ustawowe prawo odstąpienia, którego nie można ograniczyć.
Jest to jednak nader wątpliwy przykład naruszania umowy, świadczący o bezradności i braku kompetencji rządu Jarosława Kaczyńskiego. Ówczesne Ministerstwo Skarbu nie zauważyło bowiem, że Eureko – bardzo sprytnie – zwróciło się do międzynarodowego arbitrażu ze skargą nie o naruszanie umowy sprzedaży akcji PZU, lecz o złamanie polsko-holenderskiej umowy o ochronie inwestycji. W tej umowie żadnych zapisów o korzystaniu tylko z pomocy krajowych sądów zaś nie było.
– Naszym zdaniem pismo ministra o odstąpieniu od umowy nie ma znaczenia prawnego. Przepis kodeksu cywilnego, na który powołał się minister, dotyczy sytuacji, gdy jedna ze stron umowy opóźnia się z realizacją jej zapisów. Eureko z niczym się jednak nie opóźniło – uważa Michał Nastula.
PiS-owskie Ministerstwo Skarbu stwierdziło też w swym piśmie, że zwrócenie się przez Eureko do arbitrażu międzynarodowego jest „przejawem braku szacunku do instytucji sądowych kraju, w którym Eureko jest gościem”. Ten passus został oczywiście z uwagą przeczytany przez inwestorów zagranicznych, rozważających ewentualne inwestycje w Polsce.

Rozmowa za wiele miliardów

Co teraz? Na 17 stycznia zapowiedziano pierwszą rundę rozmów o dokończeniu prywatyzacji i zawarciu ugody z Eureko. Oczywiście, strona polska może też próbować szczęścia w drugim etapie postępowania arbitrażowego, które ma ustalić wysokość ewentualnego odszkodowania. Zdaniem Ryszarda Zbrzyznego kontynuowanie sporu na drodze sądowej, w dodatku z nikłymi szansami na sukces, groziłoby utratą autorytetu naszego państwa wśród inwestorów zagranicznych.
– Czym innym jest jednak umowa – a umów trzeba dotrzymywać – czym innym zaś odpowiedzialność, którą powinny ponieść osoby bezpośrednio zaangażowane w tę niefortunną prywatyzację, czyli zwłaszcza Emil Wąsacz i Aldona Kamela-Sowińska – wskazuje Zbrzyzny.
Rząd zamierza doprowadzić do ugody z Eureko, rozważane są różne scenariusze, także ten, że Holendrzy… sprzedadzą akcje PZU. – Twierdzę, już nie po raz pierwszy, iż Eureko nie zamierza pozbywać się akcji PZU – podkreśla jednak prezes Nastula.
Poważnie brany pod uwagę jest natomiast wariant rozwoju sytuacji zakładający iż Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju kupi 21% akcji PZU, przechowa je do czasu debiutu giełdowego PZU, a potem odsprzeda Eureko.
Najbardziej jest tym zainteresowany sam EBOiR, który pobrałby stosowną prowizję. Dlatego w roli mediatora między stroną polską a Eureko miałby wystąpić Kazimierz Marcinkiewicz, dziś jeden z dyrektorów EBOiR.
– Jeśli obie strony mogą na siebie patrzeć i wyrażają wolę rozmów, to nie bardzo rozumiem, do czego potrzebny jest mediator – powątpiewa prezes Eureko, zauważając, że mediatorem powinna być osoba niezwiązana teraz ani wcześniej z żadną ze stron, czego o byłym premierze nie da się powiedzieć. (Dawniej Marcinkiewicz jako przewodniczący sejmowej Komisji Skarbu niespecjalnie skłaniał się, delikatnie mówiąc, do ugody z Eureko, jako premier też nie wykazywał woli porozumienia). Nastula nie wyklucza jednak, że Marcinkiewicz może odegrać jakąś pozytywną rolę w załagodzeniu tego sporu.
Oczywiście wykluczone jest, by Polska miała płacić gigantyczne odszkodowania idące w dziesiątki miliardów złotych, na świecie nie zdarzają się takie precedensy. Co do tego jednak, że po tylu latach konflikt o największe towarzystwo ubezpieczeniowe w naszym kraju należy wreszcie zakończyć, nikt nie ma wątpliwości.

 

Wydanie: 02/2008, 2008

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy