Miodowego miesiąca nie było

Miodowego miesiąca nie było

Czy dziennikarze lubią Leszka Millera i jego rząd? „Jak obserwuję zamieszanie wokół matur albo sprawę Andrzeja Kaucza, albo ujawnienie całej prawdy o ustępstwach Polski w negocjacjach z Unią Europejską dopiero w Brukseli, to tak sobie myślę, czy to jest fachowe rządzenie, które pan zapowiadał?”, pytał dziennikarz RMF FM Leszka Millera. Dzień później, również w RMF FM, wypowiadał się Janusz Lewandowski, jeden z liderów Platformy Obywatelskiej. „Belka sięga do kieszeni podatnika, a jednocześnie bardzo w dół weryfikuje, redukuje zamierzenia wzrostu gospodarczego”, mówił poseł, na co dziennikarz usłużnie podsuwał puentę: „To może tak właśnie należy rozumieć budżet „powrotu do rzeczywistości” – to jest rzeczywistość, w której rządzi socjaldemokracja?”. „Rząd wydał wojnę społeczeństwu”, poinformował z kolei na pierwszej stronie „Newsweek”, komentując w ten sposób zamiar (już zrealizowany) opodatkowania odsetek od oszczędności. „Życie”, także na pierwszej stronie, napisało: „Ograbieni lokatorzy” (to o wzroście VAT w budownictwie). Za to tygodnik „Wprost” na okładce zamieścił fotomontaż przedstawiający Leszka Millera w stroju prestidigitatora w towarzystwie przebranego za klauna Andrzeja Leppera. To tylko kilka przykładów pozwalających niektórym posłom SLD formułować tezę, że rząd oraz koalicja SLD-UP-PSL znajdują się pod ostrzałem mediów. Mediów, które kierują się w ocenach sympatiami politycznymi. Tych sympatii nikt nie ukrywa. Wiadomo, że „Gazeta Wyborcza” sympatyzuje z Unią Wolności, że na prawo od „Wyborczej” jest „Rzeczpospolita” i że „Życie” to dziś Platforma Obywatelska. Wiadomo, że prawicowe jest „Wprost” i prawicowy jest „Newsweek”, chociaż na początku bardzo się starał udawać obiektywizm. I że komentatorzy tych (i innych) pism oceniają rzeczywistość przez pryzmat własnych poglądów. I że – zdarza się – prowadzą polityczne gry. Na to nakładają się historyczne reminiscencje – bo polską inteligencją rządzą dziś dwie trumny, PZPR-u i „Solidarności” – co warunkuje określone zachowania. Ale czy to wystarczy, by twierdzić, że owe ataki są efektem politycznej niechęci do rządu i jego zaplecza? Zwolennicy tezy, że bardziej zawinili tu politycy koalicji, mają równie mocne argumenty. Przypominają zachowanie Barbary Piwnik, która nie potrafiła przekonać dziennikarzy do kandydatury prokuratora Kaucza. A także ministra zdrowia, Mariusza Łapińskiego. Podczas niedawnej konferencji poświęconej kasom chorych Łapiński wywołał medialny skandal, okraszając swoje wystąpienie słowami: „Wiem, że są dziennikarze, którzy będą opłacani, żeby pisać dobrze o kasach chorych i źle o Łapińskim”. Następnie wyszedł. Tym wystąpieniem osiągnął niezamierzony cel: piszący o służbie zdrowia, do tej pory nastawieni krytycznie wobec kas chorych, zaczęli nagle ich bronić. Jak więc jest naprawdę? Czy dziennikarze realizują się w niechęci do rządzącej koalicji, mieszając jej prawdziwe błędy z urojonymi, czy też – przeciwnie – błędy ministrów są punktowane przez skrupulatnych komentatorów? „Media jeszcze się nie zdeklarowały”, ocenia Józef Oleksy. „Nie ma na ten rząd nagonki. Uważam, że trwa okres wyczekującej ciekawości”. Michał Tober, kierujący polityką informacyjną rządu, również sprawy racjonalizuje. „Rząd od razu musiał wykonać skok na głęboką wodę, jeśli chodzi o kontakty z dziennikarzami. Bo szybko trzeba było podejmować ważne decyzje dotyczące budżetu, podatków, negocjacji z Unią Europejską. Trudno przy takich tematach mówić o miesiącu miodowym. I trudno mieć pretensję do dziennikarzy, że tego miesiąca nie było. Media są od tego, żeby drążyć. A politycy muszą wyciągać z tego wnioski”, mówi. Pierwszy wniosek Tober wyciąga z „brukselskiej wpadki” – przedstawienia przez szefa MSZ, Włodzimierza Cimoszewicza, w siedzibie Unii Europejskiej nowych polskich warunków negocjacyjnych dotyczących okresów przejściowych na handel ziemią, idących dalej niż ogłoszone parę dni wcześniej w Warszawie. „Z pewnością jest to sytuacja, która nie może powtórzyć się w przeszłości”, deklaruje Tober. „Mimo że nie było z naszej strony żadnych chęci ukrywania, niezręcznie się stało, że przedstawiciele polskiego rządu powiedzieli te słowa nie w Polsce, a w Brukseli. Niechcący daliśmy tym pretekst przeciwnikom integracji”. Kolejne wnioski są również proste. Polityk stoi naprzeciw rozmaitych mediów – tych, które go nie lubią, tych, które traktują go obojętnie, i tych, u których może liczyć na nutę życzliwości. Wiadomo z góry, że nie ma czego szukać w pierwszej grupie – cokolwiek by zrobił, i tak zostanie skrytykowany. Ale jest środek, a raczej większość, czekający na argumenty. I do tych ludzi trzeba umieć dotrzeć. Cierpliwie tłumacząc swoje racje. Przykład tego rodzaju działań dał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 48/2001

Kategorie: Kraj