Mistrzowie nijakości

Mistrzowie nijakości

Polscy sportowcy pozostali wierni zasadzie, że przede wszystkim liczy się udział w igrzyskach

Nie czekając na efektowną, jak zwykle, ceremonię zakończenia letnich igrzysk olimpijskich w Atenach, prezes PKOl, Stanisław Stefan Paszczyk, wspomniał o ewentualnej rezygnacji ze stanowiska. Rychło okazało się, że to tylko „nieporozumienie towarzyskie”, a szef polskich olimpijczyków ma zamiar pozostać u władzy co najmniej do przyszłorocznych marcowych wyborów. Dał sobie czas na przemyślenie przyczyn wyjątkowo mizernego startu naszych reprezentantów. Zdobyli oni zaledwie dziesięć medali, co jest najgorszym osiągnięciem od igrzysk w Melbourne. Wówczas z dalekiej Australii biało-czerwoni wrócili z zaledwie dziewięcioma krążkami, ale było to przed 48 laty! To natomiast, czego teraz byliśmy świadkami na greckich arenach, potwierdza jedno – gorzej już być nie może. Dopiero 23. pozycja w klasyfikacji medalowej uświadamia, że z reprezentacji liczącej się przez lata w wielu najpopularniejszych dyscyplinach staliśmy się sportowym ubogim krewnym.

Mistrzowie nijakości

Prezes Paszczyk nie ukrywa irytacji: – Niestety, spadamy coraz niżej i jeśli nie zostaną podjęte decyzje personalne oraz strukturalne, to nie wiem, czy za cztery lata w Pekinie doczekamy się chociażby ośmiu medali. Dobrze, że w Atenach nie wywalczyliśmy większej liczby medali, powstałby bowiem całkowicie nieprawdziwy, zafałszowany obraz naszej wartości oraz możliwości. Politycy, niezależnie od poglądów, nie robią nic, żeby było lepiej. Nakłady na sport są systematycznie zmniejszane. Pogarszają się też warunki przygotowań olimpijskich, ponadto cała struktura sportu jest przestarzała. Polski sport ginie i potrzebne są energiczne działania od zaraz. Niczego nie wolno odkładać na później – wszystko się rozstrzygnie w najbliższych dwóch, trzech miesiącach.
Greckim dorobkiem biało-czerwonych trudno komukolwiek zaimponować. Oprócz medalistów siedmiu naszych reprezentantów zajęło czwarte miejsca, zdobyto też po dziewięć piątych i szóstych pozycji. Warto sobie uświadomić surową prawdę – uwagę świata, a w ślad za nim sponsorów, przykuwają wyłącznie triumfatorzy. Jeśli chodzi o Polaków, są to Otylia Jędrzejczak, Robert Korzeniowski i Mateusz Kusznierewicz – głównie jednak za poprzednie osiągnięcia i z tej racji, że jest powszechnie znany oraz lubiany w żeglarskim towarzystwie. Podczas poprzednich igrzysk byliśmy mile zaskakiwani wyczynami „nowych” zawodników, dość wspomnieć o Kamili Skolimowskiej czy Szymonie Ziółkowskim. W Atenach, no może poza jedynym rodzynkiem – tyczkarką Anną Rogowską – nikt nas nieoczekiwanie nie uradował. Pojechało 202 zawodniczek i zawodników, a zdecydowana większość zaginęła na poziomie eliminacji. Okazaliśmy się mistrzami nijakości. Większość zdecydowanie zawiodła, dla niektórych – jak dla strzelczyni Renaty Mauer-Różańskiej – nadeszło potwierdzenie, że ich czas już minął. Przez lata mówiło się o polskich specjalnościach (bądź nawet predyspozycjach) w takich dyscyplinach jak lekkoatletyka, boks, ciężary, zapasy, szermierka i strzelectwo. Godzi się też przypomnieć o sukcesach w grach zespołowych, czyli o złotych medalach piłkarzy i siatkarzy. Niemal cały ten historyczny dorobek zmarnowano. W imię czego i dlaczego – doprawdy nie wiadomo.
Jak się wydaje, jedną z przyczyn obecnej degrengolady jest niesłychanie uproszczone, powiedzmy szczerze – wręcz prymitywne spojrzenie polityków na sport. Traktowany przez nich jako „dawne i niesłuszne” narzędzie propagandy. Jednak krajowi służyło zdobycie 23 medali w Tokio (1964), 26 w Montrealu (1976) lub 32 w Moskwie (1980). Dziś sport nie jest w naszym kraju traktowany poważnie. Ale na przykład Amerykanom jakoś to nie przeszkadza i na ateńskich arenach zagarnęli aż 103 kolorowe krążki!
Nisko opłacani trenerzy prezentują, w większości, poziom adekwatny do otrzymywanych wynagrodzeń. Nie podnoszą kwalifikacji, niefrasobliwie traktują swoje obowiązki. Tylko nieliczni, jak opiekun Otylii Jędrzejczak, Paweł Smoliński, współpracują ze sztabem, który tworzą jego asystent, lekarz, masażysta i psycholog. To kosztuje, ale jak wskazują wyniki Otylii, naprawdę się opłaca. Inni szkoleniowcy zrażeni warunkami pracy i wysokością zarobków, czmychają za granicę. Dlatego 15 rzeczywiście wybitnych fachowców pracowało przed ateńskimi igrzyskami z innymi reprezentacjami.

Korzeniowski dołem, Rogowska górą

Najliczniejszą grupę stanowili lekkoatleci. Na ich czele stał człowiek instytucja, czyli oczywiście Robert Korzeniowski. Jeden z niewielu, na których liczyliśmy i nie zawiedliśmy się. Swój chód na 50 km rozegrał we wspaniałym stylu, obronił tytuł mistrza olimpijskiego sprzed czterech i zdobył swój czwarty złoty medal. Kapitalnym występem w Atenach Korzeniowski zakończył przebogatą karierę sportową. Na mecie cieszył się, że opuszcza chodziarskie trasy, nie pozostawiając pustki. W tej samej konkurencji, na 50 km jego młodsi koledzy, Roman Magdziarczyk i Grzegorz Sudoł, zajęli odpowiednio szóste i siódme miejsce. Tak jak pan Robert na dole, tak Anna Rogowska w górze, skacząc o tyczce, wywalczyła w pięknym stylu medal brązowy. Wyprzedzenie konkurentek z Rosji przekraczało jej możliwości, ale najgroźniejszej krajowej rywalki już nie. Tak więc Monika Pyrek, chciała, nie chciała, uplasowała się tuż za podium na czwartej pozycji. Dzielnie poczynał sobie na dystansie 400 m przez płotki Marek Plawgo. Gdyby w finale pobiegł w takim czasie (48,16 s) jak w półfinale, odebrałby brązowy medal, ale skończyło się na szóstej pozycji. Warte odnotowania jest piąte miejsce żeńskiej sztafety 4 razy 400 m i szóste męskiej na 4 razy 100 m. Na więcej liczono w przypadku młociarzy, lecz skończyło się na piątym miejscu Kamili Skolimowskiej i kompletnej klapie Szymona Ziółkowskiego (nie wszedł do finału). Całkiem pokaźne grono polskich lekkoatletów ograniczyło swoje występy do udziału w eliminacjach. Najwyraźniej zdecydowana większość naszych sportowców postanowiła pozostać wierna naiwnej już dzisiaj zasadzie, że przede wszystkim liczy się udział. Dzięki wyczynom naszej megagwiazdy, Otylii Jędrzejczak, na uwagę i cieplejsze słowa zasłużyli pływacy. „Motylia” w minionych czterech latach niemal wszystko podporządkowała jednemu celowi – zwycięstwu na 200 m delfinem. Dopięła swego. Należą się jej wielkie brawa, że niejako w drodze po złoto zgarnęła dwa srebra. Uznanie za odwagę i podjęcie ryzyka, by popłynąć na 400 m dowolnym. Jędrzejczak to jeden z niewielu modelowych przykładów, na czym polega prawdziwy profesjonalizm w sporcie. To nie tylko monotonny, morderczy trening, lecz także kwestia osobowości oraz to „coś” co powoduje, że mamy do czynienia z mistrzostwem najwyższej próby. Dowodem jest wspaniały, jakże ludzki gest – natychmiastowe oddanie złotego medalu na aukcję, by pozyskać pieniądze na walkę z białaczką u dzieci. W cieniu Otylii, ale godne odnotowania, jest czwarte miejsce Pauliny Barzyckiej na 200 m dowolnym. Ponadto dziewiąte pozycje panów – Bartosza Kizierowskiego na 50 m stylem dowolnym oraz Pawła Korzeniowskiego na 1500 m też dowolnym. Pływacy, biorąc pod uwagę niezwykle wyrównaną konkurencję, byli jedną z nielicznych grup, której nie musieliśmy się wstydzić.
Podobnie można powiedzieć o dzielnej dwójce wioślarskiej, Robercie Syczu i Tomaszu Kucharskim, którzy po prawdziwie morderczej walce potrafili obronić tytuł sprzed czterech lata. Tylko Korzeniowski i oni. W tej samej dyscyplinie poszło naszym wedle cyfr – czwórka podwójna była czwarta, a ósemka ósma! W żeglarstwie emocjonowaliśmy się zmaganiami Mateusza Kusznierewicza z aurą i nie zawsze fair poczynaniami rywali. Startujący w klasie Finn Polak i jego liczni zwolennicy nie ukrywali złotych aspiracji, jednak brąz też przyjęli z całym dobrodziejstwem inwentarza, z nieukrywaną radością. Przed ostatnim wyścigiem Mateusz zajmował trzecią lokatę, więc po zakończeniu regat zaczęto mówić, że Kusznierewicz obronił brązowy medal. To spotkało się z natychmiastową ripostą żeglarza, iż on niczego nie obronił, ale ten medal wywalczył! W nieco podobnej sytuacji znajdowała się urodziwa florecistka Sylwia Gruchała. Po jej niezwykle udanych startach w Pucharze Świata zaczęto coraz głośniej mówić o złocie. A jednak pod koniec półfinałowej walki popełniła kardynalny błąd. Przegrywała bowiem jednym punktem i powinna była wyczekać zaledwie kilka sekund do mającej nastąpić przerwy. Zamiast tego rzuciła się do przodu, spotkała się z ripostą i rywalka zadała jej decydujące trafienie. W efekcie skończyło się na wygranej walce o trzecie miejsce. Przy naszej skrótowej ocenie medalistów dodajmy, że brąz sztangistki Agaty Wróbel to takie minimum minimorum. Jej koleżanka z lżejszej wagi (58 kg), Aleksandra Klejnowska, wylądowała na piątej pozycji. Ciężarowcy nie udźwignęli niczego. Przedstawiciele dyscypliny do ostatniej chwili wstrząsanej dopingowymi podejrzeniami nie byli brani pod uwagę przy rozważaniach o medalowych szansach.

Pastuszka w wodzie

Temu, co przydarzyło się na regatowym torze kajakarce Anecie Pastuszce, mogłaby ona poświęcić arcyciekawe opowiadanie. Najpierw wywróciła się z kajakiem i wpadła do wody przed startem w eliminacjach jedynki. Jeszcze wówczas nie wiedziała, iż to widomy znak i nie jest jej dane odnieść sukces w tej konkurencji. Następnie po wywalczeniu awansu do finału okazało się, że jej kajak waży za mało o… 15 gramów! W efekcie została wykluczona z rywalizacji, a tak na dobrą sprawę do dzisiaj nie wiadomo, kto zawinił – zawodniczka, trener Paweł Głażewski czy obydwoje? Mimo wszystko jakoś zdołała się pozbierać i wespół z Beatą Sokołowską-Kuleszą wypływała brąz na 500 m. Aspiracje i apetyty kajakarskiej braci były olbrzymie, ale mimo startu aż sześciu osad w finałach musiano obejść się smakiem – zadowolić jedynym medalem z pośledniego kruszcu. Bodaj najboleśniej odczuto fatalny występ kanadyjkarzy – Pawła Baraszkiewicza i Daniela Jędraszki. Dziewięciokrotni złoci medaliści mistrzostw Europy i świata zajęli w finale ostatnie miejsce. A żeby było jeszcze smutniej, tę konkurencję wygrała dwójka Chińczyków trenowanych przez Polaka Marka Plocha!
Wracając do perturbacji Pastuszki, było to coś na kształt przemieszania pecha z niefrasobliwością. Z pechem mieliśmy do czynienia także wtedy, kiedy koń nie chciał się poddać woli pięcioboisty Marcina Horbacza i odmówił skakania przez przeszkody. Z wołającą o pomstę do nieba niefrasobliwością wówczas kiedy bokser Andrzej Rżany w ćwierćfinale uległ Azerowi „na własne życzenie” jednym punktem, nikt bowiem mu nie powiedział, że przegrywa, i w ostatnich fragmentach unikał walki, broniąc wyniku! Podobnie gdy Robertowi Krawczykowi w dżudo zabrakło kilku sekund do wygranej.
Jak się okazało w Atenach, nie wiadomo, na jakiej podstawie, obiecywaliśmy sobie cokolwiek po występach dżudoków, zapaśników, bokserów, kolarzy czy wreszcie siatkarzy. Jest coś tragikomicznego w fakcie, że na przykład zamiast worka medali zapaśników w obu stylach doczekaliśmy się, na samym końcu, jednego czwartego miejsca wolniaka Krystiana Brzozowskiego. Pozostało więc cieszyć się typowo zastępczymi polskimi akcentami, kiedy nasz sędziowski duet rozstrzygał podczas finałowego spotkania Dania-Korea piłkarek ręcznych.

Z zakodowaną porażką

To nie jest tak, że nagle coś się zawaliło. Ateński blamaż to konsekwencja, iż nie mamy systemu, ani sportu powszechnego, ani profesjonalnego. Przecież złota Otylia i złoty Robert przygotowywali się do igrzysk poza oficjalnymi strukturami polskiego sportu. To wiele wyjaśnia. Brakuje nam wszystkiego z prawdziwego zdarzenia – zawodników, trenerów, działaczy, wreszcie pieniędzy. Nie po raz pierwszy okazało się, że najmocniejsi jesteśmy w gębie, ale to – poza nami samymi – nikogo na świecie nie obchodzi. Co smutniejsze, w naszej ekipie brakowało tak zwanych walczaków, że wspomnimy chociażby tracącego przytomność tuż za metą Andrzeja Badeńskiego podczas meksykańskich igrzysk 1968 r. Jednym z nielicznych wyjątków wioślarz Tomasz Kucharski, który po zakończeniu rywalizacji nie był w stanie wykrztusić słowa. Ale to przecież właśnie on zdobył złoty medal. Niejako na drugim biegunie uśmiechnięta od ucha do ucha łuczniczka Justyna Mospinek zaledwie kilka minut po przegranym ćwierćfinale. Taka w wielu przypadkach jest obecna sportowa młodzież i dlatego można odnieść nieodparte wrażenie, że nasi dzisiejsi mistrzowie (?) nie mają najmniejszego zamiaru ani wypluwać płuc, ani tym bardziej „umierać” za ojczyznę. Oni w sercach i psychice mają zakodowany własny sposób na wygodne życie – uprawianie sportu w młodości, czyli… porażkę. I tak spadamy, spadamy, spadamy…
A tak w ogóle w Atenach oglądaliśmy w wykonaniu polskich wybitnych „artystów” tragikomedię. Aneta Pastuszka wpada do wody, Grzegorzowi Sposobowi pęka but, Marcinowi Horbaczowi koń staje dęba i tak dalej, i tak dalej.


Nasi medaliści
Złoci
Otylia Jędrzejczak – pływanie, 200 m delfinem
Robert Korzeniowski – chód, 50 km
Robert Sycz i Tomasz Kucharski – wioślarstwo, dwójka podwójna wagi lekkiej
Srebrni
Otylia Jędrzejczak – pływanie, 100 m delfinem i 400 m dowolnym
Brązowi
Sylwia Gruchała – szermierka, floret
Aneta Pastuszka i Beata Sokołowska-Kulesza – kajakarstwo, K2 na 500 m
Anna Rogowska – skok o tyczce
Agata Wróbel – podnoszenie ciężarów, kat. plus 75 kg
Mateusz Kusznierewicz – żeglarstwo, klasa Finn

Wydanie: 2004, 37/2004

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy