Młodzi gniewni od Millera

Młodzi gniewni od Millera

Nie jesteśmy  frustratami. Gminy i powiaty są nasze, w województwach się dobijamy, w kraju nas nie ma

Pierwszoligowy klub piłkarski woli kupić zawodnika ukształtowanego, gotowego do gry w podstawowym składzie, niż postawić na swojego wychowanka. Taka sama jest polityka naszych starszych kolegów z SLD. Promuje się innych i z góry zakłada, że wychowanek i tak przecież będzie lojalny – mówi 28-letni Piotr Guział, radny SLD z Warszawy. – Co z tego, że w rządzie są młodzi działacze SLD? Oni, poza nielicznymi wyjątkami, nie wywodzą się z młodzieżowych struktur partii. Są ludźmi z zewnątrz.
Do partii zapisał się w 1997 r. Wkrótce został pierwszym szefem SMLD w Warszawie, a następnie na Mazowszu. Obecnie z Piotrem Skubiszewskim tworzą struktury krajowe Federacji Młodych Socjaldemokratów.
24-letni Skubiszewski, prezes SMLD w Warszawie, syn oficera Wojska Polskiego, zainteresował się polityką na początku studiów na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UW. Zaczął od rozklejania plakatów starszego kolegi, który kandydował w wyborach samorządowych. – Wtedy się nie znaliśmy. Dopiero po latach przypomniałem sobie, że kolportowałem plakaty Piotrka – mówi Skubiszewski. Do partii zapisał się na pierwszym kongresie SLD.

Trzyletni rozłam

Kiedy w 1999 r. powstawał Sojusz Lewicy Demokratycznej, z Frakcji Młodych SdRP wyłoniły się dwie młodzieżówki – Sojusz Młodej Lewicy oraz Stowarzyszenie Młodej Lewicy Demokratycznej. – Daliśmy się podpuścić – mówi Piotr Guział. – Kierownictwo partii stwierdziło, że młodzież należy wyrzucić poza nawias. A żeby nas dodatkowo osłabić, utworzono dwie zwalczające się młodzieżówki. „Wiecie, konkurencja, wolny rynek”, mówił minister Janik. To był absurd! Po czasie zrozumieliśmy, że działanie partii było celowe – tłumaczy młody radny.
Rozłam trwał blisko trzy lata. Na początku 2003 r. obie młodzieżówki połączyły się w Federację Młodych Socjaldemokratów. Chcą uniknąć niepotrzebnej rywalizacji. Zjednoczenie młodzieżówek ma też zapobiec groźbie organizacyjnego podziału partii, tworzeniu się kategorii typu Ordynacka i Smolna. – Uprościmy pracę z młodzieżą, damy mocne podstawy przyszłej organizacyjnej jedności partii. W ciągu następnych 10-15 lat okaże się, czy nasza formacja przetrwa – przestrzegał sekretarz SLD, Marek Dyduch.
FMS została oficjalnie wpisana do statutu SLD. Czy ambitne zapowiedzi zostaną zrealizowane? Wydaje się, że nie będzie to łatwe. Zwłaszcza że nawet wśród młodych działaczy wzajemnych animozji nie brakuje. Łatwo zauważyć, że część pozostaje na uboczu młodzieżowych struktur. Trzymają się swoich „baronów”, wyznając zasadę, że to oni zadecydują o ich miejscu w strukturach partii. A promotorów też się nie krytykuje. Chyba że nieoficjalnie.
Często górę biorą indywidualny interes i walka o stanowiska.
– Niektórzy nie potrafią bądź nie chcą zrozumieć, że ich czas już minął. Pora dać szansę innym – mówi Guział.
Aby słowa sekretarza generalnego SLD stały się faktem, musi się też zmienić mentalność kierownictwa partii.
– Tak dalej być nie może – podkreśla Piotr Skubiszewski. – Młodzieży w SLD się nie szanuje. Wszystko, co mamy, zawdzięczamy jedynie sobie. Nie ma systemu, który wdrażałby młodych w struktury partii. Ani szkoły kształtującej i tworzącej gotowy materiał polityczny. Co my mamy napisać później w życiorysie? Że rozklejaliśmy plakaty?
– Sami nawzajem się promujemy. Natomiast jako pokolenia nikt nas nie promuje – dodaje Guział. Co z tego, że mamy mnóstwo ciekawych pomysłów, skoro wszystkie lądują na najniższej półce któregoś działacza – żali się.
Podkreśla, że jeśli chodzi o młodzież SLD pozostaje daleko za innymi partiami. – Prawo i Sprawiedliwość, Platforma Obywatelska. Tam jest mnóstwo młodych. Rzucono ich na głęboką wodę. Dzisiaj w wieku 30 lat są ukształtowanymi politykami. U nas za młodego polityka ciągle uważa się czterdziestolatków, Marka Dyducha i Darka Klimaszewskiego.

Kto nas ma nauczyć?

Kierownictwo partii odbija piłeczkę. Zdaniem Włodzimierza Cimoszewicza, w młodym narybku SLD-owskim nie ma wybitnych osobowości. – Nie widzę kandydatów na liderów ani przywódców. Są jedynie kandydaci na sprawnych aparatczyków – mówił w wywiadzie dla „Przeglądu” minister spraw zagranicznych.
Słowa byłego premiera szerokim echem rozeszły się wśród SLD-owskiej młodzieży. Skrytykował ich bowiem polityk, który w młodzieżowych kręgach uważany był za „swojego” człowieka.
– Krytyka Cimoszewicza jest niezasłużona. Przykro mi coś takiego słyszeć – żali się Grzegorz Pietruczuk, przewodniczący SML, obecnie doradca ministra spraw wewnętrznych i administracji, członek gabinetu politycznego Krzysztofa Janika. Twarz nastolatka, garnitur maklera giełdowego. Do SdRP wstąpił w 1996 r., w wieku zaledwie 19 lat. – Wiele błędów w młodzieżówkach jest przeniesionych z partii. To partia powinna uderzyć się w pierś i zapytać, dlaczego na ostatnim kongresie SLD było tylko 5% młodych delegatów. Nie dlatego, że ich nie ma, nie dlatego, że są niezdolni. Partia ich nie wspiera. Nic więc dziwnego, że po kilku nieudanych próbach odchodzą od polityki – podkreśla przewodniczący SML.
– A może wywodzący się z województwa podlaskiego premier Cimoszewicz wskaże młodych liderów, których wychował w swoim regionie? – pyta Guział.
– Skąd mamy brać dobry przykład? Wszystkie afery w partii dzieją się na najwyższych szczeblach. Reagujemy, kiedy nie dość, że mleko jest rozlane, to jeszcze w nie wdepnęliśmy i mamy ubrudzony garnitur. Karzemy w zasadzie na werdykt mediów. Czy szef gabinetu nie wiedział, że część jego doradców zasiada w radach nadzorczych jakichś spółek? Jeśli nie wiedział, to znaczy, że jest zły system informacji. A jeśli wiedział, to dlaczego nie reagował? Zacznijmy od naprawy głowy – mówi Guział.
Zdaniem Pietruczuka, musi się zmienić mentalność kierownictwa partii.
– Szczególnie tego aparatu partyjnego, który nazywamy betonem. Oni widzą w młodych potencjalne zagrożenie dla siebie. Więc im szybciej pozbędą się tego zagrożenia, tym lepiej – twierdzi szef SML.
– Cimoszewicz ma rację! – mówi Konrad Kijak ze Szczecina. – Są zachowania, które nigdy nie powinny mieć miejsca u ludzi, którzy za jakiś czas chcą decydować o obliczu polskiej polityki. Sami musimy uderzyć się w pierś.
Młodzi zgadzają się, że ich obraz psują ci, którzy przyszli do Sojuszu z przyczyn koniunkturalnych. Politykę traktują jako sposób na wyrobienie znajomości. Wedle zasady: ponosisz teczkę, pomożesz w czasie kampanii wyborczej, a promotor o tobie nie zapomni. Tych podobno jest najwięcej.
– Wielu nie zna historii ruchu socjalistycznego, w związku z tym nie potrafi zdefiniować podstawowych wartości socjaldemokratycznych. Śmiem stwierdzić, że część z nas nie wie, kim był Jan Józef Lipski – wylicza Michał Syska z Dolnośląskiego. – Otwarcie o tym się mówi i to żaden obciach. Takich aparatczyków popierają starsi. Są bowiem posłuszni i wykonują polecenia przełożonych. Jeśli ktoś jest niezależny, to tym samym niewygodny. Ci odstawiani są na boczny tor – mówi Syska, student czwartego roku prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Kiedy rozpoczynał przygodę z polityką, SLD był jedyną partią mającą w nazwie słowo lewica. Teraz zastanawia się, czy to ciągle jest lewica i czy kiedykolwiek nią była. Liberalizacja kodeksu pracy, totalne lekceważenie kwestii praw kobiet, mniejszości seksualnych, podatek liniowy, próby wpisania invocactio dei do konstytucji europejskiej, całkowita utrata kontaktu ze środowiskami pracowniczymi, a zamiast tego kontakty z biznesem. – Czy to jest wizytówka partii przywiązanej do lewicowych wartości? – pyta Syska.

Bez zacietrzewienia

26-letni Paweł Mikołajewski, mieszkaniec Szczecinka, ceni natomiast polityczny pragmatyzm Sojuszu. – SLD jest partią lewicową w takim nowoczesnym, europejskim rozumieniu. Nie ma zacietrzewienia, jest za to otwarcie na różne poglądy – tłumaczy.
Pracuje w Starostwie Powiatowym w Szczecinku w centrum informacji europejskiej. – Na szczęście nie muszę się zajmować polityką na co dzień – żartuje. Ukończył filologię polską, bo zawsze lubił literaturę. Chciał mieć jednak wpływ na to, co wokół niego się dzieje. Stąd polityka.
– Już na studiach koledzy przepowiadali mi karierę polityczną – mówi.
Jego zdaniem, działalność polityczna niesłusznie sprowadzana jest do walki o stanowiska. – Polityka to praca w terenie. Mieszkam w obszarze byłych PGR-ów. Jest bieda i ubóstwo. Wspólnie pozyskujemy sponsorów i staramy się pomagać. Corocznie organizujemy śniadania wielkanocne, przygotowujemy świąteczne paczki. Dopiero będąc blisko ludzi, zdałem sobie sprawę, w jakich warunkach żyje część naszego społeczeństwa. Trzeba zapracować, aby się domagać – mówi Mikołajewski. Nie wyklucza, że w przyszłości będzie kandydował do Sejmu. Jednak nie za wszelką cenę. – Droga do Warszawy jest bardzo długa. Im dalej od stolicy, tym trudniej – podkreśla.
– Czy jednak to jest najważniejsze? – pyta Miłosz Tuziak, były dziennikarz, obecnie młody działacz SLD. – W terenie pracy nie brakuje.
28-letni Sławomir Lis z Jastrzębia na Śląsku wstąpił do SLD, ponieważ podobało mu się, że partia nie zapomina o ubogich i najbardziej potrzebujących.
Do SdRP nie należał. Razem z kolegami w swoim rodzinnym mieście założył młodzieżówkę Sojuszu. Został jej przewodniczącym. Pracuje w Jastrzębskiej Spółce Węglowej w zakładzie logistyki materiałowej. – Wychodzę z pracy i do późnego wieczora pochłania mnie polityka. Codzienna praca działacza to praca u podstaw. Niezliczona ilość spotkań, czuwanie nad harmonogramem miesięcznych zebrań. Do tego organizowanie różnego rodzaju imprez, plenerów, konferencji.

Odsunięci na boczny tor

Kongres SLD miał otworzyć młodym drogę. Potwierdzić, że nadchodzi ich czas. Miał być też odpowiedzią na oczekiwania społeczne. A opinia publiczna (ponad 60% społeczeństwa) domaga się wymiany elit politycznych. – I to jest paradoks. Ci sami ludzie, którzy deklarują chęć wymiany, w czasie wyborów oddają głos na starszych, czyli w gruncie rzeczy utrwalają istniejący stan rzeczy – wyjaśnia Pietruczuk.
SLD ma poważny problem luki pokoleniowej. Partii brakuje 30-, 40-latków, którzy za jakiś czas naturalną drogą zajęliby miejsce starszych kolegów. – Dlatego partia powinna wspierać młodych. Ci zaś muszą uczyć się szybciej, bo czas ucieka. W innym razie za 5-10 lat SLD będzie miał bardzo poważny problem – dodaje Pietruczuk.
Młodzi wierzyli, że SLD da się zreformować. Symptomem zmian miało być również dopuszczenie do głosu świeżej krwi. Tymczasem większość z nich wychodziła z hotelu Gromada z opuszczonymi głowami. Kierownictwo partii po raz kolejny pokazało im miejsce w szyku. Kandydat FMS na wiceprzewodniczącego partii, Krzysztof Szydłowski, przepadł. Podobnie jak i lista zgłoszonych w ostatniej chwili 20 delegatów do rady krajowej. Lista, która pokazała poziom zdegustowania SLD-owskiej młodzieży. – Zostały złamane zasady i ustalenia. Młodzi delegaci, którzy mieli być zgłoszeni przez poszczególne województwa, zostali odsunięci. W związku z tym sami postanowiliśmy zgłosić swoje kandydatury i zobaczyć, jak kierownictwo partii na nie zareaguje. Efekt wszyscy widzieli – mówi Pietruczuk.
I na nic się zdało wołanie z trybuny posłanki Sierakowskiej o skończeniu z myśleniem „po nas nikt”. W liczącej 400 członków radzie krajowej znalazło się jedynie pięć osób nieprzekraczających 30 lat. Czyli wbrew wcześniejszym zapowiedziom o promowaniu młodych na kongresie jedynie mówiono.
– Stosunek partii do młodych najdobitniej wyraził premier Miller, który postanowił spotkać się z młodymi delegatami. I super. Bo jeśli chciał się spotkać, to znaczy, że traktuje nas poważnie. Problem w tym, że chciał się spotkać po kongresie! O czym tu rozmawiać? Kongres się skończył i nie ma żadnych delegatów – zauważa Guział.

Ostatnia nadzieja

Mimo wszystko młodzi patrzą w przyszłość z nowymi nadziejami. Albo raczej z promykiem ostatniej nadziei. Od kongresu mówią głosem nowej, zjednoczonej młodzieżówki. – To nie tak, że jesteśmy młodymi frustratami. Gminy i powiaty są nasze, w województwach się dobijamy, w kraju nas nie ma. Zrobimy wszystko, żeby to zmienić – twierdzi Guział.
Ich nadzieją jest Marek Dyduch. Pamiętają, że utworzenie jednej młodzieżówki SLD to w dużej mierze jego zasługa. – Dla mnie jest to pozytywne zaskoczenie, bo wcześniej mieliśmy go za przedstawiciela aparatu gdzieś tam z dalekiego Śląska.
– On wyciągnął do nas rękę. Chce grać z nami w jednej drużynie – dodaje Skubiszewski.
We wrześniu odbędą się pierwsze zjazdy Federacji Młodych Socjaldemokratów. Kongres krajowy i wybór władz zaplanowano na grudzień. Dzisiaj gotowy jest już katalog podstawowych założeń i oczekiwań.
– Musimy mieć własny budżet. Tak jak w firmie. To niedopuszczalne, abym przez kilka dni chodził za skarbnikiem partii i wyciągał pieniądze na znaczki, koszulki czy inne gadżety. Nam te pieniądze się należą. To przecież tysiące młodych ludzi klejących plakaty wyborcze w całym kraju wpłynęło na wynik wyborczy – wyjaśnia Guział.
Młodzieżówka ma być też bardziej zdecydowana niż partia. – Do tej pory młody poseł czy radny dwa razy się zastanawiał, czy pójść na demonstrację. Bał się, że podpadnie. Od dzisiaj koniec z takim myśleniem. Wojna z Irakiem, w czasie której zajęliśmy inne stanowisko niż partia, pokazała, że się nie boimy bronić swojego zdania. Chcemy być forpocztą partii, czujką, która może sondować i penetrować niewygodne dla niej tematy. Nam więcej wolno. A w razie czego partia może od nas się odciąć – mówi Guział.
– Będziemy atrakcyjnym instrumentem w ręku muzyka. Oby tylko muzyk nie zawiódł…

 

 

Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Tomasz Sygut

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy