Mniej znaczy więcej

Mniej znaczy więcej

Ludzie gromadzą dobra materialne, aby uniknąć śmierci, ale są tak pochłonięci ich zdobywaniem, że zapominają żyć

40-latek jedzie warszawskim metrem i obserwuje emitowane na monitorze reklamy. Galeria handlowa Złote Tarasy zapowiada, że w sobotę będzie tam NOC ZAKUPÓW od godz. 20 do 23 i 30-procentowa obniżka na wszystko. Galeria (koniecznie musi być galeria) Arkadia zaprasza w weekend posiadających karty stałego klienta. Obiecuje bezpłatną pomoc doradcy zakupowego i przeniesienie zakupów do samochodu albo na przystanek tramwajowy. Mężczyzna pokazuje reklamie figę i wypowiada niecenzuralne słowo. Jest dopiero na początku drogi do minimalizmu i pewnie nie wie jeszcze, jaką walkę trzeba będzie stoczyć, aby uchronić się przed zalewem nowych towarów.

Nie więcej niż 50 rzeczy

Miesięcznik „Twój Styl” opisuje w szczegółach życie dwóch kobiet, które są już prawie na mecie określonej przez teoretyków minimalizmu. Guru Leo Babauta rzecze bowiem: „Nie będziesz miał więcej niż 50 przedmiotów”. Anna, gdy przeczytała to wezwanie, otworzyła szafę z ubraniami z myślą, aby wyrzucić to, co zbędne. Jeszcze nie wiedziała, że stanie się minimalistką. Ula nawet zwolniła się z pracy, aby mniej zarabiać i mniej kupować, mieć więcej czasu na smakowanie życia i spokój. Zamiast słowa minimalizm woli określenia proste życie i adekwatyzm. Kiedyś jeden z gości w jej mieszkaniu zauważył: „Rany, ile tu rzeczy! Mnie wystarczy do życia 250”. Te słowa zakiełkowały w przyszłej minimalistce. Dziś mówi: – Nie mam planów, nie napinam się na nic. Jestem wolna.
Socjolog obyczaju, prof. Jacek Kurczewski, poproszony o skomentowanie nowej mody zaczyna trochę ironicznie i z przekąsem: – Minimalizm tego typu jest najbardziej luksusową formą konsumpcji. Kiedy już nie można się wyróżnić przez bogactwo, pozostaje tylko asceza. Taka arystokratyczna wyniosłość jest także bronią ludzi biednych, którzy w ten sposób mogą się obronić przed szantażem konsumpcyjnym bogatych, a zwłaszcza bogacących się i mających ową nieznośną obsesję demonstracji swoich osiągnięć.
Po chwili jednak zmienia ton. – Taka postawa – mówi – była znana już bardzo dawno temu, choć rzadko występowała. Teraz można ją jeszcze uzasadnić troską o świat. Bo naszej ziemi nie stać na to, aby budować coraz więcej jak największych jachtów i jak najwyższych budynków, zjadać najdroższe produkty w rodzaju ikry jesiotra i kupować coraz więcej naturalnych pereł. Człowiek rozumny zdaje sobie sprawę, że przetrwanie gatunku wymaga ograniczenia produkcji samochodów, budowy autostrad i zużycia bogactw natury. Postawa, która kiedyś służyła tylko ochronie godności jednostki, dzisiaj jest środkiem ochrony ludzkości i jej świata. I ja się z tym zgadzam – w granicach rozsądku.
Najwyraźniej tendencje ograniczania konsumpcji mogą zyskać poparcie także elity intelektualnej.

oddawaj, chudnij

Na blogu Droga minimalisty możemy przeczytać: „Celem życia nie jest pogoń za rzeczami ani ich gromadzenie. Regularne oddawanie, sprzedawanie i wyrzucanie niepotrzebnych przedmiotów z domu może zaś przynieść bardzo dużo korzyści”.
Leo Babauta, który sam określa się jako pisarz, twierdzi, że nieposiadanie niczego albo posiadanie bardzo małego majątku daje więcej spokoju i jest bezpieczniejsze. Nikt przecież nie twierdzi, że minimalista nie może robić oszczędności. Wielu minimalistów przeznacza wszystkie „zwolnione” środki na lokaty, bo jeśli wydaje się mniej na małe mieszkanie zamiast utrzymywać niepotrzebne posiadłości i ogromne domy, jeździ skromnym autkiem, a nie trzyma w garażu kilka dużych samochodów, można więcej pieniędzy złożyć w banku lub przeznaczyć na przyszłą emeryturę. Można to robić tylko dla siebie albo dla całej rodziny. Oszczędności dają spokój.
Na portalu Zwierciadło.pl znajdujemy podobne rady: „Czy byłabyś gotowa spakować się w pięć minut i pojechać na drugi koniec świata? Zabrać ze sobą tylko kilka ubrań i książek, ważne dokumenty, parę osobistych pamiątek, laptop, komórkę i wyruszyć w drogę? Tak cudownie podróżuje się z niewielkim bagażem, fajnie jest mieszkać w hotelu, gdy niczym nie musisz się przejmować poza tym, jak wypełnić kolejny dzień… Czy chciałabyś wprowadzić tę lekkość w swoje życie? Tak? To uwolnij się od zbędnych przedmiotów. Przestrzeń to potencjał!”.
Z kolei autorka „Sztuki minimalizmu w codziennym życiu” Dominique Loreau uważa, że ludzie gromadzą dobra materialne, aby uniknąć śmierci, ale są tak pochłonięci ich zdobywaniem, że zapominają żyć. „Nie posiadając nic lub prawie nic, czujemy się wszędzie jak u siebie w domu”.
O swoim życiu pisze: „Dwie walizki, komputer. Więcej rzeczy zbyt obciążałoby moje dwie ręce”.
„Żyjemy w świecie nadmiaru – czytamy w książce. – Nadmiaru możliwości, nadmiaru dóbr materialnych, nadmiaru przedmiotów. Ich wielość nie oznacza jednak zwiększenia satysfakcji i zadowolenia z życia. Nadmiar posiadanych przez nas rzeczy ogranicza naszą wolność i nasz wewnętrzny rozwój. Sprawia, że oddalamy się od samych siebie i przechodzimy obok tego, co najistotniejsze. Rzeczy materialne pozbawiają nas energii i są najczęściej źródłem lęku, niepokoju, zmartwień. Pogoń za dobrami materialnymi powoduje, że zatracamy sens życia i nie potrafimy się rozkoszować szczęściem, jakie daje sam fakt istnienia. Minimalizm i pozbycie się niepotrzebnych rzeczy jest kluczem do osiągnięcia wewnętrznej harmonii, spokoju, jasności umysłu i pogody ducha. Poprawia jakość naszego życia, przynosi nam uczucie lekkości i wolności”. Zdaniem Dominique Loreau, minimalizm pozwala uniknąć pułapek społeczeństwa konsumpcyjnego i nie poddawać się aktualnym modom.
Swoją drogę życiową w ostatnich ośmiu latach opisuje też na blogu Leo Babauta, ojciec sześciorga dzieci, pisarz z wyspy Guam, który dziś mieszka w San Francisco. Zmiany w życiu zaczął wprowadzać w grudniu 2005 r. Rzucił palenie i by uwolnić się od stresu, zaczął regularnie biegać. Najpierw pół mili, bo dostawał strasznej zadyszki, ale po roku ćwiczeń mógł już wziąć udział w pierwszym maratonie. Kolejny etap zmian to wcześniejsze budzenie się i lepsza organizacja zajęć zawodowych. Następnie wprowadzał zdrowsze pożywienie: więcej ryb, drobiu, warzyw i owoców, mniej potraw smażonych, słonych i słodyczy. Więcej produktów pełnoziarnistych, co doprowadziło go do wegetarianizmu. Początkowo wyeliminował mięso, potem resztę potraw pochodzenia zwierzęcego i stał się weganinem; wszystko stopniowo i powoli. Teraz nie pije mleka, nie je jaj i jest zdrowszy. Kiedy przestał żyć od wypłaty do wypłaty, zaczął spłacać długi, a potem tworzyć „fundusz kryzysowy”. W 2007 r. pozbył się długów, co odczuł jako wielką ulgę.

Taniej nie znaczy biedniej

Ważnym etapem było ograniczanie życiowych wydatków i powiększanie oszczędności. Porządek w domu, prostota posiadanych sprzętów. Uprzątnięte biurko, wyczyszczone szafy, ale i skrzynka mejlowa w komputerze – to efekty minimalistycznego stylu życia. Od początku zmian schudł 65 kg i stał się sprawniejszy niż kiedykolwiek. Do pracy zaczął jeździć na rowerze, ciesząc się, że oszczędza paliwo i nie zanieczyszcza środowiska. Wszystko to opisywał na blogu Mnmlist, który zyskał ogromną popularność. Napisał też jeden z najlepiej sprzedających się e-booków. Mimo sukcesu materialnego Babauta od lata 2010 r. nie posiada już samochodu, a rodzina chętniej spaceruje i jeździ na rowerze. Dwa lata temu zainicjował program Sea Change, który pomaga ponad tysiącowi osób miesięcznie zmienić stare przyzwyczajenia.
Recepty Leo Babauty są proste. Nie ma tu magicznych sztuczek ani wielkiej determinacji. Jeśli ktoś nie daje rady dzisiaj, to może następnego dnia uda się zrobić krok w dobrym kierunku. I ważne, by te zmiany nie były udręką ani umartwianiem się, ale dawały satysfakcję i stały się źródłem dobrej zabawy.

Ratujmy gatunek ludzki

Prof. Bogusław Pawłowski, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, spogląda na mody i ograniczenia z perspektywy uczonego, którego obszar badawczy obejmuje nie kilka ostatnich lat, ale setki tysięcy, a nawet milion lat egzystencji gatunku homo sapiens. W tym kontekście tendencja do minimalizacji stanu posiadania i tym samym radykalnego zmniejszenia produkcji odpadów to całkiem naturalny odruch sprzeciwu wobec niszczącej nas komercjalizacji i konsumpcjonizmu. – Widzimy niekończący się wyścig zakupów, promocji, reklam kredytów konsumpcyjnych – mówi – i to wszystko prowadzi do absurdu. Stąd biorą się mniej lub bardziej popularne ruchy minimalistów, wegetarian oraz freegan, którzy w sprzeciwianiu się zjawisku masowego marnowania żywności wyciągają produkty ze śmietników.
– Takie mody są w sumie bardzo pożyteczne – dodaje profesor – bo choć nie osiągną masowego naśladownictwa, poprzez swoją niezwykłość przyczyniają się do uświadomienia ludziom procesów globalnych, które coraz bardziej dają się nam we znaki. Ostrzegają przed terrorem rynku, nadprodukcją i nadpodażą produktów oraz głodem w innych regionach świata. Kończą się naturalne zasoby, wzrasta zanieczyszczenie środowiska, postępują zmiany klimatu. Minimaliści, wegetarianie, freeganie i inni entuzjaści bardziej ekologicznych sposobów życia unaoczniają nam absurdalną pogoń za coraz to nowymi produktami zaspokajającymi często zupełnie wyimaginowane potrzeby, za to obciążającymi półki w szafach i gromadzącymi zwały kurzu w mieszkaniach. Poczynania minimalistów są zdecydowanie sprzeczne z interesami producentów, finansistów, działaczy gospodarczych, którzy dążą do tego, by obrót towarów był coraz większy i szybszy.

Naturalny odruch?

Profesor twierdzi wprawdzie, że na obecnym etapie nie da się pogodzić minimalizmu z wymogami wzrostu gospodarczego, ale patrząc z perspektywy gatunku ludzkiego, trzeba brać pod uwagę, że za jakiś czas to nagromadzenie będzie musiało się skończyć, bo zadusimy się we własnych domach. Podobnie wiele osób spogląda z przekąsem i niewiarą na ruchy wegetariańskie, podczas gdy do absurdu i wynaturzenia prowadzi nas konsumpcja mięsa. Jeszcze 70-100 lat temu nawet w najbogatszych domach mięso jadano od święta, raz na tydzień, a nie codziennie. Dopiero po II wojnie światowej stało się to normą. Zwłaszcza po okresie przymusowej reglamentacji kartkowej. Mało kto wie, że w bogatej Wielkiej Brytanii jeszcze do lat 50. XX w. sprzedawano niektóre produkty żywnościowe na kartki, ale potem nastąpił bum, który przeszedł już granice rozsądku. W latach 90. w Anglii pojawił się więc odruch sprzeciwu – moda na wegetarianizm. W tym czasie co tydzień przybywało około tysiąca zdecydowanych przeciwników potraw mięsnych. Dziś w Wielkiej Brytanii nastąpiła stabilizacja, za to w Polsce obserwuje się renesans rozmaitych odmian wegetarianizmu itd. To prócz mody także pozytywny odruch, bo nasz gatunek wcale nie potrzebuje tak dużo i energetycznie jeść, zwłaszcza przy ograniczonym wydatkowaniu energii i siedzącym trybie życia. Jak podkreślają lekarze i biolodzy, człowiek ma ogromne zdolności adaptacyjne, jeśli chodzi o niedobory pożywienia, natomiast jest zupełnie nieodporny na jego nadmiar. Inwazja otyłości na Zachodzie, wkraczająca także do Polski, jest tego dowodem.
Minimalizm w kupowaniu, jedzeniu, także w zarabianiu, jest więc krokiem w dobrym kierunku. Nie śmiejmy się z minimalistów, bo pokazują nam drogę obrony przed przesytem. Gatunek ludzki wykazuje się instynktem przetrwania.

Wydanie: 16/2014, 2014

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy