Modelka chce współpracować, czyli polowanie na dziennikarza

Modelka chce współpracować, czyli polowanie na dziennikarza

Po jednym z krytycznych tekstów o ABW wypytywali o mnie szefowie delegatury w Białymstoku

Od kilku miesięcy większość tzw. niepokornych dziennikarzy chodzi w glorii męczenników walki o wolność i demokrację, po tym jak Mariusz Kamiński ujawnił listę ludzi mediów, których ABW i CBA miały inwigilować za rządów PO i PSL. Wszyscy oni pracują w stolicy. Ale prowincja to też część globalnej wioski, technologia dała tamtejszym dziennikarzom identyczne narzędzia zdobywania poufnych informacji, a „źródła”, kierując się różnymi motywami, zarówno w Warszawie, jak i gdzie indziej ujawniają tajemnice.

Niezadowolony generał
W lutym 2014 r. rozpocząłem regularną współpracę z PRZEGLĄDEM. Od jakiegoś czasu byłem także korespondentem na Białostocczyźnie miesięcznika kryminalnego „Reporter”. Parę lat wcześniej prowadziłem na zlecenie lokalnego samorządu „Gazetę Hajnowską” i rozpocząłem współpracę publicystyczną z TV Podlasie, kablówką emitującą swoje programy w Bielsku Podlaskim i Hajnówce.
Kilka tygodni po głośnym wystąpieniu sejmowym Mariusza Kamińskiego i jeszcze głośniejszym kwestionowaniu przez opozycję ujawnionej przez niego listy warszawskich dziennikarzy będących pod lupą służb za rządów PO-PSL, skreśliłem i ja parę słów do ABW i do samego ministra koordynatora. Chodziło mi o lata 2013-2015.
„Moje teksty z tego okresu – pisałem w mejlu z 13 maja – dotyczyły w dużej mierze spraw związanych z Agencją, zajmowały się jej działaniami oraz ówczesnym szefem gen. Dariuszem Łuczakiem. Były krytyczne, aczkolwiek oparte wyłącznie na faktach, w tym zakresie, w jakim dziennikarzowi są one dostępne (np. w aktach sądowych czy poprzez analizę materiałów prasowych). 3 lutego 2014 r. na łamach PRZEGLĄDU ukazał się tekst pt. »Nie ma bata na nazioli« opisujący nieudolność służb, w tym ABW pod kierownictwem Łuczaka, w sprawie odradzającego się na Białostocczyźnie ruchu skinheadowsko-nazistowskiego. Po tym tekście na Komendzie Powiatowej Policji w Hajnówce (gdzie od kilku lat mieszkam – dop. A.P.) zjawili się dwaj ówcześni szefowie delegatury ABW w Białymstoku – płk Tomasz Zachara i płk Robert Dakowicz – w celu, jak się dowiedziałem nieoficjalnie, »rozpytywania o Panasiuka«. Nie mam wątpliwości, że wizyta panów pułkowników była na życzenie ich ówczesnego szefa gen. rez. Łuczaka. Po kolejnych tekstach krytycznych o ówczesnym kierownictwie ABW usłyszałem od znajomego policjanta: »generał mi mówił, że nie podobają mu się twoje teksty«”.

Fotomodelka ze stolicy

Dalej było jeszcze bardziej smakowicie, o czym ludziom prof. Piotra Pogonowskiego, obecnego szefa ABW, również szczerze napisałem. „(…)  mniej więcej w tym samym czasie na spotkanie ze mną umówiła się… warszawska fotomodelka, która chciała ze mną w bliżej nieokreślony sposób »współpracować«. Pochwaliła mnie też jako »dziennikarza śledczego«, pokazując jednocześnie kilka numerów redagowanej przeze mnie wcześniej »Gazety Hajnowskiej« (większy zestaw tej gazety przekazałem, szukając wsparcia finansowego dla nowego medialnego projektu jednej z lokalnych fundacji. Jej pracownica została wkrótce, jak słyszę, funkcjonariuszką delegatury ABW w Białymstoku). W miesięczniku »Reporter« w styczniu 2014 r. ukazał się mój tekst o Oldze Solomenik, prawdopodobnej współpracowniczce białoruskiego KGB (…). Potem były następne teksty w tej sprawie, także w PRZEGLĄDZIE… Z racji tego, że z nią telefonicznie i mejlowo się kontaktowałem, mam pytanie: czy byłem w związku z tym, ja i moi najbliżsi, również objęty »działaniami operacyjnymi«?”.
Co do modelki, to po wypiciu kawy w knajpie szybko się z nią pożegnałem i potem już z nią nie rozmawiałem.
– Kobietę chcieli ci podsunąć i jakbyś się skusił, to mieliby „kompromata”. ABW to bogata firma. Takie panie za samą „gotowość” mogą dostawać miesięcznie nawet kilka tysiączków. Tak słyszałem – powiedział mi wtedy znajomy funkcjonariusz policji. Nie potrafię tej informacji zweryfikować, choć ten policjant nigdy mnie nie zawiódł co do prawdziwości innych newsów.
Olga Solomenik zaś przy którejś rozmowie ostrzegała, że tajniacy mogą mi przeglądać skrzynkę mejlową. – Moją przeglądali, a wiem to od zaprzyjaźnionego informatyka. A jak moją, to i pana – zapewniała mnie z przejęciem, zakładam, że trochę wyszkolonym, białoruska kochanka byłego kapitana kontrwywiadu ABW z Białegostoku.

Brak podstaw do udzielenia informacji

6 czerwca dostałem z ABW list. Agencja informuje, że „nie prowadziła i nie prowadzi żadnych postępowań karnych związanych z Pana osobą”, o co w ogóle przecież nie pytałem.
Druga część listu brzmi zabawniej: „Jednocześnie, ze względu na zawarte w ustawie (tu wykładnia prawna – dop. A.P.) ograniczenia nakładające obowiązek ochrony środków, form i metod realizacji zadań oraz zgromadzonych informacji, jak również udzielenia informacji na temat przeprowadzonych czynności operacyjno-rozpoznawczych oraz stosowanych związku z ich przeprowadzeniem środkach i metodach, brak jest możliwości udzielenia Panu jakichkolwiek informacji w tym zakresie, niezależnie od faktu, czy takie czynności służbowe były prowadzone”.
Jarosława Maćkowiak, p.o. dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, pismem z 23 czerwca potwierdziła tylko fakt, że ABW już mi odpowiedziała, a jej pismo zgodnie z odpowiednim artykułem Kodeksu postępowania administracyjnego „należy traktować jako zawiadomienie o sposobie załatwienia sprawy”.

Nie inwigilowaliśmy dziennikarzy?

11 marca ukazało się oświadczenie byłych szefów ABW w latach 2007-2015, generałów Krzysztofa Bondaryka i Dariusza Łuczaka, na temat audytu przeprowadzonego przez Mariusza Kamińskiego w służbach specjalnych. Czytamy w nim m.in., że „ABW nie prowadziła w tym czasie jakichkolwiek działań niezgodnych z obowiązującym prawem, w tym nie prowadziła inwigilacji środowiska dziennikarskiego”. Co ciekawe, pod oświadczeniem tym widnieje tylko osobisty podpis Bondaryka. Panowie wyjaśnili również, że „działania ABW były nakierowane na realizację zadań ustawowych i ściganie sprawców konkretnych przestępstw, w tym m.in. przestępstw szpiegostwa, terroryzmu, korupcji, powoływania się na wpływy i ujawnienia niejawnych dokumentów państwowych. Wszystkie działania operacyjno-rozpoznawcze i dochodzeniowo śledcze ABW w tym czasie były prowadzone zgodnie z obowiązującym prawem. Nikt nie był nielegalnie podsłuchiwany. Działania ABW w tym zakresie nadzorowały prokuratury odpowiedniego szczebla, Prokurator Generalny i Sąd Okręgowy w Warszawie”.
Kamień spadł mi z serca i śpię już spokojnie. Tym bardziej że nad moim „bezpieczeństwem” w jakiejś mierze znowu czuwa gen. Łuczak, tym razem jako doradca posła Marka Biernackiego z Platformy w sejmowej speckomisji. No i gen. Bondaryk, który objeżdża wzdłuż i wszerz swoje rodzinne Podlasie, opowiadając na spotkaniach powołanych przez PO tzw. klubów obywatelskich o zagrożonej demokracji i strasząc Mariuszem Kamińskim.
Mimo to jestem jednak trochę ciekawy, czy pisowskie służby za jakiś czas nie powrócą do teczki figuranta „Panasiuka” podejrzewanego prawdopodobnie o szpiegowanie dla KGB. Jeśli tak się stanie, moje ego urośnie do rozmiarów co najmniej takich jak u Cezarego Gmyza.

Wydanie: 2016, 27/2016

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy