Moja klasa

Moja klasa

Obiad na wejherowskim rynku, ładnie. Gołębie zalecają się do gołębic, zabiegają im drogę, nadymają się, tańczą, pogruchują, bardzo po ludzku. Tak bardzo, aż robi się dziwnie na duszy. Żadnych wątpliwości, to jednak nasi bliscy krewni. Potem spotkanie w sali miejscowej filharmonii – tak, Wejherowo ma filharmonię. Sporo ludzi, wiele kobiet, mało młodych. Występowałem z posłanką PO, więc dużo polityki, co jednak zamula umysł. Spotkanie organizował miejscowy KOD, potem był mój mały wieczór autorski. Pan Longin, główny organizator spotkania, normalny, miły i troskliwy, jest motorem tutejszego KOD. Od miesięcy, codziennie, demonstruje pod budynkiem sądu. Robił to nawet w święta. Nic dziwnego, że bałem się o stan jego umysłu. Urocza żona i córeczka. Mają firmę ogrodniczą. Równie aktywnie działa tam grupka mieszkańców, wszyscy wytrwali i zatroskani.

Częścią spotkania była piosenka i muzyka żydowska, grał na gitarze i śpiewał człowiek, który z dumą przedstawił się jako Żyd, pewnie jedyny w Wejherowie. Uderzyło mnie, jak serdecznie, jak gorąco zostało to przyjęte. Tu też Polska jest dwubiegunowa, składa się tylko z antysemitów i filosemitów.


Mój przyjaciel z Kanady pisze po tygodniowym pobycie w kraju: „Polska – jak zwykle pieści i zaraz daje po pysku. Nie nadaję się już na moją nową ojczyznę. Mam inną mentalność, inaczej się układam z ludźmi. A przede wszystkim na starość chcę nieco spokoju, a nie zacietrzewienia, głupoty, nienawiści, kłamstwa i krętactwa”. Myślę, że tak czuje bardzo wielu emigrantów, gdy odwiedzają teraz Polskę. Ale Krzyś, kolega ze szkoły, na naszym klasowym spotkaniu w restauracji mówi mi, że jest szczęśliwy, że wrócił na stałe do Polski. Przypomina jednak moje słowa sprzed lat. Kiedy powiedział, że nie interesuje się polityką, odparłem: „Nie interesujesz się polityką? To ona wcześniej lub później załomoce do twoich drzwi”. „I załomotała teraz”, mówi. Na klasowym spotkaniu umawiamy się, że ani słowa o polityce, ale jasne, że niemal wszyscy jesteśmy przerażeni „dobrą zmianą”.

A takie spotkanie pół wieku po maturze to metafizyczny i makabryczny bal maskowy. Ludzie dzielą się na zmienionych do poznania i nie do poznania. Kilka osób przyjechało z dalekiego świata, z mojej klasy na stałe wyjechało dziesięć osób. Niemało. Troje nie żyje. Ciężko chory na raka K. przybył z trudem. Kiedy ściska mi dłoń na pożegnanie, mówi smutnymi oczyma: widzimy się po raz ostatni. Najwięcej klasowych emigrantów mieszka w Szwecji. Niektórzy przywieźli ze sobą dorosłe dzieci, które już nie mówią po polsku. Siedzieliśmy przy stołach ustawionych w duży kwadrat, wiele wspomnień, przekrzykiwania się; niestety, został zaproszony kolega z innej klasy, krzyczał, sadził grube dowcipy, mało co się z nim nie pobiłem, nie potrafiłem znieść jego gadania, wąsaty polski szlachciura. „Szwedzkie dzieci” były przerażone, chociaż nic nie rozumiały. Polsk riksdag, któreś powiedziało, co znaczy po szwedzku „polski sejm”, odpowiednik naszego „ale burdel”. To popularny zwrot w języku szwedzkim, zrodzony w czasach, kiedy polska sejmokracja była słynna w świecie. A co do polskiego Sejmu dzisiaj – pozamykany, wszędzie blokady, zakazy. Jak tak dalej pójdzie, będzie tam całkowity spokój, jak na cmentarzu. Czy nie oddaje to w symboliczny sposób myślenia PiS i jego zwolenników? To myślenie zamknięte.


Na targach książki, kiedy podpisuję swój „Splot słoneczny”, przysiada się starsza pani ze słowami, że ma domek we wsi Piwki, który był kiedyś mój. Tak, miałem tam dawno temu drewniany domek i nieraz myślałem, kto mieszka w tej po mnie skorupie. Zaprasza, ale boję się jechać, nie wiem, jak by na to zareagowała moja pamięć. Czasami strach dotykać dawnego czasu, że się w proch rozsypie, a to naruszy czas obecny.

Spotykam Felka Falka, reżysera, rozmawiamy trochę o kinie, trochę o polityce. Falk mówi, że nie pracuje nad żadnym filmem, wypalił się energetycznie, nie wie, czy kiedykolwiek zrobi jeszcze film, serdecznie o Pawlikowskim, w ogóle o młodym polskim kinie. To ładne, że nie ma w nim zazdrości.


Kuzynka z Londynu pisze w odpowiedzi na moje polskie narzekania: „Polityka tutaj równie zgniła. Trudno słuchać wiadomości. Brexit to niemal dogmat, jakakolwiek opozycja czy nawet kwestionowanie tego absurdu traktowane jest jak zdrada na skalę narodową. To zjawisko globalne. Wygramy, bo wroga zje nienawiść”. No tak, ale nas może wcześniej zjeść strapienie.

Wydanie: 2018, 22/2018

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy