Moja Polska jest śródziemnomorska

Moja Polska jest śródziemnomorska

Supermarkety, kolorowe gazety i amerykańskie seriale nie zagrażają naszej kulturze duchowej. Nie sądzę, żeby Amerykanie, czy ktokolwiek inny, chcieli zmienić naszą mentalność.

Rozmowa z Zygmuntem Kubiakiem

– Od kilku lat nasza kultura znajduje się w dziwnej zapaści. Mimo odzyskania wolności i upadku cenzury z szuflad artystów nie wysypały się arcydzieła. W literaturze, teatrze, kinie, muzyce przeważa komercyjny kicz. Środowiska twórcze są skłócone i rozbite. Krytycy mówią o kryzysie kultury. Tymczasem pan twierdzi, że kultura zawsze jest w stanie kryzysu…

– Dla człowieka, który żyje w historii ludzkości liczącej tysiąclecia, dziesięć lat to jest chwilka. Ja niczego nie oczekuję po tak krótkim okresie. Moim zdaniem, obecna zapaść kultury polskiej nie jest związana z tym, że żyjemy w czasie posttotalitarnym. Nie spodziewałem się tego, że szuflady okażą się wypełnione arcydziełami, ponieważ arcydzieła powstają swoim własnym rytmem, są niezależne od szybkich przemian historycznych. Nie sądzę, żeby kryzys dotyczył kultury wyłącznie polskiej, lecz światowej, a to nie jest zjawisko nowe. Przez kryzys uważam stan niepewności, chodzenia po omacku, zmagania się ze sobą. To dotyczy każdego żywego organizmu, kultury, języka. Uważam, że kultura jest zawsze w stanie kryzysu, podobnie jak człowiek. Problemy z tym związane – filozoficzne, moralne, polityczne nawet – można rozwikłać tylko poprzez wewnętrzną walkę, zmaganie z samym sobą. Poczucie kryzysu kultury skłania do poszukiwania jej wyższego poziomu.

– Nie razi pana komercyjna degrengolada kultury, zalew tandetnej kultury masowej? Kultura wysoka została zepchnięta na margines.

– To prawda, jednak kultura zawsze była rozwarstwiona – na szczycie elitarna, na nizinach popularna. Trudno się przeciwko temu stanowi rzeczy buntować, nie wynika on z przynależności społecznej czy klasowej, lecz jest rezultatem wolnego, demokratycznego wyboru. Kultura wysoka nigdy nie była masowa. Weźmy na przykład czasy jej rozkwitu – renesansu. Przecież w XVI wieku wielkie dzieła, które wpłynęły na rozwój myśli ludzkiej i kształt świata, były wydawane w nakładzie około 500 egzemplarzy – na całą Europę! Czytała je ówczesna elita – władcy i ludzie wokół nich zgromadzeni – a jednak siła oddziaływania tej elity na resztę społeczeństwa była ogromna.

­- Czy zawsze było tak, że władcy interesowali się kulturą wysoką?

– Nie wszyscy, ale ci mądrzejsi władcy się interesowali. W Polsce np. Zygmunt August dużo czytał. Pamiętamy, ile zachodu włożyli polscy arystokraci, aby ściągnąć z Padwy Jana Kochanowskiego, który się tam nieszczęśliwie zakochał i być może nie chciał wrócić. Prawie siłą ściągnęli go do kraju, bali się utracić „polskiego Ronsarda”, doceniali jego znaczenie. W czasach oświecenia mieliśmy już sporą część inteligencji zainteresowanej kulturą. Potem też nie było źle, podobno Piłsudski znał Słowackiego na pamięć.

– Powiedział pan, że dawniej przykład zainteresowania kulturą szedł z góry, od rządzącej elity w dół. Czy ma pan wrażenie, że dzisiaj jest podobnie?

– Nie znam dzisiejszych polityków, nie wiem, co oni czytają i jakie mają zainteresowania kulturalne. Nie jestem zwolennikiem mecenatu państwa nad całą kulturą. Sądzę, że dzisiaj przykład może iść z góry tylko poprzez wspieranie oświaty przez państwo. Np. uważam, że moja książka „Literatura Greków i Rzymian” powinna być otoczona opieką Ministerstwa Edukacji, bo to ważna książka ze społecznego punktu widzenia. Natomiast mecenat, który polega na tym, że ktoś premiuje moje prace dlatego, że mu się to podoba, może zaprowadzić na manowce. Mecenat często pozbawia kulturę obiektywności, wpycha ją w służalstwo.

– Czy podoba się panu stan naszej kultury? To, co się z nią stało przez ostatnie lata?

– Zmienił się system społeczny, żyjemy w kraju zmierzającym do kapitalizmu. Kultura zależy niewątpliwie od sytuacji materialnej społeczeństwa. Istnieje przeciwieństwo między kulturą kierowaną, jakiej doświadczyliśmy w XX wieku zarówno ze strony lewicy, jak i prawicy, a kulturą demokratyczną. Pamiętamy tendencje państw skrajnie prawicowych, aby tworzyć własną, odrębną kulturę narodową, pasującą do koncepcji państwa. My bardziej odczuliśmy próby kierowania kulturą ze strony lewicy. Innym zjawiskiem jest kultura społeczeństwa kapitalistyczno-demokratycznego, tu wzorem jest społeczeństwo amerykańskie. Ja całym sercem opowiadam się za tą drugą koncepcją. Najlepiej czuję się w kulturze amerykańskiej i sądzę, że do takiej zmierzamy. To jest najbardziej elitarna, a zarazem najbardziej demokratyczna kultura współczesna. Często jestem zapraszany przez amerykańskie uczelnie. Jak w dawnych czasach humaniści wędrowali od klasztoru do klasztoru, tak ja wędruję od campusu uniwersyteckiego do campusu, przez cały kraj. Odwiedzam znakomite księgarnie i biblioteki, spotykam ciekawych ludzi, wspaniałych naukowców, erudytów, żądnych wiedzy studentów. Ci studenci często pochodzą z rodzin nawet ubogich, wznoszą się wysoko dzięki pracowitości i wytrwałości. Wąska elita, w życiu codziennym prawie niewidoczna istnieje i oddziałuje na resztę społeczeństwa.

– Nie podziela pan wiec obaw znacznej części Polaków, że kultura amerykańska jest dla nas zagrożeniem?

– Nie. Kultura amerykańska wywiera na nas duży wpływ głównie w dziedzinie społeczno-ekonomicznej, co daje wiele praktycznych korzyści. Po prostu Amerykanie wymyślili najbardziej sprawne rozwiązanie w tej dziedzinie, dlatego cały świat się amerykanizuje. Jednak uważam, że supermarkety, kolorowe gazety i amerykańskie seriale nie zagrażają naszej kulturze duchowej. Nie sądzę, żeby Amerykanie czy ktokolwiek inny, chcieli zmienić naszą mentalność.

– Często słyszymy opinie, że naszej kulturze narodowej zagraża Unia Europejska…

– Ludzie, którzy tak mówią, inaczej pojmują naród niż ja. Ja zgadzam się z określeniem Henryka Elsenberga: „Naród to wielkie dzieło historycznej wierności”. To nie jest pojęcie etniczne narodu, lecz pojęcie skupione na kulturze, wartościach, którym jest się wiernym. Wartości te mogą być tylko umocnione przez nasz związek ze światem. Integracja europejska, także pod względem kulturalnym, jest szansą dla naszej kultury. Niesie ze sobą otwartość, zdrową konkurencję. Życzyłbym sobie, żeby pojawiały się u nas najlepsze dzieła sztuki i literatury z różnych krajów i na równych prawach walczyły o pierwszeństwo.

– Nasza kultura jest w dużej mierze związana z tematyką narodową, lokalną.. Dotyczy to zwłaszcza literatury. Czy można zatem naszą kulturę nazywać uniwersalną? Czy jest ona atrakcyjna dla świata?

– To prawda, że nasza literatura jest nasycona treściami narodowymi. Podporządkowanie jej problematyce narodowej prowadziło nieuchronnie do uproszczeń intelektualnych, pozbawiło ją głębi filozoficznej, uniwersalnej, jaka jest widoczna np. w literaturze angielskiej, francuskiej czy niemieckiej. Miało to i pozytywne strony – gdyby romantycy nie skupili się tak mocno i całą duszą na sprawie niepodległości, nigdy nie dotarliby do całego narodu. Sądzę, że z Polaków do intelektualnej historii Europy wpisał się Jan Kochanowski. Wpisali się XVIII – wieczni twórcy Konstytucji 3 Maja. W awangardzie myśli światowej jest Zygmunt Krasiński z „Nie-Boską Komedią” i „Irydionem”, dopiero za nim Słowacki, a jeszcze dalej Mickiewicz. Jest w awangardzie „Faraon” Prusa z jego odkrywczą wizją społeczeństwa. Nie chcę oceniać literatury XX-wiecznej, za mały mam do niej dystans. Myślę, że do światowej czołówki należy Witkacy z jego poczuciem totalitaryzmu, bardziej niż Gombrowicz. Teraz, gdy odegraliśmy tak ważną rolę w XX wieku w zwalczaniu totalitaryzmu, może staniemy się bardziej uniwersalni.

– Czy cokolwiek pana niepokoi we współczesnej Polsce?

– Dwie rzeczy przede wszystkim. Pierwsza to brak bezpieczeństwa na ulicy, brak skutecznej policji. Druga rzecz, która mi spędza sen z powiek – to gdy się chwieje złotówka. Uważam, że twarda złotówka jest źrenicą naszej wolności.

– A jeśli chodzi o kulturę?

– Kultura w dużym stopniu zależy od tego drugiego elementu. Twarda złotówka wyznacza zasadę opłacalności kultury, którą uważam za lepszą niż wola dyktatorów.

– Pan, humanista, mówi o opłacalności kultury? Zatem należy traktować ją jak towar?

– To nie jest jedyna alternatywa, że kultura musi być zabawką dyktatorów albo towarem. Choć z dwojga złego wolę, żeby była towarem. Przykładem twarde prawa kapitalizmu nad jakikolwiek totalitaryzmem.

– Ciekawi mnie, jak pan ocenia epokę PRL-u pod względem kulturalnym?

– Trudno o jednoznaczną ocenę. Większość lat w PRL spędziłem jako młody literat, będący pod opieką PIW-u, który „łudził despotę” i roztaczał parasol ochronny nad pisarzami. Byłem związany z „Tygodnikiem Powszechnym”, jedynym wówczas pismem opozycyjnym. Nie miałem powiązań ze strukturą władzy. Patrząc teraz na to z boku, myślę, że wszelkie uproszczenia byłyby szkodliwe. Dotyczy to ludzi i dzieł. U władzy byli zarówno ludzie bez czci i wiary, jak i starzy inteligenci, którzy starali się ratować, co mogli i pomagali twórcom. Nie przekreślam dorobku kulturalnego PRL-u, uważam, że w dziedzinie humanistyki ten dorobek jest duży, wiele rzeczy powstało trwałych. Dopiero teraz jesteśmy w okresie przesiewania tego dorobku. Nieraz nawet dobrzy pisarze składali daninę władzy, teraz widać tę skazę, ona głęboko razi. No cóż, Mickiewicz w pierwszym wydaniu „Konrada Wallenroda” napisał dedykację dla cara. Czy musiał?

– Jednak w epoce PRL-u kultura była czymś ważnym, obchodziła i władzę, i społeczeństwo. Wtedy artyści byli wyniesieni na piedestał. Dzisiaj twórca bardziej interesuje ludzi, kiedy wywoła skandal, niż kiedy stworzy wielkie dzieło.

– Mnie się wydaje, że za PRL-u było podobnie – w tym sensie, że zwracanie reflektorów na artystów było uwarunkowane politycznie. Obecne zjawisko zainteresowania skandalami obyczajowymi jest dla mnie zjawiskiem stosunkowo lepszym. Dla mnie wszystkie przykre zjawiska świata kapitalistycznego są drugorzędne wobec tego, czym są totalitaryzmy. Można się skandalami nie interesować i mieć kontakt z kulturą wysoką.

– Co oznacza dzisiaj być humanistą?

– Powodzenie „Mitologii Greków i Rzymian”, której sprzedaż przekroczyła 200 tys. egzemplarzy, świadczy o tym, że ludzie akceptują tradycyjne pojęcie humanizmu, związane z podstawami grecko-rzymskimi, z tradycją klasyczną. Sam jestem zdumiony, że ten związek z tradycją jest tak żywy. Prawdopodobnie dzisiejsze pojęcie humanisty wiąże się z cywilizacją atlantycką, czyli Europy i Ameryki Płn. W Polsce humanistami są ci, którzy czekają na wejście do Unii Europejskiej – nie do Europy, bo w Europie jesteśmy od ponad tysiąca lat – na potwierdzenie naszego miejsca na świecie.

– To znaczy, że dzisiejszy humanista nie jest związany z szeroko pojęta kulturą, lecz z polityką?

– Humanizm zawsze był związany z polityką. Kiedy Erazm z Rotterdamu mówił „Polonia mea est” – „Polska jest moja”, tzn. po mojej stronie, to mu chodziło o politykę liberalną Jagiellonów.

– Uważa pan, że kultura zawsze była związana z polityką?

– Tak. Kultura antyczna, potem średniowieczna, renesansowa i późniejsza, zawsze miała związek z polityką.

– Czy zatem może istnieć kultura niezależna, ponadpolityczna?

– Ależ tak! Prawdziwa kultura musi być niezależna, natomiast zajmuje stanowisko wobec spraw politycznych. Moim zdaniem, dzisiejszy pisarz polski nie powinien być związany z żadnym stronnictwem, z żadną partią. Ja w czasach komunistycznych należałem do stronnictwa antykomunistycznego, ale teraz nigdzie nie należę, bo moja rola jest inna. Natomiast troski moje są polityczne. Uważam, że pisarz powinien obserwować, co się w kraju dzieje.

– Czyli pisarz nie powinien żyć oderwany od życia, zamykać się w świątyni sztuki?

– Nie. Moim zdaniem, często pisarze, którzy programowo głosili ideał życia w pustelniach, w rzeczywistości byli zaangażowani politycznie. Dlatego, że byli prawdziwymi pisarzami.

– Pomówmy o pana „Mitologii Greków i  Rzymian”, która stała się bestsellerem ubiegłego roku. Jak pan tłumaczy sukces tej książki?

– Mitologia jest czymś, co kołysze nasze dzieciństwo, naszą wyobraźnię. To jest obraz ludzkości sponad przepaści tzw. ciemnych wieków. Mitologia grecka jest tworem ludzkości, nie pojedynczego człowieka, trwa jako dziedzictwo uwodzące nas od tysiącleci. Z licznych spotkań z czytelnikami wiem, że mitologia przemawia do nich jako uniwersalna opowieść o człowieku. Bo mity to nie są bajki dla dzieci. Współczesny czytelnik dowiaduje się z nich, że od najdawniejszych czasów człowiek się prawie nie zmienił. Nadal uczuciami, które wyzwalają największe namiętności, są miłość oraz pragnienie władzy. Nadal człowiek ma trudności z porozumiewaniem się z innymi. Nadal nie wygasły takie ludzkie emocje, jak zazdrość, zawiść, zemsta, zbrodnia, ale także poczucie winy, wyrzuty sumienia. Najważniejsze ludzkie problemy są takie same od zarania dziejów. I o tym jest mitologia. Lubię cytować greckiego teologa pogańskiego, Salustiosa (współczesnego św. Augustyna), który mówił, że mity opowiadają o rzeczach, które nie zdarzyły się nigdy, ale dzieją się zawsze.

– Na spotkania z panem przychodzą tłumy młodzieży. Co ją fascynuje w starożytnych mitach?

– Rzeczywiście „Mitologia” przemawia do młodego pokolenia, które dorastało w czasie bez wojny, bez sporów ideologicznych, które ma otwarte głowy i serca na starą tradycję europejską. Młodzież ma podobne spojrzenie na człowieka jak starożytni Grecy. Zauważmy, że Homer w „Iliadzie” przedstawił Trojan, czyli wrogów Greków, jako zwykłych ludzi. Co więcej, wzruszał się losem przegranych. To ważne przesłanie uniwersalizmu. Poza tym „Mitologia” podoba się młodzieży jako zbiór opowiadań.

– Mam wrażenie, że w przeciwieństwie do Jana Parandowskiego, który opowiada mity jak baśnie, pan zwraca się do czytelników, którzy już znają mitologię. Traktuje pan czytelnika poważnie, nie mami złudzeniami.

– „Mitologia” Parandowskiego, którą chowam w sercu od dzieciństwa, jest przeznaczona dla młodszej młodzież, dopiero rozpoczynającej wędrówkę po świecie tradycji. Natomiast moja książka jest napisana dla tych, którzy już dużo wiedzą. Jest to mitologia ciemniejsza, mroczniejsza, wyjęta z uproszczonej atmosfery „szkolnej”, pedagogicznej. Często podkreśla się, że widać po niej, iż napisał ją człowiek, który przeszedł przez grozę XX wieku. Młodym czytelnikom podoba się, że nie opowiadam historyjek ku pokrzepieniu serc, że nie sypię im piaskiem w oczy. Oni wiedzą, że świat jest pełen okrucieństwa, niesprawiedliwości i głupoty. Wiedzą, że zło jest czymś stałym w świecie, ale tak samo stałe są pewne wartości ludzkie. O tym mówi wiele mitów – mit o miłości Hektora i Andromachy, mit o zmaganiu się Achillesa z losem, mit Prometeusza pomagającego ludziom, czy mit o Demeter i Kore, o miłości przekraczającej wszelkie granice. Młodym podoba się żarliwość wartości, przemawia też do nich piękno obecne w tradycji greckiej. Często czytelnicy cytują zakończenie „Mitologii”, w którym piszę, że piękno jest wartością, która przeciwstawia się ciemności dookolnej. Piękno, które jest też znakiem miłości. W tym sensie mitologia jest przeczuciem chrześcijaństwa – pokazuje światło stałych wartości.

– Jaki mit najbardziej odzwierciedla losy Polaków? Od czasów romantyzmu mówi się, że prometejski…

– Nie mogę się z tym zgodzić. Prometeusz należy do strefy boskiej. Dokonywałbym uproszczenia, porównując nas do bogów. Raczej wskazywałbym Heraklesa, człowieka, który bardzo ciężko pracuje, żeby świat był trochę mniej ułomny, niż jest.

– A Syzyf?

– Nie, Syzyf to przykład jałowego trudu w podziemiu, klęski.

– Przez wiele lat byliśmy do Syzyfa podobni…

– Na szczęście, już nie jesteśmy. Herakles też ponosił wielkie klęski, ale nigdy się nie załamywał. To dla nas nauka. Bohaterem z mitologii rzymskiej, który przychodzi mi na myśl w związku z Polską, jest Eneasz. Troja upadła, ale on wędruje po świecie, do Italii, by utworzyć nowe państwo, w którym ma się odrodzić wspólnota narodowa. Wyprowadza ludzi ku przyszłości nie przez podbój nowych państw, lecz przez połączenie Trojan i Italów w jedną społeczność.

– Do której wizji człowieka pan się przychyla – do renesansowej dumy z bycia człowiekiem, czy do greckiego poczucia marności ludzkiej kondycji?

– Wolę tę drugą, mykeńską wizję świata, czyli z drugiego tysiąclecia przed Chrystusem, kiedy ukształtowały się mity greckie. To była wizja ludzkości, która szamoce się ze światem, bo nie czuje się do niego dobrze przystosowana. To była świadomość, że człowiek ma krytyczne podejście do siebie, ma poczucie odpowiedzialności za swoje czyny, a winą za błędy nie obarcza całego świata. My, niestety, byliśmy w przeszłości często dalecy od greckiej mądrości, mieliśmy pretensje do całego świata, tylko nie do siebie.

– Powiedział pan, że Grecy czuli się obco w świecie, nieprzystosowani do niego. Socjologowie twierdzą, że współczesny człowiek także czuje się obco w świecie, nie wie, jakich wartości się trzymać. Stąd zainteresowanie ezoteryką, okultyzmem, wróżkami itd.

– To może być jedną z przyczyn, dlaczego odwieczne mity ludzkości nabierają nowych rumieńców, aktualności.

– Mówimy o mitach starożytnych. A jeśli chodzi o mity narodowe, jakie pana najbardziej denerwują?

– Jest jeden mit narodowy, który sprawia, że – mówiąc językiem młodzieży – scyzoryk mi się otwiera w kieszeni. To mit o tzw. rdzennych Polakach. Kiedy słyszę brednie, że np. Leśmian czy Traugutt byli mniej Polakami niż Kowalski, trudno mi zachować zimną krew.

– A jednak takie opinie słyszymy często. Tym bardziej dziwi mnie pana twierdzenie, że należymy do wielkiego nurtu kultury śródziemnomorskiej, greckiej w swoich źródłach. Nie sądzi pan, że te źródła dawno wyschły?

– Absolutnie nie. Początki naszej kultury są greckie, Ewangelia została napisana po grecku. Są dwa elementy podstawowe kultury śródziemnomorskiej – pierwszy element to pojęcie wspólnej natury ludzkiej, negowane przez wszystkie totalitaryzmy, zarówno brunatny, dzielący narody na wyższe i niższe, jak i komunizm dyskryminujący inaczej myślących. Drugi element to prawo człowieka do samotności, do osobności, które totalitaryzm też starał się zniszczyć. Oba elementy są obecne w naszej kulturze, choć nie brakuje także szowinistycznych okrzyków, które są zagrożeniem. Są różne pojęcia Polski, wystarczy przejrzeć prasę, aby się o tym przekonać. Moja Polska – dokonuje tu wartościowania – jest śródziemnomorska. Moja Polska to ta, która wyciągnęła rękę do Litwy, a nie ta, która wbijała Kozaków na pal. Nie twierdzę, że wszystko jest u nas śródziemnomorskie.

– Co można zrobić, żebyśmy byli bardziej śródziemnomorscy? Co jest szansą dla naszej kultury?

– Otwarcie na inne kultury, na ludzi. Trzeba docierać do ludzi, przemawiać do nich. Nie uchylać się od takich rzeczy jak reklama, promocja, kontakty z mediami. Pisarz, który uchyla się od kontaktów z mediami, budzi we mnie zażenowanie. To znaczy, że nie może sprostać czemuś, co jest jego obowiązkiem.

– Pana zdaniem, pisarz, czy szerzej – twórca – ma jakieś obowiązki wobec społeczeństwa?

– Absolutnie tak. Inaczej społeczeństwo go nie zauważy i będzie miało rację.

– Bycie pisarzem to rodzaj służby społecznej?

– Tak. Jest to rodzaj zaszczytnej służby społecznej, pracy wykonywanej dla społeczeństwa. Nie mam co do tego wątpliwości.

– Przemawia pan jak pozytywista…

– Bardzo bliska jest mi tradycja pozytywizmu. To cenna tradycja, warta podtrzymywania.

– Jakie są zagrożenia dla kultury?

– Zagrożeniem jest przede wszystkim głupota. Jest wiele jej przejawów. Np. głupotą jest dla mnie to, że wiele artystów idzie na tandetę, goniąc za popularnością i pieniędzmi, np. pisarze publikują w pismach półpornograficznych. Uważam, że taka popularność jest krótkotrwała. Tego typu zachowanie nie przystoi twórcom kultury, ośmiesza ich. Ale i media nie są bez winy, bo podsycają taką popularność.

– Co do mediów – zauważył pan dziwne zjawisko, że różne gazety mają „swoich” pisarzy, których utwory lansują, a celowo nie dostrzegają znakomitych książek, bo ich autorzy są „z innej paczki”, mają odmienny światopogląd?

– Trudno nie spostrzec, że różne gazety recenzują swoich, to jest zjawisko niemal powszechne u nas. Są koterie znajomych, którzy się wzajemnie wspierają. Mało jest rzeczywistej krytyki literackiej. Inna przykra rzecz, która razi, to nienawiść za sukces. Ja to już odczuwam. Spotykam się z aktami nieracjonalnej nienawiści za to, że mam wielu czytelników. Nie stykałem się z tym, dopóki funkcjonowałem na marginesie społeczeństwa, dopóki nie trafiłem na listy bestsellerów. Są to rzeczy, do których należy odnosić się pogardliwie, dlatego nie wymieniam nazwisk ani tytułów.

– Norwid przepowiadał, że zostanie po nas poezja i dobroć i więcej nic. Różewicz gorzko stwierdził: „Zostało Nic”. Jak pan sądzi, co po nas zostanie?

– Uważam, że zostanie to, co jest istotną wartością. Nie podzielam obaw, że nic po nas nie zostanie. Ten rodzaj smutku jest mi obcy. Wątpię zresztą w szczerość tego wyznania, nie traktuję go poważnie. Jan Parandowski w zakończeniu swojej „Alchemii słowa” pisze, że ten, kto dzieła swego nie widzi jako aere perennius (trwalszego od spiżu), nie powinien brać pióra do ręki. Nie jest to megalomania, po prostu rzetelność na tym polega, że chce się tworzyć rzeczy trwałe. Inaczej nie należy pisać.

– Dziękuję za rozmowę.

Wydanie: 08/2000, 2000

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy