Morderstwo dla dwojga

Mężczyźni nie powinni słuchać kobiet, tylko samych siebie

Już nie myślał o niej. W pamięci nawet nie pozostał ślad jej imienia. Chyba Monika… Więc tylko objął ją silniej – jeszcze chwila. Czuł to natężenie. Jeszcze chwila. Za oknem błysnęło światło przejeżdżającego samochodu. Ciężki, nadmorski świt, gdy lipiec pełen jest wiatru i pożółkłych liści. Zacisnął powieki. Nie znał jej ciała i dzisiaj wcale nie chciał go dotykać. Dzisiaj myślał tylko o sobie. Jeszcze chwila. Światło zamieniło się w pulsujący błysk.
Nagle wszystko rozmyło się we mgle. Robert usiadł przestraszony. Obce, puste łóżko. Skulił się, obejmując nogi. Dopiero co poznał tę kobietę, tak, jej imię tylko mu błysnęło, a już śnił, że się z nią kocha. Wstał. Woda mineralna była letnia. Wyciągnął koniak, głęboki haust rozjaśnił myśli. Dawno nie miał tak intensywnego snu.
Był zły, że zgodził się na tę wyprawę. Był zły, że spojrzał na zdjęcie tej kobiety i powiedział – tak, tak, pojadę. Jej mąż wziął zdjęcie w dwa palce. Jakby chciał zobaczyć, co tak poruszyło detektywa. Widywał już chyba piękniejsze kobiety.
– Nauczycielka z podstawówki – mówił mężczyzna z osłupieniem. Pulchnym palcem dotknął papierowej twarzy. Cały składał się z wałeczków tłuszczu. Byłby miły, gdyby nie złe szparki oczu. – Nauczycielka z podstawówki – powtarzał. – Dałem jej nowe życie, nawet pracować w tej szkole dalej mogła. I to okazało się przekleństwem. Jakie to banalne, romansuje z nauczycielem historii.
– Skąd takie podejrzenia?
– Powiedziała mi jej przyjaciółka.
– Dziwna jest taka zdradzająca przyjaciółka. Może ma w tym swój interes? Może chce zająć jej miejsce?
– Na razie mam dosyć kobiet – pulchny mówił to z przekonaniem. Suma, którą proponował, nie wymagała negocjacji. Po roku podglądania, czajenia się pod szkołą, oglądania coraz chłodniejszej żony pulchny zdecydował, że najlepszy będzie rozwód. Ale to ona ma zostać poniżona i uznana za winną. – Dlatego przyszedłem do pana – tłumaczył. – Ma pan w mieście dobrą opinię – roześmiał się. – Już pan potrafi pomóc mężczyźnie, cha, cha, cha.
Robert słuchał uważnie. Powinien odmówić, ale puste konto nie dopuściło słów. Powinien odmówić, bo twarz Moniki wydała mu się taka bliska. A przecież jej nie znał.
– Mam pomysł – powiedział pulchny, a Robert po przeliczeniu zaliczki słuchał uważnie.

Romans w pewnym sensie

Ośrodek po dawnym FWP uratowała pewna pielęgniarka, która założyła tu Dom Wczasów Relaksujących. Na szczęście, wśród gości było sporo samotnych mężczyzn, więc Robert czuł się pewniej. Monika mieszkała dwa piętra wyżej, nauczyciela historii nie zauważył.
– Szanowni państwo, relaks, spokój, nadmorska cisza – zachwalała właścicielka pensjonatu, choć na zewnątrz dudniły samochody. Przecież Międzyzdroje to nie jakieś małe miasteczko. Rozejrzał się. Kipiąca zieleń, szarobiałe meble, miłe hostessy. Da się wytrzymać. Na szczęście, żona pulchnego nie okazała się zwolenniczką jakiegoś reżimu czy głodówki. Życie tu toczyło się leniwie, a patrząc na miskę surówki, Robert przyrzekł, że zaraz pójdzie do smażalni.
– O, ten pan! – właścicielka z burzą włosów w kolorze purpurowym zbliżyła się do Roberta – Pan już myśli, co by tu zjeść dodatkowo. Nieładnie.
– Skąd pani wie?
– Ja wszystko wiem – odpowiedziała. Pomyślała, że rzadko przyjeżdżają tu tak przystojni mężczyźni. Jej klienci albo chcą o czymś zapomnieć, albo coś w sobie poprawić. Co innego kobiety – im piękniejsza, tym bardziej z siebie niezadowolona. Tak, ciekawe dlaczego ten mężczyzna o łapczywym spojrzeniu i zdecydowanych dłoniach wybrał właśnie jej ośrodek.
Robert szybko wymknął się po tym niby-śniadaniu, niby-zebraniu. Mżawka gęstniała, więc na plaży spotkał tylko zakochaną parę, której było wszystko jedno. I tak już codziennie, w taką mżawkę wędrował brzegiem morza.
– Rzeczywiście idzie pan na jakieś smakowite drugie śniadanie? – usłyszał za sobą głos Moniki. Minęły trzy dni. Ich oczy spotykały się i udawali, że to przypadek. Nauczyciel historii nie zjawił się i Robert czuł, że marnuje czas. Jednak w rozkładzie dnia Moniki znalazł pewną tajemnicę. Zawsze spóźniała się na śniadanie, a dzisiaj weszła, potem cofnęła się, jednak zrobiła krok do przodu. Odruchowo spojrzała na swoje buty. Przemoczone tenisówki, oblepione piaskiem. Jakby nie zwracając uwagi na fale, wędrowała brzegiem morza. Ich wzrok znowu się spotkał.
Ale nad brzegiem morza była zasapana, a jej buty były w gorszym stanie niż rano. Goniła go? Nie mogła nadążyć? Dlaczego tak jej zależało na spotkaniu?
– Nie przeszkadzam? – zapytała, choć w siąpiącym deszczu brzmiało to dziwnie.
– Jest pani zadowolona z pobytu? – zapytał, żeby powiedzieć cokolwiek.
– Jestem tu po raz piąty – powiedziała. – Przyjeżdżam, by zebrać siły.
– No tak, życie jest ciężkie – odpowiedział wymijająco, bo nie wiedział, do czego zmierza. Tej nocy znowu kochał się z nią we śnie. I znowu obudziła go biała poświata. Stanął wtedy w oknie. Mignął mu jakiś cień. Monika?
– Ja przyjeżdżam, żeby zebrać siły do rozwodu – powiedziała. Przysiedli na jakimś przewróconym koszu. – Mój mąż podejrzewa mnie o romans i w pewnym sensie ma rację.
– Jak to “w pewnym sensie”. To taki romans na niby?
– Był prawdziwy, a jest już skończony. On nawet przyjechał tu za mną. Spotkałam się z nim parę razy w najgłębszej konspiracji, bo nie wiem, czy mąż mnie nie śledzi. Ale to już skończone. Tylko teraz nie wiem, jak się wyrwać z tej matni? Mąż mnie nie puści. Boję się.
– Dlaczego pani mi to mówi? Przecież się nie znamy.
– Ale o niczym innym pan nie marzy – miała szare oczy, najintensywniejszą szarość, jaką znał. Sama weszła mu w ręce, to powinno go zaniepokoić. I wreszcie wiedział, że nauczyciel historii jest w pobliżu. Nie, musi uporządkować myśli. – Przepraszam, muszę już iść – powiedział. Kiedy się odwrócił, siedziała dalej na tym przewróconym koszu. Nie wiedział – czy to deszcz, czy łzy. Jej twarz była zamazana.

Pocieszyciel wariatki

– O, wrócił nasz nienasycony – żartowała Anna, właścicielka pensjonatu. – Jak tam nasza pani Monika, czy już uwiodła pana na opowieść o mężu, który ją dręczy?
– Jak pani śmie takie bzdury opowiadać o swoich klientach? – był wściekły.
– Szkoda pana na pocieszyciela tej wariatki – powiedziała poważnie. – Przyjmuję ją, bo wykupuje apartament, ale nie mogę patrzeć spokojnie, jak robi z pana ofiarę.
Niechętnie przyjął zaproszenie na drinka. Znał takie kobiety jak Anna. Z jedną z nich nawet się ożenił. Były nerwowe, chichotały, a w łóżku udawały rozkosz. Okazywały się sztucznym miodem. Słuchał jej nieuważnie. Nie chciała już rozmawiać o Monice. Siedziała blisko. Za blisko.
Wieczorem ruszył w stronę centrum. Ciekawe, gdzie mieszka ten nauczyciel historii? Pewnie ona zapłaciła za jego pobyt, a więc wynajął pokój przy deptaku. Wydało mu się, że w tłumie mignęła Monika. Tak, to jej jasne włosy. Skręciła w małą, ślepą uliczkę. A więc wiedział, gdzie mieszka nauczyciel historii. Wysoki parter. Mógłby nawet zrobić zdjęcia. Musi pamiętać, że to pulchny mu płaci.
Podszedł do okna. Ciche głosy, potem płacz. Robert wpadł do domku. Monika siedziała skulona na fotelu. Mężczyzna stał bezradny. Kątem oka Robert ocenił, że wyglądał jak karykatura Einsteina. Dziwoląg. Niegroźny belfer. – Co ja mam robić? – powtarzał.
– Już nic – powiedziała Monika. – Chodźmy. – Robert wyszedł posłusznie.
Pulchny dręczył ją od chwili ślubu. Nawet tutaj wysyłał dziesiątki kontrolnych SMS-ów. Zazdrosny obsesyjnie nigdy jej nie dotknął, nie uderzył. Ale była wykończona. I jakby chcąc wreszcie mieć jakąś winę, wdała się w romans z nauczycielem historii. Pierwszym człowiekiem, który litował się nad nią, nie tylko nad jej urodą. – On jest zdolny do wszystkiego – powtarzała Monika, a Robert był pewny, że pulchny rzeczywiście może zrobić mu krzywdę. I jej też.
Tej nocy nie śnił. Pamiętał jej imię i czułość. Kiedy się obudził, już jej nie było. Usnął.

Tak sobie
wymarzyłam

Odda pulchnemu zaliczkę. Pomoże Monice w sprawie rozwodowej. Jakoś sobie poradzą. W tym momencie wyobraźnia Roberta zacinała się. Jakoś. Był bez grosza. Nawet zaliczka już się kończyła. Przytulił ją. Zimny wiatr przygnał olbrzymią falę, dotknęła ich, potem ociężale zaczęła się cofać. Zbierali kamyki. – Co teraz? – zapytała Monika.
– Pomogę ci – powiedział.
Tylko się uśmiechnęła. – Najlepiej byłoby, gdyby zniknął.
– Ludzie nie znikają tylko dlatego, że tak sobie wymarzyliśmy – przytulił ją.
– Ale nie ma innego wyjścia – wyrzuciła połamane muszle. – On mnie wykończy. Nie odpowiedział.
Wieczorem Anna wykręciła warszawski numer. Znała go na pamięć. – Skąd ty wziąłeś tego detektywa? – nawet nie powiedziała “dzień dobry”. – Zamiast znaleźć romans, on sam z nią sypia. Jest tak zachwycony, że już niedługo na rękach będzie ją wnosił do pokoju. I wcale się nie kryją. Próbowałam z nim porozmawiać, ale tylko się wściekł, że się wtrącam. Ona narobi nam kłopotu. Ostrzegam cię. A przyrzekłeś, że w tym roku już będziemy razem.
Po drugiej stronie pulchny coś wściekle tłumaczył.
– Jak na wczasy relaksacyjne, wcale nie czuję się zrelaksowany – Robert uśmiechnął się. Już pamiętał, kogo przypominała mu Monika. Jego starsza siostra miała przyjaciółkę. Kiedy wchodziła do pokoju, czerwienił się, a ona wysyłała go po popielniczkę. Była bohaterką jego snów.
Monika opowiedziała mu już wszystko. Całe poślubne udręczenie. Koszmar. Robiło mu się niedobrze. Pomyśleć, że pulchny chciał ją przyłapać na zdradzie. – Psychiczny terrorysta – powiedział głośno.
– Boję się – odpowiedziała.
Anna zadzwoniła raz jeszcze. – Oni coś knują – powiedziała i potem długo słuchała uważnie.
Pulchny przyjechał nocnym pociągiem. Blady świt. Tylko jakiś kioskarz rozkładał gazety. Nawet w pokoju Anny było jeszcze ciemno. Wyjął klucze do pensjonatu, cicho wszedł do środka. Monika – pokój numer osiem. Gruby dywan tłumił kroki. Tak, Anna umiała zadbać o dom. Naprawdę chciałby z nią być.
Musi zobaczyć ich razem, zawołać, obudzić innych. Jeśli nie nauczyciel historii, to Robert pozwoli mu się uwolnić od Moniki. Od przerażającej Moniki. Może powinien mu wszystko powiedzieć? Jej napady agresji bywały mroczne. Chciał się od niej uwolnić. Tymczasem ona była jak bluszcz.
A jednak, kiedy zobaczył ten najbanalniejszy widok zdrady, uderzył. Robert, zbyt oszołomiony, nie bronił się. Przy trzecim ciosie próbował odepchnąć napastnika. Monika nieruchomo siedziała na łóżku. Robert mocniej pchnął pulchnego. Zatoczył się. Upadł. Znieruchomiał, gdy uderzył głową o kant kominka. Robert rzucił się przerażony. W potrząsanym, pulchnym ciele tylko oczy pozostały nieruchome.
Robert odwrócił się do Moniki. – To nie był nieszczęśliwy wypadek – pochyliła się. – Chciałeś go zabić. Dla mnie – powtarzała słowa, które wiele razy miała wypowiadać w czasie zeznań.
W drzwiach stanęła Anna. – Zabiłeś go – prawie nie słyszał jej szeptu. – Powiem, że to widziałam.
Błysk. Za oknem błysnęło światło przejeżdżającego samochodu.

 

Wydanie: 2000, 29/2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy