Z motyką na komornika

Z motyką na komornika

Ze spokojnej bibliotekarki zrobiono przestępczynię, bo przypadkiem stanęła na drodze komornika

Przez prawie 60 lat nie miałam żadnego zatargu z prawem, żadnego mandatu, długu, aż tu nagle napadnięto mnie na mojej własnej posesji, potem zrobiono ze mnie przestępcę, oskarżając o pobicie. Strasznie mnie przy tym poniżono, zszargano moją opinię w środowisku, musiałam przejść całą upokarzającą policyjną procedurę z fotografowaniem pod ścianą i pobieraniem odcisków palców. Czuję się tym zdruzgotana, zwłaszcza że wciąż nie mogę się doczekać sprawiedliwości – skarży się Halina Witkowska, bibliotekarka z Bytowa, która kilka lat temu padła ofiarą brawurowej akcji komornika.
Wszystko zdarzyło się w listopadzie 2002 r. Kobieta przebywała właśnie na urlopie, opiekując się maleńkim wnuczkiem, gdy usłyszała walenie do drzwi. Wyjrzała przez balkon na piętrze i zobaczyła dwóch mężczyzn. Poprosiła, by zaczekali, aż zejdzie. Kiedy im otworzyła, zaczęli siłą wpychać się do mieszkania, krzycząc, że chcą dostać adres kolegi syna, który był zameldowany w jej domu. Na nic zdały się tłumaczenia, że chłopak dawno tu nie mieszka.
– Byłam przerażona, nie wiedziałam, kim są ci ludzie, myślałam, że napadli na mnie bandyci. Gdy próbowałam zamknąć drzwi, jeden z nich zablokował je nogą, a drugi zaczął wykręcać mi rękę. Szarpał mnie przez chwilę, lecz kiedy zaczęłam krzyczeć z bólu, puścił. Udało mi się zatrzasnąć drzwi i uwolnić – wspomina roztrzęsiona bibliotekarka.
Natychmiast po zajściu pani Halina powiadomiła policję i prokuraturę. Z opisu sprawców policjanci domyślili się, że chodzi o komornika Wojciecha D. i asesora Krzysztofa K. Spisano protokół. Następnego dnia Halina Witkowska poszła do lekarza, który stwierdził skręcenie nadgarstka i łokcia i założył jej gipsową szynę na 10 dni. Zaraz potem kobieta trafiła do szpitala z nadciśnieniem zagrażającym życiu. Przebywała tam miesiąc. Gdy z niego wyszła, okazało się, iż bytowska prokuratura nie dała wiary jej zeznaniom i sprawę umorzyła (zrobiła to trzykrotnie w ciągu trzech lat). Przychyliła się natomiast do oskarżenia komornika, który zarzucił Halinie Witkowskiej utrudnianie wykonywania czynności służbowych i naruszenie nietykalności cielesnej. I tak ze spokojnej bibliotekarki zrobiono przestępczynię.

Prawo po stronie silniejszego

Z panią Haliną spotykam się w jej miejscu pracy, czyli w dziale dziecięcym Biblioteki Miejskiej w Bytowie. Wokół feeria barw, w sali bajek krajobraz z tęczą namalowany na ścianie, w czytelni dla młodzieży, gdzie na prelekcjach bywali Elżbieta Dzikowska, bp Tadeusz Pieronek i pisarz Grzegorz Kasdepke, biało-niebieska karnawałowa dekoracja. Wszystko wykonane własnymi siłami dzięki pomysłowości pani Haliny i jej koleżanek. 1 lutego Halina Witkowska obchodziła 40 lat pracy w tej bibliotece, pracy bez żadnych uwag, upomnień, nagan, bez jakiegokolwiek potknięcia. Mogłaby już przejść na emeryturę, ale popracuje jeszcze trochę, bo w tym roku jej placówka będzie obchodzić 60-lecie powstania, a ona przecież jest kawałkiem jej historii.
– Urodziłam się w Bytowie, tu spędziłam całe życie – mówi.
– Znam tu każdy kąt, każdego człowieka i nie sądziłam nigdy, że może mnie tu spotkać jakakolwiek krzywda. Tymczasem zostałam wplątana w historię wręcz absurdalną. Początkowo czułam się zagubiona i bezradna, lecz potem ogarnął mnie gniew i zaczęłam walczyć. Nasze prawo jednak takim ludziom jak ja nie sprzyja, staje raczej po stronie silniejszego. Mimo to w nie wierzę, ufam, że kiedyś zapadnie sprawiedliwy wyrok, który odsłoni prawdziwych obrońców komornika.
Koledzy z pracy, choć stoją murem za panią Haliną, są bardziej sceptyczni. – Mówi się, że z sędzią, lekarzem, komornikiem jeszcze nikt w tym kraju nie wygrał – podsumowuje Teresa Łaszcz pracująca z Witkowską w bibliotece.

Tajna rozprawa

Logika działania komornika od samego początku budzi zdziwienie. Przed sądem, podczas sprawy przeciw Witkowskiej zeznał on, że nie okazał legitymacji pani Halinie, bo nie było takiej potrzeby. Za to kobieta, jego zdaniem, zaczęła zachowywać się nieobliczalnie, uderzyła go klamką w łokieć i kopnęła, co odebrał jako agresję względem siebie. Ale obdukcji nie zrobił. Nie wrócił też do pani Haliny w asyście policji, żeby dokończyć egzekucję. Poza wszystkim poszukiwany przez niego mężczyzna kontaktował się z organami sprawiedliwości, wcale się nie ukrywał, lecz przebywał w Niemczech, gdzie mieściła się jego firma. Jego auta, które chcieli zająć mężczyźni na posesji Witkowskiej, też nie było. Sąd Rejonowy w Kościerzynie uznał, że Halina Witkowska jest niewinna, ale wniesiono apelację.
– Moi adwersarze za wszelką cenę chcieli uzyskać wyrok skazujący, to zamknęłoby mi usta i drogę do jakichkolwiek roszczeń – podkreśla bibliotekarka.
Sąd Okręgowy w Gdańsku ostatecznie uniewinnił kobietę w listopadzie 2004 r. Dla Witkowskiej był to jednak sukces połowiczny. Nie dość, że już na początku musiała zapłacić prawie 800 zł grzywny za utrudnianie pracy komornikowi (zajęto część jej pensji), to jeszcze pozostawał on nietykalny i nadal pracował. Równolegle ze sprawą karną przeciw bibliotekarce w Kościerzynie toczy się też sprawa cywilna założona przez kobietę komornikowi. Po uzyskaniu ekspertyz z Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku, które jednoznacznie stwierdzają, iż w jej przypadku wystąpiło zagrożenie życia, a obrażenia wymagały leczenia powyżej siedmiu dni, sprawa Witkowskiej wróciła do prokuratury, gdzie została objęta postępowaniem z urzędu.
Prokuratura w Lęborku (skarżąca wniosła o wyłączenie ze sprawy sądu i prokuratury w Bytowie) szybko, bo już 30 czerwca 2005 r., sporządziła akt oskarżenia przeciw komornikowi i jego asesorowi. Pierwszemu zarzucono przekroczenie uprawnień służbowych, drugiemu pobicie. Sprawa trafiła znów do Sądu Rejonowego w Kościerzynie.
Wyrok miał zapaść po ponad roku, 17 października 2006 r. Taką informację wywieszono nawet na wokandzie, do Kościerzyny zjechały media. Sędzia Janusz Korzeniowski wyprosił jednak dziennikarzy z sali, utajniając rozprawę na wniosek obrońcy oskarżonego komornika, a pani Halinie zakazał kontaktów z mediami.
– Mam ogromne wątpliwości, czy w ogóle takie postępowanie było zasadne, przecież komornik to funkcjonariusz publiczny – zastanawia się do dziś kobieta.
Mecenas Lech Obara z Olsztyna, którego kancelaria zajmuje się sprawami komorniczymi, nie jest zdziwiony. – Prokuratury i sądy często chronią komorników – mówi – traktując ich jako funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości. Komornik w swoim rewirze jest niczym pan i Bóg. Z reguły jeden na powiat, sporadycznie tylko kontrolowany, może czuć się bezkarny. A tej bezkarności często sprzyja ludzka niewiedza, mało kto wie, że komornik nie ma prawa przemocą wejść do domu, może to zrobić jedynie w asyście policji.
5 grudnia ub.r. wyrok w końcu zapada. Komornik Wojciech D. i jego asystent Krzysztof K. mają zapłacić w sumie 6 tys. zł. Po tysiącu zadośćuczynienia dla Haliny Witkowskiej, tyle samo na rzecz fundacji urologicznej i po ponad tysiąc złotych kosztów sądowych. Są winni, ale sąd odstąpił od wymierzenia kary na okres dwóch lat. Powód: dotychczasowa dobra opinia, znikoma szkodliwość czynu, działanie pod wpływem emocji. Mężczyźni nadal mogą wykonywać swój zawód.
Halina Witkowska uważa, że wyrok jest niewspółmiernie niski w stosunku do tego, czego domagał się prokurator (półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata, 3 tys. zł grzywny oraz zakaz zajmowania stanowisk na okres pięciu lat). Przede wszystkim boli ją to, że komornik może nadal bez przeszkód pracować w swoim stylu. Dlatego zamierza złożyć apelację, ale żeby to zrobić, musi otrzymać pisemne uzasadnienie wyroku. A ono mimo upływu dwóch miesięcy ciągle nie jest gotowe, choć kodeksowy termin to 14 dni.

Psuje mi pan atmosferę

Przypadkiem bytowskiego komornika zainteresowały się media. Po programie „Superwizjer” wyemitowanym w niedzielny wieczór 16 stycznia 2005 r. w miasteczku wybuchła burza. Gwoździem reportażu okazało się nagranie z ukrytej kamery, gdzie bytowski komornik tak zwraca się do petenta:
– Pieniądze poszły, gdzie poszły, nie chce mi się wyjaśniać. Niech mnie pan nie denerwuje i wypierd… Psuje mi pan atmosferę…
– To ja byłem jednym z petentów w ten sposób potraktowanych – przyznaje Andrzej Płaczkiewicz. – Poszedłem do komornika, bo chciałem się dowiedzieć, jaki dokładnie jest los wyegzekwowanych przez niego ode mnie pieniędzy. Ile środków poszło na opłaty, koszty komornicze, a ile do wierzycieli. Mam chyba prawo otrzymać takie rozliczenie, zwłaszcza że zdarzało się temu panu zaspokajać wszystkich, tylko nie wierzycieli, przez co moje długi wciąż rosły…
Bytowianie oburzeni zachowaniem komornika siedli do komputerów i na forum niezależnego bytowskiego portalu gby.pl, należącego do Leszka Szymczaka, zaroiło się od postów niepozostawiających na komorniku suchej nitki: „Zlinczować, skoro metody cywilnoprawne zawiodły”, zaproponował ktoś, a inny dopisał bez namysłu: „Wywieźć go do lasu, do naga rozebrać i powiesić za jaja, władować do dupy karbidu…”.
W tej sprawie prokuratura w Bytowie skierowała przeciwko Leszkowi Szymczakowi akt oskarżenia. Są w nim dwa zarzuty: nieumyślnego nawoływania do popełnienia przestępstwa i wydawania dziennika bez wymaganej rejestracji. Szef portalu tłumaczy, że za treści publikowane na forum odpowiadają ich autorzy, a dziennik „Gazeta Bytowska” został zarejestrowany w 1991 r., gdy jeszcze wychodził w formie drukowanej.
W przeddzień Wigilii Szymczak otrzymał skierowanie na badania psychiatryczne. Dopiero po interwencji lokalnej gazety słupski sąd przyznał się do pomyłki. Okazało się, że chodzi o innego Szymczaka…
– Ale odium zostało – mówi mężczyzna. – Idę z kolegami na piwo, a oni mi przygadują: „No co, żółte papiery już w drodze”, niby to taki koleżeński żart, ale nie wiem, co powiedzieć.
Sprawa Szymczaka przed sądem w Słupsku zaczęła się 29 stycznia i na pewno będzie precedensowa. Stawia bowiem dwa pytania: czy internetowe serwisy informacyjne można traktować jako prasę z całym bagażem praw i obowiązków oraz czy istnieje w Polsce obowiązek rejestracji portalu (wielu ekspertów prawa prasowego twierdzi, że takiego obowiązku nie ma). Na pierwszej rozprawie zeznawał tylko oskarżony. Komornik Wojciech D. do sądu przyjechał, ale gdy miał zeznawać jako świadek, gdzieś zniknął. Sąd uznał jego nieobecność za nieusprawiedliwioną i ukarał go grzywną w wysokości 300 zł.

Na zmiany nikt nie liczy

Halina Witkowska nosi w torebce kartkę całą zapisaną numerami telefonów do różnych instytucji wymiaru sprawiedliwości. Ostatnio zdecydowała się na interwencję w ministerstwie, gdyż czuje się skrzywdzona wyrokiem.
– Co to znaczy, że sąd uznał komornika winnym, a odstąpił od wymierzenia kary, ja tego nie rozumiem – denerwuje się, obdzwaniając kolejnych urzędników resortu sprawiedliwości i wypytując ich o los wysłanych pism. Pierwsze z nich do ministra sprawiedliwości wystosowała w jej imieniu posłanka PiS, Jolanta Szczypińska ze Słupska, zaraz po ogłoszeniu wyroku w grudniu. Odpowiedź na to pismo pani Halina otrzymała kilka dni temu.
– Niestety, nic z niej nie wynika, muszę czekać na uzasadnienie wyroku – wyjaśnia zniechęcona. Podobna odpowiedź przyszła z Wydziału Skarg i Wniosków ministerstwa.
– Nie wiem, jak długo mogę żyć w takim zawieszeniu – denerwuje się bibliotekarka. – Dopytywałam się już kilkakrotnie o to uzasadnienie w sądzie w Kościerzynie, najpierw obiecano mi je na koniec stycznia, ostatnio zaś padły jakieś terminy w lutym. Mam wrażenie, że specjalnie gra się na zwłokę, kluczy, wszystko przeciąga, tak żeby sprawę rozmydlić, wyciszyć. A przecież ja nie walczę o pieniądze, ja walczę o zasady, o zadośćuczynienie moralne, o karę dla tego człowieka za jego arogancję, butę i chamstwo, które prezentował również na sądowej sali.
Tego samego oczekuje też Andrzej Płaczkiewicz, który jest pełen podziwu dla uporu i determinacji Witkowskiej.
– Czułbym się szczęśliwy, gdyby ten komornik został upokorzony, tak jak upokarzał nas. Bo jego praca to przedziwna działalność gospodarcza, chroniona całą potęgą państwa – podkreśla mężczyzna, który kilka lat temu stracił swoją firmę, a teraz na utrzymanie rodziny zarabia za granicą…
O wyczynach komornika Wojciecha D. krążą po Bytowie opowieści. Rok temu uległ poważnemu wypadkowi, gdy swoim rozpędzonym czterokołowcem wyleciał z leśnego duktu. Pojazd komornika nie był zarejestrowany ani ubezpieczony. Wszyscy oczekiwali, że sprawa znajdzie swój finał przed sądem grodzkim – podobnie jak w przypadku trzech innych amatorów zabronionej szybkiej jazdy po leśnych bezdrożach – tymczasem Wojciech D. został tylko ukarany mandatem. Dziennikarze telewizyjni ujawnili natomiast, że w Krajowej Radzie Komorniczej pracowali ojciec Wojciecha D. i jego siostra. Efektem pracy komisji dyscyplinarnej działającej przy tej radzie było ukaranie komornika upomnieniem i grzywną w wysokości 1 tys. zł.
Wojciech D. niczego komentować, wyjaśniać ani omawiać nie zamierza. – Nie jestem zainteresowany rozmową – odpowiada uprzejmie, lecz zdecydowanie, gdy dzwonię do jego kancelarii komorniczej.
W Bytowie zaś nikt na wielkie zmiany nie liczy.
– Telewizja zrobiła swoje, a my dalej pozostaliśmy w tym bagnie – podsumowują zniechęceni ludzie. Jedynie Halina Witkowska się nie poddaje. – Jeśli nie uda się uzyskać wyroku skazującego w sądzie apelacyjnym, zwrócę się do rzecznika praw obywatelskich – mówi twardo na pożegnanie.

Bezkarny jak komornik

„Polityka dyscyplinująca stwarzała w środowisku komorników poczucie całkowitej bezkarności”, pisze Grażyna Laszuk w raporcie Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości. Raport ten powstał w wyniku przebadania 237 spraw dyscyplinarnych komorników z lat 1998-2005. To niemało, zważywszy, że kancelarii komorniczych w Polsce jest 638 (we Francji np. 3,6 tys., w Niemczech – 4 tys.).
Wnioski o zawieszenie bądź wydalenie ze służby komornika zaczęły się pojawiać dopiero w ostatnich latach w najpoważniejszych sprawach. O słabości sądownictwa dyscyplinarnego świadczy też „recydywa”. Powtarzają się nazwiska i naruszenia prawa.
Niektóre przykłady z raportu:
1. Słupsk – komornik opisuje ruchomości następująco: segment, worek z rzeczami z kuchni, lodówka, worek z rzeczami z łazienki – wszystko po 1 zł. Z licytacji uzyskał 29 zł, a jego koszty wyniosły 2758 zł.
W innej sprawie wyrzucił rodzinę na bruk, nie sprawdzając, że sąd przyznał jej mieszkanie socjalne. Tłumaczył potem, „że sam dokonuje wykładni obowiązującego prawa”. Obecnie jest na emeryturze.
2. Choszczno – komornik groził i naruszył nietykalność sześciolatka. Prokurator umorzył warunkowo sprawę. Komisja dyscyplinarna ukarała go karą 50 zł, podczas gdy komornika można ukarać nawet 20-krotnością średniej pensji, czyli sumą ok. 50 tys. zł.
3. Rzeszów – komornik podarł i wyrzucił postanowienie o umorzeniu egzekucji. Tłumaczył potem, że „zmienił zdanie, a zapiski sędziego go nie interesują”. Dostał za to naganę.

Niektóre przypadki łamania przepisów egzekucyjnych według raportu:
– prowadzenie egzekucji bez tytułu,
– przeprowadzenie eksmisji podczas pobytu dłużnika w szpitalu,
– świadome zajmowanie mienia osób trzecich, aroganckie zachowania wobec dłużników, które zamieniają egzekucję długów w egzekucję ludzi,
– utożsamianie kasy kancelarii komorniczej z prywatną.
Raport zauważa też problem „przechwytywania” egzekucji z innych rewirów komorniczych, co narusza obowiązującą ustawę. „Te nadzwyczajne egzekucje powodują często opieszałość i niestaranność prowadzenia innych, mniej lukratywnych postępowań”, pisze Grażyna Laszuk.

W listopadzie rząd przyjął nowelę ustawy o komornikach. Proponuje ona zwiększenie liczby komorników poprzez szerokie otwarcie dostępu do tego zawodu, „legalizację” prowadzenia egzekucji poza swoim rewirem, wolny wybór komornika i zmniejszenie opłat. To w zamyśle resortu sprawiedliwości wprowadzi większą konkurencyjność, przyśpieszy egzekucje i ograniczy bezkarność komorników. Ministerialne propozycje nie podobają się Krajowej Radzie Komorniczej.

 

Wydanie: 07/2007, 2007

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy