…A może mówić prawdę?

Wiadomości telewizyjne podały, że dyrektor tzw. firmy zewnętrznej, której pracownicy zginęli w kopalni Halemba, poprosił o ochronę osobistą jego, jego rodziny i pracowników biura.
Z takich okruchów, sygnałów, niedomówień, można się zorientować, co naprawdę dzieje się na Śląsku i co sądzi tamtejsze społeczeństwo o przyczynach niedawnej tragedii. Z innych, też raczej ukradkowych doniesień, możemy się też z grubsza domyślić, jaki jest, sprawdzony już niestety wielokrotnie, cykl zdarzeń towarzyszących katastrofom górniczym. Najpierw więc jest ogólne, dramatyczne poruszenie, walka o ocalenie ofiar, solidarność całego narodu; potem fala obietnic wszystkich możliwych władz i dygnitarzy, skierowanych do rodzin poległych oraz do tych, którym udało się przeżyć, zapewniająca o pomocy materialnej i społecznej; a na koniec zaś takie wiadomości jak ukazany mimochodem los górnika, który odkopany kilka lat temu z zasypanego korytarza żyje obecnie z tego, co dadzą mu sąsiedzi za drobne naprawy, albo też los rodziny pozbawionej żywiciela, która żyje nie wiadomo już z czego. Ten schemat powtarza się zresztą nie tylko przy katastrofach górniczych, ale i w wypadku rodzin tych, którzy przed rokiem zginęli w katowickiej hali handlowej, której dramat poruszył wówczas całą Polskę. Aż przyschło.
Przyczyny katastrofy w Halembie bada prokuratura i nie uprzedzajmy wypadków. Z coraz głośniej jednak wypowiadanych opinii wynika już niewątpliwie, że przemysł wydobywczy jest miejscem brutalnego, zimnego wyzysku, gdzie dla oszczędności i korzyści finansowych można szafować ludzkim życiem i zdrowiem. Takie są tu reguły gry i taka jest sytuacja ludzi, którzy poza ryzykiem codziennego zjeżdżania pod ziemię nie mają innych sposobów na utrzymanie.
Jednego wszak powinniśmy sobie oszczędzić: obrzydliwej, fałszywej, patetycznej i nabożnej tonacji, jaką wobec katastrof górniczych, w Halembie także, wydobywają z siebie media i politycy. Ileż tu nasłuchaliśmy się opowiadań, że „nadzieja umiera ostatnia”, podczas gdy byle jaki fachowiec górniczy wie, że wybuch metanu lub pyłu węglowego działa z miażdżącą siłą, często masakrując ciała ludzkie nie do poznania i nadziei nie pozostawia żądnej. Ile też naopowiadano nam o tym, że „górnicy to twarde chłopy”, z godnością idące na szychtę jak na bitwę, w której śmierć kosi bez pardonu.
Tak, to są „twarde chłopy”, ponieważ nie mają innego wyjścia. Ale czemu w istocie ma służyć owa mistyka twardości? Przekonaniu, że wszystko jest w porządku? Że tak być musi, a ludzie to zniosą? Wymazaniu faktu, że nasze kopalnie, z chciwości zazwyczaj, są niebezpiecznie zaniedbane, a 70 mln zł uwięzionych w urządzeniach Halemby jest cenniejsze niż 23 ludzi?
Nasze media są obiektywne, szczere i dociekliwe , tak się jednak dziwnie składa, że ich dociekliwość zawsze wychodzi na korzyść tym, którzy ciągną zyski, a nie tym, którzy za to płacą.
Nasza dociekliwość również dobrze wie, gdzie ma się zatrzymać.
Znów powróciła bowiem tajemnicza sprawa lądowań samolotów CIA na terenie Polski, na Okęciu i w Szymanach na Mazurach. Te lądowania być może łączą się z systemem więzień z torturami, który Amerykanie zbudowali w krajach trzecich dla pojmanych więźniów Al Kaidy i terrorystów, nie mogąc ze względów prawnych torturować ich u siebie. Kiedy rzecz tę podniesiono po raz pierwszy wszyscy w Polsce, którzy mogliby cokolwiek o tym wiedzieć, złożyli pełne oburzenia deklaracje, że jest to potwarz i pomówienie. Dziś jednak sprawa wygląda paskudniej, znany jest rozkład lotów amerykańskiego samolotu, ochrzczonego „Guantanamo Express”, który rozwozi więźniów na tortury do krajów, gdzie są one dozwolone, wiadomo też, że bywał on w Polsce . Wszystko to odkrył i drąży nadal brytyjski dziennikarz śledczy Stephen Grey, którego badaniom przygląda się uważnie specjalna komisja Parlamentu Europejskiego.
Dziennikarstwo śledcze to nasza specjalność, mamy mnóstwo dziennikarzy, którzy z narażeniem zdrowia i życia nurkują pomiędzy stosami teczek zgromadzonych w IPN. Ale o Szymanach jakoś cicho i musi to robić za nas Anglik.
Rozumiem motywy tego milczenia. Uważamy po prostu, że jeśli nasz udział w amerykańskiej siatce tortur okazałby się prawdą, byłaby to dla nas fatalna kompromitacja, w obliczu wspólnoty europejskiej przede wszystkim, która potępia zarówno tortury, jak i serwilizm wobec Wielkiego Brata zza oceanu. Rozumiem je też dodatkowo, ponieważ, gdyby było to prawdą, cień tych działań padałby na dwie formacje polityczne naraz, zarówno lewicową, której rząd, niestety, wprowadził nas w tę całą awanturę afgańską i iracką, jak i prawicową, która nie zamierza się z tego wycofać, lecz przeciwnie, dąży do eskalacji. A więc milczenie nakazuje nam patriotyzm – zarówno narodowy, jak i partyjny, który dla wolnych naszych mediów nie jest bynajmniej obojętny.
Rozumiem to, ale nie popieram. Jeśli bowiem media czasami, raczej rzadko zresztą (o czym piszę dość obszernie w wydanej właśnie przez „Iskry” mojej nowej książce „Dokąd prowadzą nas media” i niniejszym bezczelnie zawiadamiam o tym życzliwych mi czytelników) zdobywały prawdziwe uznanie odbiorców, działo się to z reguły wówczas, gdy stać je było na oderwanie się od tradycyjnych nakazów fałszywego patriotyzmu czy grupowych lojalności. Tak postąpił Emil Zola, gdy w sprawie Dreyfusa powiedział na głos, że oskarżyciel Dreyfusa jest szpiegiem, a francuski system sądowniczy feruje fałszywe wyroki. Tak postąpili dziennikarze „Washington Post”, gdy napisali, że głowa państwa uczestniczy w przestępczym procederze. Są to decyzje trudne, ale się opłacają. Jeśli więc Polska rzeczywiście uczestniczyła w „Guantanamo Express”, to lepiej będzie, jeśli wyświetlimy to sami. Bo rzecz i tak się wyjaśni i zrobi to wbrew swemu patriotyzmowi brytyjski dziennikarz, a więc też przecież obywatel kraju, który z niepojętym uporem zabiega o pozycję najwierniejszego sojusznika imperium George’a W. Busha.
Odbyliśmy wybory i przez trzy lata, jak dobrze pójdzie, nie grożą nam żadne następne. Jest to bardzo dobry czas, aby lewa strona naszej polityki, niepoganiana przez żadne naglące okoliczności, zastanowiła się, kim chce być. Otóż w naszym systemie politycznym nieobsadzone, a w każdym razie nieprzeludnione nadmiernie jest miejsce, gdzie ludzie – dziennikarze i politycy – starają się mówić prawdę, bez względu na toczące się gry i podchody. Lewica jest jeszcze zbyt słaba przy urnach, aby w tych grach o władzę miała szansę ugrać coś istotnego, a do stracenia ma naprawdę niewiele.
Zalecałbym jej więc taki właśnie wariant, aby mówić prawdę o tym, o czym inni milczą. Może to dać całkiem nieoczekiwane skutki.

Wydanie: 2006, 49/2006

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy