Można wygrać z rakiem

Można wygrać z rakiem

W USA na potrzeby chorych na nowotwory działa cały przemysł

Korespondencja z Florydy

Telefon prawie nie milknie. Od chwili, gdy dr Tadeusz Pieńkowski, szef kliniki nowotworu sutka w warszawskim Centrum Onkologii, wrócił z międzynarodowego kongresu na Florydzie, dzwoni z małymi zaledwie przerwami. Jeszcze w Orlando, gdzie spotkało się ponad 20 tys. lekarzy ze wszystkich krajów, dr Pieńkowski za pośrednictwem telewizji powiedział, że jest preparat, docetaxel, poprawiający wyleczalność raka piersi. – Niestety, po powrocie muszę mówić kobietom, że leczenie tym preparatem jest w centrum niemożliwe – martwi się dr Pieńkowski.
Sukces mierzy się życiem i śmiercią. – Mówiąc najprościej: przy tradycyjnej metodzie leczenia po 33 miesiącach jest 76 zgonów, nowsza metoda to 57 zgonów. Jeśli po 33 miesiącach było 170 nawrotów choroby, nowa metoda dała 119 nawrotów – wyliczają onkolodzy.

Trochę dłuższe życie

Jednak przełomu, cudownego leku na raka, na razie nie będzie – to stanowisko połączyło wszystkich zgromadzonych w Orlando. – Nie liczmy na to, że w dziedzinie leczenia raka w najbliższych latach zostanie wynalezione coś tak przełomowego jak insulina, penicylina czy znieczulenie ogólne tak ważne przy innych schorzeniach. Spodziewajmy się raczej dokładania cegiełek do istniejących już sposobów – tłumaczył Jean-Marc Nabholtz, jeden z najznakomitszych amerykańskich onkologów.
– Nowe leki nie stanowią przełomu, ale mogą przyczynić się do poprawy wyników, zarówno gdy są stosowane samodzielnie, jak i w skojarzeniu z leczeniem chirurgicznym – to opinia prof. Marka Pawlickiego z krakowskiego Centrum Onkologii.
Międzynarodowe grono z Florydy jest ostrożne. Nowe cegiełki dokłada się najczęściej w leczeniu raka płuc i raka sutka. Sukcesy wyświetlane na wielkich planszach to życie dłuższe o kilka miesięcy. Tylko tyle i aż tyle.
Dziesiątki spotkań rozpoczynających się bladym świtem, trwających do północy. Rak piersi, rak jajnika, rak płuc, białaczka – najczęstsze nowotwory są także najczęściej poddawane badaniom klinicznym. O nich najwięcej mówiono w Orlando. Znalezienie lekarstwa jest wyzwaniem. Z największym zainteresowaniem przyjmowano wszystkie przypadki, w których udowodniono choć trochę dłuższe i lepsze życie.
Uczestnicy kongresu na Florydzie są pewni, że przyszłość należy do indywidualnego leczenia. Zarówno na poziomie badania genów, jak i dobierania terapii. – Postęp dokonuje się, gdy wydłuża się życie, ma ono lepszą jakość, specyfik jest mniej toksyczny od poprzednich. Ważny jest też koszt leczenia. W ten sposób formułuje się wymagania wobec nowych preparatów – tłumaczy prof. Nabholtz.
Pozytywnym etapem w leczeniu raka ma być nie tylko wymyślanie nowych leków, ale także kojarzenie już istniejących. Okazuje się, że takie podawanie kilku środków zamiast jednego jest korzystne. Sukces należeć będzie do tego, kto najlepiej dobierze składniki. Poza tym onkologia wychodzi ze ślepych uliczek. W pewnym okresie uważano, iż nowotwór można leczyć bardzo toksycznie. Nawet jeśli przy okazji zostanie zniszczony szpik, zrobi się przeszczep. Niestety, okazało się, że taka intensywność terapii prowadzi do wielu powikłań.

Polskie akcenty

Badania kliniczne były polską kroplą na międzynarodowym kongresie zorganizowanym przez ASCO, Amerykańskie Stowarzyszenie Onkologii Klinicznej.
W opasłych tomach wystąpień z trudem znajduję polskie nazwiska. Nie ma ich tu zbyt wielu. Przyczyny są oczywiście finansowe, nie intelektualne. Nie stać nas na badania, dobrze chociaż, że zamożni zapraszają nas do współpracy. Jednak warto także pamiętać, że przyjmowana jest tylko co piąta praca zgłaszana na kongres.
Wyniki swoich badań (aspekty badań mięsaków) przedstawił doc. Ruka z warszawskiego Centrum Onkologii. Poza tym nasze dokonania prezentowane były w postaci plakatów. Kolejny polski akcent to udział trzech polskich ośrodków (Gdyni, Krakowa i Warszawy) w badaniach klinicznych nad docetaxelem, które prowadził prof. Jean-Marc Nabholtz. Kierował nimi z Los Angeles.
Przebadano 1,5 tys. kobiet z 20 krajów, 111 ośrodków. Wiele klinik włączyło się z jednostkowymi przypadkami. 200 kobiet pochodziło z Polski. Bo dzisiejsze czasy należą właśnie do takich wielkich, międzynarodowych badań. – A zaproszenie jakiegoś ośrodka oznacza, że światowe środowisko ma zaufanie do jego pracy. Poza tym wierzy, że dobrze poradzi sobie z ewentualnymi powikłaniami – mówi dr Tadeusz Pieńkowski.
Centrum Onkologii było ośrodkiem, z którego pochodziło 140, a więc najwięcej chorych leczonych w jednej klinice. Każde takie badanie to monstrualna praca zespołu. Wiele powtarzanych i szczegółowych wyników wpisuje się do ksiąg przypominających encyklopedię. Każde nanoszone poprawki wyglądają podejrzanie. Dane są później weryfikowane, każda wpadka może oznaczać, że ośrodek nie zostanie po raz drugi zaproszony do międzynarodowej współpracy. A za badaniami idą duże pieniądze. Jakie? O tym w Centrum Onkologii nikt nie chce rozmawiać. Jednak wiadomo, że są znaczące i załatają niejedną dziurę. Miło też było zobaczyć polskie nazwiska na tablicach informujących, gdzie wykonywano badania.
Poza kongresem ważnym miejscem były targi. Firmy farmaceutyczne, stowarzyszenia, wydawnictwa. Choroba nowotworowa pokazana w amerykańskim stylu była dla mnie czymś fascynującym. Są katalogi mody dla kobiet, które straciły włosy albo którym odjęto piersi. Po zabiegach plastycznych, w berecikach wyglądają ślicznie. Są przewodniki po każdej chorobie. Pacjent dowie się, co z dietą, co z seksem, a co najważniejsze – kilkadziesiąt razy przeczyta, że jest świetny. Choroba pokazywana jest w USA prawie jako wyróżnienie, człowiek może dzięki niej pokazać, jaki jest mocny. – Bo i podejście lekarzy jest inne – mówi polska pacjentka, która przeszła na Zachodzie konsultacje. – W Polsce straszono mnie przerzutami, tu podawano wersję optymistyczną.
Z plakatów patrzą twarze chorych – cierpiące, ale szlachetne. Ci ludzie wiedzą, że należą do wielkiej wspólnoty. I być może wygrają. Każdy życiorys chorego na raka podawany jest w USA jak scenariusz „Love story”, którego bohaterka zmarła na tę chorobę. Wspaniała historia, na pewno z innym niż w filmie zakończeniem.

Jak leczyć czerniaka

W formie plakatu wyniki swoich badań prezentował ośmioosobowy zespół prof. Cezarego Szczylika z kliniki onkologii warszawskiego szpitala WAM. Co te wyniki mogą oznaczać dla polskich chorych? – Nasza praca dotyczyła czerniaka. Do tej pory uważano, że jest on odporny na chemioterapię. Właściwie nie było skutecznego leczenia, często skupiano się tylko na zwalczaniu objawów – komentuje dr Wojciech Pawlak z zespołu prof. Szczylika.
Leczenie, które zastosowano w WAM, to połączenie chemioterapii z immunoterapią. Jednak nie to było nowością, ale sposób podania leku. Dotychczasową formą była dożylna. Lekarze z WAM zastosowali zastrzyki podskórne – mniej toksyczne. A właśnie toksyczność (mówiąc najogólniej, zabijanie nie tylko raka, ale i doprowadzanie do powikłań u pacjenta) jest największym problemem chemioterapii. – Mam nadzieję, że po zaprezentowaniu naszych wyników, po życzliwym przyjęciu ich na kongresie, taki sposób leczenia stanie się standardem w Polsce – komentuje dr Pawlak.
Dziś szpital WAM jest jedynym europejskim ośrodkiem leczącym czerniaka w ten sposób. „Metodę podskórną” zastosowano u 27 chorych, młodych, w ocenie lekarzy w dobrym stanie ogólnym. – Czerniak jest chorobą takich właśnie ludzi, nie najstarszych pacjentów – tłumaczy dr Pawlak. – I często dotyka kobiety mające dorastające dzieci. Dla nich każdy tydzień dobrego życia jest ważny. A przy mniej agresywnym podawaniu leku udawało się przedłużyć życie, a co najważniejsze jego jakość jest lepsza.
Leczenie pacjentów z WAM sfinansowała kasa chorych. Koszt jednej kuracji – 15 tys. Nie wiadomo jednak, czy inne ośrodki będą próbować tej metody. Nieliczne środowisko onkologów jest podzielone, choć najlepiej, gdy jakaś grupa zbierze się wokół „swojego” raka, wymienia poglądy, stosuje jeden standard leczenia. Tak jest w przypadku białaczki. W przypadku czerniaka lekarze pracują indywidualnie.
Mniej szczęścia do kas chorych mają kobiety leczone docetaxelem. W minionych latach resort zdrowia płacił za program leczenia tym nowoczesnym specyfikiem. W zeszłym roku odpłatność została przerzucona na kasy, a te zachowały się różnie. Opolska wykupiła usługę, mazowiecka – nie i dlatego w Centrum Onkologii, choć to tu wykonano sporą część badań klinicznych, docetaxel nie jest dziś używany.

Kobieta przychodzi późno

Wielkie kongresy, wielkie odkrycia. I polski chory. Onkolodzy wyliczają: ryzyko zgonu jest takie samo od lat. Zwiększa się liczba chorych. Te dwa złe zdania oznaczają coś, co można w wątpliwie optymistyczny sposób zinterpretować: chociaż choruje coraz więcej osób, jednak nie umiera ich więcej. – Naszym problemem jest ciągle późne wykrywanie choroby – tłumaczy dr Pieńkowski. – Oto pierwszy, wczesny stopień zaawansowania choroby. W Polsce leczymy 10% takich pacjentów, na Zachodzie 50% zaczyna terapię w tym stadium. A to właśnie decyduje o wynikach.
Następne procenty. Chora, która rozpoczęła leczenie wcześnie, ma 96% szans na wyleczenie. Terapia rozpoczęta w tzw. piątym stadium daje tylko 20% szans. Tak jest i na Zachodzie, i w Polsce.
Onkolodzy chwalą akcje medialne, ale ciągle zgłaszają się do nich kobiety, które od lat wiedziały, że mają guz. Ze strachu wypychały tę myśl. Gdy przychodzą, ich szanse na wyleczenie bywają właśnie w granicach tych 20%.
Oddział chemioterapii w warszawskim Centrum Onkologii – sześć łóżek, przez kilka godzin kobiety leżą z kroplówkami. Każda historia przeczy stereotypom. Pani Anna co roku robiła mammografię. Rak dopadł ją pomiędzy badaniami. 27-letnia Iza przez trzy miesiące udawała, że guza nie ma. Do lekarza wypchnął ją mąż. Irena przyjechała z małego miasteczka. Tylko dwie kobiety mają tam raka i uchodzą za miejscową sensację. I dlatego Irena najlepiej czuje się w anonimowej Warszawie.
Wszystkie powiedziały tylko najbliższym. Koleżanki dziwią się, że zmieniły kolor włosów, a to przecież peruka. Dziwią się, że utyły, a to skutek chemii. Na razie żyją od chemioterapii do chemioterapii. Najtrudniej będzie, gdy cykl się skończy. – Wiem, że pięć lat ciszy, brak przerzutów oznacza wyleczenie. Nie wiem, co zrobię, jeśli doczekam – śmieje się Iza.
– Polki zabija czas – uparcie komentują lekarze. Już w czasie leczenia na operację czeka się kilka tygodni. To, zdaniem onkologów, nie jest problemem, bo guz wielkości 1 cm rośnie kilka lat. Za to jest oczywiste, że po postawieniu diagnozy człowiekowi zaczyna się bardziej spieszyć.
O wiele niebezpieczniejsze jest czekanie na radioterapię. Trzy miesiące stania w kolejce już są groźne. Ale opóźnienia zaczynają się o wiele wcześniej. W czasie kongresu ASCO po raz kolejny można było ocenić nasze opóźnienie w diagnostyce. W wielu krajach badania przesiewowe są bezpłatne. W Polsce mammografia jest luksusem, a stosowana aparatura nie zawsze ma najwyższy znak jakości.


WHO ocenia, że polskie leczenie nowotworów jest dobre, stosowane są niezbędne, uznane za skuteczne terapie. WHO dostrzega, że nie ma u nas najnowocześniejszych terapii, ale one znajdują się w kategorii „luksus”, która nie musi być dla każdego. – To rozumowanie jest fałszywe – złości się jedna z polskich sław onkologicznych. – WHO wrzuca do jednego worka i kraje najbiedniejsze, i najbogatsze. Na tym tle wypadamy przyzwoicie, ale ja nie chcę porównywać polskiego leczenia z najuboższymi, lecz tylko z potentatami.

 

 

Wydanie: 2002, 22/2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy