MSZ to dziś atrapa

MSZ to dziś atrapa

Gdzie jest polska polityka zagraniczna? Kto ją prowadzi?

O tym, że nie wiadomo, kto prowadzi w Polsce politykę zagraniczną, że MSZ jest ministerstwem marginalnym i ma tam miejsce kuriozalna polityka kadrowa, pisaliśmy od wielu miesięcy. Medialne wypowiedzi Jacka Czaputowicza, Witolda Waszczykowskiego i innych prominentnych postaci PiS nasze opinie potwierdzają. Byli ministrowie słowo w słowo powtarzają to, co mówiliśmy wcześniej. W dodatku nic nie zapowiada, by ten stan miał się zmienić.

Gdzie jest pilot?

Pytanie numer 1 – kto w Polsce prowadzi politykę zagraniczną? Okazuje się, i przyznaje to sam minister (już były), że nie szef MSZ. Owszem, są obszary, gdzie może „poszaleć”, ale ostateczny głos nie do niego należy. Zarówno w sferze działań, jak i kadr. A do kogo należy? Czaputowicz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” przyznaje, że musiał się przystosowywać do opinii i żądań „większych graczy”. Rzadko kiedy kompetentnych: „Zorientowałem się, że ci, którzy zajmują się polityką zagraniczną z doskoku, widzą ją inaczej niż ja, który muszę w tym tkwić z konieczności głębiej. Wobec niektórych kwestii, jak zbliżenie z Ukrainą, Litwą czy nawet Niemcami, były różne opinie. Działałem więc na własną odpowiedzialność, jednak później moje działania były zwykle akceptowane, chociaż zdarzały się spięcia”.

O kim myśli, gdy mówi o tych, którzy zajmują się polityką zagraniczną „z doskoku”? Odpowiedź jest prosta – może tak mówić tylko o swoich zwierzchnikach: prezydencie Andrzeju Dudzie, premierze Mateuszu Morawieckim i Jarosławie Kaczyńskim. Ale to nie koniec listy ośrodków, które próbowały kształtować politykę zagraniczną – są też na niej klub poselski PiS i sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych. A także ambitni koalicjanci, np. Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. I te ośrodki próbowały narzucać Czaputowiczowi swoją wolę w różnych sprawach. Przykładów, że tak było (i jest), nie brakuje.

W styczniu 2018 r. Sejm przyjął nowelizację ustawy o IPN. Wprowadzała ona kary pozbawienia wolności „za przypisywanie narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie popełnione przez nazistowskie Niemcy”. W Izraelu i USA ustawę odebrano jako próbę zastraszenia i zakneblowania badaczy i świadków Holokaustu. Ostatecznie po prawie pół roku awantur Polska wycofała się z kontrowersyjnych zapisów, kompromis został wynegocjowany przez europosłów PiS i podpisany w Izraelu, w siedzibie Mosadu.

Sprawa nowelizacji okazała się wielką międzynarodową kompromitacją Polski. A tak by nie było, gdyby włączono do niej MSZ. Tymczasem ze strony rządu ustawą zajmował się wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Innymi słowy – niezwykle delikatna ustawa, niosąca rozmaite reperkusje międzynarodowe, została oddana w ręce jednej z partii tworzących Zjednoczoną Prawicę. I prace nad nią poprowadzono z punktu widzenia interesów Polski skandalicznie.

Innym przykładem jest afera związana z zablokowaniem agrément dla ambasadora Niemiec Arndta Freytaga von Loringhovena. Blokada trwała trzy miesiące. W dyplomacji taki gest niezgody na ambasadora jest traktowany jako otwarcie nieprzyjazny i w zasadzie się nie zdarza. Żeby uniknąć nieporozumień, przed wysłaniem wniosku o agrément sonduje się, czy państwo przyjmujące nie będzie miało nic przeciwko nowemu ambasadorowi. Tak też było w tym przypadku. Minister Czaputowicz musiał na propozycję przyjazdu ambasadora odpowiedzieć pozytywnie, więc blokada go ośmieszyła. W tej sytuacji powód, dla którego Polska zwlekała z agrément, jest już sprawą drugorzędną. A jaki właściwie był ów powód? Wymieniano ich kilka. Stronę polską raziło, że ojciec von Loringhovena był pod koniec wojny jednym z adiutantów w kwaterze głównej Hitlera. Polskiej prawicy miały również przeszkadzać poglądy ambasadora dotyczące praworządności czy stosunku do planowanej ustawy o dekoncentracji mediów. Była też mowa, że w ten sposób Jarosław Kaczyński chciał podkreślić niezależność i „twardość” wobec Niemiec. Którakolwiek z tych przyczyn była prawdziwa – tak czy inaczej zachowanie strony polskiej pokazuje jej nieprofesjonalizm. I słabość szefa MSZ, którego opinie okazywały się bez znaczenia.

Pierwszy rozbiór MSZ

Słabość MSZ w systemie państwa PiS przyniosła taki skutek, że ministerstwo zostało rozebrane. Wycięto z niego kilka obszarów: politykę europejską, politykę atlantycką i – o czym rzadziej się mówi – zespół działań związanych z promocją polskiej gospodarki i eksportu. Polityka europejska, czyli dawny Komitet Integracji Europejskiej, trafiła wraz z wiceministrem Konradem Szymańskim do kancelarii premiera. Sprawy atlantyckie, czyli związane ze stosunkami z USA oraz sprawami obrony – to stało się domeną kancelarii prezydenta Dudy. Jakie są tego efekty?

Czaputowicz je wymienił. Owszem, przeniesienie spraw europejskich do kancelarii premiera ułatwia koordynowanie implementacji europejskich postanowień, bo mocniejszą pozycję wobec szefów różnych resortów ma premier niż minister spraw zagranicznych. Ale na tym zalety się kończą.

Nie sposób np. oddzielić w kontaktach z państwami europejskimi spraw dwustronnych od europejskich. Mówił o tym Czaputowicz: „Unaoczniła to moja ostatnia wizyta w Hiszpanii, gdzie minister Arancha Sanchez Gonzalez chciała rozmawiać praktycznie wyłącznie o Wieloletnich Ramach Finansowych i Funduszu Rozwoju. Podobnie Heiko Maas podczas czerwcowej wizyty w Warszawie mówił, że Niemcy będą chciały rozstrzygnąć kwestie budżetowe na pierwszym posiedzeniu Rady Europejskiej. Tymczasem ta wiedza, którą miałem jako minister spraw zagranicznych, nie przeniknęła w żaden sposób do KPRM. Z przebiegu posiedzenia Rady Ministrów wynikało, że nastawiamy się na wielomiesięczne negocjacje. Pokazuje to jednak, że bez wykorzystania MSZ nasza polityka europejska będzie ułomna”.

Innym problemem, który w związku z wyłączeniem spraw europejskich z MSZ się pojawił, były ambasady. Powstał bowiem spór, komu powinna podlegać ambasada RP przy UE – MSZ czy kancelarii premiera? Jaki powinien być klucz do jej obsady? A jak powinny być zorganizowane ambasady w państwach Unii? Szybko stało się to kwadraturą koła.

Przesunięcie spraw europejskich pod skrzydła premiera zmieniło też równowagę polityczną wewnątrz obozu władzy. Czaputowicz dosyć dobrze to opisał: „Wcześniej premier był rozjemcą w sporach między ministrami, jak choćby między ministrem Ziobrą a mną ws. praworządności czy taktyki postępowania przed TSUE. Dzisiaj premier stał się stroną sporów z ministrem Ziobrą”. I musi wysłuchiwać publicznych żądań swojego ministra.

MSZ – kolos upadły

W III RP MSZ należało do najważniejszych resortów. Koordynowało działania związane z członkostwem Polski w NATO i w UE. A później – ze staraniami o jak najmocniejszą pozycję w ramach zachodnich struktur. Polska PiS tę politykę zakwestionowała, opisując ją jako politykę służalczości wobec Zachodu. Zaproponowała w to miejsce „politykę wstawania z kolan”, budowę Międzymorza czy sojusz polsko-węgierski.

Te działania firmował poprzednik Czaputowicza, Witold Waszczykowski. W krótkim czasie udało mu się skłócić Polskę praktycznie ze wszystkimi. I ograniczyć działania międzynarodowe do USA (żeby założyły u nas bazę wojskową, za którą będziemy płacić), do UE (żeby przekazywała nam pieniądze i nie komentowała spraw praworządności) oraz propagowania pisowskich wyobrażeń o świecie. Na przykład wyświetlania filmu „Smoleńsk”. W tym czasie z agendy polskiej polityki zagranicznej zniknęła polityka wschodnia, chyba że za takową uznamy różne nieskoordynowane gesty, oraz polityka wobec Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Skończyło się to wszystko izolacją Polski, czego symbolem był nieudany sprzeciw wobec kandydatury Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej – owo słynne 27:1.

Co w polityce międzynarodowej oznacza izolacja? Najkrócej mówiąc, kłopoty. Z takim państwem inni nie ustalają wspólnych działań, tylko o nich informują. Takie państwo, żeby coś załatwić po swojej myśli, musi płacić za to znacznie wyższą cenę. Czaputowicz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówił, że próbował Polskę z tej izolacji wyciągnąć. Że doprowadził do poprawy relacji z USA, które „zupełnie się załamały po nowelizacji ustawy o IPN”. „Udało mi się wyprowadzić z kryzysu stosunki z UE, których przyczyną był spór o praworządność – wyliczał. – Także z mojej inicjatywy doprowadziliśmy do zasadniczej poprawy stosunków z Niemcami, również gdy idzie o politykę historyczną. Do swoich sukcesów zaliczam też wyciągnięcie z głębokiego kryzysu stosunków z Ukrainą i Litwą”. Innymi słowy, potwierdza, że za jego poprzednika, Witolda Waszczykowskiego, stosunki z USA, Unią i wschodnimi sąsiadami znalazły się w głębokim kryzysie, dopiero on zaczął je naprawiać. „Starałem się unikać konfrontacji, ale szukać porozumienia – mówił. – Nie dlatego, żebym nie doceniał uwarunkowań geopolitycznych czy potrzeby realizacji interesu narodowego, lecz dlatego, że uważam, że środkiem do realizacji tego interesu jest niekonfrontacyjna postawa, przewidywalność i akceptowany przez innych język. Obecnie nie widzę możliwości wniesienia większej wartości dodanej do polskiej polityki zagranicznej, dlatego ustępuję”. W ten sposób przyznał się do porażki.

Czy mogło być inaczej? Czaputowicz od pierwszych dni kierowania MSZ był deprecjonowany przez liderów PiS, Jarosław Kaczyński nazywał go eksperymentem. MSZ było systematycznie ograniczane w swoich kompetencjach i pomijane.

Nie tylko Rasputin

Dlaczego PiS uczyniło z MSZ atrapę? Dlaczego zrezygnowało z narzędzia, jakim jest sprawna polityka zagraniczna? Po pierwsze, z powodu wyobrażenia PiS o świecie. Ta partia, jej eksperci, widzi świat ideologicznie, jako miejsce walki liberalizmu z cywilizacją chrześcijańską. Dominuje więc partyjne spojrzenie, bardzo uproszczone, na sprawy międzynarodowe. Dobrzy kontra źli. Po drugie, PiS widzi MSZ jako gniazdo żmij, resort obsadzony przez dwa klany – byłych komunistów, ich dzieci i wnuki, oraz ludzi Bronisława Geremka. PiS uważa ich za wrogów, z którymi dogadanie się jest niemożliwe. A ponieważ nie może ich wszystkich wyrzucić od razu, wyrzuca na raty, budując ośrodki prowadzące politykę zagraniczną gdzieś z boku, w kancelarii Andrzeja Dudy czy kancelarii premiera.

To spojrzenie, kadrowe, ideologiczne, określa miejsce MSZ w polskim systemie władzy. Witold Waszczykowski próbował zachować mocną pozycję ministerstwa, prowadząc agresywną politykę wobec państw Europy Zachodniej, zmieniając ambasadorów, wprowadzając ustawy, które pozwalały wyrzucać urzędników niepasujących do nowych czasów. Skończyło się marnie, Waszczykowski odszedł w niesławie. Czaputowicz próbował łagodzić, szedł na ustępstwa – też skończyło się klęską, w polityce bowiem słabemu inni wchodzą na głowę.

Efekt jest taki, że w kierownictwie MSZ, a pisaliśmy o tym wielokrotnie, nie ma nikogo, kto znałby się na pracy ministerstwa, kto wcześniej w nim pracował lub był na placówce. Są za to ludzie z politycznego nadania, polityczni komisarze swoich środowisk. Minister Zbigniew Rau nie pracował nigdy w MSZ, nie zajmował się polityką zagraniczną (poza krótkim szefowaniem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych), był wcześniej wojewodą łódzkim. Jego nominacja to efekt wygranej twardych pisowców z kandydatem kancelarii prezydenta, Krzysztofem Szczerskim.

Zastępcy Raua? Szymon Szynkowski vel Sęk to były poseł Solidarnej Polski, człowiek Zbigniewa Ziobry. W MSZ nie pracował. Podobnie jak Piotr Wawrzyk, adiunkt w Instytucie Europeistyki, uznawany za eksperta PiS. Paweł Jabłoński, adwokat, przyszedł do MSZ z kancelarii premiera. Z kolei Marcin Przydacz to prawnik z UJ, członek Klubu Jagiellońskiego, w latach 2015-2019 zastępca dyrektora Biura Spraw Zagranicznych w Kancelarii Prezydenta RP.

Oto mapa kierownictwa MSZ: człowiek z PiS, człowiek od Ziobry, człowiek od premiera i człowiek od prezydenta. O ministerstwie i dyplomacji mają pojęcie ograniczone. Mówi o tym sam Czaputowicz: „Zostawiłem następcy obsadę stanowiska podsekretarza stanu. Powinien to być zawodowy dyplomata, gdyż bez wzmocnienia kierownictwa resortu o kompetencje ściśle dyplomatyczne trudno będzie skutecznie prowadzić politykę zagraniczną. Na poziomie ministra i wiceministrów nie ma obecnie w MSZ nikogo, kto przeszedł przez szkołę dyplomatyczną, szczeble kariery czy był choćby na jakiejś placówce”.

I tylko można się dziwić, że sam tolerował taki stan rzeczy. Tak jak można się dziwić, że przez lata tolerował na stanowisku dyrektora generalnego Andrzeja Papierza. I że MSZ za Czaputowicza wyglądało tak, że minister robił swoje, wiceministrowie nabierali wiedzy, a rządził Andrzej Papierz, któremu podlegały kadry. Jak rządził (rządzi)? Ocenę tych działań wystawił w wywiadzie dla „Super Expressu” Witold Waszczykowski: „Trzeba by się pozbyć lub zdyscyplinować w MSZ pewnego »Rasputina«, który tam rządził i nie pozwalał prowadzić polityki poprzedniemu ministrowi”. Nikt nie ma wątpliwości, że myślał o Papierzu. O jego brutalnym postępowaniu z dyplomatami i skandalach, których był częścią. O tych skandalach w MSZ się opowiada, część można znaleźć na forach, raczej należą do grupy skandali obyczajowych. Co nie dziwi, bo Papierz nie jest typem intelektualisty.

A skąd wzięła się jego siła? Kto go popierał? Oczywiście nie mamy zamiaru (ani możliwości) dociekać, czy jest oficerem kadrowym ABW lub innej służby, ale oficjalnie jest podane, że pracował w UOP. Wcześniej razem z Mariuszem Kamińskim działał w Lidze Republikańskiej. To widocznie wyzwala w nim poczucie bezkarności.

Oto MSZ, kolos upadły, postrach PiS. Atrapa polskiej polityki zagranicznej. Co gorsza, i tę politykę trudno traktować jako coś poważnego. To raczej wypadkowa działań koterii tworzących aparat władzy i różnych pomysłów. Smutne.

Fot. Rafał Oleksiewicz/REPORTER

Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Wieslaw A. Zdaniewski
    Wieslaw A. Zdaniewski 9 września, 2020, 23:31

    Skandaliczna dyktatura ciemniaków.
    Zapluty karzeł reakcji wyznaczył ty będziesz premierem, ty ministrem takim, ty ministrem owakim i to rodacy w Polsce uważają za „rząd”. Nie mój!

    Wykształciuch WA Zdaniewski, pozdrawia ze strefy wolnej od PISUARÓW

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy