Mułłowie kontra Waszyngton

Mułłowie kontra Waszyngton

Czy Stany Zjednoczone doprowadzą do zmiany reżimu w Iranie?

„Zdrajca Chamenei na szubienicę!”, „W turbanie i z brodą nie ma wolności myśli!”, krzyczeli studenci uniwersytetu w Teheranie. A przecież obraza ajatollaha Chameneiego, najwyższego przywódcy Republiki Islamskiej, to zbrodnia stanu, za którą grożą najsurowsze kary.
W Iranie doszło do najgwałtowniejszych protestów przeciw teokracji mułłów od lipca 1999 r. Demonstranci domagali się ustąpienia nie tylko najwyższego przywódcy, ale także prezydenta Mahommeda Chatamiego, umiarkowanego reformatora. Manifestacje rozpoczęła w stolicy garstka studentów, oburzona planami sprywatyzowania wyższych uczelni. Do młodzieży przyłączyły się rzesze obywateli, gdy do protestów wezwali opozycjoniści irańscy za granicą za pośrednictwem telewizji satelitarnej nadającej z Los Angeles. Rozruchy ogarnęły inne miasta – Tebriz, Meszhed, Afhaz, Isfahan. Jednym z postulatów protestujących stało się przeprowadzenie referendum na temat przyszłości kraju. 252 irańskich intelektualistów, w tym kilku duchownych i dwóch doradców prezydenta Chatamiego podpisało bezprecedensowy list, wzywając ajatollaha Chameneiego, aby zrezygnował ze statusu najwyższego przywódcy i reprezentanta Boga na Ziemi. Chamenei powinien uznać swą odpowiedzialność przed narodem, bowiem „herezją” i „politeizmem” jest sytuacja, w której jedna osoba aspiruje do boskości i absolutnej władzy.
Mułłowie oczywiście nie zamierzają ustąpić. Przeciwko protestującym wysłano członków muzułmańskich milicji Basidżj i Ansar Hezbollah, zbrojnych w pałki, łańcuchy i kije. Ci „obrońcy rewolucji islamskiej” atakują na motocyklach, biją i bezlitośnie maltretują przeciwników reżimu. Rozsierdzeni ajatollahowie nazwali protestujących płatnymi najemnikami wroga. Chamenei oskarżył Stany Zjednoczone o podżeganie do rozruchów i próbę oderwania narodu od systemu. Teherański MSZ zaprotestował przeciwko „skandalicznej ingerencji USA w sprawy wewnętrzne Iranu”. Rzeczywiście prezydent George W. Bush z zadowoleniem przyjął „pęd do wolności” irańskich studentów. Sekretarz stanu, Colin Powell, oświadczył, iż oficjalną polityką Waszyngtonu jest zachęcanie ludzi, aby demonstrowali na rzecz swych przekonań. Tak naprawdę wielu Irańczyków nie potrzebuje zagranicznej inspiracji do wystąpień przeciwko dyktaturze mułłów. Nastroje opozycyjne panują zwłaszcza wśród młodzieży z dużych miast. 70% obywateli Iranu (48 mln ludzi) nie ukończyło 30. roku życia. Dla młodych, którzy nie pamiętają rządów szacha, Republika Islamska okazała się gorzkim rozczarowaniem. Bezrobocie wśród młodzieży sięga 50%,

oburzenie budzą ingerencje

islamskich zelotów we wszystkie sfery życia prywatnego. 20-letnia Faruda, studentka matematyki w Isfahanie, została wezwana przed uniwersytecki komitet moralności. „Powiedziano mi, że za dużo rozmawiam z mężczyznami i ubieram się nieskromnie. Przeczytano mi też 13 wersów Koranu na temat szat stosownych dla kobiet. Nic nie mogłam powiedzieć, bo to przecież Koran”, żali się Faruda. Pewien jej kolega został skatowany przez członków młodzieżowej organizacji islamskiej i nazwany niewiernym, ponieważ ośmielił się wyjść na korytarz akademika w bieliźnie. W skomplikowanej strukturze władzy Republiki Islamskiej istnieje wiele elementów demokracji, lecz prawdziwe decyzje podejmują liczne gremia i ośrodki władzy niepochodzące z wyboru, jak Rada Strażników Rewolucji, będąca w praktyce izbą wyższą parlamentu. Prezydent Chatami, sprawujący swój urząd już sześć lat, wspierany przez wybrany w 2000 r. proreformatorski parlament, nie osiągnął wiele. Przyjęte przez parlamentarzystów ustawy w sprawie wolności prasy, praw kobiet, ograniczenia władzy fundamentalistów są systematycznie wetowane przez Radę Strażników – np. ustawa o powołaniu sądów z ławami przysięgłych została zablokowana ponad 10 razy. Obywatele zaczynają rozumieć, że swoista „demokracja islamska” ma w znacznym stopniu charakter fasadowy. Gdy w lutym w Teheranie przeprowadzono wybory do władz lokalnych, zaledwie 12% wyborców pofatygowało się do urn.
Narastająca frustracja społeczeństwa powoduje wciąż nowe protesty. Wielu dygnitarzy z Waszyngtonu ma nadzieję, że obecny studentów doprowadzi do „pokojowej zmiany reżimu” w Teheranie, jak to ujął jeden z czołowych ideologów amerykańskiego neokonserwatyzmu i wpływowy doradca w departamencie obrony, Richard Perle. W wywiadzie dla niemieckiej gazety „Der Tagesspiegel” wezwał państwa europejskie, by pomogły „zmienić dyktatorski reżim w Iranie przy pomocy opozycji w tym kraju”. Komentatorzy od dawna zastanawiają się, czy Republika Islamska stanie się następnym celem amerykańskiego supermocarstwa. W ubiegłym roku prezydent George W. Bush zaliczył Iran do „osi zła” wraz z Irakiem i Koreą Północną. Stany Zjednoczone obaliły reżim Saddama Husajna i okupują Irak, zaś Phenian zamierzają izolować na arenie międzynarodowej. Jaką strategię zastosują wobec Teheranu? Decyzje w tej sprawie jeszcze nie zostały podjęte, pewne jest jednak, że rozważane są wszystkie opcje, łącznie z militarną. Polityczna sytuacja państwa mułłów jest trudna. Wojska Stanów Zjednoczonych trwale zainstalowały się w Afganistanie i w Iraku, Republika Islamska została

okrążona przez „Wielkiego Szatana”

ze wszystkich stron. Rosyjska „Nezawissimaja Gazieta” twierdzi, że USA zastanawiają się nad zbrojną inwazją na Iran także z terytoriów zaprzyjaźnionych krajów – Azerbejdżanu i Gruzji. Stany Zjednoczone zarzucają Iranowi udzielanie schronienia terrorystom z Al Kaidy, wspieranie ekstremistycznych organizacji antyizraelskich, jak libański Hezbollah, podżeganie przeciwko Amerykanom szyitów w Iraku i dążenie do zdobycia broni masowego rażenia, zwłaszcza nuklearnej. Jastrzębie z Waszyngtonu zdają sobie sprawę, że Stany Zjednoczone nie zdołają zaprowadzić swego porządku politycznego na Bliskim Wschodzie, jak długo w Teheranie pozostanie u władzy potężna i uzbrojona po zęby dyktatura ajatollahów. „Niemożliwe jest trwałe zwycięstwo w Iraku czy też powstrzymanie organizacji terrorystycznych przed zdobyciem broni masowego rażenia, dopóki mułłowie nie zostaną obaleni”, głosi jeden z szermierzy neokonserwatyzmu, Michael Ledeen. Jego kolega Reuel Marc Gerecht z American Enterprise Institute nie kryje nadziei, że „obecność wojsk amerykańskich w Iraku doprowadzi do rewolucji w Iranie”.
Spadkobiercy Chomeiniego zdają sobie sprawę, że wisi nad nimi miecz Damoklesa. Rozumieją też, że gdyby Republika Islamska zdołała wyprodukować kilkanaście głowic atomowych, byłaby zabezpieczona (podobnie jak Korea Północna) przed wielkim atakiem amerykańskim. Rozstrzygnięcie w tej sprawie również jeszcze nie zapadło, ale przywódcy irańscy traktują islamską bombę atomową jako jedno z możliwych rozwiązań. Stany Zjednoczone, podobnie zresztą jak Izrael, uczynią wszystko, aby mułłowie nie dostali w swe ręce takiego oręża. Pod wpływem Waszyngtonu Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) oskarżyła Iran o naruszanie Układu o Nierozprzestrzenianiu Broni Masowego Rażenia. Ali Reza Geferzadeh, członek władz agencji, oświadczył, że „program nuklearny Teheranu jest bardzo zaawansowany” i stanowi zagrożenie dla pokoju.
Podobnie Unia Europejska wezwała Iran, aby bezzwłocznie podpisał dodatkowy protokół do wspomnianego układu. W ten sposób Teheran wyraziłby zgodę na przeprowadzanie bez uprzedzenia międzynarodowych inspekcji we wszystkich obiektach, a nie tylko w wybranych. Stolice UE obawiają się, że jeśli Republika Islamska będzie kontynuowała swój rzeczywiście ambitny i mocno podejrzany program atomowy, armia Stanów Zjednoczonych obróci w perzynę te instalacje nuklearne poprzez zmasowane uderzenia z powietrza. Doprowadzi to do wzrostu napięcia w regionie, a może do kolejnej wojny. Teheran daje do zrozumienia, że rozpatrzy pozytywnie postulaty MAEA, jeśli otrzyma pomoc technologiczną UE w rozwoju energetyki nuklearnej. Wątpliwe jednak, aby na taki technologiczny zastrzyk dla państwa mułłów wyraził zgodę Waszyngton.
Komentatorzy, np. amerykańskiej gazety „Christian Science Monitor”, ostrzegają – irańska opozycja jest za słaba i nie zdoła naruszyć systemu władzy. Co więcej, USA, udzielając poparcia protestującym, wzmacniają pozycję fundamentalistów, którzy mogą szermować argumentem, że niepokoje wszczynają „sługusy Wielkiego Szatana”. Należy raczej postawić na dyplomację popartą pokazem siły. Jeśli uda się zbudować sprawną demokrację w Iraku, także młodzi Irańczycy będą mieli większe szanse i motywację, aby

pozbyć się brodatych fanatyków w turbanach.

Wydaje się jednak, że kryzys w stosunkach Stanów Zjednoczonych z Republiką Islamską będzie się zaostrzał. Jak pisze brytyjski magazyn „Jane’s Intelligence Digest”, przywódcy USA są zgodni, że reżim w Teheranie musi zostać zmieniony. Trwają jedynie spory, w jaki sposób tego dokonać. Jastrzębie z Pentagonu proponują radykalne środki, z zaczepną operacją wojskową włącznie. Departament Stanu stawia na metody dyplomatyczne. Ajatollahowie pragną uniknąć konfrontacji z USA, która skończyłaby się dla Republiki Islamskiej miażdżącą klęską, ale nie mają złudzeń – jeśli Stany Zjednoczone już podjęły decyzję o zmianie reżimu, nic nie zdoła ich powstrzymać. Dlatego Teheran nie pójdzie na zbyt daleko idące ustępstwa wobec USA.
Prezydent Bush zapewne nie będzie działał szybko i kwestię Iranu rozwiąże dopiero podczas swej drugiej kadencji. Kryzys wokół Republiki Islamskiej rozładuje się wtedy w gwałtownej burzy. Prawdopodobne jest, że amerykańscy żołnierze, którzy są już w Kabulu i Bagdadzie, wkroczą również do Teheranu. Najśmielsze plany marzących o globalnej hegemonii amerykańskich neokonserwatystów zostaną wtedy spełnione.


Obława na Mudżahedinów Ludowych
Amerykańscy stratedzy już zastanawiają się nad przyszłością Iranu po „zmianie reżimu”. Neokonserwatyści nawiązali ścisłe kontakty z dr. Rezą Pahlavim, synem szacha obalonego przez rewolucję islamską. Pahlavi mieszka obecnie w Wirginii i stał się Amerykaninem z przekonań i obyczajów. Irańczycy pamiętają jednak, że szach był pompatycznym, bezlitosnym autokratą i z pewnością nie pragną powrotu do władzy jego syna. Jastrzębie z Pentagonu z Paulem Wolfowitzem chcą rozbudować jako siłę zbrojną przeciwko władzy mułłów Mudżahedinów Ludowych. Organizacja ta przez lata działała z terytorium Iraku, wspierała też reżim Saddama Husajna w walkach z szyitami i Kurdami. Podczas wojny w Iraku armia amerykańska początkowo bombardowała obozy mudżahedinów, potem zawarła z nimi rozejm. Komentatorzy podkreślają, że przywódca tej organizacji, Massud Radżawi, ma dyktatorskie zapędy. Mudżahedini Ludowi zapewne nie zdobędą poparcia większości społeczeństwa irańskiego, które wykrwawiło się w morderczej wojnie z Irakiem. 17 czerwca policja francuska w niespodziewanej akcji aresztowała 158 politycznych przywódców mudżahedinów, którym Paryż przecież przez lata udzielał azylu. Poprzez cios w mudżahedinów władze francuskie zamierzają zapewne złagodzić amerykański nacisk na Iran i pokrzyżować plany Wolfowitza.

 

Wydanie: 2003, 26/2003

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy