Mundur i dziewczyna

Mundur i dziewczyna

Cenna kurtka Royal Navy z bydgoskiego lumpeksu

Bydgoszczanka Basia Morawiak, uczennica tamtejszego liceum plastycznego, lubi szperać w lumpeksach, poszukując ciuchowych skarbów. Szuka ubrań do noszenia na co dzień, ale i do przerobienia na kostiumy, które z pasją projektuje od kilku lat. Zna wszystkie second handy w mieście. Ten przy placu Poznańskim odwiedza często przed lekcjami angielskiego. I właśnie na początku grudnia ub.r. również tam weszła, bo do korepetycji było jeszcze trochę czasu. A napis na sklepie: „Wszystko za 2 zł” brzmiał bardzo zachęcająco.

Prawie natychmiast dostrzegła granatowy rękaw ze złoto-bordowymi zdobieniami, który wystawał z jednego z wieszaków. – Chwyciłam i od razu zauważyłam, że jest ciężki – wspomina 18-latka. – Z dobrego materiału, solidnie uszyty. A cała marynarka wyglądała po prostu jak część kostiumu. Z teatru? Z prywatnej kolekcji? Na pewno nie z sieciówek. Chyba cztery razy upewniałam się, że kosztuje tylko 2 zł. Nie mogłam uwierzyć. Przecież za takie cudo dałabym dużo więcej! Uznałam, że niemal za darmo będę miała wystrzałową marynarkę!

Ze zdobyczą z lumpeksu pobiegła na korepetycje. – Mój nauczyciel, mądry Anglik po siedemdziesiątce, tylko rzucił okiem na marynarkę i od razu skojarzył z mundurami brytyjskiej Royal Navy. Zaraz po korkach, jeszcze na przystanku autobusowym, zaczęłam pilniej się przyglądać marynarce. A zwłaszcza jej ciężkim guzikom.

Na tropie marynarki

Ale gdy w domu wyszukała w internecie ubiory brytyjskiej marynarki wojennej, zobaczyła na zdjęciach zupełnie inne mundury. W końcu jednak wygooglowała także marynarkę od galowego munduru identyczną jak ta z lumpeksu. A obok był napis, że to galowe umundurowanie brytyjskiej marynarki wojennej z czasów
II wojny światowej.

Nie mogła uwierzyć, że za 2 zł kupiła wojenny zabytek. – Myślałam, że to podróbka i w internecie szukałam porad, jak rozpoznać fałszywy mundur. Okazało się, że m.in. po guzikach. Te prawdziwe muszą być pełne, ciężkie, mosiężne, a nie takie cienkie blaszki, jakie teraz produkują. Moja marynarka miała pełne! Inne testy internetowe też zdała.

– Właściwa ocena tej marynarki nie nastręczy kłopotów fachowcowi, ale dla laika to trudne – ocenia Wojciech Bartoszek, dyrektor Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy. Dodaje, że mundury trafiają do muzeum bardzo rzadko. – Nie więcej niż kilka rocznie. A wojenne i przedwojenne jeszcze rzadziej. Gdy są dobrze zachowane, nawet niekompletne – to prawdziwe rarytasy. Najczęściej ludzie przynoszą nam zdjęcia. Rocznie z fotografiami dokumentującymi działania wojska i ludzi z nim związanych zgłasza się 50-100 osób.

Barbara Morawiak: – Dopiero po internetowych testach na oryginalność metodycznie obszukałam marynarkę i znalazłam w kieszonce naszywkę z datą 10.11.42, nazwiskiem C.R. Manassah i nazwą firmy – Gieves Ltd. A więc jednak mundur brytyjskiego wojskowego z 1942 r.!

– Znakowanie mundurów nazwiskiem czy datą nie wynika z przepisów wojskowych – twierdzi Marek Zwiefka, historyk zbiorów mundurowych bydgoskiego Muzeum Wojsk Lądowych. – To raczej krawcy, którzy szyli mundury, często kilka jednocześnie, oznaczali je naszywkami, żeby nie pomylić, który jest dla którego oficera.

– Zaczęłam szukać we wszystkich bazach danych dostępnych w internecie oficera o nazwisku Manassah – opowiada dalej Barbara Morawiak. – Ale mało skutecznie. Jedynie upewniłam się, że taki człowiek istniał. Niewiele owocniejsze okazały się poszukiwania ludzi o takim nazwisku. Jakby cała rodzina, która przecież gdzieś musiała być, zapadła się pod ziemię. Poszłam wtedy spać chyba o trzeciej czy czwartej nad ranem, tak mnie wciągnęło!

Syn zza oceanu

W kolejnych dniach na jednym z amerykańskich koledżów udało jej się wytropić profesora o nazwisku Manassah. Mejlowo ustalili, że – po pierwsze – jest on synem nieżyjącego już komandora podporucznika, wojskowego inżyniera z Anglii, który m.in. rozminowywał po wojnie wody przybrzeżne Europy, po drugie zaś, o tacie może powiedzieć niewiele, bo go słabo znał. Po trzecie, marynarka najprawdopodobniej trafiła do second handu po wielkim sprzątaniu domu taty przed sprzedażą nieruchomości. A po czwarte, profesor zgadza się na oddanie munduru do muzeum.

Barbara bowiem, gdy tylko zobaczyła plakietkę z nazwiskiem i datą, wiedziała, że ta marynarka nie może zostać u niej w domu. – Dlatego, że mam dziadka, który był wojskowym, i mam duży szacunek dla weteranów – tłumaczy. – A to jest zbyt cenna rzecz, żeby leżała i kurzyła się w prywatnej szafie. Nie wiedziałam tylko, czy ta marynarka będzie dla nich cennym nabytkiem. Może mają całe stosy podobnych eksponatów?

– Kurtka mundurowa komandora podporucznika Royal Navy, bo w terminologii wojskowej jest to kurtka właśnie, bardzo nas ucieszyła – zapewnia Małgorzata Derlacz-Chmielowiec z Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni, do którego jeszcze w grudniu ub.r. Barbara Morawiak bezpłatnie przekazała swoje znalezisko za pośrednictwem bydgoskiego Muzeum Wojsk Lądowych. – Nie mieliśmy dotąd takiej w swoich zbiorach, choć posiadamy inne elementy umundurowania Royal Navy. Kurtka pięknie uzupełniła nasz zbiór.

Szyli dla admirała Nelsona

Muzealnicy z Gdyni dzisiaj wiedzą już trochę więcej o kurtce i jej właścicielu: – Złote galony na rękawach wskazują na zawodowego oficera RN w stopniu engineer lieutenant commander (odpowiednik komandora podporucznika z korpusu inżynieryjnego) – wylicza Małgorzata Derlacz-Chmielowiec. – Pierwszy człon nazwy mówi o przynależności do korpusu inżynieryjnego RN, o czym świadczą również purpurowe wypustki pomiędzy złotymi paskami galonów. Metka Gieves Ltd, opatrzona królewskimi herbami, dokumentuje pochodzenie kurtki z firmy zaopatrującej w mundury Królewską Marynarkę od 1778 r. Można przypuszczać, że szył u nich mundury sam admirał Horatio Nelson. Firma – jako Gieves&Hawkes – istnieje do dzisiaj. Kurtka jest świetnie zachowana, dobrze się prezentuje. Dlatego już ją wystawiliśmy – w specjalnej gablocie pokazującej dary dla naszej placówki – w holu muzeum, razem z opisem całej historii odnalezienia cennego eksponatu. Dołączyliśmy też zdjęcia z przekazania. Kurtka będzie eksponowana co najmniej do końca lutego br.

– Pani Barbara spisała się na medal. Wykonała w krótkim czasie ogromną pracę, można śmiało powiedzieć, że przeprowadziła kwerendę za nas, muzealników – mówi dyrektor Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy. – I pokazała nam, jak z takiej małej, indywidualnej historii zrobić świetne wydarzenie medialne promujące wielką historię i muzealnictwo. Nie kryję, zainspirowała nas.

– Okazało się, że dzięki marynarce z lumpeksu przez chwilę miałam historię dosłownie na ramionach. Fantastyczna przygoda! – zapewnia Basia Morawiak.

– Ta historia pokazuje, że często nie wiemy, co mamy na wyciągnięcie ręki, m.in. na strychach, w piwnicach, po dziadkach czy pradziadkach – podsumowuje dyrektor Bartoszek. – A wcale nie tak rzadko są to rzeczy o ogromnej wartości historycznej, a czasem również materialnej.

Fot. Zbiory MMW w Gdyni

Wydanie: 06/2020, 2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy