Myślenie ma kolosalną przeszłość

Myślenie ma kolosalną przeszłość

Wśród marcowych rocznic przypominamy i tę: 13 marca 1954 r. odbyła się pierwsza próba teatrzyku, który przeszedł do historii jako STS

Wprawdzie Gomułkę mieli wypuścić z internowania w willi w Miedzeszynie dopiero za dziewięć miesięcy, ale socjalizm coraz częściej pokazywał „ludzką twarz”. Jednak w marcu 1954 r. rodacy ciągle jeszcze maszerowali w pochodach, apelowali i deklamowali. Hasła sezonu ‘54: „Nowe domy i fabryki przeciw Głosom Ameryki”, czy „W odpowiedzi na atomy budujemy nowe domy”. Ciągle śpiewało się: „Służba Polsce – święty sztandar nasz, celem dobro ludu, maszeruje rozśpiewana brać…”, ale końcówkę coraz częściej w wersji: „k… wasza mać”. Za dowcip polityczny można było stanąć przed kolegium, ale już nie wsadzano. Przykłady: „Jakie powstanie było najgorsze? Powstanie Polski Ludowej”; „Liczba mnoga od obywatela? Kolejka”. Kiedy w 1956 r. Bierut zmarł nagle w Moskwie, ulica pokpiwała: „Pojechał w futerku, a wrócił w kuferku”. Jednocześnie szeptano o premierze Cyrankiewiczu: „Ten to może jeździć do Moskwy bez obawy, że włos mu z głowy spadnie”. Kiedy w Poznaniu zastrajkowali robotnicy „Ceglorza”, mawiano, że to jedyny na świecie strajk właścicieli fabryk przeciwko sobie samym. O PGR-ach powiadano: „chłopowiązałka”. A gdy niedawny bohater Października kazał rozpędzić redakcję „Po Prostu”, nikt już nie miał złudzeń, kto rządzi: „Stara spółka plus Gomułka”.

„Na bazie studenckiej po linii humoru”

Kabaretowych harcowników przed Październikiem próbowano uciszać. Wieczór u Stańczyka w kawiarni Pod Arkadami zdążył siłami Grodzieńskiej, Lipińskiego, Samozwaniec czy Waldorffa ledwie bąknąć coś o ministrze Sokorskim („Włodzio w łóżko muzy polazł”), a już zniknął jak zdmuchnięty. Ale odwilż była nie do zatrzymania. Łódzki Teatr Studencki „Pstrąg” wspierał rymowankami frakcję puławską, która miała wynieść do władzy Władysława Gomułkę: „Mnie ołowiu do czaszki nie wlali. / Jeśli wołam: Niech żyje socjalizm, / To nie myślę, że puc to i bańka”. Pokazywali scenkę – na drzwiach spożywczaka wisi kartka: „Karp żywy 1 kg 14 zł”. Światło gaśnie. Gdy się zapala, klient widzi już inną kartkę: „Karp żywy 1 kg 27 zł.” Wzdycha: „Znowu zmiana pisowni!”.

Grywali w świetlicach, w halach fabrycznych, wiersze i skecze pisali na kolanie, cenzura nie nadążała. W Krakowie przyszli artyści Piwnicy pod Baranami dają pierwsze występy „na bazie studenckiej po linii humoru”. Pod warszawskimi Hybrydami – później, ale niewiele – rzędem parkowały szalenie snobistyczne lambretty, a w środku można było spotkać Leopolda Tyrmanda, poetów Orientacji Hybrydy, z czasem młodego Wojtka Młynarskiego. W gdańskim Bim-Bomie Cybulski z Kobielą, Fedorowiczem (i dochodzącym Mrożkiem) rozkręcali teatr poetycki, oparty na pojemnej metaforze. Polityka ich mierziła. Kiedy wpadała tam Agnieszka Osiecka, mawiali: „O, Biuro Polityczne przyjechało”.

Była to aluzja do Studenckiego Teatru Satyryków, z którego ekipą kolegowała się młoda poetka. Bo STS tworzyli „rozczarowani ZMP-owcy”, młoda inteligencja lewicowa. Ideowa i zasadnicza. Przekonana, że kraj zmierza w słusznym kierunku, choć ten marsz wymaga paru korekt. I oni się tym zajmą. Skrótowo i dobitnie, jak w poradniku agitatora. Sami siebie nazywali zresztą gazetą teatralną. Stąd słynne STS-owskie black outy. Dwaj chłopcy skaczą na jednej nodze: „Nie narzekaj – mówi jeden. – Uważaj tylko, żeby nam drugiej stopy nie podnieśli”. Grywali „z papierosem w ustach”, niemal od niechcenia, „na Bogarta”. Liczyło się przesłanie, nie wykonanie.

Premiera w białych bluzkach

Teatr wziął się z tego, że w najlepsze trwał zwyczaj podejmowania zobowiązań z okazji 1 Maja. I warszawski Teatr Syrena podjął się przygarnąć grupkę amatorów celem wykonania przedstawienia satyrycznego. Liczył, że na zobowiązaniu się skończy, a tu grupka zapaleńców wystawiła 2 maja 1954 r. regularną akademię: w białych koszulach, białych bluzeczkach, w czarnych spodniach i spódniczkach.

Andrzej Drawicz: „Miarą naszego zdenerwowania i niedoświadczenia może być fakt, że po zgaszeniu świateł na sali program przez 15 minut nie mógł się rozpocząć, bo nikt nie wiedział, co ma iść najpierw: gong, kurtyna czy przygrywka fortepianu. Publika zaczęła bić brawo, a my skręcaliśmy się ze wstydu”.

Po premierze drugiego programu, „Prostaczkowie”, stali się sensacją Warszawy. Jeszcze większą w listopadzie 1955 r. po premierze programu „Myślenie ma kolosalną przyszłość”. Rok później, w październiku 1956 r., podczas wystawiania „Agitki” w auli Politechniki Warszawskiej boleśnie otarli się o realną politykę. „Wiedzieliśmy, o co idzie gra – jak najdłużej utrzymać wiecujących na politechnice, by nie ruszyli pod ambasadę radziecką”, wspominał Andrzej Drawicz.

Taki teatr był względnie dobrze widziany przez władze. W roku 1956 sam premier Cyrankiewicz wystarał mu się o stałą siedzibę przy Świerczewskiego 76 B (obecnie aleja Solidarności). Była to zresztą dawna siedziba loży masońskiej, potem siedziba teatru liliputów. Ale im dalej od Października, tym rzadziej autorzy apelowali do władzy, a coraz częściej brali w obronę publiczność przed tą władzą. „Już pora smażyć konfitury” brzmiał tytuł programu z 1964 r., co dla niektórych płomiennych autorów rewolucjonistów – jak Witold Dąbrowski – było nie do przyjęcia. Odeszli, potrzebowali więcej czasu. Sam Dąbrowski w 1976 r. podpisze skierowany do władz „Memoriał 101” przeciw zmianom w konstytucji, za co spotka go zakaz druku. A w roku 1978 r. płomienne wystąpienie z mównicy warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich w obronie prześladowanych pisarzy przypłaci śmiertelnym zawałem serca.

„Żryj szybciej, bo zdrożeje”

STS stał indywidualnościami. Jerzy Markuszewski („Markusz”) potrafił nawet do średniego tekstu dopisać błyskotliwą puentę. Ziemowit Fedecki odkrył leśniczówkę Pranie, którą później unieśmiertelnił Gałczyński. Andrzej Jarecki wymyślił szyld „liryka obywatelska” i gorliwie się tej liryce oddawał. Do historii przeszedł hasłem: „Mnie nie jest wszystko jedno”. Henryk Malecha, szef Fioletowego Księżyca – wewnętrznego kabaretu STS, stworzonego dla znajomych i przyjaciół – powtarzał: „Los sprzyja przeciwko nam”. Nathan Gurfinkiel był dyżurnym autorem tekstów rzucanych cenzurze na pożarcie. Pamiętny greps: „Odczuwa się ogólny brak wszystkiego”. Andrzej Drawicz, dla kolegów „Pizdenio”, zasłynął rolą osła w „Szopce betlejemskiej”. Jego hasło: „Miej serce i patrz w serce generała”. Kazimiera Utrata, z czasem aktorka Teatru Polskiego, wylansowała powiedzonko: „Żryj szybciej, bo zdrożeje”. Marek Lusztig, mąż Kazimiery, opatrywał muzyką i dźwiękiem wszystko, co w pobliżu. Od słynnej STS-owskiej „Inwokacji”: „Bądź moją kurtką z welwetu jedyną, / bądź pumperniklem, bądź polopiryną, / ale już nigdy więcej nie bądź blizną / nasza kochana, bezcenna Ojczyzno” po Polską Kronikę Filmową. Agnieszka Osiecka, sekcja drobnomieszczańska, w teatrze zwana „Różowym Zjawiskiem” od koloru sukienki, w której po raz pierwszy zjawiła się w teatrze: „Nie narzekajmy na klimat”. Stanisław Tym zaczynał jako szatniarz i bramkarz w klubie Stodoła, ale powtarzał, że nie skończył żadnej uczelni, a jego „wyższe studia nazywają się STS”. Kiedy Ryszard Pracz w trakcie wygłaszania tekstu rzucał spojrzenie w prawo, znaczyło to „Zachód”, w lewo – znaczyło: „Ruscy”, w sufit „Komitet Centralny”. Pracz o sobie: „Mężczyzna – ale nie fanatyk”.

STS miewał hołdowników licznych, bywało, że egzotycznych. Daniel Passent wspominał: „Trudno było sobie wyobrazić osobę po studiach, która nie była choćby na jednym przedstawieniu STS-u”. Prof. Tadeusz Kotarbiński nie opuścił ani jednej premiery („Ktoś przychodzi na przedstawienia, a tutaj się go zmusza, by myślał”), często bywali Antoni Słonimski, Bułat Okudżawa, Leszek Kołakowski, Mieczysław Rakowski… Zresztą Andrzej Jarecki napisał wraz z Rakowskim sztukę „Stefan” (1964), a Adam Hanuszkiewicz wystawił ją w Teatrze Powszechnym. Bywali też goście „kierunkowi”, jak Jerzy Wójcik, późniejszy sekretarz Gierka i szef „Życia Warszawy”, który najpierw był oficjalnym opiekunem teatru z ramienia ZSP, a z czasem na stronie przekazywał artystom, co im szykuje cenzura.

Zofia Góralczyk-Markuszewska, scenograf w STS, wspominała, jak to w stanie wojennym spotkała na warszawskiej Starówce mocno starszego pana. Z trudem poznała: emerytowany cenzor nazwiskiem Rusinow. Pan ukłonił się z rewerencją, wyznał z sentymentem: „Ja was tak bardzo lubiłem” i odszedł, wspierając się laską. Był to zresztą ten sam cenzor, którego unieśmiertelniła Agnieszka Osiecka. W puencie do „Okularników” napisała: „…i w dalekim jakimś mieście zarabiają tysiąc dwieście”. Na to Rusinow, że to niemożliwe, bo tysiąc dwieście to najniższa pensja i nikt po studiach tak mało nie dostaje. „A ile byłoby dobrze?”, próbowała targów Osiecka. Rusinow: „Żeby chociaż ze dwa tysiące…”. Osiecka na miejscu zrymowała: „…potem wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące”.

Gorzej z cenzurą bywało, gdy teatr ruszał „w głęboki teren”. Wtedy nie wystarczała pieczątka głównego urzędu z Mysiej. Bo jeszcze właściwy wojewódzki urząd musiał przystawić swoje pieczątki na każdej stronie tekstu. Czepiał się dosłownie wszystkiego – na zapas, w obawie, że nie wychwyci warszawskich aluzji. A na Śląsk to w ogóle ich nie wpuszczano. Zresztą na programach STS-u szkolono właśnie cenzorów wojewódzkich. Urządzano dla nich specjalne pokazy, które kończyły się sprawdzianem z wychwytywania zakamuflowanego jadu.

Raz się umiera

W latach 60. Warszawka mawiała: „Chodźmy do STS-u, zobaczyć, co w kraju słychać”. Zresztą chętnych było tak wielu, że każdą premierę trzeba było wystawiać po trzy razy, a i tak dla wielu chętnych brakowało biletów. Te premiery niekiedy przeciągały się do rana, bo „dla krewnych i znajomych” nocą popisywał się kabaret wewnętrzny Fioletowy Księżyc, gdzie np. Jan Tadeusz Stanisławski dawał swoje pierwsze wykłady mniemanologii stosowanej „O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”.

W drugiej połowie lat 60. STS stawał się z programu na program coraz mocniej antymoczarowski. Kiedy ZBoWiD rósł w siłę, artyści śpiewali: „Jesteśmy starcy z Domu Matysiaków, maszerujemy aż ziemia drży”. Albo pastiszowali „Kordiana”, akcentując dwuwiersz: „Pewien jasnowłosy Drakon / znów potępia Stary Zakon”. A po Marcu ‘68 ci, których żegnano na peronie Warszawy Gdańskiej, jeden z ostatnich wieczorów w ojczyźnie spędzali właśnie w STS-ie.

Z tym że cenzura krok po kroku wymuszała na teatrze odstępowanie od polityki. Spektakl „Raz się żyje” (1969) z ostrym skeczem Tyma „Raz się umiera” zdjęto z afisza na polecenie z KC PZPR. Teatr produkował więc kabaretowe składanki, rewie, spektakle dokumentalne. A Wojciech Siemion instalował w STS-ie Teatr Jednego Aktora, w którym występowali Zbigniew Zapasiewicz, Halina Mikołajska i Andrzej Łapicki. I następne pokolenie: Zofia Merle, Elżbieta Czyżewska i Anna Prucnal. Zdarzały się i kurioza: programy interwencyjne, jak „Wódko, pozwól żyć” czy „Złota rączka, czyli cierpienia wynalazców”.

Co zaczęła cenzura, dokończyła administracja: w 1972 r. STS-owi nadano status teatru zawodowego, podpiętego przymusowo pod Teatr Rozmaitości. I teraz programy mieliły się na niezliczonych naradach, co doprowadziło instytucję do uwiądu w połowie lat 70. Zresztą wtedy już każdy „filar STS-u” miał własny pomysł na siebie. Jednym bliżej było do „drugiej Polski”, drugim do KOR-u.

Jerzy Markuszewski przez chwilę prowadził kabaret radiowy ITR, ale szybko dostał zakaz pracy w zawodzie – na lat 14. Jarosław Abramow-Newerly w 1985 r. przeniósł się do Kanady i wydawał książkę za książką (głównie wspomnieniowe, w tym o „Lwach z STS-u”). Ziemowit Fedecki nie rozstał się z legitymacją PZPR do dnia, kiedy wyprowadzono sztandar. Andrzej Drawicz tłumaczył radzieckich dysydentów, a za czasów Tadeusza Mazowieckiego szefował telewizji. Anna Prucnal w 1970 r. wyjechała do Francji, gdzie daje występy w licznych językach. A Jerzy Markuszewski przez wiele lat powtarzał, że ze starych tekstów STS-u można by ułożyć całkiem aktualny program: „Pewne rzeczy się nie zmieniły, szczególnie pewne nikczemności”.

Rocznica powstania STS-u nie jest okrągła, ale na tyle ważna, że warto ją przywoływać co roku.

Wydanie: 12/2018, 2018

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy