Na Helu jak w Miami

Na Helu jak w Miami

Zamiast tkwić w korkach na zatłoczonej szosie z Trójmiasta, można po prostu wsiąść w tramwaj wodny i za godzinę być na Helu

W połowie lipca wypoczywających w Helu turystów spotkała niespodzianka. Na koncercie muzyki i poezji romantycznej w małej, kameralnej sali pojawiła się Maria Kaczyńska. Po koncercie pani prezydentowa zasiadła na tarasie helskiej kawiarni Słoneczna, zamawiając po prostu lody. Goście kawiarni byli tak zdumieni, że dopiero gdy wychodziła, przy jej limuzynie zebrał się spory tłumek ciekawskich.
– Najpierw odwiedzała nas Jolanta Kwaśniewska – opowiada szefowa kawiarni, Krystyna Lewandowska. – Bardzo się z nią zżyłam, plotkowałyśmy o babskich sprawach, o rodzinie i dzieciach. Pani Maria Kaczyńska dopiero pierwszy raz nas odwiedziła, też była miła, obiecała, że następnym razem przyprowadzi córkę. Tak to już jest, że kto raz przestąpi próg mojej kawiarni, potem wraca, gdyż kocham to, co robię. Pewnie dlatego tak smakują wszystkim moje lody domowej produkcji i ciasta.
W kawiarni jest nawet specjalny album ze zdjęciami znanych klientów, który można obejrzeć. Burmistrz Helu, Mirosław Wądołowski, twierdzi, że obecność polityków z pierwszych stron gazet jest dyskretna i nie zakłóca życia miasta. Nadaje za to prestiż gminie i przyciąga jak wabik turystów oraz tych, którzy szukają miejsca na działkę wśród natury. Hel po prostu staje się modny, tak jak Sopot, Kazimierz nad Wisłą czy Zakopane.
– 43 działki, które ostatnio sprzedaliśmy, nabyli ludzie z dużych miast, z Krakowa, Warszawy, Trójmiasta. Planujemy też budowę jednego lub dwóch reprezentacyjnych ośrodków, które obsługiwałyby konferencje naukowe, zjazdy, szkolenia. Lecz przede wszystkim nastawiamy się na obsługę – także poza sezonem – turystyki jednodniowej, którą przyciąga teraz np. fokarium czy Muzeum Rybołówstwa, a w przyszłości Błękitna Wioska.
Rzeczywiście, tego lata Hel przeżywa prawdziwe oblężenie. Związane jest to nie tylko z pogodą, ale też ułatwieniami komunikacyjnymi. Zamiast wystawać w korkach na zatłoczonej szosie, można po prostu wsiąść w tramwaj wodny z Gdyni. Czas podróży – godzina, cena biletu – 10 zł. Tradycjonalistom pozostaje statek, wodolot albo pociąg. Nic dziwnego, że w sezonie miasto Hel należy do turystów.
– Hel jest skazany na sukces – powtarza burmistrz, porównując półwysep do amerykańskiej Florydy, gdzie ostatnio bawił u przyjaciela.
Turyści w większości wypoczynek tutaj chwalą, podkreślając chociażby urok miasta, dobre jedzenie i kulturalną obsługę w lokalach. Jedynie niektórzy narzekają na krzywe ścieżki rowerowe, nieprzytulne domki kempingowe, nudne imprezy i zaśmiecenie. Ja też mam problem, za nic nie mogę się dodzwonić do informacji turystycznej. W końcu okazuje się, że mieści się ona w urzędzie miasta, w biurze promocji, pod czujnym okiem pana burmistrza.

Rybacy nie dadzą za wygraną

Jeszcze 12 lat temu Hel był miastem zamkniętym, w którym o wielu sprawach decydowało wojsko. Obowiązywał tu dekret z 1951 r. o rejonie umocnionym. Na rogatkach miasta, przy wjeździe do lasu stała strażnica ze szlabanami, gdzie skrupulatnie kontrolowano wjazdy i wyjazdy ludzi. Miejscowi mieli przepustki stałe, goście musieli wcześniej zgłosić swoje przybycie i uzyskać zgodę.
– Dziś to już historia – mówi burmistrz.
– Ale przez to mamy nieco opóźniony start w porównaniu z innymi miejscowościami turystycznymi na półwyspie. Może to i dobrze, nie zdążyliśmy się zabetonować pensjonatami, po prostu uczymy się na doświadczeniach innych.
W ostatni dzień lipca, w samym środku sezonu pan burmistrz wcale nie wypoczywa. Wybiera się właśnie na spotkanie poświęcone problemom rybołówstwa. Jego tematem mają być nagłaśniane przez rybaków od lat bolączki: małe limity połowowe, wydłużenie okresów ochronnych i wypłata za nie odszkodowań. Do tego dochodzą kłopoty z ustawą o portach i przystaniach morskich, która nie sprzyja komunalizacji tych obiektów. W Helu powstaje też Centrum Pierwszej Sprzedaży Ryb.
– Powstaje i powstać nie może – wzdycha burmistrz. – Centrum budowane jest ze środków budżetowych i Unii Europejskiej. Takich centrów nad Bałtykiem powstało pięć. Prowadzą je organizacje producenckie. Centra mają zracjonalizować cenę ryby, przeciwdziałać pośrednikom, którzy rybakowi w Helu czy w Jastarni za kilogram śledzia płacą złotówkę, a np. w Warszawie sprzedają go po 7 zł. Chcielibyśmy, żeby nasze helskie centrum ruszyło jesienią tego roku, gdy zacznie się sezon połowowy. Lecz obiekt wciąż jest nieskończony, nie ma podjazdów dla samochodów, nie możemy się też doprosić jego dokumentacji z Warszawy. Jesteśmy nawet gotowi sfinalizować tę inwestycję z naszych gminnych pieniędzy, w przyszłości planujemy też zwolnić centrum z podatku od nieruchomości.
W Helu planowana jest również budowa nowej sieciarni, która nie tylko będzie służyć rybakom, lecz ma być też dodatkową atrakcją dla turystów.
– Jedna piąta mieszkańców naszej gminy związana jest z rybołówstwem, dlatego ich problemy leżą nam na sercu. Mamy ok. 20 dużych kutrów, zezłomowano tylko dwie jednostki, dwie inne przeznaczono na cele turystyczne – podkreśla burmistrz.
Czy dzisiejsze spotkanie z ministrem gospodarki morskiej, wojewodą i marszałkiem województwa rozwieje wszystkie wątpliwości? Trudno powiedzieć. Nowy resort jest w powijakach, dopiero się wyodrębnia z Ministerstwa Rolnictwa, a to pewnie jeszcze trochę potrwa. Mirosław Wądołowski przyznaje, że rybacy szczęścia do osób kompetentnych w ministerstwie przez ostatnie lata nie mieli.
– Warszawa ma tyle wspólnego z rybami, co na talerzu – mówi. – Lecz ludzie morza są twardzi, nie dadzą za wygraną – dodaje.
Zaglądam do jednej z helskich smażalni. Dziesięć deko dorsza kosztuje 3,50, flądra jest tańsza o złotówkę. – Drogo – komentuje siedząca obok mnie czteroosobowa rodzina. Potakuję, choć mój dorsz, muszę przyznać, jest wyśmienity, dawno nie jadłam tak świeżej i pachnącej ryby.

Najpierw koszary, potem więzienie

Otwarcie miasta w drugiej połowie lat 90. było tylko symbolem, zapoczątkowując żmudną drogę ku pełnej samorządności. W 2002 r. wybuchł spór o ustawę, która uznawała znów „rejon gminy Hel za obszar szczególnie ważny dla obronności kraju”. Lobby wojskowe uzasadniało to tym, że mieszczą się tu magazyny uzbrojenia, materiałów wybuchowych, zbiorniki paliwowe, punkty obserwacji wzrokowo-technicznej i wreszcie obiekt rządowy, jakim jest ośrodek prezydencki przy drodze z Helu do Juraty. Ustawa wpisywała się w ogólny klimat zagrożenia terroryzmem, jakie nastąpiło po 11 września 2001 r. Zdaniem wojskowych, gmina Hel przy niewystarczającym zabezpieczeniu mogła być łatwo penetrowana z zewnątrz.
– Byliśmy jedyną gminą w Polsce, która miała zostać objęta taką ustawą, uważaliśmy to za krzywdzące dla nas i wystąpiliśmy z prośbą do prezydenta Kwaśniewskiego o zawetowanie. Prezydent przychylił się do naszego wniosku i skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ten ostatecznie orzekł, iż jest ona niezgodna z konstytucją. Gdyby stało się inaczej, każdą najdrobniejszą nawet decyzję musielibyśmy konsultować z dowódcą Marynarki Wojennej. Nie muszę chyba tłumaczyć, jaki miałoby to wpływ na rozwój turystyczny miasta, podcięto by nam skrzydła – mówi burmistrz Helu, jednocześnie podkreślając, iż stosunki między władzami gminy a wojskiem obecnie układają się bardzo dobrze.
Wojsko wciąż na Helu jest monopolistą, przynajmniej obszarowo. Powierzchnia gminy liczy ponad 2 tys. ha, z tego do armii należy około 600 ha z kilkunastoma obiektami, do gminy zaś tylko około 2% całej powierzchni, najwięcej mają Lasy Państwowe – 90% obszaru gminy jest bowiem zalesione.
Ostatnio w związku z redukcją wojska w kraju garnizon helski też ma zostać okrojony. Ponieważ życie próżni nie znosi, padła propozycja, aby na terenach powojskowych na cyplu zbudować więzienie, prawdziwe polskie Alcatraz. Burmistrz miasta znów musiał ruszyć do boju.
– Ten pomysł narodził się w głowach urzędników więziennictwa, ale na szczęście szybko upadł po naszych protestach. Taka placówka zagroziłaby wizerunkowi Helu jako miejscowości wypoczynkowej, a w przyszłości nowoczesnemu kurortowi.
Od niedawna na cypel helski mogą wejść cywile. Mimo pogorszenia pogody ostatniego lipca wędrują tam całe tłumy. Jakiś chłopiec krzyczy do słuchawki telefonu: „Mamo, tato, jestem na cyplu, na samym początku Polski!”. Po lewej stronie w lesie widać betonowe umocnienia baterii Laskowskiego, jedne z wielu militariów, które dodatkowo tworzą klimat gminy Hel. Wojsko stacjonuje tu prawie od stu lat. W 1939 r. Hel wsławił się bohaterską obroną, którą 3 tys. żołnierzy podtrzymywało aż do 2 października. Także dzisiaj połowa mieszkańców Helu to ludzie związani z armią.

Za i przeciw Błękitnej Wiosce

Oprócz wojska wszystkim Polakom, a zwłaszcza tym najmłodszym, Hel kojarzy się z fokami. Jeszcze 70 lat temu foki i morświny występowały masowo w wodach Zatoki Puckiej. Uznawane były za szkodniki i jako takie tępione. Dziś foki można oglądać jedynie w fokarium prowadzonym przez Stację Morską Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio naukowcy z tej stacji wyszli z propozycją utworzenia w Helu Błękitnej Wioski, która miałaby jednocześnie cel edukacyjno-naukowy i turystyczny. W jej skład miałaby wejść m.in. osada rybacka w tradycyjnym stylu kaszubskich checzy, park wydmowy i morświnarium.
Zwłaszcza ta ostatnia inwestycja stała się kością niezgody między rybakami a naukowcami z helskiej stacji. Rybacy obawiają się bowiem, że inwestycja może spowodować zamknięcie Zatoki Puckiej dla połowów, a z tych tutaj żyje wielu drobnych rybaków. W ubiegłym roku odbyły się burzliwe konsultacje społeczne na ten temat, najbardziej protestowali rybacy z sąsiedniej Jastarni. Na spotkaniu 23 lutego 2005 r. nie zostawili suchej nitki na kierowniku Stacji Morskiej UG w Helu, dr. Krzysztofie Skórze.
– Gdy przerwało półwysep w latach 80., to pan wpadł na pomysł, żeby przenieść stąd ludzi i utworzyć w tym miejscu rezerwat. I teraz kłamiąc, nie poinformował pan stron, które podpisały list intencyjny w sprawie budowy Błękitnej Wioski, jakie konsekwencje będzie to miało dla polskiego wybrzeża – wypominali doktorowi.
Naukowca bronił prof. Bernard Lammek z UG, tłumacząc wzburzonym rybakom, że ani dr Skóra, ani uniwersytet nie chcą zamknięcia Zatoki Puckiej.
Rybacy jednak są podejrzliwi, uważają, że naukowcy po cichu uprawiają swoją politykę. – Najpierw powstanie morświnarium – mówią – potem przyjdzie komuś do głowy wprowadzić strefę ciszy, potem strefę zakazu połowów i tak maleńkimi kroczkami Zatokę Pucką się zamknie. Znamy ten scenariusz, ostrzegali nas koledzy ze Szwecji i Norwegii. U nich w ten sposób pozamykali zatoczki, tylko że u nich jest co zamykać, a mamy tylko jedną Zatokę Pucką.
Dyskusja wokół morświnarium zbiega się też z wprowadzeniem od 2008 r. przez Unię zakazu stosowania pławic dryfujących, sieci często używanych w przybrzeżnym rybołówstwie. Rybacy mają nadzieję na obalenie tej decyzji lub przesunięcie w czasie. Tymczasem utworzenie morświnarium, ich zdaniem, może temu przeszkodzić, gdyż naukowcy uważają, iż pławice dryfujące szkodzą morświnom. W styczniu tego roku z apelem o wstrzymanie realizacji projektu Błękitnej Wioski wystąpiła do radnych Helu Komisja Ochrony Środowiska, Rybołówstwa i Bezpieczeństwa Publicznego Rady Miasta Jastarni. Mirosław Wądołowski przyjął ten apel z niedowierzaniem.
„Moje zaskoczenie jest tym większe – pisze w odpowiedzi – gdyż już 16 marca 2005 r. burmistrz Jastarni na piśmie odniósł się do projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (…) i nie wniósł żadnych uwag”. Zresztą – dodaje w piśmie Wądołowski – na półwyspie zrealizowane zostały lub są w trakcie realizacji inwestycje bardziej kontrowersyjne. Jak bowiem inaczej można określić budowę tzw. apartamentowców na wydmie, ciągłą rozbudowę pól namiotowych czy wycinanie setek drzew pod nowe budynki hotelowe czy pensjonaty.
Burmistrz Jastarni, Tyberiusz Narkowicz, twierdzi jednak, że przynajmniej o morświnarium na razie trzeba zapomnieć. Zgoda będzie zależna od spełnienia przez dr. Skórę kilku postulatów.
– Muszą być przygotowane wiarygodne ekspertyzy przyrodnicze i prawne. Musimy wiedzieć, czy hodowla morświnów nie zaburzy równowagi biologicznej, czy ta inwestycja nie koliduje z przepisami prawa morskiego. Postulujemy także, aby powstała rada programowa składająca się z przedstawicieli Ministerstwa Środowiska, Urzędu Morskiego i samorządów lokalnych. Jeśli za kilka lat dr Skóra spełni nasze postulaty i udobrucha rybaków, nie widzimy przeszkód, aby powstała morska część inwestycji.
Mirosław Wądołowski jest jednak dobrej myśli, uważa, że z czasem wszystko się ułoży. – Nigdy byśmy nie pozwolili na zablokowanie tak atrakcyjnego pomysłu. Planowana inwestycja ożywi ruch żeglarski, sprzyjać będzie rozwojowi turystyki także w miesiącach posezonowej dekoniunktury. Teren pod nią został już sprzedany, obecnie przygotowywana jest dokumentacja. Morświnarium jako ostatni jej element będzie budowane dopiero w latach 2010-2015, mamy więc jeszcze czas, by przekonać nieprzekonanych… – podsumowuje.
Konflikt wokół Błękitnej Wioski stawia pytanie, jak pogodzić rozwój turystyczny prowadzony z rozmachem z prawami rdzennej ludności rybackiej, która i tak pokrzywdzona jest przez niekorzystne dla tej grupy zawodowej zapisy akcesyjne. Samorządowcy w tej materii będą musieli znaleźć złoty środek.

PS Tym, którzy nie wiedzą, gdzie się umówić w Helu z przyjaciółmi, proponuję nowoczesny budynek helskiej mariny, nazywany tu Jajem Burmistrza. Dla odwiedzających fokarium też ważna informacja. Nie wrzucajcie monet do basenów, przez nie niedawno zdechła młoda foczka Krysia…

Wydanie: 2006, 34/2006

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy