Na korcie zostajesz sama…

Na korcie zostajesz sama…

Agnieszka przecierała mi drogę do wielkiego tenisa, budując image nazwiska
Urszula Radwańska, najlepsza juniorka światowego tenisa

Korespondencja z Nowego Jorku (US Open)

– W Australian Open finał w deblu, we French Open (Roland Garros) zwycięstwo w deblu, w Wimbledonie triumf w grze pojedynczej i podwójnej, w US Open zwycięstwo w deblu i finał singla. Czy wiesz, o kim mowa?
– Wiem, że to jest o mnie, ale słuchanie takiej wyliczanki trochę deprymuje. Trzeba też wymienić moje partnerki deblowe. W Australii była to Amerykanka Julia Cohen, w Londynie – Rosjanka Anastazja Pawluczenkowa, w Paryżu i Nowym Jorku zaś Białorusinka Ksenia Milewska.
– Pamięć o koleżankach jest ładnym gestem, ale nie zmienia to faktu, że taki wielkoszlemowy serial nie zdarzył się żadnemu polskiemu tenisiście. Nie tylko w ciągu sezonu, ale w czasie całej kariery.
– Ale przecież ja jestem juniorką. Dopiero stoję u progu kariery seniorskiej.
– Tym bardziej trzeba mówić, z jakim dorobkiem ją zaczynasz. To więcej sukcesów, niż odniosła na tym samym etapie twoja starsza siostra Agnieszka.
– No tak, ale ona już wygrywa z Venus Williams, Martiną Hingis, Marią Szarapową i jest w pierwszej trzydziestce najlepszych tenisistek świata.
– A propos, Agnieszkę i ciebie też porównują już do sióstr Williams. Czy widziałabyś się raczej jako Wenus (Venus), czy Syrena (Serena)?
– Proszę nie przesadzać. Do poziomu tych wspaniałych zawodniczek jeszcze trochę nam brakuje, choć Agnieszka już Venus raz pokonała, a ja z nią przegrałam. Venus jest starsza, a Serena młodsza. Być może dlatego to ona jest mi bliższa. Ale nie tylko z tego powodu. Jest niezwykle aktywna i agresywna na korcie. Walczy do końca o każdą piłkę. Poza tym mimo że prześladują ją kontuzje, zawsze wraca na kort i jest tak samo dobra jak dawniej. Prawdziwa wojowniczka!
– Skoro mówimy o wzorach, to czy masz takie w tenisie męskim?
– A która zawodniczka nie ma?! Ja mam dwóch idoli. Pierwszy to Szwajcar Roger Federer. Można opisać go w dwóch słowach: geniusz tenisa. Spoko i luz. Sprawia wrażenie, jakby nie miał emocji, zawsze swobodny, precyzyjny. Drugi to Hiszpan Rafael „Rafa” Nadal, bardzo trudny technicznie gracz, bo leworęczny z oburęcznym bekhendem, przy tym żywiołowy i niesłychanie waleczny…
– …no i przystojny bez wątpienia.
– Nikt nie przeczy.
– Ciebie porównywano jednak bardziej do… Rosjanina Marata Safina ze względu na ekspresję emocjonalną podczas gry. To reagowanie na błędy, nieudane zagrania czy kontrowersyjne decyzje sędziowskie. Gestykulacja, okrzyki, rzucanie rakietą czy piłką…
– Marat to fajny zawodnik, lubię go oglądać, ale to jednak nie jest poziom Rogera czy Rafy. Co do podobnych nerwów, uważam, że moje są już na znacznie niższym poziomie niż kiedyś.
– OK. To ile razy rzucałaś rakietą podczas finału US Open z Kristiną Kucovą?
– Tylko dwa razy… Słowaczkę pokonałam łatwo w drugiej rundzie Wimbledonu. No ale to była „trawa”, a nie „hard court”. Wiedziałam, że Kristina na twardej nawierzchni jest lepsza, ale nie przypuszczałam, że ja z kolei zagram gorzej, niż mogłam sądzić po bardzo dobrym półfinale, w którym pokonałam moją dobrą koleżankę, Ksenię Milewską z Białorusi, z którą zresztą wygrałyśmy razem finał debla. W pierwszym secie prowadziłam 3:0, ale przegrałam 3:6 W drugim przegrywałam 0:4, ale wygrałam 6:4. W ostatnim tłukłyśmy się równo. Przy stanie 5:4 brakowało mi dwóch piłek do zwycięstwa, ale Słowaczka wyrównała. Wygrałyśmy po gemie i przy 6:6 decydował tie-break, który przegrałam. Czy mogłam być wkurzona?!
– Rozumiem, że nie uważasz, aby złość w tenisie była czymś absolutnie nagannym?
– Złość jest potrzebna, bo motywuje do walki. Nad nerwami trzeba jednak panować, jak się da, i okazywać je jak najmniej. Coraz lepiej to rozumiem.
– Czy zazdrościsz sukcesów Agnieszce?
– Jej sukcesy dopingują mnie do coraz lepszej gry. Ze swoich sukcesów cieszymy się nawzajem. Razem je przeżywamy. Ja byłam z nią, kiedy wygrywała juniorski Wimbledon, a ona kibicowała tam mi.
– Ale ludzie was porównują, czy chcecie, czy nie.
– Agnieszka przecierała mi drogę do wielkiego tenisa, budując image nazwiska. Jako młodszej, idącej jej drogą było mi łatwiej. Jest jednak druga strona medalu. Presja wyniku. Wszyscy oczekują, że osiągnę tyle, ile ona albo jeszcze więcej. Wyniki siostry zawsze mobilizowały mnie do pracy nie tylko, żeby nie stracić uzyskanej przez nią reputacji, ale też coś swojego do niej dorzucić.
– Marzysz o wygraniu z siostrą w oficjalnym meczu?
– Jasne. Nie wygrałam jak dotąd z siostrą w grze turniejowej. Wierzę, że kiedyś jednak to nastąpi. Oby to był mecz o jak największą stawkę…
– Jesteś już po US Open nr 1 w juniorskich rankingach światowych. Jak przyjęli cię w szkole po powrocie z Ameryki?
– Jeszcze w niej nie byłam. Mam indywidualny tok nauczania i chodzę tylko na niektóre zajęcia. Jak dotąd spotkałam się z moją wychowawczynią, panią Anetą Ząbek. Moja szkoła to Liceum Mistrzostwa Sportowego w Krakowie przy Grochowskiej. Tam też chodziła i maturę zrobiła w czerwcu Agnieszka. Ponieważ koleżanki i koledzy znają się na sporcie i uprawiają go, na ogół potrafią się cieszyć z czyjegoś sukcesu i nie sprawia on im przykrości.
– Masz pewnie ulubione i znienawidzone przedmioty?
– Z głębi serca nienawidzę matematyki i zaraz potem historii. Uwielbiam polski, bardzo lubię angielski, podobnie niemiecki…
– W rodzinach, gdzie rodzeństwo dzieli niewielka różnica wieku, często pada pytanie, kto jest do kogo podobny.
– U nas, Agnieszka podobna jest do taty – Roberta Piotra, a ja do mamy – Marty. Ona ma piwne oczy i ciemniejsze włosy, ja – niebieskie, a włosy jaśniejsze. Jestem też od niej wyższa o 2-3 cm.
– Tata to chyba postać pierwszoplanowa twojej kariery?
– To chyba jasne. Pierwsze, co umiałam trzymać w ręku, to była rakietka tenisowa dla dzieci.
– Jest podobno takie zdjęcie: leżysz w wózeczku przykryta… rakietą tenisową.
– Jest, ale to nie ja leżę, tylko Isia, gdy miała parę dni.
– Tata kiedyś powiedział, że nie miałyście wyjścia i byłyście na tenis po prostu skazane.
– To prawda.
– Czytałem w jakiejś gazecie opowieść, jakim katem swoich córek jest Radwański. Potwierdzasz?
– To jakaś bzdura. Tata jest bardzo wymagający, ale przede wszystkim niezwykle cierpliwy i tolerancyjny. Choć bardzo świadomy celu, do jakiego mamy zmierzać. Jest najlepszym trenerem, jakiego mogłyśmy sobie wyobrazić.
– No i takim, który nie może z was… zrezygnować.
– [śmiech] Dokładnie…
– Czy gdyby tata był na trybunach, gdy grałaś finał singla US Open, pokonałabyś rywalkę?
– Gdy wychodzisz na kort, zostajesz sama. To nie jest tak jak w boksie, że masz w narożniku trenera, sekundanta, masażystę. To nie jest tak, jak w piłce nożnej, że możesz się gdzieś „schować” na boisku, trochę odpocząć, a koledzy pociągną za ciebie grę. Tu jesteś bardzo s a m a i bardzo s a m o t n a. Musisz sobie z tym poradzić, coś z tym zrobić, aby grać i wygrać. To, że tata był z Agnieszką w drodze do Polski, a nie na trybunach Flushing Meadows, nie miało znaczenia. Tak w gonitwie turniejowej bywa, że musimy się rozdzielać. Wtedy tata leci z Isią, a ze mną zostaje mama.
– Nie lepiej było odpowiedzieć, że już sama obecność ojca na stadionie byłaby doładowaniem psychologicznym, i zachować się jak „dobra córka”?
– A nie można mówić po prostu, jak jest?
– Można, ale wymaga pewnej odwagi. Rozumiem, że w takiej gonitwie mało masz czasu dla siebie na jakieś przyjemności, zainteresowania.
– Ja bardzo lubię tę gonitwę i nikt mnie do niej nie zmusza. Prawda, że najpowszechniejszymi przyjemnościami, na jakie sobie możemy w niej pozwolić, są głównie ciuchy.
– Jakie ciuchy na przykład?
– Tommy Hilfieger, Calvin Klein i Armani Exchange. Wybiera je zresztą większość tenisistek…
– No i teraz doszły te sławne już torebki Louisa Vuittona, o których trąbiły media. Agnieszka nie chciała powiedzieć, ile kosztowały? Słyszałem z wiarygodnych ust, że 1400 i 1250 dol. Będziesz robić z tego tajemnicę?
– Nie. Nie ma co tego dalej ciągnąć. Agnieszka wybrała torebkę za 1400 dol, a ja z 1100. Pewnie wielu czuje się teraz zawiedzionych, że tak… tanio. Bo u Vuittona można kupić i za 40-50 tys.
– Czyta się, że wiele zawodowych tenisistek żyje w jakimś reżimie dietetyczno-żywieniowym. Wy też?
– Nic podobnego. Nie mamy jakichkolwiek problemów z dietą. Jemy niemal wszystko, na co mamy ochotę. Jednego, czego unikamy, to sieci fast-food. Nie chodzimy do żadnych McDonaldów. Co jemy? Bardzo lubimy pieczywo chrupkie z pełnym ziarnem. Jemy je na śniadanie z białym i żółtym serem oraz szynką. Na obiad zawsze jakaś dobra zupa i solidne drugie danie, np. schabowy. Do tego tradycyjnie ziemniaki. Często pierogi ruskie albo owocowe (truskawkowe lub jagodowe). Kolacja trochę lżejsza, z jogurtem. Generalnie – sporo owoców. Podczas wyjazdów, gdzie żywienie zapewniają organizatorzy, jadłospis się zmienia. Więcej jest dań makaronowych, różnych past, no i mięsa w postaci mielonej oraz kurczaki.
– Agnieszka mówiła mi, że kiedy wraca do domu, nie może się doczekać spotkania ze swymi szczurami Flipem i Flapem. Ty też masz jakiegoś pupila?
– Z tych szczurów Flip jest akurat mój.
– Podobno wasza kariera nabrała przyspieszenia m.in. dzięki sponsoringowi Prokomu?
– Od dwóch lat jesteśmy objęte programem sponsoringu Prokomu, który jest strategicznym partnerem Polskiego Związku Tenisowego. Stypendia pozwalają nam na treningi, przygotowania do turniejów, podróżowanie i w ogóle normalne funkcjonowanie sportowe. Po prostu taki standard jak gdzie indziej. Oczywiście jesteśmy za to bardzo wdzięczne. Myślę, że nie zwodzimy pokładanych nadziei.
– Czyli zmiana od czasu, kiedy tata, wioząc was na turniej, nie jechał płatną autostradą, żeby oszczędzić na lepszy hotel, albo sprzedawał swoje obrazy, żeby zarobić na opłacenie dla was hali na treningi?
– Tak, to już mamy za sobą. Ale nie wolno o tym zapominać.
– Co jeszcze w tym roku masz do osiągnięcia?
– Mam dwa turnieje WTA mniejszej rangi i jeden juniorski Orange Bowl, decydujący o moim udziale z tzw. dziką kartą w przyszłorocznym turnieju Sony Ericson w Miami, gdzie spotyka się światowa czołówka. Agnieszka wygrała tam w tym roku z Martiną Hingis. Też bym chciała pokazać się jak najlepiej w walce z zawodniczkami tej klasy.

 

Wydanie: 2007, 38/2007

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy