Na marginesie kampanii

Na marginesie kampanii

Było od początku oczywiste, że kampania Krzaklewskiego i Walendziaka będzie “negatywna”, co oznacza z grubsza, że nie tyle mówi się dobrze o sobie, ile źle o konkurencie. Po pierwsze, o sobie nie ma się w tym wypadku wiele dobrego do powiedzenia, jeśli chce się uniknąć śmieszności (Lech Wałęsa daje w tym względzie odstraszający przykład). Po drugie, stawką dla Krzaklewskiego nie jest tylko najwyższe stanowisko, lecz wręcz byt polityczny. To, co w “Rzeczpospolitej” pisali przed kilku dniami dziennikarze ze stajni mistrza Walendziaka (o rozmaitych kombinacjach politycznych po zniknięciu Krzaklewskiego ze sceny), jest tematem bardzo wielu rozważań w centralach naszej klasy politycznej. Również Wiesława Walendziaka “ścieżka obok drogi” zdaje się, w razie klęski, prowadzić w niebyt: za rogiem czekają już na niego z młotkami przyjaciele polityczni.
Klęską, o której mowa, nie byłaby zwykła przegrana w drugiej turze kampanii o prezydenturę. Klęską byłby brak drugiej tury – lub przedostanie się do niej innego z rywali Kwaśniewskiego, ale o tej możliwości za chwilę.
Nie wiem, oczywiście, czy taśma z Kalisza spadła Walendziakowi na biurko jak niespodziany dar z nieba (za sowite honorarium), czy też została starannie wyszukana. Ale, tak czy inaczej, zmontowano ją z dodatkiem “wspomnień” z Miednoje, by pokazać całej Polsce, że Kwaśniewski i jego ludzie nie szanują świętości. Ten typ kampanii nie mógłby, logicznie rzecz biorąc, wystarczyć do pogrążenia prezydenta, ale mógłby wystarczyć do otwarcia drugiej tury. Pod warunkiem zmobilizowania dodatkowych sojuszników.
Parę słów o sensie kaliskiego zdarzenia. Marek Siwiec w jednej z wersji swej obrony oświadczył, że wcale nie chciał obrazić papieża, bo przecież jedynie posłużył się gestem, który papież właśnie spopularyzował i który nie jest zastrzeżony. Innymi słowy, nie ma nic złego w noszeniu krawata podpatrzonego u prawdziwej gwiazdy (Jean Paul Superstar?). Biedny Siwiec jest rzeczywiście pozbawiony religijnego odruchu bezwarunkowego – i o to jako stary ateusz nie mam, rzecz jasna, pretensji. Nie sądzę też, by chciał obrażać papieża, bo co jak co, ale samobójcą politycznym Marek Siwiec nie jest. Sądzę natomiast, że zachował się głupio, że wykazał brak zrozumienia dla polskiej religijności, która jest wśród udręczeń spragniona świętości i dlatego tak chętnie otacza się symbolami, nadaje im nietykalność i zupełnie nie znosi kpiny ani nawet żartu. Choćby i nieudanego, jak słusznie zauważył prymas Glemp. Mutatis mutandis, uwagi te dotyczą również prezydenta, choć nawet z pokazanej taśmy nie wynika, iżby to on coś Siwcowi polecał. Natomiast włączył się do tego wątpliwego żartu, czego nie powinien był robić. Politykom odnoszącym zbyt dużo sukcesów zawsze grozi hybris…
– Wyrażam ubolewanie, że uczestniczyłem w tym wydarzeniu, ale jestem przekonany, że wszyscy, którzy myślą racjonalnie, nie będą przez pryzmat tego patrzeć na to, co udało mi się uczynić dla zbudowania dobrych relacji pomiędzy państwem a Kościołem – mówił 26 września Aleksander Kwaśniewski.
Nie wszyscy myślą racjonalnie, czy raczej: są różne racjonalizmy.
Właściwym, najważniejszym adresatem klipu z Kalisza była hierarchia katolicka w Polsce. Ona miałaby być tym dodatkowym sojusznikiem, niezbędnym Marianowi Krzaklewskiemu, żeby doprowadzić do drugiej tury. Jak wiadomo, Episkopat postanowił w swoim czasie, że nie będzie “obstawiał” nikogo spośród kandydatów do prezydentury i nikogo też nie wykluczał. Już wtedy jednak nie było to stanowisko uchwalone jednomyślnie. W następnych tygodniach i w miarę kolejnych sondaży fatalna pozycja Krzaklewskiego i jeszcze gorsza innych kandydatów szumnie obnoszących się ze swym katolicyzmem oraz w ogólności skłócenie prawicy i jej wyraźna skłonność do powrotu w czasy “sprzed św. Katarzyny” – wszystko to musiało wzniecać larum na biskupich podwórcach. A do tego alarmistyczne doniesienia z rozmaitych parafii: biją naszych, księża biskupi! Trudno się właściwie dziwić, że od klipu z Kalisza niektórym dostojnikom w fioletach puściły nerwy. Biskupi: Chrapek, Skwarc, Lepa, Pękalski, arcybiskupi Ziółek i Życiński uznali, że papież został znieważony (!), poniżony, względnie obrażony, że Kwaśniewski wystawił sobie czerwoną kartkę i że powinien śladem Siwca podać się do dymisji. Mimo wszystko, i na to wskazuje zwłaszcza umiarkowana i lekceważąca cały incydent wypowiedź prymasa Glempa, hierarchia nie zamierza angażować się głębiej. Krzaklewski z Walendziakiem nie dostaną świętego miecza i nie zostaną osłonięci mocniejszym puklerzem.
Natomiast wśród innych kandydatów usychających na kartach sondaży znalazło się od razu kilku chętnych do łowienia głosów na wędkę z Kalisza: tam, gdzie lisy żerują, zawsze ponoć znajdzie się coś dla myszy, biedny Walendziak nie może się opędzić od podkradaczy copyrightu. Szczególną rolę odgrywa tu Andrzej Olechowski. Rozwija on twórczo pomysły szefa kampanii Krzaklewskiego. Jako były minister spraw zagranicznych opisuje rozmawiającym z nim dziennikarzom, chętnie i ze smakiem, jakie to szkody ponosi wizerunek Polski z winy Kwaśniewskiego – aczkolwiek, jeśli by tak naprawdę było, to patriota i dyplomata Olechowski nie powinien o tym tyle gadać…
To szczególny kandydat. Wystartował z własnym napędem, bez poparcia partyjnego: nie dała się skusić ani Unia Wolności, ani żadna z frakcji SKL, choć Olechowski nadal ma nadzieję lub ją udaje, że gdyby to jemu udało się dostać do drugiej tury, niechętni sponsorzy by się odnaleźli. Popierają go różni znajomi z kolejnych, licznych rozdziałów jego kariery. Są tam bankowcy, biznesmeni, katoliccy intelektualiści, jest wybitny pisarz, Miłosz, wybitny lekarz, Religa, jest zagubiony związkowiec z “Solidarności”, Jankowski, trochę muzyków (był didżejem) i Wojciech Mann, kolega z ławy szkolnej – jest wszystkiego po trosze. Olechowski nie ma wsparcia żadnej formacji politycznej, ale nie ma również za sobą żadnej grupy społecznej. Uważa się za kandydata “elit” (ełyt?), ale po pierwsze, elity nie wygrywają wyborów, a po drugie – to też nieprawda. Było kiedyś takie opowiadanie Nodiera “La Fée aux Miettes” – “Wróżka Okruchów”. Olechowski jest kandydatem okruchów.
A bierze się to, jak sądzę, stąd, że ten inteligentny człowiek myli demokrację z biznesem, państwo z bankiem. Menedżer nie może zastąpić polityka, choć wielu się tak wydaje. Im jest ich więcej, tym gorzej z demokracją.

Wydanie: 2000, 40/2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy