Na stos, na stos

Na stos, na stos

Dla gospodarzy Tokarni największy to wstyd, że 203 osoby ze wsi głosowało na Kwaśniewskiego

Poletka lilipucie, ułożone na stokach jak sieć pajęcza, schodzą ze szczytów schodkami nieżyznych, zaschniętych skib. Parę kilometrów rozrzuconej, zróżnicowanej zabudowy: stare, góralskie chałupy zaglądają oknami w ziemię, zaraz obok wycyzelowanym drewnem i ogromnymi taflami szyb pysznią się wille nowobogackich z odległego o 50 km Krakowa.
We wczesne przedpołudnie siedzimy z gazdą z Bogdanówki pod figurą Ukrzyżowanego, dłuta miejscowego artysty, Józefa Wrony. – Od kiedy pamiętam – mówi Czesław Fornal – ziemia była tu życiem. Kto miał grunt, ten liczył się za gospodarza, miał posłuch w urzędzie, obierali go radnym do gminy albo i sołtysował we wsi. Z powodu ziemi ludzie głosowali tu zawsze na rozmaite partie, co obiecywały chłopu parę zagonów. W wybory przystawiali drabiny do okien kancelarii gminnej, pilnowali na zmianę, czy ich nie oszukują tam w komisji, czy nie chowają gdzie ich głosów. Ale kiedy ziemi z tego nie było, przestali. I starzy po dawnemu wymawiali sobie grunt w dożywocie, a synowie bili ich, żeby prędzej pomarli.
Stary Surlej jest jednym z tych działaczy ludowych poukrywanych skrzętnie po wsiach, którzy mimo wieku szczycą się fenomenalną pamięcią tego, co minęło, choć nie zawsze chwalebnie: – Kliszczacy Białogórscy zawsze byli w swej masie ludowcowi, gminne władze kumały się z sanacją. Sanacja wyłoniła chłopskiego posła i po jednej kadencji “utopiła” go z powrotem. “Wici” przepierały się ze “Strzelcem”. Na płotach raz po raz pojawiały się wierszyki. Pisali je nieznani autorzy, przyklejali nieznani kolporterzy. Ci na rząd, tamci – na komunę. Wojna plakatów i sloganów propagandowych jak teraz.

Komuna? Nigdy!

– Tu jest elektorat prawicowy, przywiązany do chrześcijańskich wartości, więc nie ma powodów do zdziwienia, że gmina poprzednio głosowała na Wałęsę, teraz na Krzaklewskiego – uważa jedna z aktywnych politycznie działaczek RS AWS, lekarz stomatolog, Urszula Woźniak. – Tu ludzie nigdy nie byli, nie są i nie będą za komuną. Gdy w wyborach do Sejmu wystartował człowiek bardzo w gminie znany i poważany, ale z listy PSL, nie uzyskał poparcia. Wygrał Rokita.
– Największy wstyd, że 203 osoby z mojej rodzinnej wsi głosowało na czerwieńca – denerwuje się Tadeusz Jędrocha. – Zrobiliśmy przecież listę i chodzili z nią po domach, zbierając podpisy na prawicowego kandydata.
Na wiadomość o przyjeździe byłego prezydenta zleciało się na krzyżówkę pół wsi. Jednych gnała ciekawość, inni chcieli czapkę nisko uchylić, ale wszyscy bez wyjątku wybiegli na ten gościniec, żeby w oczekiwanym gościu zobaczyć siebie i przypomnieć sobie to wszystko, co historią legło między ich nadziejami sprzed dwudziestu laty a obecną rzeczywistością.
Bo przez ostatnie lata jest coraz ciężej. Największym problemem jest bezrobocie; w okolicy nie ma żadnego przemysłu, położonym z dala od dużych ośrodków przemysłowych i tranzytowych dróg terenem nie interesują się inwestorzy z zewnątrz. Największym pracodawcą jest gmina, zatrudniająca 200 osób: nauczycieli i urzędników. Bieda tańcowałaby z nędzą, gdyby nie “Ameryki”: ta niemiecka, ta francuska, brazylijska czy kanadyjska. Nie wybiera się na saksy ten, co nie musi. Ci, co zostali na miejscu, żyją ze stolarki i z ciesielskiego topora.
– Przykre jest to – mówi wójt Mieczysław Sępiak – że od dziesięciu lat pisze się o ośmiu tysiącach tutejszych mieszkańców, że stanowią najpierw “bastion Lecha”, teraz ogólniej – prawicy, a nie mówi z podziwem o ich pracowitości i zaradności.
Inicjatywa zaproszenia Lecha Wałęsy do Tokarni na przedwyborczy mityng wyszła od Stanisława Filipka i Mariana Surlasa. Ten pierwszy wziął na siebie załatwienie wszystkich formalności związanych z wizytą. Na Surlasa spadły obowiązki reprezentacyjne, między innymi nieszczęsne konie, furmanki i bryczki, stroje ludowe i kapele, których nikt nie miał czasu ani chęci oglądać. Po ciężkim dniu dostojny gość oddał się zaraz po przyjeździe dwugodzinnemu relaksowi w przygotowanym apartamencie, a potem kazał odwieźć do kościoła. Ludzie zobaczyli go dopiero wieczorem, na spotkaniu w Gminnym Ośrodku Kultury.
Był tam tłum gotowy uczcić walczącą i bohaterską młodość Wałęsy, by złożyć hołd jemu takiemu, jakim był 20 lat temu. Mówił cicho, ale głośniki przeciskały słowa przez zaduch sali i nudę, czas przeszły stawał się czasem teraźniejszym, ale tylko dla tego jednego człowieka stojącego przed mikrofonem. Pękająca przed godziną w szwach sala pustoszała, a zamieniona na trybunę estrada była już tylko rezerwatem ludzi ubranych w czarne marynarki, którzy z obowiązku musieli wytrwać na niej do końca.
– Aż się popłakałam, gdy go zobaczyłam z bliska – wspomina starsza góralka sprzedająca chryzantemy i znicze opodal XVIII-wiecznej kaplicy dworskiej w Skomielnej Czarnej. – Ja codziennie w intencji jego powrotu do polityki litanię odmawiam. Chciałabym go jeszcze kiedyś spotkać, powiedzieć kilka dobrych słów na pocieszenie, a także przeprosić za to, co mu zrobili ludzie z Tokarni. Tydzień wcześniej zapewniali o zaufaniu i poparciu, a do urn wrzucili kartki z nazwiskami Krzaka i Kwasa.

Wiosna nasza

Zajazd “Pod Soliskiem”, w którym po spotkaniu z wyborcami Wałęsa jadł kolację (na deser tort wysoki na półtora metra) i spędził noc, to własność Zofii i Mariana Surlasów. Na otwarcie interesu wzięli kredyt gwarantowany hipoteką. Interes na razie idzie marnie, próbują szukać dodatkowych źródeł dochodu. Wizyta Wałęsy spadła im jak z nieba. – Byliśmy dumni – mówi Surlas – że możemy gościć byłego prezydenta. A jednak to wstyd, że przegrał u nas nawet z Kwaśniewskim.
– Wstyd jeszcze większy – włącza się do rozmowy jego żona – że żyjąca dotąd w zgodzie, skonsolidowana i solidarna wieś, stała się kotłem piekielnym. Winą za to obarczam Stanisława Filipka, który udzielając wywiadu do “Super Expressu”, powiedział, że szukamy zdrajców – dwustu osób, które głosowały na Kwaśniewskiego. Drewno na stos jest już przygotowane.
– Ktoś celowo tę zwadę podtrzymuje, podsyca – mówią pijący piwo klienci zajazdu “Pod Soliskiem” – i na pewno dobrze na tym wyjdzie. Chce ugrać kapitał polityczny do przyszłorocznych wyborów, pewny zwycięstwa lewicy. Farbowany lis. Niech uważa, by robiąc swą krecią robotę, nie oślepł.
– Wielu się teraz nadęło i stara wzbudzić “jedynie słuszną” nienawiść. Według mnie, u zwolenników AWS-u za dużo jest napastliwości i pychy. Przedwyborcza licytacja przebiegała według schematu: ja jestem lepszym Polakiem, bo jestem katolikiem. Zastosowano głupie kryterium: należał po PZPR – wróg, nie chodzi do kościoła – wyrzutek, wystąpił publicznie przeciw sąsiadowi z “Solidarności” – podejrzany.
– Dlatego – dorzuca kolejny gość zajazdu – ja się do polityki nie mieszam, nawet jak mi kazali chodzić po Krzczonowie z listą i zbierać podpisy dla Krzaklewskiego, wykręciłem się chorobą. Gdy byłem młodym chłopakiem, matka mi mówiła: – Synu, zaboż się, że tak jak do partii, do żadnej “Solidarności” nie pójdziesz, bo skończysz jak mój brat, a twój wujek.
– Jak skończył wujek?
– Był instruktorem w powiatowym komitecie PZPR w Nowym Sączu. Za czerwonymi agitował. Znaleźliśmy go w rowie, posiekanego kulami. Kurtkę mu zdjęli, buty zdjęli, na bosych nogach lisy się żywiły.

Utracony teren?

Zastępca wójta gminy Tokarnia, Marian Cieślik, uważa, że społeczność wsi ukształtował, a przede wszystkim skonsolidował, długoletni proboszcz tutejszej parafii, nieżyjący już ksiądz Jan Mach. Nie uprawiał agitacji politycznej, jak to miało miejsce w wielu sąsiednich kościołach, starał się natomiast rozbudzać lokalny patriotyzm i dumę ze swego pochodzenia. Nie kazał głosować na Wałęsę, ale mieszkańcy sami czuli, że spośród innych kandydatów ten jest mu najbliższy.
Wójt gminy Tokarnia, Mieczysław Sępiak, pochodzi z sąsiadującej z Tokarnią Skomielnej Czarnej. Przed zmianami ustrojowymi przez ponad 10 lat pełnił funkcję naczelnika gminy, był – co wiedzieli wszyscy i czego sam nie krył – długoletnim członkiem PZPR. Mimo to w wyborach samorządowych w 1998 roku pobił na głowę AWS-owskiego rywala; wyborcy wiedzieli, że jest dobrym gospodarzem i uczciwym człowiekiem.
– Co do mnie – mówi – nie mam sobie ze starych komunistycznych czasów nic ciężkiego do wyrzucenia. Społeczność naszej gminy nie jest, jak przedstawiło to wielu dziennikarzy, którzy zjechali się, aby obserwować (ośmieszyć?) wybory w Tokarni, konserwatywna, zacofana obyczajowo, odstająca mentalnie od reszty Polski. Przeciwnie, w poszanowaniu są tu nadal wartości, o jakie w dużych ośrodkach trudniej: nieskażone zepsuciem, katolickie, narodowe. Udręczeni codziennym zmaganiem ludzie są spragnieni autorytetów moralnych, dogmatów, na których można się oprzeć, świętości, które trzeba szanować i te ich potrzeby należy rozumieć, i – jeśli się da – zaspokajać.
Szkoda, że w trakcie kampanii wyborczej pojawiły się jakieś osobiste fobie, agresja, zacietrzewienie, powstały podziały, których wcześniej nie było. Niektórzy się nadęli i starali wzbudzić “jedynie słuszną” nienawiść. Uważam, że wśród miejscowych działaczy i sympatyków AWS za dużo było politycznej manipulacji i pychy, a za mało prostych zasad katechizmu. Piję tu do pana Filipka, który – jak publicznie zapowiedział – zamierza wykryć “zdrajców” i powołać trybunał inkwizytorski. Jako gospodarz gminy mam obywatelski i moralny obowiązek stanąć przed nim dobrowolnie: jestem jednym z tych, którzy w tegorocznych wyborach parlamentarnych oddali głos na Aleksandra Kwaśniewskiego.
Stanisław Filipek całą sprawę o szukaniu zdrajców traktuje jako… dobry żart. Właśnie przechodzimy koło tablic ogłoszeniowych, na których nadal wiszą portrety przewodniczącego AWS. Pod jednym napis wykonany ręką amatora, ale czytelny: “Odzyskaliśmy utracony teren. Wygraliśmy za granicą”. – Tak trzymać! – mówi Filipek – a ja nie jestem pewna, czy ma na myśli kolejne prezydenckie wybory, czy radzi mi skręcić w lewo na skrzyżowaniu.

Wydanie: 2000, 46/2000

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy