Na światowej szachownicy

Na światowej szachownicy

Gdybyśmy nie mieli tak dobrych stosunków z USA, to nasza pozycja wobec głównych graczy na europejskiej scenie byłaby nieporównywanie słabsza

Rozmowa z prof. Adamem Danielem Rotfeldem, wiceministrem spraw zagranicznych

– Panie ministrze, wchodzimy w rok 2003. Jakich wyzwań Polska może się spodziewać? Po jakich falach żeglować będzie polski okręt?
– Opiszmy wpierw ocean, po którym żeglujemy. Dla świata są to nowe ryzyka i nowe zagrożenia, uświadomione nam nie tylko przez ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r., ale również przez zamachy w roku 2002 – na Bali, w Moskwie, w Mombasie. Dla Polski dwie sprawy były dominujące w 2002 r.: negocjacje i starania o wejście do Unii Europejskiej oraz zabiegi o rozszerzenie NATO o siedem państw.

Cienka czerwona linia

– Kontrowersje dotyczyły przyjęcia państw bałtyckich – Litwy, Łotwy i Estonii.
– Sprzeciw Rosji był związany z tym, że przed laty w Moskwie wyznaczono „czerwoną linię” nie do przekroczenia – NATO może się rozszerzać, ale nie może obejmować byłych republik Związku Radzieckiego. Rzecz w tym, że państwa bałtyckie były siłą inkorporowane do ZSRR na podstawie tajnych porozumień Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 r. Trzeba było Rosjanom perswadować, że rozszerzenie NATO o kraje bałtyckie leży nie tylko w interesie tych państw, ale jest również w interesie Rosji.
– To podobna argumentacja do tej, której używaliśmy, gdy NATO rozszerzało się o Polskę.
– Rosja przez bardzo długi czas dążyła do tego, by jeżeli nie zapobiec, to przynajmniej opóźnić i ograniczyć zakres członkostwa Polski w NATO. W Moskwie przewidywano czarne scenariusze sytuacji po wejściu Polski do Sojuszu Atlantyckiego. Tymczasem okazało się, że nigdy jeszcze stosunki polsko-rosyjskie nie były tak dobre jak teraz. Wizyta prezydenta Putina w styczniu 2002 r. była nowym otwarciem. Na łamach rosyjskiej prasy Polska zaczęła się pojawiać nie tylko w kontekście skandali czy spraw związanych z bandytyzmem i przemytem. A tak właśnie przedstawiano Polskę w tamtejszych gazetach w latach 1993-1999. Od kilku lat odnotowujemy zmianę. Jest to optymistyczne i nie pozostaje bez związku z faktem, że w maju 2002 r. na specjalnym szczycie NATO w Pratica di Mare koło Rzymu określono jakościowo nowy typ stosunków między Rosją a NATO.
– Czyli utworzono Radę NATO-Rosja.
– Rada stanowi kamień milowy w stosunkach Rosji z Sojuszem Atlantyckim, jej powołanie ułatwiło przyjęcie do NATO trzech państw bałtyckich. Definitywnie przekreślono w ten sposób skutki nie tylko podziału jałtańskiego, ale również układu Ribbentrop-Mołotow.
– Zbigniew Brzeziński twierdzi, że to efekt tego, że Rosja słabnie. Ponieważ nie jest w stanie utrzymać imperium, musi iść na ugodę ze Stanami Zjednoczonymi, żeby ratować, co się da.
– W dzisiejszym świecie nie wielkość terytorium i nie ilość mieszkańców decyduje o sile państwa. Terytoria dwóch państw – Niemiec i Japonii, które przegrały II wojnę światową, zostały zredukowane w sposób istotny; państwa te były obłożone kontrybucjami, poniosły ogromne straty ludzkie, jednak po bardzo krótkim czasie znalazły się wśród przodujących mocarstw świata. Nie można tego tłumaczyć tym, że otrzymały jakąś szczególną pomoc. Bo – wbrew różnym legendom – takiej pomocy nie otrzymały. Tam nastąpiła mobilizacja innego typu.
– Jakiego?
– Największym bogactwem naturalnym w dzisiejszym świecie nie są surowce – rudy żelaza, węgiel czy ropa – lecz potencjał intelektualny: umysły ludzkie, wykształcone społeczeństwa. Japonia i Niemcy są dowodem na to, że pozycję mocarstwa zdobywa się nie dzięki zasobom surowcowym, nie dzięki terytorium czy wielkim armiom, tylko za sprawą wykształconego i dobrze zorganizowanego społeczeństwa, bardzo pracowitego i zdyscyplinowanego. Harmonijne zespolenie tych dwóch czynników – wysokich kwalifikacji i dobrej organizacji pracy – decyduje dziś o pozycji państw i narodów.

Poufny list Jelcyna

– Zanim Rosja pogodziła się z NATO, z tym, że kraje bałtyckie wejdą w skład Sojuszu, próbowała wywalczyć czy też obronić jak najwięcej.
– W pewnej mierze ilustruje to przykład Polski. W sierpniu 1993 r. przyjechał do Polski Prezydent Borys Jelcyn. Jak pamiętamy – przypomniała o tym ostatnio publikacja w jednym z tygodników oraz opublikowane wspomnienia jednego z architektów polityki USA wobec Rosji, Strobe’a Talbotta – Jelcyn uległ wtedy perswazji Lecha Wałęsy i wyraził opinię, naturalną, wręcz trywialną, że każde państwo ma prawo samo dla siebie określać formy bezpieczeństwa i decydować o tym, czy chce przystąpić do jakiegoś sojuszu, czy też nie. Kiedy powrócił do Moskwy, jego otoczenie przekonało go, że popełnił w Warszawie błąd. Wówczas 15 września 1993 r. napisał poufny list do prezydenta Clintona i trzech innych przywódców zachodnich. List ten opublikowałem w „Roczniku Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI)” za 1994 rok.
– Co było w tym liście?
– Jelcyn pisał w nim tak: „Rozumiemy oczywiście, że możliwa integracja krajów Europy Wschodniej z NATO nie będzie automatycznie prowadzić do sytuacji, w której Sojusz w jakikolwiek sposób byłby skierowany przeciwko Rosji. Nie postrzegamy NATO jako bloku, który jest skierowany przeciwko nam. Ale jest sprawą istotną, aby brać pod uwagę, jak nasza opinia publiczna może reagować na taki krok. Nie tylko opozycja, ale również umiarkowani [ludzie w Rosji] będą niewątpliwie uważać, że ten krok prowadzi do swoistej neoizolacji naszego kraju, co stoi w sprzeczności z jego naturalnym dążeniem [do włączenia] do Euro-Atlantyckiego obszaru”. Dalej Jelcyn pisze: „Opowiadamy się za sytuacją, w której stosunki między naszym krajem a NATO byłyby o kilka stopni cieplejsze niż między Sojuszem a Europą Wschodnią”. Innymi słowy, w 1993 r. Jelcyn nie miał żadnych wątpliwości, że NATO nie jest wrogiem. Przeciwnie, chciał, żeby NATO i Rosja stworzyły swego rodzaju kondominium, które by sprawowało protektorat nad Europą Środkowo-Wschodnią… Myśl rosyjska w tamtym okresie krążyła wokół koncepcji, żeby radziecką dominację zastąpić nowym podziałem na strefy wpływów. Żeby kraje Europy Środkowo-Wschodniej otrzymały swoiste – jak pisał – „krzyżowe gwarancje bezpieczeństwa”. Na szczęście ani w Warszawie, ani w Waszyngtonie nie przyjęto tej logiki myślenia politycznego… Powracam do swej głównej myśli: NATO nie było i nie jest postrzegane przez elity sprawujące władzę w Rosji jako sojusz agresywny. Taka wersja była przeznaczona dla maluczkich, była elementem propagandy. Kiedy pojawiło się autentyczne zagrożenie dla Rosji, to nie z zachodu, ale z południa…
– Z Czeczenii, z republik środkowoazjatyckich…
– Głównie z terytorium Afganistanu, który w wyniku międzyplemiennych waśni oraz radzieckiej interwencji zbrojnej znalazł się w stanie chaosu i załamania wszystkich państwowych struktur. Po wyparciu stamtąd Rosjan Afganistan zdominowany został przez grupy agresywnego islamskiego fundamentalizmu. Jak długo fundamentalizm dotyczy tylko spraw religijnych, nie stanowi żadnego zagrożenia dla międzynarodowego bezpieczeństwa. Sprawy mają się inaczej, kiedy staje się instrumentem walki politycznej.
Rzecz w tym, że w świecie islamskim są bardzo silne tendencje i pokusy, żeby zahamować, wręcz zablokować procesy unowocześniania, modernizacji w tych krajach. Ponadto wszystkie rządy w świecie islamskim sprawowane są w sposób niedemokratyczny. Co więcej – nawet te niedemokratycznie sprawowane rządy w żadnym z tych państw nie cieszą się poparciem ulicy, społeczeństwa i gdyby świat zachodni wycofał się z tego obszaru, to władzę przejęłyby siły skrajne, fundamentaliści.

Nowy antyświat

– Ten wariant już świat ćwiczył, na przykładzie Algierii i Afganistanu, państwa talibów. I wie, jakie są tego efekty.
– W SIPRI na początku lat 90. postawiliśmy sobie pytanie, jakie mogą być zagrożenia dla bezpieczeństwa w świecie w najbliższej i dalszej przyszłości. Nasza odpowiedź, opublikowana w roku 1992, sprowadzała się do tego, że głównym zagrożeniem w najbliższej przyszłości będą nie tyle stosunki między państwami, ile konflikty wewnątrz państw.
– Minęło od tamtego czasu ponad dziesięć lat.
– W ciągu ostatnich 12 lat na ponad 60 wielkich zbrojnych konfliktów w świecie, które w tym czasie miały miejsce, tylko trzy – inwazja Iraku na Kuwejt, wojna Erytrei z Etiopią i starcia między Pakistanem a Indiami w sprawie Kaszmiru – były konfliktami międzypaństwowymi. Wszystkie pozostałe to wojny domowe i konflikty wewnętrzne. Głównym zagrożeniem jest dzisiaj nie tylko polityka agresywnych państw, ale aktywny udział w walce o władzę lub dążenie do podziału państw z powodów etnicznych, religijnych, językowych wielu niepaństwowych aktorów.
– Czyli…
– Tymi niepaństwowymi aktorami są z jednej strony potężne międzynarodowe korporacje, które wywierają ogromny wpływ na sytuację w świecie. O skali zjawiska świadczy choćby to, że – jak o tym pisał sekretarz generalny ONZ, Kofi Annan, w swoim milenijnym raporcie – jedna z telekomunikacyjnych korporacji ma wartość rynkową dwa razy większą niż produkt narodowy brutto blisko połowy państw członków Organizacji Narodów Zjednoczonych razem wziętych, jakkolwiek na liście rankingowej największych firm świata korporacja ta zajmuje dopiero czwarte miejsce… Równocześnie obserwowaliśmy w ostatnich latach kształtowanie się zagrożeń, które mają źródło w przestępczości zorganizowanej na globalną skalę. Sposobem finansowania tych kryminalnych struktur jest nielegalny handel narkotykami, bronią, żywym towarem. Wystarczy powiedzieć, że w Europie, na obszarze OBWE, który obejmuje Europę i Azję Środkową, rocznie około 600 tys. osób, głównie kobiet i dzieci, jest wywożonych ze Wschodu na Zachód na potrzeby przemysłu pornograficznego i prostytucji. Są to niewolnicy XXI w. Takie są źródła ogromnych dochodów zorganizowanej międzynarodowej przestępczości, której strukturami są mafie i siatki terrorystyczne. Społeczność międzynarodowa uświadomiła sobie tę prawdę po 11 września 2001 r. Zamachy terrorystyczne na Bali i w Mombasie potwierdziły nie tylko potrzebę współpracy w zwalczaniu terroryzmu, ale także konieczność zniszczenia jego korzeni. Jest to dziś główne zagrożenie dla świata.
– Te korzenie to przywódcy czy powody, dla których ludzie przystępują do takich siatek i popierają je?
– Przywódców trzeba aresztować, a powody usuwać. Dominuje opinia, że główną przyczyną przestępczości zorganizowanej jest nędza. Nie zgadzam się z tą opinią – odrzucam tę tezę. Oczywiście, zacofanie gospodarcze jest glebą, która sprzyja działalności przestępczej. Ale terroryści nie byli i nie są nędzarzami. Z reguły są to ludzie z zamożnych rodzin, dobrze wykształceni. Swego czasu miałem sposobność odbycia dłuższej rozmowy z papieżem. Jan Paweł II zapytał mnie, w związku z moją ówczesną pozycją dyrektora SIPRI, jakie są – moim zdaniem – główne źródła konfliktów w dzisiejszym świecie. Powiedziałem wówczas, że konflikty wybuchają głównie tam, gdzie brak perspektyw życiowych, gdzie ludzie żyją w całkowitej nędzy i są zdesperowani. Papież mnie wysłuchał i powiedział: „To prawda, ale przez wieki ludzie w wielu częściach świata żyli biednie, lecz w pokoju. Co więc stało się teraz?”. Tezę Jana Pawła II sprowadzić można do tego, że to nie tylko nędza jest źródłem krwawych konfliktów. Można przecież żyć biednie, ale w godności i pokoju, można być zamożnym i prowadzić zaborcze wojny lub walki międzygrupowe czy międzyplemienne. Otóż konflikty są zjawiskami wielowymiarowymi. Składają się na nie elementy racjonalne i irracjonalne – są to różnice kulturowe, cywilizacyjne, językowe, religijne. Jakkolwiek trudno jest uwzględniać działania irracjonalne, to jednak w ostatecznym rachunku czynnik ten nie może być ignorowany i pomijany. Nakręca się spirala wzajemnych animozji, która przeradza się w nienawiść.
– Co należy więc robić? Co my robimy, jako członek społeczności międzynarodowej?
– W tej chwili pod auspicjami ONZ działa 15 różnych sił pokojowych w różnych częściach świata. Polska uczestniczy w dziesięciu z nich. Jesteśmy obecni w wielu misjach OBWE. Polacy są również w komisji UNMOVIC, która pod przewodnictwem Hansa Blixa ma doprowadzić do rozbrojenia, a raczej eliminacji broni masowego rażenia w Iraku.

Cielęcy proamerykanizm

– Jak Polska określiła na nowo swoją rolę w regionie, jeśli chodzi o stosunki z Unią Europejską, z Zachodem Europy?
– Te stosunki w ostatnich latach determinował proces negocjacji. Priorytetem była i jest sprawa przystąpienia do Unii. W kontaktach z Sojuszem Atlantyckim na określenie miejsca Polski w znacznym stopniu wpływało to, że mamy wyjątkowo dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi.
– Na ten temat toczyła się w Polsce poważna debata. Padło nawet określenie, że kierujemy się w swojej polityce cielęcym proamerykanizmem.
– Debata toczyła się pod hasłem, czy polska polityka zagraniczna powinna być proamerykańska, czy też proeuropejska. Otóż nasza polityka powinna być propolska. Powinniśmy tak układać swoje stosunki z USA i Europą, aby odpowiadały one optymalnie naszej racji stanu. Z tego punktu widzenia, popełniają błąd ci, którzy uważają, że Polska prowadzi politykę nazbyt proamerykańską, bo gdybyśmy nie mieli tak dobrych stosunków z USA, to nasza pozycja wobec głównych graczy na europejskiej scenie byłaby nieporównanie słabsza.
– Także wobec Rosji?
– Bliskie stosunki z Ameryką podnoszą naszą pozycję również w Moskwie. Powinniśmy dążyć do ułożenia tak dobrych stosunków z Rosją, jak to jest możliwe. Z kolei gdy będziemy mieli bardzo dobre stosunki z Ameryką i Rosją, będziemy w Europie postrzegani jako istotny czynnik stabilizacji.

Wschodni łącznik

– A stosunki z Ukrainą?
– Wydarzyły się tam pewne sprawy, które sprawiły, że Zachód w ogóle, a Stany Zjednoczone w szczególności oceniają sytuację na Ukrainie jako regres. Sprzedaż Kolczug nie opłaciła się jej, nawet jeśli zyskała trochę pieniędzy. Ukraina znalazła się w izolacji. Powiadają, że przyjaciół poznaje się w biedzie, i dla zachowania możliwości powrotu Ukrainy na drogę normalnych stosunków z Zachodem Polska uczyniła więcej niż jakikolwiek inny kraj na świecie. Prezydent Polski, premier i minister spraw zagranicznych bronili Ukrainy, apelowali, by dać jej szansę. Trzeba powiedzieć, że robili to w osamotnieniu, nie mając poparcia sojuszników w NATO.
– W Pradze?
– I przed Pragą. Polska doprowadziła w efekcie do tego, że burzliwe ostatnio stosunki Zachodu z Ukrainą powoli uspokoiły się, a teraz następuje powrót do normalności. Tłumaczyliśmy, że nie należy zamykać oczu na to, co jest niedobre, ale równocześnie nie należy się do tego ograniczać, ponieważ procesy demokratyzacji na Ukrainie poczyniły już istotny postęp i należy je podtrzymywać. Dowodziliśmy, że jeżeli Ukrainę będzie się izolować, krytykować, odsuwać, procesy te mogą ulec całkowitemu zamrożeniu i nastąpi ich uwiąd.
– Porozmawiajmy o naszej polityce wobec Białorusi.
– Sprawa Białorusi jest zupełnie inna. Białoruś jest w Europie skansenem autokratycznego sposobu sprawowania władzy. Polska nie ukrywa swojej dezaprobaty dla tej formy rządów. Jednak z drugiej strony, kiedy Unia Europejska zażądała, aby w stosunku do Białorusi zastosować sankcje i wprowadziła zakaz wydawania wiz czołowym politykom Białorusi, Polska próbowała, po pierwsze, wyperswadować tego typu podejście, a po drugie – ograniczyć jego zakres. Choć ostatecznie zakaz udzielania wiz zredukowano do prezydenta Łukaszenki i siedmiu jego współpracowników, oświadczyliśmy, że nie jesteśmy zobowiązani do przestrzegania tych ograniczeń, co nie znaczy, że zamierzamy zapraszać prezydenta Białorusi. Rzecz w tym, że jesteśmy sąsiadem tego kraju, mamy tam wiele konkretnych spraw. Białorusini to naród, który był z Polską związany przez setki lat, na Białorusi żyje blisko 400 tys. Polaków. Uważamy, że z panującym na Białorusi reżimem trzeba rozmawiać, trzeba zmierzać do poprawy wzajemnych stosunków.
– Polska jest wschodnią flanką wspólnoty euroatlantyckiej. W jakim stopniu w ramach NATO, a w bliskiej przyszłości także w ramach Unii Europejskiej, polityka wschodnia jest naszą wizytówką?
– Z tego, co powiedziałem, wynika, że nie ma i nie będzie jednej i tej samej polityki wobec Rosji, Ukrainy i Białorusi. Nasi sojusznicy w NATO i partnerzy w Unii mają świadomość, że w tej sprawie mamy większą kompetencję. Decyzje w tych sprawach dotykają naszych interesów mocniej i bardziej bezpośrednio niż kogokolwiek innego. Już choćby dlatego mamy prawo do zajmowania niekiedy stanowiska innego niż reszta państw. Postępujemy tak nie po to, aby przeciwstawić się jednolitej polityce Zachodu, tylko dokonujemy własnej oceny, która uwzględnia przede wszystkim nasze specyficzne interesy lub – jak miało to miejsce w przypadku Ukrainy – postulujemy, aby polityka Zachodu uległa modyfikacji. Uważamy, że środki, które można było stosować wobec Miloszevicia nie są adekwatne do sytuacji na Ukrainie.

Jak nas widzą…

– Polska polityka, wydaje się, poniosła w 2002 r. jedną porażkę, jeśli chodzi o oddziaływanie na społeczeństwa państw zachodnich. Nie mielibyśmy horroru w Kopenhadze, targowania się o 1,5 mld euro, to jest w skali budżetu Unii śmieszna suma, gdyby społeczeństwa zachodnie z większą przychylnością traktowały wejście Polski do Unii.
– Może po kolei: po pierwsze, nie zgadzam się, że 1,5 mld euro to niewielka suma. Już w tym pańskim podejściu przejawia się odmienność mentalności polskiego społeczeństwa od mentalności społeczeństw zachodnich, mieszczańskich, które liczą każdy grosz. Bogactwo Zachodu bierze się między innymi z tego ciułactwa i ciągłego oszczędzania. Z tego względu jest obojętne, czy mówimy o 2 mld, czy 200 mln – i tak będą wydawać te pieniądze z olbrzymimi oporami. Po drugie, przystępujemy do Unii, ponieważ uważamy, że leży to w naszym interesie. Po trzecie, Zachód przyjmuje nas, ponieważ uważa, że to jest w jego interesie. Wszyscy zyskują – to gwarantuje sukces. Problem polega na tym – i stąd trudne negocjacje w Kopenhadze – że Zachód chciałby rozszerzyć Unię (we własnym interesie), a przy okazji – jeśli się uda – zaoszczędzić.
– Ale gdyby te społeczeństwa były bardziej pozytywnie nastawione do Polski…
– Niektóre są. Np. większość Szwedów opowiedziałaby się już dziś za wejściem Polski do Unii. Są jednak kraje, w których przeważają obawy. Dlaczego? Boją się napływu polskiej siły roboczej, która może powiększyć problemy z bezrobociem, boją się dodatkowych kosztów i obciążeń, których nie było, kiedy przyjmowano w latach 90. bogatą Szwecję, Finlandię i Austrię. Wreszcie jest też głęboko zakorzeniony w niektórych państwach negatywny stereotyp Polaka.
– A można ten stereotyp zmienić?
– Można. Choć to długi proces. Wiemy z własnego doświadczenia, jak trudno wykorzenić negatywne stereotypy o innych narodach. Jednak, jeśli będziemy postrzegani jako naród ludzi wykształconych, o wysokiej kulturze, jeśli Polacy będą zajmować prestiżowe stanowiska… W dzisiejszym świecie coraz więcej będzie zależało od ludzi oddziałujących na swoje otoczenie, którzy reprezentują najwyższy poziom zawodowy, a ich działalność ma charakter opiniotwórczy. Mogę podać dziesiątki, setki nazwisk Polaków, którzy zdobyli sobie za granicą szacunek swym poziomem, kulturą, kompetencją. Są to wybitni lekarze, architekci, naukowcy i inżynierowie. Polacy znani są w wielu krajach z bardzo dużych zdolności twórczych, innowacyjnych. Wielką słabością naszego społeczeństwa jest to, że nie umie się organizować. Niemcy, Szwedzi, Holendrzy mają zdolność samoorganizacji – w swoim kraju i za granicą. Polacy – nie.

Rok 2003

– Jakie będą najważniejsze wyzwania dla polskiej polityki zagranicznej w roku 2003? Wojna – co prawda daleko – ale wisi w powietrzu.
– Niebezpieczeństwo polega na tym, że mamy coraz większą grupę państw słabych i upadłych. Bezprawie, brak kontroli i chaos w tych państwach stały się glebą dla rozwoju międzynarodowej siatki terrorystów. Jest to nowy fenomen – niezwykle trudny do wyeliminowania. Siłą zbrojną można neutralizować konkretne grupy, ale nie można likwidować zjawiska mającego wielowymiarowy charakter społeczny. Są też poważne tradycyjne wyzwania, np. proliferacja broni masowego rażenia. Wreszcie zagrożeniem dla bezpieczeństwa światowego jest polityka Saddama Husajna. Przy tym rzecz nie sprowadza się do wyeliminowania broni masowego rażenia. Sprawa jest głębsza i dotyczy agresywnych zamiarów i istoty polityki Husajna. Świat potrzebuje Iraku demokratycznego i przewidywalnego. Demokratyzacja Iraku będzie możliwa, jeśli naród pozbędzie się dyktatora, którego polityka przyniosła najwięcej szkody i cierpień ludności Iraku.
– Wolny świat już nie broni się przed komunizmem, wolny świat eksportuje demokrację.
– Dotknął pan istoty sprawy. Może nie tyle eksportuje, ile promuje demokrację. To niezwykle ważny proces w skali światowej. Kilkadziesiąt lat temu sposoby sprawowania władzy nie decydowały o stanie bezpieczeństwa globalnego i regionalnego. Dzisiaj mówimy, że demokracja sprzyja stabilizacji i pokojowi, brak demokracji sprzyja konfliktom i agresji.
– Jak określiłby pan główne wyzwanie, wobec którego stoi Polska?
– Największe wyzwanie to konieczność przyspieszonego wzrostu cywilizacyjnego naszego kraju. Dwa kraje w Europie dokonały gigantycznego skoku – Irlandia i Finlandia. Oba mają wiele wspólnego z Polską. Irlandia to kraj tradycyjnie katolicki, którego nielubianym sąsiadem jest wielkie mocarstwo. Irlandczycy lubią alkohol, są często zacietrzewieni i boją się utraty swojej tożsamości narodowej. O sukcesie Irlandii zadecydowały przede wszystkim nowoczesne programy edukacji, które otworzyły ten kraj na współczesny świat, na nowe technologie. W międzynarodowym wyścigu Irlandia zdobyła pozycję, której Anglicy jej zazdroszczą. Produkt narodowy brutto na jednego mieszkańca już trzy lata temu był znacznie wyższy w Irlandii (blisko 18,5 tys. funtów) niż w Wielkiej Brytanii (ok. 15 tys.).
To samo stało się z Finlandią. Nie trysnęła tam żadna nafta, a ku zaskoczeniu Szwedów – i nie tylko ich – Nokia opanowała cały świat. I oto Finlandia, dawna rosyjska prowincja, na którą bogaci sąsiedzi z Zachodu spoglądali z poczuciem wyższości, jest na wielką skalę eksporterem najnowocześniejszych technologii. Wnioski nasuwają się same. Wyzwanie stojące przed naszym pokoleniem sprowadza się do tego, aby nadrobić zaległości i szybko wypełnić lukę między nami a państwami najbardziej rozwiniętymi. A nasze członkostwo w NATO i wejście do Unii określają najkrótszą drogę do tego celu. Chińczycy powiadają, że nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. My pierwsze kroki mamy już za sobą.

Wydanie: 03/2003, 2003

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy