Nadmiar złych uczuć

Nadmiar złych uczuć

Kto chce zniszczyć twórcę rodzinnych domów dziecka?
Tomasz Polkowski pracuje normalnie. Właśnie wyjeżdża na spotkanie podobnych sobie działaczy, dla których najważniejszy jest los sierot społecznych, dzieci biednych i opuszczonych. Szef Towarzystwa Nasz Dom twierdzi, że historia powtarzana przez niektóre media nie zaszkodziła jego działalności. Tezę tę potwierdza współpracujący z Polkowskim Janusz Kur, dyrektor Domu Dziecka we Wrocławiu. – Tu nikt o tym nie rozmawia – zapewnia.
Ale zawrzało w kręgach związanych z Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, placówkami oświaty i resocjalizacji oraz pracownikami Komitetu Ochrony Praw Dziecka. – Mnożą się plotki, ludzie dzwonią. Ta historia uderza w całe środowisko pedagogiczne – mówi Mirosława Kątna, kierująca od lat Komitetem Ochrony Praw Dziecka.
„Ta historia” to decyzja sądu rejonowego, który mówiąc najprościej, zdecydował, że najbliżsi Tomasza Polkowskiego, a więc i on sam, nie nadają się na rodzinę zastępczą. 16-letnia Ilona (imię zmienione) wróciła do mazurskiego domu dziecka. Jeżeli nic się nie zmieni, specyficzna umowa, jaką jest rodzina zastępcza, zostanie rozwiązana. Nastolatka, która przez jakiś czas przebywała w domu Tomasza Polkowkiego, zapewne do pełnoletności pozostanie w placówce wychowawczej. Szansa na normalny dom już się nie powtórzy.

Pierwsze dno, czyli nie jestem Woodym Allenem

Jeśli tak się stanie, Tomasz Polkowski poniesie pedagogiczną klęskę. Tym większą, im ważniejsze są jego zasługi. A ich lista jest długa i związana z pomocą takim dzieciom jak Ilona. Tomasz Polkowski ma Order Uśmiechu i Medal Janusza Korczaka, w 2000 r. był kandydatem na rzecznika praw dziecka, ale przepadł w pierwszym głosowaniu. Zasiadał w Radzie Konsultacyjnej przy Ministrze Edukacji. Zorganizował znakomitą akcję „Góra grosza”, dzięki której uczniowie przekonują się, że drobinki pomocy układają się w solidne wsparcie.
To on wymyślił Pogotowie św. Mikołaja, które w okolicach Wigilii jeździ do najbardziej potrzebujących najmłodszych. Jest nowoczesnym menedżerem, potrafi znaleźć sponsorów i namówić gwiazdy, by popierały jego akcje. Ale jego największą pasją – i sukcesem – jest propagowanie rodzinnych domów dziecka. To dzięki niemu, choć pomoc państwa jest różna, powstaje coraz więcej tych ciepłych miejsc, gdzie są mama, tata i gromadka czasem bardzo trudnych dzieci, tworzących jednak dom i dzielnie sobie radzących. Przypomina też o najtrudniejszej formie, czyli rodzinach zastępczych, próbuje zorganizować pogotowia rodzinne, w których najmłodsi byliby tylko awaryjnie.
I ktoś taki może stracić własne przysposobione dziecko.
Tomasz Polkowski jest oburzony, że ktoś złamał tajemnicę służbową. Mówi, że tylko kilka osób znało szczegóły, które przedostały się do mediów. A więc poznał Ilonę dwa lata temu na festynie zorganizowanym przez towarzystwo. Wprowadził ją do rodziny, w której jest trójka jego własnych dzieci. Później małżeństwo przechodziło kryzys. W całą sytuację wtrącił się sąd. Ilona wróciła do mazurskiego ośrodka.

Barbara Passini, od lat przewodnicząca Krajowego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego, nie chce komentować tej sytuacji, ale zaznacza, że podstawowa zasada jest jedna – adopcja ani opieka nie mogą się odbywać kosztem własnych dzieci. Mirosława Kątna podkreśla, że ludzie tworzący rodziny zastępcze mają przeważnie jak najlepsze intencje. Jednak później bywa, że komuś z dorosłych zabraknie odpowiedzialności.
Tomasza Polkowskiego najbardziej złości, że całej sprawie zaczęto nadawać posmaczek erotyczny i z jego życia „robi się serial brazylijski”. – Nie jestem Woodym Allenem – zapewnia i dodaje, że nie życzy sobie uwag „o czterdziestolatku, który spotkał szesnastolatkę”. – Jestem w swoim domu, mam świetny kontakt z dziećmi – wylicza. A małżeństwo? Rzeczywiście był kryzys, ale nie ma w tym nic sensacyjnego. Wiele par przechodzi przez smugę cienia. Zdaniem Polkowskiego, przyczyną kryzysu są jego pracoholizm i syndrom misji. Nie nastolatka. – Biorę winę na siebie – mówi. – Nie jestem ideałem, ale teraz staram się wszystko odbudować. Z Iloną łączą mnie głębokie więzi emocjonalne. Nic więcej. Dodaje też, że „gdzie są dzieci, tam są śmieci”. Ich obecność zawsze wywołuje kłopoty. A konflikt w jego rodzinie to czas przeszły.
W obronę bierze go także dyrektor placówki, w której jest Ilona. W lokalnej prasie podkreśla, że nie widzi w tym związku nic więcej niż rodzica i dziecko. A że dorośli czasem błądzą…
Jednak Mirosława Kątna ma żal. Uważa, że tak doświadczony specjalista powinien przewidzieć, a przynajmniej przeciwdziałać kryzysowi, który spowodował, że dziewczyna (raczej nie można użyć słowa dziecko czy dziewczynka) wróciła do domu dziecka, zaś jego rodzina musi się odbudowywać.
– A decyzja sądu? Przecież nikt nie chciał zrobić na złość Tomkowi. Musiały być poważne zarzuty, jeżeli odebrano mu dziecko – mówi jeden z działaczy TPD. Poza tym wiele osób podkreśla, że szef Naszego Domu jest popularną osobą publiczną i musi liczyć się z tym, że jego życie będzie prześwietlane. Szczególnie w sferze opieki nad najmłodszymi. Tymczasem tu właśnie ma wpadkę.
– I nikt teraz nie pamięta, ile dzieci wyciągnąłem z państwowych placówek – tak Tomasz Polkowski podsumowuje sytuację. Nie zaprzecza, że cała sprawa może mieć drugie dno, czyli być także odwetem pracowników domów dziecka, placówek, które chciałby zlikwidować.

Drugie dno, czyli zemsta domów dziecka

Według tej teorii, „ta historia” miała się rozpocząć od wywiadu, którego w grudniu 2003 r. udzielił „Zwierciadłu”. Padły tradycyjne zarzuty, że dom dziecka to „instytucja wymyślona przez totalitarny reżim, (…) to internat, a nie dom, w którym się wychowuje”. Bo Tomasz Polkowski jest chyba pierwszą osobą, która tak kategorycznie od lat zwalcza państwowe placówki, tłumaczy, że rodzinne domy dziecka są i tańsze, i normalniejsze. Szaleńcy boży – tak określa tych, którzy je zakładają.
Są w Polsce miejsca, gdzie naprawdę zmienił sytuację sierot społecznych. Na przykład co dziesiąty rodzinny dom dziecka mieści się we Wrocławiu. Janusz Kur chętnie opowiada, jak stara się także zmienić państwową placówkę. Podzielił ją na samodzielne mieszkania. Koniec z kucharkami, niech żyje własna kuchnia.
Ale wielu wychowawców placówek państwowych czuje się urażonych określeniami pod adresem ich miejsca pracy. I wcale nie chcą go rewolucjonizować albo zamykać.
Tymczasem w „Zwierciadle” po klasycznej złej ocenie domów dziecka pada krytyka nadzoru. „Ja na przykład, choć uważam, że stworzyłem dobrą rodzinę zastępczą, nie jestem przedmiotem kontroli. Mogłyby się u mnie dziać straszne rzeczy”, powiedział miesięcznikowi Tomasz Polkowski.
Kontrola przyszła, wyszła i doniosła. Skutek wiadomy.
Jednak w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci teoria spiskowa jest ostro odrzucana. Po pierwsze, TPD i Nasz Dom współpracują, po drugie, ataki Tomasza Polkowskiego trwają kilka lat, ale nie zaszkodziły państwowym placówkom. Nie ma za co się mścić.
Także niektóre osoby ostro wypowiadające się w mediach teraz są ostrożniejsze. Elżbieta Łyczewska z KARAN (Centrum Interwencji Kryzysowej) mocno zdenerwowana zapewnia, że nigdy nie użyła sformułowania „sytuacja kryminogenna”. Tomasza Polkowskiego już przeprosiła. Z kolei jemu samemu nie podoba się obrona znakomitego seksuologa, który wypowiada się o zachowaniach Polkowskiego. A nic o nich nie wie.

Trzecie dno, czyli los sieroty

Co się dzieje z Iloną? Tomasz Polkowski podkreśla, że w sprawach najważniejszych nic się nie zmieniło. Nadal uważa się za przybranego ojca, tak samo myśli Ilona, bo mówi do niego: „tato”.
Nie, do jego żony nigdy nie mówiła: „mamo”. – Przyjąłem za nią odpowiedzialność i teraz jej nie wyrzucę – podkreśla Polkowski. – Rozmawiamy, wysyłam SMS-y. Podtrzymuję ją na duchu. Będę o nią walczył. Będę jej ojcem bez względu na to, co powie sąd.
Wychowawcy, którzy na co dzień mają kontakt z takimi jak Ilona nastolatkami, nie rozumieją szczególnej opiekuńczości Polkowskiego. Ich zdaniem, dorastająca dziewczyna świetnie orientowała się w emocjach i problemach domowników, do których dołączyła. Może próbowała manipulować dorosłymi? Może chciała mieć jak najwięcej uczuć na wyłączność? Ale ostateczna wina zawsze spada na dorosłych, nie na Ilonę, która ma za sobą złe dziecięce przeżycia.
Jednak Mirosława Kątna martwi się, co myśli młoda osoba, której najpierw dano wymarzonego cukierka, a teraz zabrano. – Nawet jeśli rodzinę uda się skleić – podkreśla przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka – zadry w pamięci pozostaną. Poza tym Ilona może się czuć oszukana i napiętnowana. Jak to będzie rzutowało na jej przyszłość? Na kontakty z partnerami? Pewnie teraz szarpią nią złe emocje. Być może, ocenia świat jako jeszcze bardziej nieprzyjazny, niż sądziła. A może myśli, że wszyscy są podli, ci dobrzy to tylko ona i „zastępczy ojciec”. Mirosława Kątna zadaje sobie wiele pytań, ale jednego jest pewna – Ilona po tym, co przeszła, na pewno wymaga terapii. I jest największą przegraną.
A Tomasz Polkowski? – Życzę mu jak najlepiej, znam go przecież od lat – zapewnia Mirosława Kątna. – Ale teraz musi walczyć, by naprawić swoją nadszarpniętą reputację.
Janusz Kur z wrocławskiego domu dziecka sprawę Polkowskiego rzuca na szersze tło. Otóż z jego doświadczeń („26 lat zajmuję się tymi dzieciakami”) wynika, że rodziny zastępcze składają się coraz częściej ze zbyt kruchych ogniw. Sens ich istnienia to stworzenie domu dla nastolatków, tych, których nikt już nie adoptuje. Takie dziecko ze swoją biografią, korzeniami i mrocznymi przeżyciami przesadza się do ukształtowanej rodziny. Ale nowa roślina nie zawsze się przyjmuje. Ostatnio coraz więcej przysposobionych wychowanków wraca do domów dziecka. – To najtragiczniejsze, co mogło się w ich życiu wydarzyć – ocenia Janusz Kur. – Już chyba lepiej by było, gdyby nikt im nie pokazał, jak smakuje rodzina, a potem to odebrał.
Janusz Kur dodaje: – Na takie wracające do nas dzieci mówimy „zwroty”.

 

Wydanie: 2004, 21/2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy