Nadmorskie wakacje w cieniu koronawirusa

Nadmorskie wakacje w cieniu koronawirusa

Gdy tylko Polacy mijają znak z napisem Krynica Morska, zachowują się, jakby epidemia nie istniała, a zakazy nie obowiązywały

23 lipca rano na promenadzie w Rowach pusto. Tylko wiatr goni po wodzie białe grzywy, rozpryskując je na falochronie. Otwarte morze huczy, krzyczą mewy, kormorany jak dwa posążki zastygły na bojach. Widać zniszczoną przez zimowy sztorm plażę wschodnią. Na ławce ukrytej we wnęce promenady przycupnęła turystka z Raciborza. Wymknęła się tak wcześnie, żeby posłuchać huku fal.

– Zawsze wybieram tę ławkę, z niej jest najlepszy widok – mówi. – Wczoraj wieczorem wiało jeszcze mocniej, w pewnym mome

ncie zrobiła się nawet mała burza piaskowa, a w niej zachodziło wielkie, czerwone słońce. Chociaż do Rowów przyjeżdżam prawie co roku, takiego zachodu jeszcze nie widziałam. Mój mąż zawsze powtarza, że urlop bez Rowów to żaden urlop, jest w tym jakaś prawda.

Mieszkają z wnukami u dalszej rodziny męża. – Dzisiejsi wczasowicze chcą mieć luksusy, a nam wystarczy podwórko dla dzieci. Nie musimy mieć łazienki jak z folderu reklamowego. Nasi gospodarze, rybacy, zawsze żyli skromnie. Dawniej odstępowali letnikom swój dom, a sami w sezonie mieszkali w drewnianej budzie. Jak przyjechałam tutaj pierwszy raz, w latach 80., to szło się przez pusty las do morza, a dzisiaj w tym miejscu pensjonat na pensjonacie. Trochę brakuje mi tej pustki.

Ewa, emerytka z Torunia, również wymknęła się na samotny spacer. Odpoczywa w Rowach od 26 lat: – W tym roku planowaliśmy przyjechać z mężem na tydzień na początku maja, ale z powodu epidemii musieliśmy przełożyć wyjazd na lipiec. Nie jest to nam na rękę, wolimy Rowy poza sezonem. Jeśli nie będzie drugiej fali zachorowań, wrócimy tu jesienią.

Kobiety podkreślają, że lęk przed koronawirusem jest. – Rowy kiedyś to była wioseczka, teraz wyrasta tu kurort – dodaje Ewa. – Staram się unikać tłumu, jednak czasami to niemożliwe. Ale i tak bezpieczniej tu niż w innych nadmorskich miejscowościach, za to raczej nie taniej.

Drogo, ale nie wszędzie

W pensjonacie przy ulicy Kapitańskiej, w którym pytam o nocleg, wolny jest tylko jeden pokój dwuosobowy z balkonem, łazienką i aneksem kuchennym. Cena ze 170 zł za noc spada po negocjacjach do 120, ale ostatecznie płacę 130, „z VAT”.

– Wydaje się, że taka cena za jedynkę to dużo, ale proszę na to spojrzeć z mojej strony – tłumaczy gospodyni. – Za sprzątanie dwuosobowego pokoju sprzątaczka bierze 50 zł, a apartamentu 80 zł. Ponieważ osób do sprzątania na miejscu brakuje, trzeba je przywieźć z okolicznych miejscowości i tam odwieźć. Dochodzą więc koszty transportu, do tego należy doliczyć media, których ceny też rosną, pranie pościeli i środki dezynfekcyjne związane z epidemią. Nocleg za 50 zł to w Rowach już niski standard. Sezon tu jest krótki, a w tym roku pełne obłożenie mamy dopiero w lipcu.

Ewa z Torunia wynajmuje z mężem pokój z łazienką za 120 zł za noc, ale bez aneksu kuchennego. – A tak by się przydał – wzdycha – byłoby taniej coś upichcić samemu. Ja na śniadanie zjem cokolwiek, serek czy jogurt, ale mąż marzy o jajecznicy. A stołowanie się tylko w restauracjach na naszą emerycką kieszeń już nie jest.

Wczasowiczka z Raciborza za jeden nocleg dla czterech osób płaci 180 zł. Posiłki dla męża i wnuków przygotowuje sama, bo inaczej budżet domowy by się nie spiął. – Jest taki punkt w Rowach, gdzie sprzedają najlepsze gofry – mówi. – W zeszłym roku kosztowały 11-12 zł, a w tym już 20. Kupię cztery i stówki prawie nie ma.

Tajemnicą poliszynela jest, że najlepszą rybę w Rowach zje się w maleńkiej smażalni U Juliusza przy ulicy Plażowej. Od godz. 12 do 20 oblega ją tłum wczasowiczów. Nie wytrwałam w tej kolejce i porcję dorsza zamieniłam na amerykańskiego red burgera za 23 zł z czerwonego food trucka.

– Zawsze chodziłam na dorsza do Juliusza, ale w tym roku nie pójdę – zarzeka się turystka, która też na urlopie gotuje dla siebie i męża. – Za dwie porcje tej ryby z frytkami i surówką można i 100 zł zapłacić. Jest zakaz połowu i dorsz jest w cenie.

Są jednak miejsca w Rowach, gdzie obiad można zjeść za 15-17 zł, trzeba tylko poszukać.

Rowerem od epidemii

Nie zdążyłam posiedzieć na balkonie w pensjonacie w Rowach, bo następnego dnia rowerem ruszyłam do Ustki. Rowerzystów na szlaku można podzielić na krótkodystansowych, wymykających się na jednodniową wycieczkę na rowerze z wypożyczalni, i długodystansowców z ciężkimi sakwami, którzy na dwóch kółkach od wielu dni podróżują nadmorskimi szlakami. Ci drudzy rzadko śpią w pensjonatach, nie zawsze są tam mile widziani, więc przeważnie wożą własne namioty. Powodów niechęci jest kilka. Po pierwsze – zatrzymują się na jedną noc, po drugie – przyjeżdżają w środku tygodnia, rozwalając grafik, po trzecie – nieraz są przemoczeni, ubłoceni, czasem jeszcze trzeba szukać dla nich serwisu rowerowego. Moja gospodyni zapewnia, że cyklistów przyjmuje. Jeszcze kilka lat temu zatrzymywało się u niej wielu Niemców na rowerach. Przez Rowy przebiega bowiem międzynarodowy, nadmorski, hanzeatycki szlak rowerowy R10. Z niego można zjechać bocznymi ścieżkami w głąb parku, nad przepiękne jeziora Dołgie Małe i Wielkie jest tylko ok. 10 km, tyle samo do latarni w Czołpinie.

Z Rowów do Ustki jedzie się najpierw łąkami nad jeziorem Gardno, gdzie wszystko pachnie i szumi, by po kilku kilometrach wspinać się po starym nasypie kolejowym przez lasy z potężnymi bukami i dębami. W połowie trasy mija mnie małżeństwo z dzieckiem. Są na wczasach w Ustce, jadą do Rowów i chcą jeszcze dzisiaj wrócić.

– Morze to jednak morze! – wykrzykują zachwyceni. – Tyle tu powietrza, przestrzeni, dzikiej przyrody i szlaków, gdzie można się powłóczyć. Do tego plaże szerokie, ciągnące się aż po horyzont. Nie trzeba się tłoczyć, wystarczy tylko trochę odjechać, a to ważne w czasie epidemii.

Na klimatycznej stacyjce rowerowej w Wytownie, kilka kilometrów przed Ustką, odpoczywają młoda para z Krakowa jadąca ze Świnoujścia do Helu i rowerzysta kręcący w przeciwnym kierunku.

– Za Rowami w stronę Łeby szlak jest grząski. Zdjąłem buty i prowadziłem rower na bosaka, najważniejsze, że sakw nie zamoczyłem – śmieje się. Krakowianie za to polecają niezapomniane krajobrazy koło Jarosławca. Wszyscy jesteśmy zgodni, że włóczęga rowerowa to najlepszy i najbezpieczniejszy sposób na wypoczynek w czasie epidemii.

Dla rowerzysty ważna jest pogoda. Przed wypożyczalnią rowerów w Rowach wisi kamień przepowiadający pogodę – to nawiązanie do starej rybackiej legendy, według której tzw. czarci kamień na kościele w Rowach „poci się”, gdy idzie na burzę.

Rosnące zainteresowanie wypoczynkiem na rowerze dostrzegają lokalne władze. Od lipca w województwie pomorskim wprowadzono tzw. taryfę pomorską, która ujednolica ceny przewozu rowerów w pociągach osobowych do 3 zł, wcześniej przewóz w pociągach Regio kosztował 7 zł. Nadmorskie gminy rozbudowują również sieć ścieżek dla rowerów. „Rowerzysto, skorzystaj ze ścieżki”, namawiają włodarze Krynicy Morskiej na stronie miasta, informując, że w Piaskach na końcu Mierzei Wiślanej stoi już wiata rowerowa, gdzie można odpocząć i uzupełnić wiadomości przyrodnicze.

Turystów mniej, nadzieja zgasła

W niedzielę 26 lipca zaglądam do centrum informacji turystycznej w Krynicy Morskiej i pytam o tegoroczny sezon. – Dotąd przyjechała jedna trzecia turystów w porównaniu z zeszłym rokiem, podobnie jest w okolicznych miejscowościach. Przyczyn jest kilka. Strach przed pseudopandemią, bo czy pandemią można nazywać epidemię, podczas której umiera 4% zakażonych? Do tego dochodzi pogoda, kapryśna w tym roku, i fakt, że część ludzi wykorzystała urlopy w kwietniu, podczas narodowej kwarantanny – wylicza Krzysztof Rogowski, pracownik informacji turystycznej.

W rogu biura umieszczono tablicę, nazywają ją tutaj ścianą płaczu; na niej kilkadziesiąt karteczek z telefonami, które zostawiły osoby oferujące pokoje do wynajęcia, najczęściej dorabiające sobie wynajmem np. do emerytury. Za to wielkie hotele i pensjonaty sobie radzą. – W ubiegłym sezonie rekordzista tylko za pobyt weekendowy trzech osób skasował 3 tys. zł

– opowiadają pracownicy centrum. Naprzeciw niego na płocie parkingu wisi baner z napisem: „Krynica Morska – NIE dla przekopu” podpisany przez Radę Miasta, pozostałe plakaty pozdejmowano już z domów.

– Do drugiej tury wyborów prezydenckich mieliśmy nadzieję, że budowę przekopu uda się jakoś zatrzymać. Sprężyliśmy się wszyscy i poszliśmy głosować. Niestety, nasz kandydat przepadł i nadzieja zgasła, ale wóz strażacki za frekwencję wygraliśmy. Często przychodzą do nas wczasowicze i pytają, dlaczego jesteśmy przeciw przekopowi, dodając, że przecież będziemy mieli z niego korzyści. Dopiero jak przedstawiamy im swoje argumenty, zaczynają się zastanawiać – mówi Krzysztof Rogowski.

Naprzeciw jego domu w Przebrnie zaczęto usypywać sztuczną wyspę.

– Najpierw usypali górkę piasku z przekopu sięgającą nad powierzchnię Zalewu Wiślanego – opowiada. – Ale gdy przez trzy dni wiały silne wiatry wschodnie, a potem przez kilka dni zachodnie, górka zniknęła. Przywieźli więc wyprofilowane płyty i obłożyli nimi wyspę i dalej sypią, wyspa ma być też umocniona kamieniami. To pokazuje, jak nieprzewidywalna jest natura. Zalew płynie z zachodu na wschód, jak przekop przetnie ten naturalny prąd morski, nie wiadomo, jakie będą tego skutki.

W centrum informacji turystycznej drzwi się nie zamykają. Ludzie proszą o sprawdzenie połączeń autobusowych, pytają o rejsy statków po zalewie, szukają map ścieżek rowerowych, starsza pani trzy razy się upewnia, czy na zwiedzanie zamków w Kwidzynie, Sztumie i Malborku wystarczy jeden bilet, ktoś pyta, czy do Gdańska da się dopłynąć statkiem, ktoś inny chciałby dojechać samochodem do granicy z Rosją, przecinającej plażę 3 km za Piaskami, i jest zdziwiony, że musi tam iść na piechotę, bo to teren parku. Kilka osób szuka noclegów i karteczki ze ściany płaczu znikają. Obcokrajowcy, którzy chcą się zatrzymać w Krynicy na dwie doby, przy pomocy pracownika biura załatwiają sobie pobyt na ulicy Rybackiej.

W Krynicy ceny porównywalne do tych w Rowach. Pokoje dwuosobowe w pensjonatach powyżej 100 zł, kwatery prywatne od 35 do 70 zł od osoby za noc; jeśli ktoś zostaje na dłużej, może liczyć na zniżkę. Lody po 4 zł za gałkę, porcja dorsza do 20 dag z surówkami i frytkami 31 zł, najdroższe są kergulena, łosoś i halibut.

– Gdy tylko Polacy mijają znak z napisem Krynica Morska, zachowują się, jakby epidemia nie istniała, a zakazy nie obowiązywały. Jakby to była strefa wolna od wirusa – mówił w czerwcu mediom Jacek Knedler, operator plaży na Mierzei Wiślanej.

W piątek 24 lipca kontrolę pod kątem obostrzeń koronawirusowych razem z policją przeprowadzili w Krynicy pracownicy sanepidu. – Ogólna ocena jest raczej pozytywna, nie wykryliśmy nic takiego, co mocno zagrażałoby życiu i zdrowiu ludzi. Zdarzył się mandat w wysokości 500 zł za ogólny stan sanitarny obiektu – podsumowuje powiatowy inspektor sanitarny Tomasz Bojar-Fijałkowski.

Rozdźwięk

Krynica i Rowy mają długie tradycje turystyczne. W 1872 r. elbląski przemysłowiec Ferdinand Schichau założył spółkę akcyjną Kąpielisko Morskie Kahlberg. W jej ofercie były zimna kąpiel w wodach morskich, spacery i wdychanie jodu. Pierwsze pensjonaty powstały w Kahlbergu, czyli dzisiejszej Krynicy, w drugiej połowie lat 70. XIX w. W 1913 r. bawił w Rowach niemiecki następca tronu. Obie miejscowości są niewielkie, Krynica ma 1,2 tys. stałych mieszkańców, w Rowach jest ich 360. Obie starają się o status uzdrowiska i borykają z problemem spychania starych mieszkańców na drugi plan przez przybywających z zewnątrz właścicieli hoteli i pensjonatów.

– Rdzennych kryniczan ubywa, jesteśmy tylko na doczepkę – mówiła mi w zeszłym roku Halina Zagórska.

– Przegrywamy z właścicielami dużych obiektów w centrum, mieszkającymi w wielkich miastach. Ich stać na reklamę, mają pieniądze, koneksje, przebicie i zabierają nam wczasowiczów.

Ten rozdźwięk zauważają też turyści. Wczasowiczka z Raciborza mówi, że w biedniejszych tzw. Małych Rowach wielu miejscowych ma puste kwatery, bo wynajmujących przechwytują pensjonaty.

– Ich właściciele mają żądania, ale podatków u nas nie odprowadzają, jedynie gminie płacą podatek od nieruchomości – zwraca uwagę Jadwiga Fudala, sołtys wsi Rowy od 27 lat. – Złotówki na świetlicę od nich nie dostałam, na remont naszego kamiennego kościółka też nic nie dali, a jest zabytkowy i przyciąga turystów. Nie włączają się w nasze życie, nic nie zrobią bezinteresownie, a z końcem września zamykają swoje pensjonaty i do widzenia.

Pensjonat, w którym mieszkałam w Rowach, prowadzi małżeństwo spod Warszawy. Pół roku spędzają nad morzem, pół roku u siebie. Za pokój mimo wynegocjowanego rabatu i tak przepłaciłam, podobny u pani sołtys kosztuje 80 zł.

Tożsamość Rowów się rozmywa, tradycyjne budownictwo ginie w morzu nowobogackich hotelików. O tę tożsamość walczy Jadwiga Fudala, pomaga jej przewodnik z Ustki Marcin Baranowski. Ustawili dziesięć tablic o historii miejscowości, ze starymi fotografiami i ciekawostkami, żeby Rowy nie były bezimienne. Zamierzają także wydać książkę.

– Turystów w Rowach w tym roku jest tyle samo co w zeszłym, tylko z powodu epidemii więcej nocuje na polach namiotowych, w przyczepach i kamperach – dodaje pani sołtys.

Fot. Wojciech Stróżyk/REPORTER

Wydanie: 2020, 32/2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy