Nadzieja jak wyrok śmierci?

Nadzieja jak wyrok śmierci?

Pani Magdalena czekała na nerkę prawie 15 lat. Po udanym przeszczepie dowiedziała się, że dawca był chory na raka

Kłopoty ze zdrowiem Magdaleny Biesiadzińskiej z Bydgoszczy zaczęły się w 1990 r. niewinnie, od zwykłej anginy ropnej. – Niestety, lekarz źle rozpoznał chorobę. Stwierdził zapalenie oskrzeli. W rezultacie brałam nie te co trzeba antybiotyki i czułam się coraz gorzej. Wszystko to długo trwało. I w końcu jakoś przeszło, ale po roku silnie zaczęły mnie boleć kości: nadgarstki, łokcie, kolana – wspomina pani Magdalena, drobna, ciemnowłosa kobieta o dużych oczach.
W końcu trafiła na reumatologię. Rozpoznano gościec przewlekły postępujący. Ale mimo brania lekarstw zaczęła puchnąć. Łazienkowa waga pokazywała 5, 10, a w końcu 18 kg więcej. Organizm zatrzymywał wodę, bo – jak się wkrótce okazało – podstępny toczeń błyskawicznie zaatakował jej nerki. W końcu serce nie wytrzymało. Nagle stanęło. Biesiadzińska: – Na sygnale pojechałam do szpitala. A tam adrenalina w serce, defibrylator. Jeszcze w nocy zostałam podłączona do sztucznej nerki. Organizm był tak zatruty, że trzeba było mnie dializować dwukrotnie. Miałam wtedy ledwo 24 lata.

Od dializy do dializy

Tamtą wrześniową noc 1992 r. bydgoszczanka pamięta doskonale. A także swoją naiwność. – Nie wiedziałam, czym są dializy. Myślałam, że pójdę raz w tygodniu czy może raz w miesiącu na dializę i będę żyła jak dotąd – mówi.
Szybko przekonała się, jak bardzo się myliła. Odtąd zaczęły się regularne wizyty w szpitalu. Trzy razy w tygodniu, w każdy poniedziałek, środę i piątek od godz. 12.00 do 18.00 dializator z mozołem wypłukiwał jej z żył wszelkie trucizny. I potas, którego nie może być ani za dużo, ani za mało, bo serce nie wytrzyma.
Wszystko było nowe i niełatwe. Uczyła się choroby powoli, często na własnych błędach. Choćby tego, jak pilnować potasu. – Powiedzieli mi, żeby uważać na owoce i pomidory. Ale że grzyby i orzechy mają także dużo tego pierwiastka, już nie poinformowali. Szybko nauczyłam się rozpoznawać objawy nadwyżki potasu. Po prostu język sztywnieje, drętwieją i uginają się nogi. Nie można chodzić, nie można mówić – wylicza pani Magdalena.
– Człowiek zachowuje się jak pijany. Nie może się utrzymać na nogach, bełkocze – wpada w słowo żonie Paweł Biesiadziński, który nieraz obserwował, co potas może zrobić z kobietą jego życia. – Najgorzej było, jak raz Madzia napiła się soku z czarnych porzeczek. Oczy postawiła w słup. Widać było tylko białka. I zaczęła odpływać. Złapałem ją, zaniosłem do samochodu. Na pełnym gazie popędziłem do szpitala. Jak najszybciej do dializatora – opowiada Biesiadziński, który na szczęście do ułomków nie należy i wiele lat uprawiał podnoszenie ciężarów.

Bez ziemniaków i zup

Po kilku latach wreszcie oswoili chorobę. Przyzwyczaili się np., że ziemniaki trzeba po obraniu koniecznie trzy razy płukać – bo tak usuwa się potas. – Zresztą wkrótce zrezygnowałam z kartofli i z zup, bo ich małe porcje to mnóstwo wody. A między jedną a drugą dializą wolno mi było wypić i zjeść tylko 2,5 litra płynów. Zamiast ziemniaków czy zupy wolałam wypić trochę więcej niż pół kubeczka herbaty do śniadania. Przez te 14 lat marzyłam, żeby kiedyś napić się tak naprawdę. Dwie-trzy szklanki wody i kawy naraz! I nie mierzyć, nie zastanawiać się, nie kontrolować – wspomina z uśmiechem Biesiadzińska.
Ale nie było dobrze. Pani Magdalena: – Bo przez pierwsze pięć lat całe dnie spędzałam w domu, gotowałam obiadki i tylko wciąż myślałam o swojej chorobie. I robiło mi się coraz gorzej.

Zapomnieć o chorobie

W końcu postanowiła pójść do pracy.
– Zachęcałem ją do tego gorąco, bo człowiek musi mieć swoje życie, a nie tylko dolegliwości – wspomina Biesiadziński, który najpierw postarał się dla żony o pracę sekretarki, a potem razem z nią zaczął prowadzić bydgoski pub. – Lubiłam stać za barem, cieszę się, że mogę prowadzić całą tę papierkową robotę, do której mąż nie ma głowy – mówi Biesiadzińska, która między ludźmi zaczęła zapominać o swojej chorobie. I psychicznie wreszcie stanęła na nogi. Chociaż wieloletnie dializowanie, które usuwa z organizmu nie tylko trucizny, ale również pierwiastki niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu, dawało się we znaki. Najpierw przestała dobrze widzieć, bo zaczęła się odklejać siatkówka. Potem włosy zaczęły jej wypadać garściami, cera zszarzała. Bolały ją kości i stawy. – Miałam kłopoty, żeby wejść na pierwsze piętro – wspomina pani Magdalena. – Poruszała się jak babcia emerytka – krótko ocenia pan Paweł.
Dwa lata temu zaczęły ją nękać trudno gojące się rany na stopach. Byle obtarcie zamieniało się w wielomiesięczną, bolesną torturę. W dodatku niemal straciła czucie w palcach nóg. I nawet nie zauważała, kiedy buty spadają jej ze stóp. Najlepiej wtedy czuła się w japonkach. – Nosiła je jeszcze w październiku i ludzie się za nią oglądali na ulicy – wspomina Biesiadziński.
Zdawali sobie sprawę, że przeszczep nerki jest coraz bardziej konieczny. Ale choć jej nazwisko dawno umieszczono w kolejce ewentualnych biorców, nikt pani Magdaleny nie wzywał na operację.
– Wiedziałam, że należę do grupy pacjentów wysokiego ryzyka utraty przeszczepionej nerki. Przede wszystkim dlatego, że toczeń może ją zaatakować. Lekarze najczęściej wolą nie ryzykować i operują lepiej rokujące przypadki – wyjaśnia Biesiadzińska.
Dlatego w końcu pan Paweł postanowił oddać żonie własną nerkę. Ale po pierwszych badaniach lekarze nie mieli już wątpliwości, że rozrośnięte nerki byłego sportowca nie nadają się. Są zbyt duże dla jego żony. Pozostało im tylko czekanie…

Jest nerka!

Choć o nerce marzyła tak długo, zupełnie zaskoczył ją telefon dzwoniący o 1.30 w nocy z 11 na 12 stycznia 2007 r. i głos informujący: – Jest przeszczep dla pani. Operacja będzie w Warszawie.
Zaskoczona wydusiła: – Czy mogę się zastanowić?
– To pani czeka na nerkę 15 lat i chce się zastanawiać?! – nie krył zdziwienia lekarz. – Dobrze, daję pani pięć minut – zadecydował i odłożył słuchawkę.
A ją wtedy opadły najgorsze, jak się potem okazało prorocze, przeczucia, że coś się nie uda, że będą jakieś groźne komplikacje.
– Nie chcę! Boję się – płakała na ramieniu wyrwanego ze snu męża. Ale pan Paweł zlekceważył przeczucia i już o 4.00 rano jechała specjalnym busikiem do stolicy. Operacja w warszawskim Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus trwała dwie godziny. Przeszczepiona nerka zaczęła pracować jeszcze na stole operacyjnym. I z dnia na dzień było coraz lepiej. Także z torunianką, która otrzymała drugą nerkę tego samego dawcy.
Złe wieści przekazała prawie dwa tygodnie po operacji prof. Magdalena Durlik, dyrektor Instytutu Transplantologii warszawskiej AM. – Mam przykrą wiadomość – oznajmiła. – Właśnie dowiedzieliśmy się, że dawca nerek miał raka jelita grubego z przerzutami do nadnerczy – usłyszała Biesiadzińska w lekarskim gabinecie i wtedy poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Najprawdopodobniej będziemy musieli wyjąć pani tę nerkę – nie kryła pani profesor.

Pobić lekarzy?

Bydgoszczanka miała zostać w warszawskim szpitalu jeszcze tydzień, ale czuła, że nie wytrzyma. Nazajutrz wypisała się na własną prośbę. I uciekła z tego miejsca i od tych ludzi, którym już nie ufała. Do męża, który wieść o raku u dawcy przyjął jak wyrok na Madzię. – W pierwszej chwili chciałem pojechać i pobić tych lekarzy, którzy wszczepili raka mojej żonie! – nie kryje Biesiadziński.
Jednak gdy ochłonęli obydwoje, zaczęli się zastanawiać: co dalej? Jeśli lekarze usuną jej nerkę, to musi wrócić do sztucznej. A na dializach ludzie żyją maksymalnie 20 lat. Zostało jej zatem najwyżej pięć lat życia… Na następny przeszczep – wie to dobrze – nie ma widoków…
– Tylko ta nerka daje mi pewną szansę na dłuższe życie – doszła do wniosku pani Magdalena i zadecydowała, że jeśli wszelkie badania potwierdzą, że przeszczep jest zdrowy, nie usunie go.
I nie zmieniła decyzji, nawet gdy w telewizji usłyszała o śmierci kobiety z Lublina, której wraz z nerką przeszczepiono białaczkę. – Nie mogłam tego słuchać – przyznaje. – Przełączałam szybko na inny kanał, ale jak na złość wszyscy o tym mówili.
Decyzja o pozostawieniu nerki nie zmniejsza żalu do lekarzy, którzy pobierali narządy od dawcy. – Dziś już wiemy, że od razu zauważyli zgrubienia na nadnerczach. I właśnie dlatego zlecili sekcję zwłok. Czyli już wtedy podejrzewali, że coś jest nie w porządku. A mimo to zaryzykowali zdrowie trzech osób, bo przecież oprócz nerek pobrali także wątrobę, którą przeszczepili jakiemuś mężczyźnie – mówi z goryczą Magdalena Biesiadzińska.
– Nie przekonuje nas argument, że nie było czasu na badania. Jeśli nie ma czasu, to po prostu podejrzanych narządów nie należy przeszczepiać – twardo mówi pan Paweł.
Zdecydowali, że nie będą stawiać lekarzy przed sądem, nie będą żądać odszkodowań. Bo to już zdrowia pani Magdalenie nie wróci. Ale chcą, żeby innych nie spotkał taki sam los. Paweł Biesiadziński mówi twardo: – Coś się w końcu w Polsce musi zmienić. Nie można przecież beztrosko wszczepiać ludziom raka.

**********
ZŁOŚLIWY CHŁONIAK po przeszczepie
Pod koniec stycznia w lubelskim szpitalu zmarła na raka kobieta z przeszczepioną nerką. Na raka chorują również dwie inne osoby, które otrzymały organy od tego samego dawcy. Był nim 19-latek z Ryk. 9 czerwca 2005 r. chłopak stracił przytomność. Prawdopodobnie zachłysnął się lekami. Gdy lekarze stwierdzili śmierć mózgu, rodzina zgodziła się na przeszczep. Lubelscy medycy przeprowadzili rutynową procedurę, po której zdecydowali, że można od niego pobrać nerki i wątrobę. Nerki otrzymali Hanna S. i Robert L., oboje z Lublina. Wątroba została przeszczepiona mieszkańcowi Warszawy. Pół roku później gwałtownie pogorszył się stan zdrowia wszystkich trzech biorców organów. Okazało się, że mają nowotwór – szczególnie złośliwego chłoniaka. – Badania wykazały, że choroba została wszczepiona i wiąże się z przeszczepami – mówi Andrzej Lepieszko, zastępca prokuratora okręgowego w Lublinie. Prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant ds. transplantolologii klinicznej, twierdzi, że taki przypadek może zdarzyć się jeden na milion.

**************
Nie rezygnowałbym z tej nerki
Prof. Zbigniew Włodarczyk, kierownik kliniki transplantologii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy

Oczywiście, teoretycznie istnieje ryzyko przeniesienia komórek nowotworowych z narządu dawcy do organizmu biorcy. Ale jest ono bardzo małe. Niestety, trudno je ocenić precyzyjnie w procentach. Teoretyzując, można powiedzieć, że większe jest prawdopodobieństwo przeniesienia komórek nowotworowych podczas transfuzji, gdy przetaczamy litr czy dwa litry krwi pochodzącej od człowieka chorego na raka, niż w wyniku przeszczepu nerki, która waży ok. 100 gramów.
Gdyby pani Magdalena zapytała mnie, co ma zrobić, czy usunąć nerkę, czy nie, na pewno nie podałbym jej gotowej recepty. Raczej przekazałbym jej całą swoją wiedzę na ten temat i zapytał, czego ona chce. Czy woli usunąć nerkę, eliminując ryzyko zachorowania na raka poprzez ten narząd, i wraca na dializy, ze świadomością, że umieralność osób dializowanych ocenia się na ok. 10% rocznie? Czy chce podjąć ryzyko choroby nowotworowej, wiedząc, że ono jest małe. W rezultacie bardziej prawdopodobne jest, że będzie żyła długo z dobrze funkcjonującą nerką.
Gdybym ja był na miejscu pani Magdaleny i był jak ona po prawie 15 latach dializy, chciałbym utrzymać tę nerkę.

**************
Nerkę trzeba usunąć
Prof. Magdalena Durlik, kierownik kliniki medycyny transplantacyjnej i nefrologii Instytutu Transplantologii Akademii Medycznej w Warszawie

Leki immunosupresyjne, które musi otrzymywać pacjent po każdym przeszczepie, żeby obniżyć ryzyko odrzucania, niestety sprzyjają nowotworom. Dlatego, by uniknąć raka, który być może przekazał dawca nerki pani Magdalenie, należy usunąć przeszczepiony narząd. I odstawić immunosupresję. A wtedy bez trudu organizm sam sobie poradzi z ewentualnymi komórkami rakowymi. Bo one są odmienne antygenowo i układ odpornościowy od razu je rozpozna jako ciało obce i szybko usunie. Po miesiącu pacjentka mogłaby być gotowa do kolejnego przeszczepu. Taką opinię jednoznacznie wyraziło specjalne 12-osobowe konsylium lekarskie, którego byłam członkiem.

 

Wydanie: 08/2007, 2007

Kategorie: Reportaż

Komentarze

  1. Zonk
    Zonk 30 listopada, 2016, 09:47

    Haha, „na dializach ludzie żyją maksymalnie 20 lat”. A u mnie w stacji dializ jest starszy pan dializowany od 40 lat. I co wy na to? Z tą umieralnością dializowanych pacjentów 10% co roku to też nie ma co dramatyzować. Większość pacjentów których znam jest w wieku ok. 70 – 80 lat, więc pewnie nawet bez dializ co roku 10% odchodziłoby z tego świata…

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Rex Kelvin
    Rex Kelvin 6 listopada, 2017, 05:07

    Cześć,

    Jesteśmy tu po raz kolejny, aby kupić nerki dla naszych pacjentów i zgodzili się zapłacić dobrą sumę pieniędzy każdemu, kto chce przekazać nerkę, aby je uratować, a więc jeśli jesteś zainteresowany dawcą lub chcesz uratować życie, musisz napisać do nas na e-mailu poniżej.

    Jest to okazja, abyś był bogaty w porządku, zapewniamy i gwarantujemy Ci 100% bezpiecznej transakcji z nami, wszystko będzie wykonane zgodnie z prawem prowadzącym dawców nerki.
    Więc nie marnuj więcej czasu, pisz do nas na irruaspecialisthospital20@gmail.com

    Irrua Specialist Teaching Hospital.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Dr Collins
    Dr Collins 17 sierpnia, 2019, 08:16

    Ma to na celu poinformowanie ogółu społeczeństwa Mężczyzna lub Kobieta, którzy są zdrowi i w 100% poważni w oddawaniu nerki, powinni niezwłocznie skontaktować się z Dr.
    Collins, jestem nefrologiem w szpitalu ogólnym.
    Ponieważ mamy wielu pacjentów, którzy są tu na przeszczep nerki, są
    szukasz możliwości oddania nerki za pieniądze z tego powodu
    załamanie finansowe, Nasz szpital specjalizuje się w nerkach
    Operacja / przeszczep
    oraz inne leczenie narządów, zajmujemy się również skupem i przeszczepem
    nerki
    z żywym i zdrowym dawcą. oferujemy za Ciebie 808 000,00 USD
    nerki If
    jesteś zainteresowany oddaniem nerki, nie wahaj się
    skontaktuj się z nami poprzez e-mail; doctorccollins3@gmail.com lub numer WhatsApp: +254750078353 nnjhj

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Dr Eustace Oseghale
    Dr Eustace Oseghale 28 sierpnia, 2019, 16:12

    Nie możesz się doczekać, aby kupić, aby uratować życie przyjaciela i członka rodziny. Czy rozważasz lub chcesz sprzedać swoją nerkę z powodu załamania finansowego? A może musisz zebrać gotówkę na koszty opieki zdrowotnej lub spłatę długów lub dobrą cenę? To okazja, aby sprzedać za 900 000,00 dolarów? Napisz do nas jak najszybciej. Ponieważ obecnie kupujemy i sprzedajemy nerki. Nasz szpital specjalizuje się również w chirurgii nerek i wątroby, a obecnie współpracujemy z innymi międzynarodowymi szpitalami w zakresie kupna i sprzedaży zdrowych nerek, z żywymi i odpowiednimi dawcami. Znajdujemy się w Indiach, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Pakistanie, Chinach, Chile, Turcji, USA, Malezji, Tajlandii, Kolumbii itp.
    Jeśli jesteś zainteresowany sprzedażą lub zakupem nerek, nie wahaj się
    Skontaktuj się z nami poprzez e-mail: dreustaceoseghale009@gmail.com
    WhatssAp us +2348133873774
    Potrzebni są prawdziwi dawcy / sprzedający / kupujący
    Z poważaniem….
    Dr Eustace Oseghale

    Odpowiedz na ten komentarz
  5. Robert Williams
    Robert Williams 7 grudnia, 2019, 00:32

    Jestem Kathlyn Ross, mieszkanka / obywatela Stanów Zjednoczonych Ameryki. Mam 51 lat, jestem bizneswoman. Kiedyś miałem trudności z finansowaniem mojego projektu / firmy. Gdyby nie mój dobry przyjaciel, który przedstawił mnie panu Robertowi Willamsowi, który jest pożyczkodawcą pieniędzy, aby uzyskać pożyczkę w wysokości [100 000 USD] od swojej firmy. Kiedy się z nimi skontaktowałem, zatwierdzenie mojej pożyczki i przelew na moje konto zajęły tylko 48 godzin po spełnieniu wszystkich warunków określonych w umowie / warunkach pożyczki. Nawet jeśli masz zły kredyt, nadal oferują ci usługę Jeśli potrzebujesz pilnej pomocy finansowej, możesz skontaktować się z nimi już dziś, aby uzyskać pożyczkę za pośrednictwem tego adresu e-mail: ubth20@gmail.com

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy