Najbrzydsze słowo na „p”

Okazuje się, że politycy, zwłaszcza parlamentarzyści, nie tylko oszukują wyborców, biorą łapówki za usługi administracyjno-ustawodawcze, jeżdżą szybko po pijaku, a w międzyczasie prowadzą rozpustny tryb życia. Do standardowego katalogu zachowań nagannych doszło ostatnio nowe. Uznane za bardziej ohydne od wyżej wymienionych. Politycy polscy klną.
Klną tak, że nawet przodującym w tym zajęciu szewcom uszy więdną. Klną, bluzgają, obrzucają się wiąchami wyrazów powszechnie uznawanych za nieparlamentarne. Czynią tak w czasach, kiedy normalnych obywateli klnących publicznie policja i straż miejska okładają wysokimi grzywnami. A uczniów, nawet pełnoletnich, releguje się ze szkół. Albo grozi im obowiązkową matematyką na maturze.
Czemu to robią, prowadząc publiczne debaty o dobru i przyszłości kraju? Czemu rzucają mięsem w czasie obywatelskich debat pod hasłem „Co z tą Polską”? Ludzie wnikliwi już znaleźli właściwą, obraźliwą nieco dla polityków odpowiedź. Wszystkiemu winne są media. Zwłaszcza te komercyjne, tabloidy. Wymagające od polityków, parlamentarzystów skróconego i wyrazistego przekazu. Bo nie wymagają one od czytelników wysiłku umysłowego przy lekturze czy odbiorze.
Politycy, zwłaszcza parlamentarzyści, są uzależnieni od Wyborców. Ich wolą mają pracę na parę lat. Ponieważ tabloidy są powszechnie czytane przez potencjalnych Wyborców, parlamentarzyści przyjmują styl i język bulwarówek. W nieocenionym „Fakcie” liderzy największych partii prezentują swoje programy. Obok wróżek zachęcających do swych usług, wilkołaków straszących w lasach państwowych i piranii regularnie pojawiających się w wodach krajowych. Codziennie jakiś polityk wbija szpilę w drugiego, czyli przesyła mu wiąchę wyrazów. Cóż zatem dziwnego, że język „Faktu” przeniesiony został na salę sejmową. Tam, gdzie parlamentarzyści odgrywają swój polityczny teatr. No i nic dziwnego, że pragnąc zbliżyć się do ludu – zwłaszcza tego, mówiąc językiem Jacka Karczmarskiego, „ciemnego narodu” – nazywają swych oponentów „szujami”, „łże-elitami” czy plastycznie „burymi sukami”. I te słowa niesłychanie polskich publicystów, politycznych komentatorów oburzają.
Jednak w tym szczególnie ostatnio nasilonym jazgocie, potoku obelg popularnych w wielu parlamentach komentatorzy i publicyści rzadko wychwytują prawdziwe brzydkie politycznie słowa.
To nie „suki”, nawet najbardziej „bure”, są niebezpieczne dla demokracji, prawidłowego funkcjonowania państwa. Znacznie gorszym słowem jest powszechnie używany przez PiS-owców „imposybilizm”. Słowo, które niesie pogardę dla obecnych, demokratycznych procedur prawnych. Nawołuje do ich omijania, redukowania. Na rzecz silnej władzy wykonawczej. Bardziej niż „szuje” uszy razić powinno wielokrotnie odmieniane słowo „układ”. „Układ” oznacza tych, którzy nie są z nami, których trzeba zniszczyć.
Miejsce „układu” powinny zająć „prawdziwe elity”. Czyli te wykreowane przez PiS. „Prawdziwe elity” usuną obecne z „układu”. I wtedy zapanuje w naszym kraju, jak brzydko mówi marszałek Marek Jurek, „prawdziwa hierarchia”. To znaczy na przykład, że ludzie, którzy nie pogodzili się kiedyś z powstaniem PRL, będą teraz wywyższeni ponad tych, którzy pracowali wtedy dla dobra Polski. Jak już powstanie ta brzydko brzmiąca „prawdziwa hierarchia”, to zapanuje reklamowany przez marszałka Jurka „porządek intelektualny”. To słowo „porządek” w ustach polityka o zapędach totalitarnych, katolickiego, narodowego ultrasa brzmi wyjątkowo brzydko.

PS Zapraszam na stronę internetową www.gadzinowski.pl.

 

Wydanie: 12/2006, 2006

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy