Naoczny świadek

Naoczny świadek

Upowcy strzelali do ludzi jak do kaczek, ponieważ na tle ognia uciekający byli widoczni jak na dłoni

Słońce nie świeciło już ponad ziemią,
bo je zasłaniały dymy pożarów,
a nocami zamiast gwiazd i księżyca
świeciły pożogi, płonęły miasta, wsie,
kościoły…

Jestem świadkiem (być może dla niektórych – niestety jeszcze żyjącym) ludobójstwa popełnionego przez nacjonalistów ukraińskich na polskiej ludności Kresów II Rzeczypospolitej. Moja relacja dotyczy części byłego województwa lwowskiego oraz południowo-wschodniej części województwa lubelskiego. Zapamiętałem trzy napady upowskich bandytów.

Odpowiedzialność zbiorowa

Urodziłem się i przez wiele lat mieszkałem w kolonii Turyna, przysiółku wsi Tarnoszyn, powiat Tomaszów Lubelski (dawniej Rawa Ruska, województwo lwowskie). Dziś miejscowość ta leży przy granicy polsko-ukraińskiej, dawniej gospodarczo i kulturowo związana była z regionem lwowskim. Przed II wojną światową w kolonii mieszkało 28 rodzin – 23 polskie, cztery ukraińskie i jedna mieszana. Nasza macierzysta wieś Tarnoszyn w końcu 1939 r. liczyła ok. 280 rodzin. Dwie trzecie ludności stanowili Polacy, resztę – Ukraińcy wyznania prawosławnego. Podobnie było w okolicznych miejscowościach – Chodywańcach, Dyniskach, Korczminie, Machnowie, Lubyczy Królewskiej, Szczepiatynie, Wasyłowie, Żernikach i innych. Ciekawym pod względem narodowościowym był Uhnów, który tuż przed II wojną światową miał ok. 12 tys. mieszkańców, z czego 30% stanowili Polacy, a pozostałe 70% – Ukraińcy, Białorusini, Żydzi i potomkowie Tatarów.

Mieszkający na tych terenach Ukraińcy byli zawiedzeni tym, że w wyniku I wojny światowej nie udało im się uzyskać samodzielnego państwa. Te emocje wykorzystywali ich ideologiczni przywódcy – Doncow, Melnyk, Bandera. Z drugiej strony Polska dążyła do unarodowienia oraz nawrócenia tej ludności na katolicyzm. Mimo to w mojej małej ojczyźnie obie nacje koegzystowały do okupacji bez większych problemów, nierzadko wspólnie uczestnicząc w uroczystościach religijnych w kościele i cerkwi.

Nie wszędzie tak było. Ówczesne władze II RP nie pozostawały bierne wobec różnego rodzaju ekscesów nacjonalistycznych ekstremistów. Obok zrozumiałego zwalczania poszczególnych przestępców stosowano niestety także odpowiedzialność zbiorową. Zdarzały się napaści na legalnie odbywające się zebrania czy uroczystości Ukraińców. Ataki te organizowane były przez organizacje paramilitarne, np. Strzelca, nierzadko przy oficjalnym wsparciu władz wojskowych lub policji. Ludność ukraińska nie miała tych samych praw co polska. Służący w wojsku Ukrainiec nie mógł awansować na podoficera, a tym bardziej na oficera. Żaden przedstawiciel mniejszości narodowej, także ukraińskiej, nie mógł zostać urzędnikiem państwowym, nawet szczebla gminnego. Nie mógł też nabyć ziemi, którą np. parcelował miejscowy ziemianin. Istniała jednak pewna furtka, która umożliwiała taki zakup: oto jeżeli miejscowy rdzenny Polak zaświadczył, że kandydat na kupca jest politycznie lojalny, wówczas Ukrainiec mógł ziemię kupić. W naszej miejscowości do grupy takich rdzennych Polaków należał m.in. mój ojciec, były legionista, który z reguły chętnie udzielał swoim sąsiadom Ukraińcom pozytywnej rekomendacji.

Karygodną akcją było niszczenie cerkwi prawosławnych (pisał o tym m.in. Paweł Borecki „Łuna nad cerkwią”, PRZEGLĄD nr 36/2005). Aktów wandalizmu dokonywały wspomniane organizacje paramilitarne przy wsparciu lokalnych władz. Pod koniec lat 30. na terenie wschodniej Lubelszczyzny zniszczono kilkadziesiąt cerkwi, w tym wiele zabytkowych. Można więc stwierdzić, że władze II RP „zapracowały” na niechęć, a nawet nienawiść ludności ukraińskiej do Polaków.

Oczywiście nieakceptowalne działania ówczesnych władz wobec Ukraińców nie mogą w żaden sposób usprawiedliwiać ludobójczych aktów zwyrodniałych band banderowsko-upowskich. Tym bardziej że ich metody były niewyobrażalnie okrutne. Stosowano wszelkie tortury, ofiary rąbano siekierami, przecinano piłami, wleczono końmi, wydłubywano oczy, wyrywano języki, gwałcono, rannych wrzucano do studni itp.

Zdradzona kryjówka

Antypolskie nastroje Ukraińców były podsycane przez propagandę nacjonalistów z OUN-UPA oraz przez hitlerowców. Wkrótce po klęsce wrześniowej pojawiło się wiele band „rezunów”, które atakowały oddziały polskiego wojska, zwłaszcza te rozproszone i rozbrojone. Na naszym terenie rozbroiły się Armia Lublin i Armia Kraków, ponadto przez rejon Tomaszowa i Rawy Ruskiej przemieszczała się w kierunku granicy węgierskiej Nowogródzka Brygada Kawalerii. Żołnierze tych jednostek byli napadani, rabowani, a nierzadko mordowani. Natomiast Niemców wchodzących do naszych miejscowości Ukraińcy witali uroczyście, organizując święta dziękczynne na cześć Hitlera jako ich wybawiciela. Pojawiały się różnego rodzaju antypolskie i antyżydowskie ulotki i plakaty. Niemcy oczywiście sprzyjali temu w bardziej lub mniej widoczny sposób, dając Ukraińcom w zasadzie wolną rękę w postępowaniu wobec Polaków i Żydów. Powołano „ukraińską milicję”, której szeregi zasilili zagorzali nacjonaliści oraz najgorsze szumowiny. Komendantem posterunku milicji w Szczepiatynie został niejaki Duhojda, a po nim Maslij. Obydwaj wyróżniali się szczególną wrogością wobec Polaków. Przeprowadzali np. nocne i dzienne naloty na polskie rodziny, rabowali mienie, organizowali łapanki na roboty do Niemiec. W samej tylko Turynie złapano z 10 osób (po drodze niektórym udało się zbiec), dużo więcej z Tarnoszyna i okolicznych wsi.

Gdy w czerwcu 1941 r. wybuchła wojna między Niemcami i ZSRR, ukraińska milicja brała udział w wyłapywaniu i wywózce rodzin żydowskich. O jednym takim zdarzeniu z okolic Turyny opowiadał mi ojciec. W Szczepiatynie był niewielki młyn. Jego właścicielem był Żyd, cieszący się u mieszkańców dużym szacunkiem z racji swojej życzliwości. Kiedy na przednówku jakiemuś uboższemu rolnikowi zabrakło ziarna siewnego, młynarz pożyczał mu zboże, nie żądając przy zwrocie żadnej rekompensaty. Jego uczciwość i bezinteresowność w postępowaniu z ludźmi sprawiły, że grupa miejscowych chłopów postanowiła ochronić tę rodzinę w czasie okupacji. W tym celu w pobliskim lesie zbudowano schron, w którym schował się młynarz z rodziną. Okoliczna ludność dostarczała im żywność. Schronienie funkcjonowało od początku 1940 r. aż do zimy 1943/1944. Wtedy ktoś zdradził kryjówkę miejscowym upowcom i ukraińskiej policji. Rodzina młynarza została na miejscu zamordowana, a bunkier zburzono, zasypując w nim ciała ofiar. Poinformowałem o tym Żydowski Instytut Historyczny, ale o ile mi wiadomo, do dziś nikt nie zainteresował się tym miejscem.

Napad na Tarnoszyn

Pierwsze zorganizowane oddziały UPA pojawiły się na Wołyniu, Polesiu i innych wschodnich terenach Polski już w październiku 1942 r. Nasza miejscowość znalazła się w zasięgu działania UPA-Zachód. Napady band ukraińskich na polskie wsie stawały się coraz częstsze, niemal co noc widzieliśmy łuny pożarów oraz uciekającą ludność. Byliśmy coraz bardziej zaniepokojeni, jednak miejscowi Ukraińcy zapewniali nas, że nic Polakom nie zagraża, gdyż pamiętają, że przed wojną wszyscy żyli tu w sąsiedzkiej zgodzie. Dawali przy tym do zrozumienia, że ich synowie i kuzyni są w partyzantce (w domyśle UPA), co tym bardziej gwarantuje nam bezpieczeństwo. Niebawem okazało się, że było to zwykłe kłamstwo.

Nocą z 17 na 18 marca 1944 r. dokonano napadu na Tarnoszyn. Pamiętam, że noc była niezbyt ciemna. Trzymał mróz, na ziemi leżała gruba warstwa świeżego śniegu. Około godziny 23.30 Bolek Knotalski, Dziunek Łąkowski i ja byliśmy na podwórzu zabudowań rodziny Domańskich – właśnie kończyliśmy nocny obchód. Takie dyżury organizowane były u nas od dawna, a rodzice często pozwalali nastolatkom brać w nich udział. Mieliśmy już iść do domów, gdy od strony Szczepiatyna poszybowała w niebo czerwona rakieta, a po niej druga z przeciwległego końca wsi. Był to sygnał do rozpoczęcia ataku. Ponieważ do najbliższych zabudowań wsi było nie więcej niż 600-1000 m, wszystko widzieliśmy wyraźnie, tym bardziej że większość zabudowań od razu stanęła w płomieniach. Słyszeliśmy detonacje wrzucanych do zabudowań granatów, a także liczne strzały – zarówno pojedyncze, jak i seryjne. Nasilał się lament ludzi, krzyk dzieci i kobiet.

Niewyobrażalny zgiełk potęgował ryk i pisk przerażonych zwierząt. Widać było, jak zdesperowani ludzie wyskakiwali – najczęściej w samej bieliźnie – z płonących domów i bezradnie miotali się wokół nich, a następnie ginęli od kul bandytów. Niektórzy mieszkańcy próbowali uciekać w pole w kierunku Turyny, ale tuż za wsią czekali na nich zaczajeni bandyci. Strzelali do ludzi jak do kaczek, ponieważ na tle ognia uciekający byli widoczni jak na dłoni. Wielu napastników poruszało się konno. Objeżdżali opłotki wsi i zabijali każdego, kogo napotkali. Staliśmy z kolegami jak sparaliżowani przez jakieś pół godziny, a następnie pobiegliśmy do swoich domów, aby z rodzicami uciec stamtąd jak najdalej.

Bilans tego ataku był straszny. Zamordowano 125 osób, w tym 20 dzieci do lat 15 i 45 kobiet. Spalono prawie wszystkie polskie domy. Ustalono później, że banda UPA liczyła ok. 1,5 tys. osób. Dowodził nią Mirosław Onyszkiewicz, który niedługo potem został jednym z głównych dowódców UPA. W napadzie brała też udział grupa bandziorów z sąsiedniego Ulhówka, a także inni, np. Iwan Maslij – ówczesny komendant milicji ukraińskiej w Szczepiatynie. Miałem wtedy prawie 14 lat i pamiętam tę zbrodnię doskonale. Szczegółowy jej opis, a także listę ofiar przekazałem do IPN w Warszawie, oczywiście bez odzewu.

Po tej napaści Ukraińcy nie dali Polakom z Tarnoszyna spokoju. Od 8 kwietnia polowano na powracających ocalałych mieszkańców i zamordowano następnych 20 osób. Spalono także ominięty poprzednio kościół. Ogółem w Tarnoszynie ofiarą ukraińskich bandytów padło 145 osób.

Ucieczka przez las

W czasie tego pierwszego napadu bandyci, chyba z pośpiechu, nie zaatakowali Turyny. Kolonię niszczono stopniowo. Co jakiś czas rabowano, a następnie palono zabudowania zbiegłych mieszkańców. Większość domostw zniszczono bądź spalono wiosną i latem 1944 r. Dom mojej rodziny, ponieważ był nowy i zbudowany z bali, został rozebrany i wywieziony do Wasylowa. Miał w nim mieszkać jeden z miejscowych działaczy OUN. Pozostałe zabudowania – stodołę, oborę, spichlerz, pracownię pszczelarską – spalono, studnię zasypano gruzem, pasiekę składającą się z ok. 80 uli wywieziono w głąb terenów ukraińskich, a młody sad (ok. 1 ha) został wraz ze zbożem spalony. Podobnie zrobiono z zabudowaniami innych mieszkańców Turyny, rabując przedtem żywy i martwy inwentarz. Moja rodzina zdecydowała się na ucieczkę. Wypuściliśmy z zamknięcia zwierzęta, każdy, kto mógł coś udźwignąć, wziął w rękę tobołek i ruszyliśmy przez las do najbliższej stacji kolejowej Uhnów-Zastawie. Na szczęście wkrótce nadjechał pusty pociąg towarowy, prowadzony przez polską załogę. Udało się nam wsiąść do niego. Po około dwóch dobach dojechaliśmy do Boguchwały, wsi położonej kilka kilometrów za Rzeszowem. Tam, u obcych, lecz jakże dobrych ludzi udało nam się dotrwać do końca okupacji. W mojej dawnej małej ojczyźnie dochodziło do kolejnych napadów. Ustalono, że w czasie okupacji i po wyzwoleniu tylko na terenie powiatu tomaszowskiego UPA zamordowała 3210 osób1.

Napadana przez UPA polska ludność nie wszędzie pozostawała bierna. 1 lutego 1943 r. pod Zaborecznem (powiat zamojski) miejscowe oddziały Batalionów Chłopskich w obronie wysiedlanej i pacyfikowanej ludności polskiej stoczyły ciężką walkę z hitlerowcami wspieranymi przez ukraińskich sojuszników. Cały ten teren podjął heroiczną, nierówną walkę z wrogiem i słusznie ów zryw nazwano powstaniem zamojskim. 9 marca 1944 r. w Sahryniu (powiat hrubieszowski) połączone hrubieszowskie i tomaszowskie placówki AK i BCh rozgromiły duży oddział UPA. W wielu innych miejscowościach również podejmowano walkę obronną przy wsparciu jednostek BCh lub AK, ale z reguły ulegały one dużym bandom OUN-UPA.

Wojna po wojnie

21 lipca 1944 r. wojska radzieckie zajęły Tomaszów Lubelski. Mimo że front przesunął się już na zachodni brzeg Bugu, bandy UPA nadal były bardzo aktywne. Nasiliły się napady na ludność polską na obszarze południowej i wschodniej Rzeszowszczyzny, a także – w mniejszym zakresie – w powiatach biłgorajskim, hrubieszowskim i tomaszowskim. Na tym terenie od końca 1944 r. aż do lata 1947 r. działał upowski VI Okręg San. Wchodził on w skład dużej grupy operacyjnej UPA-Zachód. UPA dysponowała wówczas znaczną siłą. W latach 1943-1944 poszczególne oddziały liczyły od 500 do 1000 osób pod bronią. Mając odpowiednią siłę oraz nabyte wcześniej „doświadczenia” w mordach na Wołyniu i Polesiu, UPA podjęła zaciekłą walkę już nie tylko z bezbronną ludnością, ale także z wojskiem i siłami bezpieczeństwa. Działania UPA wzmogły się w czasie realizacji przez władze polskie umowy zawartej z Ukraińską Republiką Radziecką o repatriacji ludności ukraińskiej do ZSRR. Bandy UPA robiły wszystko, aby tej operacji przeszkodzić. Napadano na transporty, mordowano nie tylko ludność polską, ale i Ukraińców, którzy deklarowali chęć przesiedlenia. W powiecie tomaszowskim od wiosny 1944 r. do początku 1947 r. dokonano 50 napadów na wsie, wojsko i milicję. Lubyczę Królewską, którą atakowano kilkakrotnie, Rudę Żurawiecką, Rzeplin, Radków, Łachowice, Potuszyn, okolice Uhnowa i Tomaszowa spalono, a większość mieszkańców wymordowano.

Zaraz po przejściu frontu moja rodzina wróciła z Boguchwały w swoje strony. Ponieważ wszystkie zabudowania Turyny zostały zniszczone, zamieszkaliśmy tymczasowo w Uhnowie (ok. 4 km od Turyny). Od jesieni 1945 r. zacząłem uczyć się w gimnazjum w Tomaszowie Lubelskim. Tu byłem świadkiem napadu UPA dokonanego w nocy z 8 na 9 marca 1946 r. W nocy najpierw usłyszeliśmy, a potem zobaczyliśmy, jak koło budynku naszej bursy przebiega wielu uzbrojonych mężczyzn. Niebawem w bliższej i dalszej odległości rozległa się strzelanina. Jak się okazało, był to napad na miejscową jednostkę wojskową i komendę milicji obywatelskiej, zlokalizowane kilkaset metrów od bursy. Dość dobrze widzieliśmy płonące zabudowania koszar oraz sylwetki atakujących. Wielu napastników strzelało do napadniętych spod naszego budynku. W ataku tym zginęło 16 żołnierzy, rany odniosło kilkudziesięciu mieszkańców Tomaszowa. 12 żołnierzy uprowadzono i słuch po nich zaginął. Najprawdopodobniej zostali zamordowani2. Strat po stronie napastników nie ustalono, gdyż wycofujący się zabrali swoich.

Podczas moich odwiedzin u rodziców w Uhnowie 18 kwietnia 1946 r. zaatakowana została stacja kolejowa Zastawie na przedmieściu Uhnowa. Napastnicy – jak później ustalono, był to kureń Żeleżniak – obrabowali grupę przesiedleńców i zniszczyli składy pociągów. Banda ta, wspierana przez jednostki UPA z okolicznych wsi – w sumie ponad 150 ludzi bardzo dobrze uzbrojonych w broń automatyczną i maszynową – postanowiła także zaatakować miasto, mimo że stacjonował w nim niewielki garnizon wojska polskiego (w sile mniej więcej kompanii). Aby dojść z Zastawia do centrum, napastnicy musieli przejść przez most na rzece Sołokija. Znajdował się tam duży murowany młyn wodno-motorowy, który posłużył obrońcom jako skuteczny punkt oporu. Osadziła się w nim część wojska, milicji i członków tzw. obrony cywilnej. Napastników zdołano powstrzymać i odeprzeć. W akcji po stronie obrońców brało udział także kilkunastu juniorów – chłopców w wieku 16-18 lat, którzy ochoczo wykonywali zadania łączników między poszczególnymi placówkami obrony. Byłem jednym z nich. W wyniku napadu zabitych zostało ponad 30 osób (głównie wojskowych, ale też kilku cywilów), drugie tyle było rannych. Napastnicy zdążyli podpalić kilka stodół i budynków gospodarczych na skraju miasta. Straty po stronie Ukraińców były trudne do ustalenia, gdyż także i w tym wypadku wycofując się, zabrali oni swoich zabitych i rannych.

Przez kilka następnych tygodni nie można było z Uhnowa się wydostać, gdyż wokół grasowały bandy dokonujące napadów. Nocami próbowały wedrzeć się do miasta, ale na szczęście bez skutku. W miasteczku obowiązywało pogotowie, większość mężczyzn była włączona do patrolowania miasta.

Aby położyć kres tej rewolcie, władze polskie podjęły decyzję o przeprowadzeniu akcji „Wisła”. Rozpoczęła się ona 28 kwietnia 1947 r., a oficjalnie zakończyła 31 lipca 1947 r. Wyznaczone do jej realizacji oddziały wojska i sił bezpieczeństwa liczyły ogółem ok. 17,3 tys. żołnierzy. Wbrew temu, co obecnie twierdzą niektórzy politycy i publicyści, akcja „Wisła” była operacją konieczną, wręcz wymuszoną przez ukraińskie nacjonalistyczne podziemie, które w sposób bezwzględny zagroziło stabilizacji państwa. Dzięki niej na południowo-wschodnie tereny Polski powrócił upragniony pokój. Niestety, region został doszczętnie zrujnowany. Charakterystyczna jest wypowiedź jednego z dowódców oddziału patrolującego podczas operacji „Wisła” teren Turyny i Tarnoszyna: „Mijaliśmy opuszczone, zarośnięte chwastami zagrody, rumowiska prawie, ziejące pustymi oczodołami okien. Wokół panowała martwa cisza…”3.

Warszawa, czerwiec 2017

1 W. Dziedzic, Monastyrski tryptyk, TTR, Tomaszów Lubelski 2001, s. 87.
2 Wspomina o tym zdarzeniu W. Dziedzic, op. cit., s. 69.
3 W. Szelągowski, Kryptonim „bastion”, MON, 1968, s. 273.

Autor jest doktorem, byłym działaczem lewicowych organizacji, byłym nauczyciele akademickim, członkiem Zespołu Instytutu Badań nad Społeczną Gospodarką Rynkową; świadkiem ludobójczych działań ukraińskich nacjonalistów na Kresach

Wydanie: 2017, 28/2017

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy