Napięcie rośnie

Napięcie rośnie

Dzienników politycznych M. Rakowskiego tom 2. i 3. (1963-1968)

Mieczysław Rakowski, jeszcze nie tak niedawno, bo przed 10 laty, i tylko przez kilka miesięcy aż do wyprowadzenia sztandaru – ale prze­cież I sekretarz KC PZPR, a bezpo­średnio przedtem premier rządu PRL, czyli człowiek z wierzchołka świecz­nika władzy (zaraz potem świecznik i władza poszły na złom) rozpoczął prowadzić swe dzienniki w roku 1958. Właśnie wówczas został powo­łany na stanowisko naczelnego re­daktora tygodnika „Polityka”. Było to więc już po najważniejszym chyba wydarzeniu w dziejach Polski Ludo­wej – po zwrocie Października ‘56, oznaczającym koniec epoki stalinow­skiego terroru i głębokiej zależności Polski od Związku Radzieckiego.

Powstanie i rozwój „Polityki” by­ło nowej epoki najlepszym dowo­dem. Sam Rakowski miał w 1958 r. już 32 lata, był człowiekiem dobrze, choć w trybie nad­zwyczajnym, wykształconym i bardzo ambitnym. I choć je­go dziennikom nie brak wła­ściwego zazwyczaj temu ga­tunkowi pisarskiemu egocen­tryzmu, najważniejszy dla psy­chiki bohatera okres dzieciń­stwa i młodości poznajemy z tych codziennych niemal nota­tek w sposób pośredni.

Mamy za to, jak w zwiercia­dle odbitą, całą epokę i cały ów­czesny system społeczny, który Rakowski uważa za własny.

W nim bowiem z dziecka po­znańskiej, zamożnej i światłej wsi, które poznało cały strach, nędzę i upokorzenie pod niemiec­ką okupacją, wyrósł na inteligen­ta, a potem wręcz intelektualistę – najpierw oficera polskiego woj­ska, następnie doktoranta Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych – szkoły pretorianów przeznaczonych na “front naukowo-ideologiczny”, wreszcie doktora historii i to o spe­cjalizacji dość szczególnej, bo w za­chodnioeuropejskiej socjaldemo­kracji.

Zapewne też Październik ‘56 z wszystkimi ówczesnymi nadzieja­mi na suwerenność Polski, rozwój ku demokracji i kulturze był dla przekonań i losów Rakowskiego wydarzeniem najważniejszym, a główny bohater tego przełomu – Władysław Gomułka punktem od­niesienia na skomplikowanej mapie ideowych zachowań i politycznych gier. I jakkolwiek, bardzo osobiste spojrzenie Rakowskiego nasyca ca­łe Dzienniki atmosferą subiektywności, jego punkt spojrzenia i punkt odnie­sienia czynią rytmicznie ukazujące się tomy najważniejszym chyba do­kumentem czasu Polski Ludowej, którego znajomość jest niezbędna każdemu, kto zechce tę epokę na­prawdę poznać i zrozumieć.

Ukazały się już 3 tomy z zamie­rzonej na 9 ksiąg całości. Z każdym z nich autor staje się coraz bardziej dojrzały w swych sądach, tracąc ową naiwność młodzieńczej wiary w socjalistyczną, szczęśliwą przy­szłość Polski i świata, którym jest przejęty. Naiwność traci, ale ducha nie gasi. Ma bowiem do spełnienia misję tworzenia pisma, które staje się ważne, a nawet najważniejsze, dla całego pokolenia Polaków, zwłaszcza inteligentów i ludzi mło­dych, którzy chcą się wyrwać ku wiedzy i nowoczesności, ku Euro­pie.

Sam Rakowski, coraz bardziej zaangażowany w rozgrywki i kon­flikty środowiska polityków, ale otoczony przez swoją doborową drużynę dziennikarską (znajdziemy tam większość nazwisk do dziś naj­ważniejszych dla polskiego dzien­nikarstwa, w tym już nieledwie kla­syków gatunku, jak H. Krall, R. Kapuściński, D. Passent, J. Urban czy K. T. Toeplitz) ciąży zarazem coraz bardziej ku środowi­sku artystów pióra, sceny i ekranu oraz uczonych humanistów. Ileż to sław­nych i dziś czczonych na­zwisk pojawi się w redak­cji „Polityki”, ale i w świeżo pozyskanej chałupie Rakowskiego-żeglarza na Mazurach. Niektórzy z nich, jednak bardzo nieliczni, pragnęliby zapewne dzisiaj o tym za­pomnieć.

Ale czas, ten zatrzymany w 2. i 3. tomie Dzienników, a więc okres 1963-1968, nie jest dla Polski i Po­laków pomyślny. Zazwyczaj mówi się, że są to lata dławienia zdoby­tych w Październiku wolności i od­chodzenia od składanych wówczas przez władzę obietnic. Trzeba jed­nak patrzeć na sprawy głębiej: nad­chodzi wielostronny kryzys spo­łeczny na gruncie wielkich frustracji pokoleniowych. Pokolenie, które do­świadczyło sprzeczności i niedostat­ków Polski przedwrześniowej, okropności wojny i jałtańskiego wstrząsu, starzeje się i powoli traci społeczną przewagę.

Młodym nie wystarcza pewność przeciętności – zatrudnienia, kon­sumpcji, perspektyw. Popaździernikowe otwarcie Polski na Zachód, promowane właśnie przez „Polity­kę”, budzi potrzebę demokratycznych wolności, nowoczesności i dobrobytu. Równocześnie tracą swą moc oddziaływania ideowe, zasady i moralne napięcie (nawet pozorne) właściwe ruchowi komunistycznemu – temu przed­wojennemu i okupacyjnemu, prześladowanemu i narażone­mu na ostre ataki sił antykomunizmu, który w Polsce po­wojennej został zdławiony si­łą. Od początku lat 60. nastę­puje koniec ideologii cecho­wanej leninizmem i ogólny kryzys wartości.

Podtrzymywana przez Gomułkę stagnacja kadrowa w systemie władzy i biurokra­cji, a zwłaszcza obrona starej kadry o komunistycznej prze­szłości, budzi sprzeciw młod­szych, lepiej wykształconych, rwą­cych się do władzy. A także sprze­ciw tych, którzy w czasie okupacji tworzyli szeregi lewicowego ruchu oporu, zazwyczaj słabo wykształco­nych i niezdolnych do przystosowa­nia się do potrzeb nowoczesnego społeczeństwa. Jednak to właśnie ci “partyzanci” starają się zawładnąć Gomułką, wykorzystując sprzyjające im cechy jego złożonej osobowo­ści. Gomułka zaś, przy całej poli­tycznej przenikliwości i niezwy­kłych – zważywszy nikłość jego wykształcenia formalnego – przemyśle­niach historiozoficznych, głębokim patriotyzmie i altruizmie, manifesto­wał ciężkie kompleksy antyinteligenckie, przywiązanie do najgor­szych dogmatów o uniwersalizmie wałki klasowej i wiecznej postępo­wości interesów robotników i chło­pów. Ukrywał przy tym głęboką nie­ufność do Związku Radzieckiego i jego imperialnej polityki oraz do, często żydowskiego pochodzenia, kadry w KPP, PPR i PZPR, uważając wielu z niej za eksponentów intere­sów radzieckich. W tej sytuacji Go­mułka – wydaje się – uznał pojawia­jące się w niektórych ogniwach sys­temu próby sięgnięcia po broń naj­prymitywniejszą – populistycznej, egalitarystycznej demagogii, antyinteligenckości, a zwłaszcza antysemi­tyzmu, za sposób na złapanie poli­tycznej równowagi i na porozumie­nie z warstwami ludowymi, świeżą inteligencją, średnimi i niższymi ka­drami aparatu biurokratycznego. Nie dopuścił jednak do prób rozprawy fi­zycznej.

Rakowski obserwuje wydarzenia lat 1967 i 1968, aż do ich kulminacji w marcu 1968, z pozycji człowieka, który znajduje się w środku życia pu­blicznego – mediów, środowisk kul­turalnych i uczelnianych, a równo­cześnie blisko centrum władzy, wy­mykającej się powoli z rąk Gomułki i jego nieszczęśliwego, zakomplek­sionego w swej małości pomocnika – Zenona Kliszki. Główne ogniwo manipulacji medialnym obrzydlistwem antysemickiej, a także antyinteligenckiej propagandy, organizujące wręcz Orwellowskie seanse nienawiści, wi­dzi w Biurze Prasy KC PZPR i Komi­tecie Warszawskim PZPR, bardziej lub mniej gorliwie naśladowa­nym przez inne komitety par­tyjne w całej Polsce.

Jednak, choć czuje przemoż­ną rolę Moczarowskiego apa­ratu bezpieczeństwa w kon­struowaniu mechanizmu pro­wokacji i tworzeniu atmosfery zastraszenia, nie zna wówczas tajemnic bezpieczniackiej struktury przygotowującej już od 1967 r. antyżydowską i antyinteligencką kampa­nię, prowadzącej systematycznie po­szukiwania ludzi żydowskiego pocho­dzenia na wszystkich państwowych posadach. Nie docenia też może bez­miaru demoralizacji i poczucia bezkarności w aparacie władzy, a także mocnych związków ubecji i politycznych struktur w wojsku z inspiracją ze strony radzieckich tajnych służb. Dziś już raczej wiadomo, że ich sektor zajmujący się “kierunkiem polskim” wyróżniał się swoją anty­semicką obsesją.

Rakowski nie tylko bacznie obser­wuje, zapisuje i przezornie ukrywa swe notatki, lecz wraz z zespołem swych współpracowników w „Poli­tyce” przeciwstawia się zarazie. „Po­lityka” i „Tygodnik Powszechny” ra­tuje w tym czasie honor i moralne zdrowie nie tylko polskiej inteligen­cji, lecz jeszcze szerszych grup spo­łecznych.

Zapewne nie wszystkie osądy personalne Rakowskiego (a pisze zazwyczaj po imieniu i nazwisku) są dokładnie wyważone. Ale dziennik to nie rozprawa naukowa, a subiektywizm to jego cecha immanentna. Nie można także dzisiaj zgłaszać pretensji do Dzienników pisanych przed trzydziestukilku la­ty, że ich autor, przy całej szlachet­ności i odwadze swojej postawy, nie dociera do istoty tego, czego dziś nie dostrzegać nie wolno: ze antysemityzm w Polsce, który w marcu 1968 przybrał, choć na krótko, haniebną postać oficjalnej polityki władzy, ma w społeczeń­stwie naszym głębokie plebejskie i religijne korzenie, a okrutny czas wojny i hitlerowskiej okupacji, czas Zagłady, nie wyleczył dużej części naszych rodaków z tej strasznej choroby.

Sojusznika w swej walce o przy­zwoitość, w tym niedobrym okresie lat 60., znajduje Rakowski, jakby to wydawało się paradoksalne, znowu w Gomułce, który kilka miesięcy po marcu 1968 r. uświadamia sobie, że anty­semicka nagonką, której zresztą nigdy nie pochwalał, ale do której się przyczynił, skończy się wybuchem na­cjonalizmu, zachwianiem władzy w Polsce i podważe­niem jej polityki międzynaro­dowej. Gomułka zaczyna da­wać wiarę odważnym listom i słowom, które kieruje do nie­go Rakowski, mający w tzw. kierownictwie partii i rządu kilku ostrożnych sojuszników, w tym zwłaszcza Józefa Cyran­kiewicza i Artura Starewicza. Antysemicka kampania publicz­na kończy się, jak nożem uciął, w czerwcu 1968 r., choć rozpra­wa z nieliczną już przecież kadrą żydowskiego pochodzenia toczy się podskórnie jeszcze długo.

Ale Gomułka i, niestety, znacz­na część polskiego społeczeństwa staje przed nową polityczną próbą, której znów nie zdaje dobrze. Kry­zys nie jest bowiem tylko polską osobliwością. Czechosłowacka Pra­ska Wiosna kończy się brutalną in­terwencją zbrojną państw tzw. obo­zu socjalistycznego, w której Go­mułka i Wojsko Polskie biorą niechlubny udział.

Polski kryzys społeczny pogłębia się i znajduje przejściowe, wydaje się że pomyślne, rozwiązanie dopie­ro po krwawych wydarzeniach grud­nia 1970 r. i zupełnej katastrofie opuszczonego przez wszystkich Go­mułki.

Chociaż zanim to nastąpi, przy­chodzi ostatnie z wielkich politycz­nych tegoż Gomułki zwycięstw: podpisanie niezależnego traktatu polsko-niemieckiego z Willim Brandtem, kończącego dziesięciole­cia niepewności w sprawie teryto­rialnej nienaruszalności państwa polskiego. I w tym dziele Rakowski jest, obok ludzi „Tygodnika Po­wszechnego” – Stanisława Stommy i Mieczysława Pszona, odważnym współpracownikiem Władysława Gomułki (a i Józefa Cyrankiewi­cza).

Dzienniki polityczne Mieczysława Rakowskiego to literatura pasjonują­ca. A napięcie w następnych tomach może jeszcze po Hitchcockowsku wzrosnąć.

Mieczysław Rakowski, Dzienni­ki polityczne, tom II (1963-1966) i III (1967-1968), Wydawnictwo “Iskry”, 1998 i 1999

Autor jest historykiem i politologiem, nauczycielem akademickim.

 

Wydanie: 17/2000, 2000

Kategorie: Historia
Tagi: Andrzej Kurz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy