Kto naprawdę zabił van Gogha

Kto naprawdę zabił van Gogha

Gdy zaczynał malować w wieku 28 lat, nie był nawet dobry, a w ciągu dekady zmienił oblicze sztuki

Hugh Welchman – reżyser, scenarzysta i producent, w 2008 r. otrzymał Oscara za produkcję filmu „Piotruś i wilk”, współautor filmu „Twój Vincent”.

„Twój Vincent” to powrót pańskiej żony Doroty Kobieli do malarstwa.
– Rzeczywiście, Dorota jako 20-latka sprzedawała swoje obrazy, ale później zakochała się w animacji. Po pięciu latach pracy z nią zaczęła tęsknić za malowaniem, jednak nie mogła się zdobyć na powrót do niego. Aż do momentu, kiedy przeczytała ponownie listy van Gogha. Wtedy przyszło olśnienie: połączy malarstwo i animację, jej dwie miłości. Przy tym chciała opowiedzieć historię Vincenta i pracować ze mną, jej trzecią miłością (śmiech).

W dobie animacji komputerowej jest jeszcze miejsce na klasyczne malowanie klatek?
– Próbowaliśmy różnych technik, ale czuliśmy, że nie istnieje obecnie żadna, która mogłaby zastąpić wrażenie wywoływane przez oglądanie nagranych olejnych obrazów. Oczywiście to bardzo trudne i nie zdecydowalibyśmy się na to, gdyby była możliwość zrobienia tego w inny sposób. Kiedy przychodzili do mnie producenci ze studiów animacji i mówili: „Możemy to zrobić lepiej na komputerze”, odpowiadałem: „OK, to pokażcie jak”. Żaden już nie wrócił. Kiedy opublikowaliśmy trailer w internecie, obejrzało go aż 14 mln osób. Ludzie uważają nasz film za coś nowego i oryginalnego. Może w ciągu 10 lat będziemy w stanie robić podobne rzeczy za pomocą komputera, ale to trochę jak mówienie, że komputer może zagrać znakomitą interpretację Mozarta czy Chopina. Wciąż potrzebni są ludzie, aby wprowadzić element kreatywności, magii. Fakt, że dzieło jest namalowane ręcznie, daje widzowi poczucie tej magii.

Biografia van Gogha wystarczyłaby na kilka scenariuszy.
– Dorota chciała się skupić na ostatnich dniach Vincenta. Była zainteresowana teoriami co do powodu jego samobójstwa. Zrobiliśmy badania i odkryliśmy, jakoby został on zastrzelony przez tajemniczego nastolatka. Zdecydowaliśmy, że osią fabuły będzie śledztwo wokół wydarzeń prowadzących do jego śmierci. Tylko w ten sposób mogliśmy spróbować wejść w jego umysł i zrozumieć, jaki był pod koniec życia.

Czy realizm był dla was istotny?
– Każdy szczegół w scenariuszu jest wzięty z jego listów, notatek biograficznych lub teorii przedstawionych przez ludzi ze środowisk akademickich. Film opiera się na faktach, ale oczywiście pokazuje ich interpretacje, natomiast niektóre postacie są fikcyjne. Dlatego śledztwo prowadzi Armand Roulin, młody kowal, syn jednego z najlepszych przyjaciół Vincenta z Arles.

W waszym projekcie zakochali się światowej sławy aktorzy: Saoirse Ronan, Aidan Turner czy John Sessions. Jak zwróciliście ich uwagę?
– Nasze filmy są powszechnie znane w Wielkiej Brytanii, dzięki czemu scenariusz dotarł do agentów i aktorów, którzy byli zafascynowani możliwością „stania się” obrazami van Gogha. Naprawdę nas to zaskoczyło, bo film jest niskobudżetowy w porównaniu z produkcjami, w jakich ci aktorzy biorą udział. Kilka gwiazd światowego formatu mówiło: „To coś nowatorskiego. Muszę u was wystąpić, bo mogę nie mieć więcej szansy wzięcia udziału w czymś podobnym”.

Co było dla was najważniejsze?
– Przekazanie ludziom niesamowitej pasji, jaką włożył w życie i twórczość Vincent. To bardzo smutna historia, że ktoś, kto chciał porozumiewać się z ludźmi, nie umiał robić tego osobiście. Powiodło się to dopiero po jego śmierci dzięki listom i dziełom. Myślę, że Vincent byłby zdumiony, gdyby się dowiedział, że jest najbardziej znanym artystą na świecie i jak bardzo jego sztuka oddziałuje na ludzi, jak wiele dla nich znaczy. 127 lat po jego śmierci!

Próbujecie opowiedzieć jego historię z dzisiejszej perspektywy, poprzez pryzmat wiedzy, choćby z zakresu psychologii?
– Wszyscy jesteśmy pod pewnym wpływem współczesnej wiedzy, ale chcieliśmy, aby widzowie poczuli się jak w 1892 r. Ludzie dookoła Vincenta zachowują się, jakby nie był on znanym artystą. Za życia znała go jedynie grupka wpływowych malarzy paryskich. W roku jego śmierci Monet ogłosił go świecącą gwiazdą sztuki. To kolejny tragiczny fakt: gdyby pożył pięć lat dłużej, doczekałby swojej sławy.

Dlaczego miał taki problem z komunikowaniem się z ludźmi?
– Próbujemy na to pytanie odpowiedzieć z perspektywy Armanda. Na początku uważa on, że Vincent jest jedynie kumplem od kieliszka jego ojca, że oszalał i odciął sobie ucho. Pod koniec historii uświadamia sobie, że to bardzo złożona indywidualność, która próbowała uporać się z ogromnymi problemami.

Jaki obraz van Gogha wyłania się z filmu?
– Jest sympatyczną osobą. Gra go Robert Gulaczyk – to jedyna z głównych ról obsadzona przez Polaka. Potrzebowaliśmy tajemniczej postaci, a ten znakomity aktor teatralny jest nieznany szerszej publiczności. Uważam, że świetnie zrozumiał charakter Vincenta.

Cały czas mówi pan o van Goghu Vincent. Chyba pan się z nim zaprzyjaźnił.
– Jeśli o kimś piszesz, czytasz o nim wszystko, zapoznajesz się z jego obrazami i tak jak ja z Dorotą rozmawiasz o nim codziennie, wtedy zdecydowanie czujesz więź z osobą będącą tematem rozważań, identyfikujesz się z nią. Wielu ludzi uważa to, co robimy, za szaleństwo, więc jest kolejna cecha łącząca mnie z Vincentem – to jak nas postrzegają. Ostatnie trzy lata jemu poświęciliśmy. Czuję się bardzo z nim związany.

W jaki sposób pańskie myślenie o van Goghu zmieniło się w ciągu tych trzech lat?
– Dorota studiowała sztukę i wiedziała o Vincencie dużo, zanim zaczęła pisać scenariusz. Ja byłem zielony. Do tamtej pory wiedziałem o sztuce bardzo mało – o van Goghu tyle, że odciął sobie ucho i był szaleńcem, który stworzył kilka arcydzieł. Wciąż mnie porusza fakt, że zaczął rysować dopiero w wieku 28 lat, a malować w wieku 30. W ciągu zaledwie dekady zmienił nowoczesną sztukę. Jeśli spojrzy się na Chopina, da Vinciego albo Mozarta, a nawet malarzy dookoła Vincenta, np. Gauguina – wszyscy byli genialni od dziecka. Vincent zaś, gdy zaczynał, nie był nawet dobry. Ale pracował nad sobą, bo czuł, że czymś musi się podzielić ze światem. Zdecydował się zrobić to poprzez sztukę, mimo że nie miał do tego naturalnych predyspozycji. Do 28. roku życia nie spełnił się w trzech zawodach, miał głęboką depresję, nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Był uważany za czarną owcę w rodzinie. Odkąd ogarnęła go obsesja zostania artystą, dążył do tego niezmordowanie. To chyba jedyny przypadek osoby, która sama wypracowała swój geniusz.

Jak odkrył w sobie duszę artysty?
– Jego wujek, Vincent, był handlarzem dzieł sztuki. Van Gogh dostał po nim imię. Wujek nie miał dzieci, planowano więc, że Vincent przejmie jego biznes, ale został wyrzucony z firmy. Później był nauczycielem w Londynie, następnie zdecydował się zostać pastorem jak jego ojciec. Skończyło się to fatalnie – zawalił wszystkie egzaminy na studia teologiczne i wylądował jako misjonarz w belgijskim Wasmes, gdzie po jakimś czasie kuria odsunęła go od parafii. Potem próbował być księgarzem – był to najgorszy moment w jego życiu. Wtedy młodszy brat, który wciąż pracował w handlu sztuką, odwiedził go i powiedział: „Wiesz tak dużo o sztuce (Vincent miał wiedzę encyklopedyczną z czasów pracy jako sprzedawca dzieł sztuki), twierdzisz, że masz to coś, czym chcesz się podzielić ze światem – dlaczego nie spróbujesz zostać artystą?”. To był moment, w którym Vincent zaczął karierę. Wspierał go brat Theo, który przez dziewięć lat przesyłał mu co miesiąc pokaźną sumę. Ojciec Armanda, bohatera naszej opowieści, naczelnik urzędu pocztowego, zarabiał miesięcznie na swoją pięcioosobową rodzinę połowę kwoty, którą dysponował Vincent. Vincent nie był zatem biedny, ale nigdy nie radził sobie z zarządzaniem finansami. Wydawał wszystko na katalogi czy książki. Gdy zafascynował się sztuką japońską, kupił 1000 grafik, wszystkie na kredyt.

Jak wyglądały relacje van Gogha z innymi ludźmi? Lubił spędzać czas z artystyczną bohemą?
– Starał się to robić. W Paryżu sporo czasu spędzał z Henrim de Toulouse-Lautrekiem, Paulem Gauguinem czy Émile’em Bernardem, jednak miał trudny charakter, był bardzo wybuchowy. Wiedząc o jego talencie, ludzie go tolerowali, lecz bardzo trudno było nawiązać z nim głębszą znajomość. Jego najbliżsi przyjaciele wywodzili się z klasy robotniczej, tak jak listonosz Roulin i dostawca farb Tanguy. Znana jest historia, gdy po sześciu wspólnych tygodniach w Arles Vincent posprzeczał się z Gauguinem, po czym odciął sobie kawałek ucha i dał go w prezencie prostytutce. Później nic z tych wydarzeń nie pamiętał. W konsekwencji został umieszczony na półtora roku w szpitalu psychiatrycznym. Po wyjściu udał się do Auvers. Wydawał się wyleczony, malował bardzo dobrze. Jego prace recenzowały ważne postacie ze świata sztuki. Wydawało się, że jego kariera idzie w dobrym kierunku. Był blisko brata, którego ubóstwiał. A 10 tygodni później był już martwy.

Co go inspirowało?
– Bardzo duży wpływ na jego sztukę wywarł Jean-François Millet, socjalrealistyczny francuski malarz, który malował chłopów podczas pracy w polu. Oddziaływała na niego również szkoła holenderska. Do czasu spotkania z Antonem Mauve’em Vincent jedynie rysował. Mauve powiedział mu, że musi zacząć malować. Był dla niego swego rodzaju mentorem przez trzy miesiące, dopóki się nie pokłócili, co często zdarzało się pomiędzy Vincentem a jego mentorami. Kolejną wielką inspiracją stały się impresjonizm i postimpresjonizm. Był w samym centrum wydarzeń na wzgórzu Montmartre – widział różne nurty, kierunki. Jeśli się spojrzy na jego francuskie obrazy, można dostrzec przemieszanie stylów.

Jak długo powstawały jego arcydzieła?
– Obrazy, które obecnie sprzedają się za 300 mln dol., czasami malował pół dnia. Mimo że malował dużo obrazów w szybkim tempie, były one przemyślane – zastanawiał się nad tematem, rysował szkice i tworzył notatki. Kiedy przychodziło do samego malowania, robił to bardzo szybko. Podczas lata w Arles namalował ok. 80 obrazów w trzy miesiące. Wszystkie są obecnie uważane za arcydzieła, więc malował średnio jedno dziennie. Nie odżywiał się dobrze, pił dużo alkoholu, palił. Pracował na zewnątrz, narażony na śródziemnomorskie słońce, nie dziwię się więc, że zwariował. W jego rodzinie była genetyczna predyspozycja do depresji, ale wydaje mi się, że problemy psychiczne spowodowała zbyt intensywna praca.

Czy sztuka była dla niego najważniejsza? Stała ponad miłością?
– Miał fatalne życie miłosne. Bardzo lubił zajmować się dziećmi, a one go uwielbiały. Chciał założyć rodzinę, ale nie chciały tego napotkane przez niego kobiety. Sztuka dała mu sposób komunikowania kobietom, co do nich czuje. Nie umiał tego wyrażać bezpośrednio. Kiedy mieszkał z bratem, kłócił się z nim o wszystko. Pewnego razu Theo stwierdził, że nie ma już siły dyskutować, i położył się spać. Vincent poszedł za nim do pokoju. Kiedy następnego dnia Theo się obudził, Vincent wciąż siedział w jego sypialni. Czekał całą noc, aby dokończyć wymianę zdań.

Skąd pan to wszystko wie?
– Numerem jeden, jeśli chodzi o wiedzę o jego życiu, są listy. Brat zachował większość z tych, które Vincent do niego wysłał. Jest ich ponad 800 z całego okresu jego kariery artystycznej. To niesamowite źródło pozwalające wejść w umysł artysty. Są jak dziennik. W ciągu 10 lat od śmierci Vincent stał się naprawdę sławny, więc akademicy przeprowadzali wywiady z ludźmi, którzy go znali. Dzięki temu mamy sporo relacji z pierwszej ręki o tym, jaki był. W latach 70. powstało muzeum van Gogha, a w nim specjalny departament naukowców, badających życie i twórczość malarza. Mimo to wciąż jest wiele luk w jego biografii.

Jakich?
– Nie wiemy, dlaczego się zabił. Istnieje hipoteza, że tego nie zrobił. Kiedy się pomyśli, jak dużo pracy włożył w to, aby zostać uznanym artystą, i jak bliski był celu, targnięcie się na życie w takim momencie wydaje się dziwne. Nie zostawił listu pożegnalnego, nie ma też w jego korespondencji przesłanek sugerujących zamiar odebrania sobie życia. Wydaje się w nich raczej radosny, a nie depresyjny, jak wcześniej. Inna nierozwikłana zagadka to wydarzenie, kiedy wyszedł ze szpitala psychiatrycznego, aby odwiedzić przyjaciela w Arles – dwa dni później został znaleziony nieprzytomny na drodze, z pustymi kieszeniami. Ludzie nie wiedzieli, co mu się stało. Innym razem miał romans z włoską modelką Agostiną Segatori, rzekomo powiązaną z mafią. Vincent został uderzony w twarz przez jednego z Włochów mających związki z Segatori. Wkrótce opuścił Paryż. Spekulowano, że powodem były groźby mafii. Nie wiemy również, co właściwie zaszło między nim a dr. Gachetem. Na początku byli przyjaciółmi, a potem zaczęli się kłócić. Gachet nadzorował stan zdrowia psychicznego Vincenta. Istniało mnóstwo spekulacji, czy pomiędzy nimi nie było romansu, co miałoby być powodem napięć. Około miesiąca przed śmiercią Vincent odwiedził brata. Doszło wtedy do kłótni między Theo i jego nową narzeczoną Johanną a Vincentem. Jeden z listów, który Vincent wysłał tuż po kłótni, zaginął. Możliwe, że Johanna, która zbierała całą korespondencję, zdecydowała, że nie powinien on ujrzeć światła dziennego. Ale właściwie to dzięki niej – ponieważ Theo umarł niedługo po Vincencie – wszystkie obrazy i listy przetrwały.

Czy był w jego życiu okres, kiedy był naprawdę szczęśliwy?
– Było kilka krótkich momentów. Choćby kiedy żył z prostytutką i dwójką jej dzieci w Hadze. Pracował wtedy nad swoimi rysunkami. Również w żółtym domu był szczęśliwy. Lubił go, ekscytował się wizją wizyty Gauguina. Planował stworzenie studia, do którego przyjeżdżaliby artyści popracować wspólnie z nim. Miał kontakt z paryską bohemą i perspektywy na przyszłość. Stracił nadzieję na znalezienie miłości w życiu, odwiedzał jedynie domy publiczne, ale w tamtym czasie przyjaźnił się z wieloma ciekawymi ludźmi. Później wszystko potoczyło się fatalnie.

Czy obchodził go ostracyzm społeczny związany z życiem z prostytutką?
– Był bardzo kontrowersyjną osobą. Wydaje mi się, że wiedział doskonale o szoku, jaki to wywołuje w jego wywodzącej się z klasy średniej holenderskiej rodzinie, z ojcem pastorem na czele. Myślę, że po części było to wyzwanie rzucone bliskim. W listach przekonuje ich, aby ją zaakceptowali. Twierdzi, że poprzez przyjęcie jej i opiekę nad jej dziećmi postępuje bardziej po chrześcijańsku niż oni. Jego wujek całkowicie zerwał z nim wtedy kontakt. W testamencie napisał: „Nie dawajcie nic Vincentowi”. Vincent doskonale wiedział, jakie kontrowersje wywołuje. Chciał się zmierzyć z otaczającą go ortodoksją.

Wydanie: 2017, 42/2017

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy