Nasza narodowa śmierć

Nasza narodowa śmierć

„Dołącz do zespołu! Chcesz włączyć się do wyjątkowej walki i pomagać? Masz wykształcenie? Nie boisz się nowych wyzwań? Dołącz do nas! Oferujemy pracę w pierwszym (…) w Warszawie. Tworzymy zespół, który pokaże, że (…) da się pokonać profesjonalizmem i solidarnością! Szukamy ludzi z pasją, zaangażowanych i pełnych entuzjazmu!”. To reklama nowego banku? Internetowego start-upu? Nowej sieci kawiarni? Nie. To zaproszenie do pracy w Szpitalu nad Szpitalami, w Kostnicy nad Kostnicami – Szpitalu Narodowym. Jeśli nie umie się zbudować, wyposażyć, zatrudnić personelu w szpitalu, należy powołać Szpital Narodowy.

W dawnych czasach władza miała nieodpartą potrzebę chrzczenia wszystkiego określeniem socjalistyczny, choć z socjalizmem najczęściej nie miało to żadnego związku, a słowo opatrzone przymiotnikiem socjalistyczny często traciło swój sens. Jerzy Fedorowicz nazywał nawet ten przymiotnik anihilującym. Przymiotnik ów niemal całkowicie zniknął z naszego języka (niekiedy tylko występuje jako oblega, obraza, zarzut), ale potrzeby władzy pozostały. A potrzeby władzy nie znoszą próżni. Od dwóch-trzech dekad zatem, sięgając głęboko do XIX- i XX-wiecznej, najgorszej z możliwych polskich tradycji politycznych, w triumfalnym pochodzie wraca słowo narodowy. Narodowe czytanie, narodowy piknik, narodowe rekolekcje, pamięć narodowa i jej instytut, inne instytuty narodowe, narodowa myśl, narodowe wszystko, co się rusza, nawet jeśli nienarodzone, albo szczególnie wtedy, bo jak się narodzi, to już tylko kłopot.

Stadion Narodowy oczywiście powstał, żeby naród patrzył, jak narodowa reprezentacja gra w piłkę; problem w tym, że gra rzadko i na dodatek mało narodowo, czyli słabiutko. Mamy więc na Narodowym narodowy żużel, narodowe deski z narodowym żaglem na narodowej sztucznej fali, narodowy lód na lodowisku, narodowe komórki do wynajęcia dla tzw. byznesu, narodowe śpiewanie disco-narodo-polo, wszystko, co narodowe, na Narodowym się pomieści, a co się tam wydarzy, to już jest tym samym narodowe.

Czas więc na największą klęskę od lat, czyli pandemię COVID-19, która zbiera krwawe żniwo, ponieważ walkę z nią rządzący zawiesili w powietrzu, żeby wygrać wybory prezydenckie. Dzisiaj za to płacimy, to znaczy płacą ci, co cierpią, umierają, i ich rodziny. Ale narodowy prezydent wybrany z godnością milczy. Narodowo.

Tak więc, ponieważ szpitale osiągnęły pułapy swoich możliwości, brakuje łóżek, personelu, karetki godzinami krążą od szpitala do szpitala odsyłane jak od Annasza do Kajfasza, ludzie w tych ruchomych punktach niepomocy UMIERAJĄ, a władza w osobie premiera Morawieckiego wciąż widzi nieprzebrane zasoby łóżek, minister Sasin zaś wyrzeka na służbę zdrowia, głównie lekarzy, że bez zaangażowania walczą z koronawirusem – rodzi się szatański w swojej odwadze i bezkompromisowości pomysł. Szpital na Narodowym. Narodowy Szpital na Narodowym Stadionie. Wszystkie łóżka, widoczne dla Morawieckiego, a niewidoczne dla dyrektorów i ordynatorów – na Narodowy. To już będą łóżka narodowe. Trzeba zespołu, bo tamten zaharowany, zakwarantannowany, zdziesiątkowany, wyczerpany. Hopsa, z pełnym entuzjazmem do pracy na Narodowym w Narodowym! To, że nie bardzo się nadaje, że nie ma żadnej infrastruktury szpitalopodobnej – betka. Słowo narodowy znosi te ograniczenia. Nie niweluje, tylko uwzniośla i wyposaża. A ludzie? Znajdą się entuzjaści narodowego zrywu szpitalnego.

Sami politycy PiS przyznają, że przespali ostatnie miesiące, bo ważna była kampania prezydencka, bo trza było pohandryczyć się o stołki w nowym rozdaniu rządowym, bo mamy taki rząd narodowo-recyklingowy, odnawiany wciąż, a jakby stary. Gdzie tu mieć głowę do jakiejś grypy? Oburzony były marszałek Senatu, w końcu profesor medycyny, zdziwiony pyta: „A co, mieliśmy szpitale budować?”. A gdzie, skąd? Po co szpitale dla chorych, nikt nie wpada na taki pomysł! Ale sytuacja nie tyle wymyka się spod kontroli, ile wali we własną stronę falą tsunami, nie oglądając się na zapewnienia premiera „Pinokia” Morawieckiego, że niegroźnie i że wszystko pod kontrolą. Polacy zakażają się już w liczbach powyżej 10 tys. dziennie, umierają każdego dnia prawie dwa tupolewy. Czas na ruch. Narodowy. I taki mamy. Przekształcenie stadionu w szpital.

Czy jak stadion wypełnimy ściankami działowymi, to mamy szpital? Działający? Ta władza lubi, żeby było ją widać na sporym tle. Kiedy KGHM zorganizował na polecenie premiera transport milionów bezużytecznych, jak chwilę później się okazało, maseczek ochronnych z Chin, płacąc za nie czterokrotnie więcej, niż można by tutaj, maseczki przyleciały największym samolotem transportowym świata, a cała wierchuszka pławiła się w ryku silnika i świetle lamp TVP. Dzisiaj wiemy, że była to operacja, na której uwłaszczył się polski wywiad albo jakaś jego odnóżka.

Może należałoby, przy indolencji i braku kompetencji tej władzy, przyśpieszyć obsługę wirusa i zamiast chałupniczo skleconego Szpitala Narodowego od razu i z hukiem otworzyć Cmentarz Narodowy. Na takim cmentarzu to i śmierć od razu zyskuje wizerunkowo, a wizerunek to dzisiaj wszystko albo i trochę więcej. Narodowy – rzecz jasna – wizerunek. Narodowe łopaty, narodowe trumny, narodowi grabarze. Nie jako metafora. Jako opis stanu Polski.

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 2 listopada, 2020, 09:58

    Byłem chyba w pierwszej klasie liceum, kiedy rozpoczynano w Łodzi budowe szpitala Centrum Zdrowia Matki-Polki. I tak on sie wtedy nazywał, bez przymiotnika socjalistyczny, i nadal służy Polakom. Ogółem, za realnego socjalizmu, w okresie 30 lat, zrealizowano w mieście Łodzi 4 wielkie inwestycje w służbie zdrowia (szpitale itd.), a piątą doprowadzono z grubsza do połowy. Po 1989 roku dokończono tylko te piątą – i na tym koniec, w takim samym przedziale czasu. Myśle zatem, że realny socjalizm miał nieporównanie wiecej wspólnego z socjalizmem, niż obecny narodowizm z narodem. Także dlatego, że real-socjalistyczne szpitale faktycznie nimi były i nadal są – w przeciwieństwie do narodowej hucpy na narodowym stadionie. No chyba że naród zdefiniujemy tak, jak to było do 1939 roku – jako maleńką garstke uprzywilejowanych, maksimum 10% populacji. Tak zdefiniowany naród ma dostep realnej służby zdrowia, natomiast pod-naród (czyli cała reszta) – do narodowego składowiska ciał układanych w pozycji horyzontalnej. I nieograniczonych dawek religijno-narodowego opium.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy