Nauczycielu, ucz się sam

Studia pedagogiczne nie przygotują do pracy w szkole

Jaki powinien być idealny nauczyciel? Wykształcony i z powołaniem. Taki, który w pięć minut dogada się z młodzieżą. Od nauczyciela wymaga się profesjonalizmu, przygotowania do zawodu i odrobiny zapału. I tego właśnie brakuje młodemu pokoleniu belfrów.
Trudno się dziwić, bo przyszli nauczyciele sami nie dostają dobrej szkoły. NIK skontrolowała 14 państwowych szkół wyższych. Okazało się, że żadna nie spełniała wszystkich ustawowo przewidzianych wymagań w zakresie kształcenia nauczycieli. Ponad jednej czwartej ogółu studentów przygotowywanych do zawodu nauczycielskiego i dwóm trzecim studentów zaocznych uczelnie oferowały kształcenie pedagogiczne w wymiarze niekwalifikującym do wykonywania tej pracy.
W pokojach nauczycielskich dokonała się zmiana pokoleniowa. Co trzeci obecny nauczyciel podjął pracę po 1989 r., a co piąty ma nie więcej niż 30 lat. Kolejne roczniki pań i panów od fizyki, matematyki czy historii opuszczają uczelnie. Mają głowy wypełnione danymi, ale do pracy pedagogicznej zupełnie nie są przygotowani. – Ostatnio przyszła do mnie na praktyki studentka IV roku polonistyki. Na wstępie powiedziała, że ma na to tylko kilka dni. Wzbraniała się przed lekcjami gramatyki, bo „ona z gramatyką nie za bardzo sobie radzi” – opowiada Bożena Krawczyk, wicedyrektorka gimnazjum w Ulanie. Nazwiska studentki nie podaje w nadziei, jak mówi, że rok na uczelni, jaki jej został, zdziała cuda.

Grząskie zło konieczne

Opinii na temat przyszłych nauczycieli nie kryje też dr Janusz Stanek z Uniwersytetu Śląskiego, który rok temu na konferencji zorganizowanej przez Międzywydziałowe Studium Kształcenia Nauczycieli przedstawił wyniki swoich badań. Siedziba parlamentu UE znajduje się w Brukseli, a do UE weszły ostatnio Grecja, Hiszpania i Luksemburg – taki stan wiedzy przyszłych nauczycieli wyłania się z tych badań. Gdyby wystawić ocenę, byłaby to pewna dwója (bo, gwoli formalności, do UE weszły ostatnio Austria, Finlandia i Szwecja, a siedziba parlamentu mieści się w Strasburgu). Nieco lepiej w badaniach wypadli nauczyciele już pracujący. Gdzie zdobywali tę wiedzę? Trudno powiedzieć, ale raczej nie na szkoleniach.
W roku szkolnym 2000-2001 w oświacie pracowało blisko 550 tys. nauczycieli pełnozatrudnionych. W tym czasie na uczelniach i w kolegiach nauczycielskich swoje kwalifikacje podnosiło ponad 86 tys. osób, czyli zaledwie 15,7% ogółu pełnozatrudnionych – podaje Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli.
Już na studiach specjalizacja dydaktyczna jest traktowana jak zło konieczne. – Kiedyś bardzo poważnie myślałam o tym zawodzie. Teraz już nie – mówi Angelika Woźniak, absolwentka polonistyki na UW. – Specjalizację nauczycielską wybiera się z prozaicznego powodu – bo coś trzeba wybrać. A teraz znajomi odradzają mi pracę w szkole, bo „tam łatwo ugrząźć”. Nauczyciel to taki zawód na wszelki wypadek.
Z podobnego założenia wychodzą też studenci historii UW. Na tym wydziale każdy musi wybrać jedną specjalizację lub blok tematyczny. Specjalizacje są trzy: archiwistyczna, edytorska i dydaktyczna. Bloków znacznie więcej – na przykład historia gospodarcza, historia wojskowości czy kościołów chrześcijańskich. Nie ma konkursu indeksów, każdy wybiera, co chce. Jeszcze jakiś czas temu na nauczyciela kształcił się co piąty historyk. – Teraz na specjalizacji dydaktycznej jest większy ruch. Bo dla studentów historii czy geografii to najpewniejszy sposób na uniknięcie bezrobocia. Zawsze znajdzie się jakieś miejsce dla nauczyciela. To nie jest najambitniejsze wyjście, ale co zrobić? – takie głosy wśród studentów drugiego roku dziennej historii pojawiają się coraz częściej.

Nauczyciel od czarnej magii

Rozporządzenie ministra edukacji narodowej mówi wyraźnie, że wymiar godzin przeznaczonych na kształcenie przyszłych nauczycieli w dziedzinie psychologii i pedagogiki nie może być mniejszy niż 270 godzin, a liczba praktyk mniejsza niż 150 godzin. To teoria, do której praktyka nie dorasta. Na przykład w Pomorskiej Akademii Pedagogicznej pięć na sześć kierunków magisterskich zaocznych i pięć z sześciu licencjackich dostało negatywną ocenę. Na geografii w planie studiów magisterskich przewidziano o 110 godzin mniej zajęć z psychologii i dydaktyki przedmiotowej, a w planie studiów licencjackich mniej o 100 godzin zajęć i 50 godzin praktyk. Na licencjackiej matematyce odpowiednio o 150 i 25 godzin. Mimo to aż 18 z 22 absolwentów zaocznych studiów licencjackich na kierunku matematycznym otrzymało zaświadczenia potwierdzające uzyskanie świetnego przygotowania pedagogiczno-metodycznego i kwalifikacji do pracy na stanowisku nauczyciela matematyki w szkole podstawowej i gimnazjum.
– Na moim wydziale nikt nie myślał o psychicznym przygotowaniu do zawodu. Omawialiśmy konspekty lekcji, jak gdyby uczniowie mieli być idealnymi odbiorcami, którzy grzecznie wysiedzą 45 minut. A pedagogika była prowadzona w wielkiej, wypełnionej po brzegi auli. 45 minut zajmowało sprawdzenie listy, a na omówienie tematu zostawało jakieś pół godziny – mówi Paulina Łęcka, absolwentka polonistyki, która uczy teraz w społecznym liceum w Warszawie. Dodaje, że jedyne zajęcia, które naprawdę coś jej dały, to metodyka literatury z dr. Jarosławem Klejnockim i hospitacje jego lekcji w warszawskim liceum.
– Tak naprawdę sporo nauczyłam się dopiero w czasie praktyk – dodaje Angelika Woźniak. Nauczycielki prowadzące dały jej w kość, o obijaniu się nie było mowy.

Zawód dla siłaczy

Tymczasem często jest tak, że studenci na uczelniach dowiadują się tylko, że powinni hospitować około dziesięciu lekcji, a pięć przeprowadzić samodzielnie. – Metody dydaktyczne na niektórych uczelniach zatrzymały się wiele lat temu – przekonuje Bożena Krawczyk. Często ma do czynienia ze stażystami i wie, na co najczęściej narzekają. – Praktyki nie są kontrolowane i w rezultacie zalicza się je byle jak i byle gdzie, a przecież nauczyć można się tylko od mistrza.
– Piękny zawód, ale dla siłaczy! – podsumowuje swoją edukację Ewa Wojciechowska, była nauczycielka chemii w podwarszawskim gimnazjum. I chociaż dyplom odebrała kilka lat temu, w zawodzie już nie pracuje. Jak mówi, nie starczyło jej samozaparcia.
Jacek Mrozicki, dyplomowany nauczyciel wf., też miał na początku wiele problemów. Na przykład ze znalezieniem równowagi między chęciami a możliwościami. Bo jeszcze na studiach człowiek idealizuje zawód, myśli, że będzie góry przenosić. Ale rzeczywistość szybko sprowadza go na ziemię. – Na przykład uczniowie, którzy nie zawsze są chętni do współpracy, po prostu nic im się nie chce. Dyrekcja, starsza kadra i niskie pensje też dają w kość. To wszystko szybko zabija w człowieku zapał. Dwa, trzy miesiące i wracasz do szeregu – mówi. Jego zdaniem, nauczyciel to idealny zawód dla kobiety, która ma dobrze ustawionego męża. Przyjdzie, zrobi swoje w kilka godzin i nie musi o nic się martwić. – Ale to i tak piękny zawód. Gdybym wygrał milion w totka, pracowałbym jako nauczyciel do końca życia.

Nauczyciel – kombinator

Kształceniem informatycznym nie objęto prawie jednej trzeciej studentów studiów dziennych. Na co drugiej skontrolowanej uczelni zwyczajnie nie było sprzętu do prowadzenia takich zajęć lub był na tyle przestarzały, że uczenie na nim uznano za bezcelowe. – Na początku nie chciałem uczyć informatyki, tylko pracować w jakimś serwisie komputerowym – mówi Piotr Kwaśnik, informatyk z liceum ogólnokształcącego. Jest tuż po stażu i na razie nie czuje powołania. Na pewno nie wyrobiła go w nim uczelnia. – Samemu trzeba kombinować: wyszukuję dla swoich uczniów różne prezentacje, filmy.
W Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie własnych, nawet najmniejszych, pracowni komputerowych nie miało sześć z 13 instytutów. W Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku sprzęt komputerowy zaspokajał potrzeby programowe tylko dwóch (matematyka i fizyka) z 11 kierunków. A na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim na jedno stanowisko w pracowni komputerowej na Wydziale Pedagogiki i Wychowania Artystycznego przypadało prawie 160 studentów, i to tylko studiów dziennych. – To nie do pomyślenia – denerwuje się Bożena Krawczyk. – Potem przyszły nauczyciel nie ma pojęcia o nowoczesnych metodach aktywizujących ucznia, a wykorzystanie Internetu w szkole jest już dla niego czarną magią.
Ale nie chodzi tylko o nowinki techniczne. Osiem na 14 skontrolowanych uczelni nie miało dobrze przygotowanej biblioteki. I chociaż w głównych księgozbiorach starano się tworzyć zestawy podręczników, i tak najczęściej w jednym egzemplarzu. Na przykład biblioteki Wydziału Sztuk Pięknych i Instytutu Pedagogiki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu nie miały w swoich księgozbiorach ani jednego podręcznika do przedmiotów z zakresu kształcenia ogólnego spośród tytułów dopuszczonych przez MENiS. Sytuację ratowało ksero – kolejne zło konieczne systemu edukacji.

Współpraca: Magda Krawczyk

Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Oświata

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy