Nauka religii, czyli czego?

Nauka religii, czyli czego?

30 lat katechizacji w szkołach – historia nieudanego projektu

Nie wybrzmiał jeszcze pierwszy wrześniowy dzwonek, a w internecie już było słychać rozżalonych rodziców – pojawiły się zdjęcia świeżo otrzymanych planów zajęć, gdzie katecheza jest często w środku dnia, w samym centrum przeładowanego planu. Grzmi niemały już chór niezadowolonych i znów, jak co roku, odgrzewa się hasła o konieczności przeniesienia religii z powrotem do kościoła. W kontrze bardziej konserwatywni pytają, czy ta godzina naprawdę tak przeszkadza, bo przecież chodzi o sprawy nadrzędne: moralność i wychowanie dzieci w duchu wartości chrześcijańskich.

W tym roku, 30 sierpnia, minęła 30. rocznica powrotu religii do szkolnych ławek. Dobra okazja, by się zatrzymać i przyjrzeć, jak całkowicie zlaicyzowana przez lata Polski Ludowej szkoła zmieniła się w miejsce, gdzie religia jest przedmiotem uwzględnianym przy obliczaniu średniej ocen i gdzie ponad tysiącu placówek edukacyjnych patronuje Jan Paweł II.

I, co ważniejsze, jakie są skutki tego procesu. Czy Kościół katolicki osiągnął zamierzone cele? Czy młodzież – ta współczesna i ta „starsza” – wychowana przez edukację w duchu katolickim, częściej kieruje się zasadami katolickiej moralności? Czy została skutecznie obroniona przed rzekomymi zagrożeniami płynącymi ze świeckiego lub niekatolickiego Zachodu? Tu wątpliwości nie brakuje nawet w samym Kościele, choć zwykle wyrażane są przez tych jego przedstawicieli, których zalicza się raczej do tzw. Kościoła otwartego. Za przykład niech posłuży opinia abp. Grzegorza Rysia z 2017 r. Ówczesny biskup wprost stwierdził, że religię należy „wyrwać ze szkoły i przenieść z powrotem do środowiska wiary”, czyli do salek parafialnych.

Jak do tego doszło

Cofnijmy się jednak o 30 lat. Proces przywrócenia katechezy do szkół zainicjowała już wiosną, 2 maja 1990 r., Konferencja Episkopatu Polski, powołując się m.in. na powszechną wolę młodzieży uczestniczenia w lekcjach katechezy, zapisy w przedwojennej konstytucji, z 1921 r., oraz – co stało się chyba najważniejszym argumentem – konieczność odreagowania i nadrobienia lat systemowej ateizacji. „Powrót katechezy do szkół jest naprawą jednej z krzywd, która spotkała społeczeństwo w czasach systemu totalitarnego” – takie słowa biskupów mogli usłyszeć Polacy uczestniczący w mszach w czerwcu 1990 r.

W lipcu wspólna podkomisja rządu i Konferencji Episkopatu Polski ustaliła, że religia wraca do szkół jako przedmiot nieobowiązkowy, w wymiarze dwóch godzin tygodniowo (co nie zmieniło się do dziś) i nauczany przez księży nieodpłatnie. Szybka zmiana tego ostatniego postanowienia i obarczenie kosztami katechizacji budżetu państwa stały się wkrótce kością niezgody między przeciwnikami i zwolennikami religii w szkołach.

30 sierpnia 1990 r. ówczesny minister edukacji, prof. Henryk Samsonowicz, w porozumieniu z premierem Tadeuszem Mazowieckim wydał instrukcję o powrocie religii w szkolne mury. Tak tłumaczył tę decyzję w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w 2012 r.: „Ja nie przywróciłem religii do szkół, tylko umożliwiłem – zgodnie z wolą większości rodziców i nauczycieli – wprowadzenie religii jako przedmiotu dodatkowego. (…) Przychodząc do rządu Mazowieckiego, mieliśmy za sobą co najmniej 10 lat rozmaitych rozmów, konsultacji, opinii [na temat powrotu religii do szkół – przyp. red.]. Jeden z moich bliskich współpracowników, sekretarz stanu w rządzie Mazowieckiego Wiktor Kulerski, nie był zachwycony wprowadzeniem religii do szkół, ale jednocześnie uważał, że trzeba się liczyć z wolą społeczną”. Samsonowicz podkreślał również, że ludzie byli wówczas „spragnieni wartości zakazanych w okresie poprzednim”.

Choć ateiści czy w ogóle orędownicy świeckiego państwa opartego na wartościach humanistycznych podnieśli wówczas niemałą wrzawę, przeniesienia religii do szkół nie udało się zablokować. „Jest rzeczą oczywistą, że nasze dzieci, całe nasze środowisko zapłaci wysoką cenę za niefortunną decyzję. Problem jednak jest o wiele szerszy. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że wprowadzenie lekcji religii do programu szkolnego najwięcej szkody przyniesie dzieciom katolickim, a więc, o paradoksie, samemu Kościołowi”, przepowiadał na łamach „Gazety Wyborczej” pastor Kościoła ewangelicko-reformowanego Bogdan Tranda w czerwcu 1990 r.

Przypomnijmy, że decyzję rządu Mazowieckiego próbowała zablokować ówczesna rzeczniczka praw obywatelskich prof. Ewa Łętowska, lecz Trybunał Konstytucyjny oddalił jej skargę, stwierdzając, że religia w szkołach nie będzie miała wpływu na świeckość państwa ani na jej egzekwowanie.

Środowiska ateistyczne czy lewicowo-liberalne do dziś nie wybaczyły Mazowieckiemu oraz Samsonowiczowi tamtego posunięcia. Przypominają, że nie zostało ono nawet zatwierdzone przez Sejm. Zresztą sam premier Mazowiecki przyznał później, że był tej decyzji przeciwny. Prof. Henryk Samsonowicz we wspomnianym wyżej wywiadzie uznał z kolei, że „nauczanie religii w obecnym kształcie przynosi szkodę i uczniom, i samemu przedmiotowi”, podkreślając, że model ten jest „archaiczny”. Podał też w wątpliwość kompetencje katechetów czy księży co do odpowiedzi na potrzeby współczesnej młodzieży. Przyznał jednak, że na początku lat 90. tego rodzaju trudności nie wydawały się istotne.

Dokumentem, który formalnie uregulował decyzję z 1990 r., była ustawa o systemie oświaty z 1991 r. I ta brzmiała jeszcze zupełnie „niewinnie” – mówiła bowiem o organizacji religii przez publiczne placówki na życzenie rodziców. Rozporządzenie ministra edukacji z 1992 r. przyklepało sprawę obecności religii w planie lekcji, odpowiedzialność szkół za prowadzenie katechezy – a także formalnie potwierdziło możliwość wieszania krzyży w salach szkolnych.

Ostatecznie kwestię finansowania lekcji religii przez państwo oraz wyznaczania katechetów do pracy w szkole przypieczętował konkordat, podpisany w 1993 r.

Wreszcie kropka nad i – zapis, że „religia Kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”, znalazł się w konstytucji z 1997 r.

W 2007 r. decyzją ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha religię zaczęto z kolei wliczać do średniej ocen na świadectwie. Protestowali posłowie koalicji Lewica i Demokraci, jednak znów – bezskutecznie. Trybunał Konstytucyjny nie uznał niezgodności zapisu z konstytucją.

Głośnym echem w mediach odbiły się też petycje o zdejmowanie krzyży ze ścian klas szkolnych. Prób tych dokonywali m.in. działacze Ruchu Palikota, niezaangażowani politycznie dyrektorzy szkół, nauczyciele, a nawet uczniowie. Ostatnio zaś np. radni Koalicji Obywatelskiej w Szczecinie. Skutki inicjatyw były różne – w 2014 r. nauczycielce z Krapkowic udało się wygrać sprawę o krzyż (w pokoju nauczycielskim) w Sądzie Okręgowym w Opolu. Na mocy wyroku miała otrzymać zadośćuczynienie w wysokości 5 tys. zł za wcześniejszą dyskryminację. Wyrok podtrzymany został przez sąd apelacyjny, skargę kasacyjną oddalił także Sąd Najwyższy.

W 2015 r. żyliśmy natomiast sprawą projektu obywatelskiego „Świecka szkoła”. Został on zainicjowany m.in. przez Katarzynę Lubnauer, liderkę Nowoczesnej, i Barbarę Nowacką, wtedy z Twojego Ruchu. Podpisało się pod nim ponad 150 tys. osób. Projekt zakładał, że państwo nie będzie finansowało lekcji religii, i trafił do Sejmu pod koniec 2015 r. Tam przeszedł pierwsze czytanie – zgodnie z sejmową zasadą nieodrzucania projektów obywatelskich na tym etapie legislacji. Ostatecznie przepadł, zamrożony w sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży jeszcze podczas VIII kadencji Sejmu. Inicjatorzy akcji podkreślają, że mimo wszystko uznają sukces projektu, ponieważ dzięki temu udało się temat obecności religii w szkole i jej finansowania przywrócić na pierwsze strony gazet.

W obecnej kadencji Sejmu oficjalnymi orędownikami wyprowadzenia religii ze szkół z powrotem do sal katechetycznych są lewica oraz Partia Zieloni.

Konferencji Episkopatu Polski nadal nie udało się jednak zrobić kolejnego kroku – matura z religii wciąż nie jest możliwa. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że ułatwiłoby ono życie uczniom, którzy chcieliby startować na studia teologiczne i teraz muszą przechodzić dodatkową rozmowę kwalifikacyjną z wiedzy o Kościele. Prace nad projektem wprowadzenia religii na listę przedmiotów maturalnych były zapowiadane już przez rząd PiS, LPR i Samoobrony w 2006 r. Zmiany zapowiedział też obecny rząd PiS – w 2016 r., jednak miałoby to się stać dopiero w roku 2021.

Ile nas to kosztuje?

Godzin lekcji polskiego w klasach IV-VIII (dla uproszczenia nie biorę pod uwagę klas I-III, ponieważ na tym etapie polski i matematyka występują w zestawieniach wspólnie w ramach edukacji wczesnoszkolnej) jest zwykle nieco ponad 900. Matematyki jest nieco mniej – ok. 720, podobnie jak lekcji wychowania fizycznego. Czwarty w kolejności jest język obcy – ok. 540 godzin (nie licząc już drugiego języka). Piąte miejsce w polskiej szkole publicznej zajmuje właśnie religia. Uczniowie przez pięć lat „starszego” etapu podstawówki mają jej nieco ponad 360 godzin. Dalsze miejsca zajmują: biologia liczona wspólnie z przyrodą, powiedzmy, że jej kontynuacją – ok. 250 (celowo liczę wspólnie, ponieważ wtedy obejmujemy cały pięcioletni cykl, analogicznie do lekcji religii), historia – ok. 320, informatyka – ok. 180, fizyka i chemia – ok. 140.

Z danych MEN wynika, że religii w szkole uczy w Polsce ok. 30 tys. katechetów. Niemal równo połowa to nauczyciele świeccy, reszta – księża (ok. 8 tys.) oraz siostry zakonne i zakonnicy.

Ponieważ katecheci zatrudnieni są przez szkołę na podstawie Karty nauczyciela, wydawać by się mogło, że jako ich przełożonego należałoby wskazać dyrektora szkoły. Kłopot w tym, że w kwestiach treści czy sposobu nauczania katecheci podlegają wyłącznie Kościołowi – to postanowienia konkordatu, podpisanego w 1993 r. Formalnie przyklepano wtedy zasadę, że to biskup diecezjalny decyduje o tym, wydając odpowiednie skierowanie. Dyrektor nie ma tu więc żadnego wyboru. Również kwalifikacje katechety potwierdzane są i oceniane przez biskupa – Kościół decyduje zatem o treściach przekazywanych na katechezie i w podręcznikach oraz prowadzi nadzór merytoryczny nad katechetami. Administracji szkoły pozostawia się jedynie kwestię organizacji szkolnego grafiku czy sprawy czysto kadrowe, związane z rozliczaniem wynagrodzeń.

To wszystko wydaje się istotne nie tylko z punktu widzenia rodziców, którzy zapisują dzieci na religię, ale i tych, którzy na to się nie zdecydowali. Jak alarmują aktywiści działający w obronie praw dzieci nieposyłanych na religię, szkoły często obsadzają księżmi czy katechetami zastępstwa za nieobecnych nauczycieli. W efekcie opiekę nad dziećmi, również tymi nieuczęszczającymi na katechezę, sprawują osoby, nad których kompetencjami nie czuwa żadna świecka instytucja. Nierzadką praktyką jest też zmuszanie uczniów do biernego udziału w religii i pozostawianie ich w tej samej sali, w której zajęcia się odbywają – szkoły i przedszkola próbują niekiedy forsować takie rozwiązania, tłumacząc się względami organizacyjnymi i brakiem możliwości zapewnienia uczniom opieki.

Uczniowie nie są zresztą jedyną grupą wciąganą „tylnymi drzwiami” w praktyki religijne. Jak informuje Fundacja na rzecz Różnorodności Polistrefa w raporcie „Szkoła to nie miejsce kultu”, problem dotyczy także nauczycieli, kierowanych do opieki nad uczniami podczas rekolekcji. Teoretycznie do 2017 r. chronił ich przepis rozporządzenia z 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach – wprost wskazujący, że podczas rekolekcji uczniami opiekują się katecheci. Został wykreślony na fali reformy edukacji w 2017.

Pod wpływem oporu środowisk lewicowych w 2018 r. zrezygnowano jednak z innego kroku – stworzenia podstawy prawnej do pełnienia funkcji wychowawcy klasy przez nauczyciela religii. Przykłady tego rodzaju decyzji dyrektorów szkół zaczęły się przedostawać do opinii publicznej przez media, a rząd PiS wyraźnie nie chciał tu dopuścić do sytuacji, w której przeciwnicy religii w szkołach mieliby dodatkowy argument w antykatechetycznej narracji. Co chyba jednak ważniejsze – wyżej opisany galimatias z podleganiem katechetów władzom kościelnym, a nie świeckim, byłby trudny do rozwiązania. Obecnie, na mocy porozumienia między Konferencją Episkopatu Polski a MEN z 2019 r. w sprawie kwalifikacji zawodowych wymaganych od nauczycieli religii, księża są formalnie zobowiązani do tego, aby mieć przygotowanie pedagogiczne do nauczania religii (nie tylko ukończone seminarium duchowne), ale mogłoby budzić wątpliwości społeczeństwa, czy może ono być uznane za ekwiwalent przygotowania pedagogicznego świeckich uczelni.

To wszystko odbywa się zaś kosztem 1,5 mld zł rocznie. Dla porównania łączna kwota subwencji oświatowej na rok 2020 wyniosła niecałe 50 mld zł. Ewentualne wycofanie religii ze szkół pozwoliłoby w aż jednej czwartej pokryć żądania 1 tys. zł podwyżki dla każdego nauczyciela w Polsce (koszt spełnienia tego postulatu oszacowano na 6 mld zł).

Katechizacja nie zatrzymuje laicyzacji

Odsetek osób wierzących długo utrzymywał się na podobnym poziomie. CBOS wskazuje, że tak było od lat 90. do roku 2005 – nie spadał poniżej 96%. Później jednak Polaków deklarujących się jako wierzący zaczęło powoli ubywać i dziś, w roku 2020, jest ich 91%. Zmniejszyła się też liczba regularnie praktykujących – z 58% w latach 90. do 50% w 2018 r. Z kolei jako niewierzący określa się 8% – i taki poziom utrzymuje się aż od 2011 r., choć w szerszej perspektywie czasowej tu także widoczny jest wzrost – w 2007 r. jako niewierzący deklarowało się tylko 4% badanych.

Jeszcze ostrzejszą zmianę widać w stosunku Polaków do religii w szkołach. W 2009 r. CBOS, oceniając pracę rządu Tadeusza Mazowieckiego z perspektywy 20 lat, zbadał również naszą opinię na temat przeniesienia religii do szkół. Ogólnie pozytywnie oceniło ją 64% badanych, źle zaś 25%. Ten stan rzeczy utrzymywał się potem dość długo – w badaniu z 2013 r. aż 82% respondentów zaznaczyło odpowiedź, że „nie razi” ich religia w szkołach (przeciwników było 15%).

Jednak nowszy sondaż, wykonany w 2019 r. na zlecenie OKO.press (choć pojawiają się głosy kwestionujące rzetelność badań zlecanych przez media wyraźnie opowiadające się po jednej ze stron), pokazał, że za usunięciem religii ze szkół opowiedziało się aż 52% badanych. Za jej pozostawieniem było 43%.

Rok wcześniej temat badała „Gazeta Wyborcza” – wtedy za powrotem katechezy do kościołów opowiedziało się 39% respondentów.

W przypadku młodzieży odchodzenie od Kościoła jest wyraźniej widoczne. Badanie CBOS dotyczące uczniów szkół ponadgimnazjalnych przeprowadzone w 2019 r. wykazało, że aż 17% deklaruje się jako osoby niewierzące. Dla porównania w 2016 r. było to 13%, w 2013 – 10%, w 1996 r. zaledwie 5%. Szybki przyrost liczebności młodych ateistów obserwowany jest od dekady. Przejawy laicyzacji młodych ludzi opisała m.in. prof. Irena Borowik w pracy „Przemiany religijne w Polsce na tle transformacji w Europie Środkowo-Wschodniej i globalizacji” z 2016 r., zaliczając do nich spadek frekwencji na niedzielnej mszy i przy konfesjonałach (CBOS pokazuje tu jeszcze silniejszy spadek niż w przypadku deklaracji wiary), zmniejszenie liczby powołań oraz – co ciekawe – zrównywanie się wskaźników religijności młodych kobiet i mężczyzn. Co w tym niepokojącego z perspektywy Kościoła? Mówiąc wprost – badacze wiedzą, że to najczęściej matki (i w ogóle kobiety) stoją na straży religijnego wychowania dzieci. To zresztą część szerszej narracji tłumaczącej lęk Kościoła przed wszelkimi zakusami na tradycyjne role społeczne kobiet i mężczyzn.

Badaczka zwróciła również uwagę na to, że młodzież częściej niż dorośli otwarcie krytykuje Kościół i kler, udziela się w ateistycznych czy humanistycznych inicjatywach i jest negatywnie nastawiona do katechetów.

W ocenie, czy rzeczywiście mamy „modę na niechodzenie na religię”, znów przyda się CBOS. W ciągu ostatniej dekady (konkretnie od 2010 do 2018 r.) uczestnictwo w szkolnej katechezie zmniejszyło się aż o 23% (z 93% do 70%). Najczęściej rezygnują z religii uczniowie szkół w miastach powyżej 500 tys. mieszkańców – tam na religię chodzi już tylko 44% (głównie uczniów szkół ponadpodstawowych). Na wsi jest to 78%. Widać wyraźnie zasadę, że im większe miasto, tym mniej uczniów na katechezie.

Masowy wręcz odpływ młodzieży z Kościoła potwierdzają wyniki badania amerykańskiego Pew Research Center z 2018 r. – okazuje się, że w Polsce proces ten postępuje najszybciej na świecie.

Czy religijny znaczy moralny?

Trudno ocenić, co w największym stopniu mogłoby być wskaźnikiem, na ile powszechna katechizacja jest skuteczna w krzewieniu pozytywnych postaw moralnych wśród polskiej młodzieży. Czynniki, które na to wpływają, są z pewnością zbyt złożone, by można było wyłuszczyć, na ile religia jest tu w ogóle istotna – decydującą rolę ma z pewnością środowisko rodzinne, miejsce zamieszkania, wreszcie wpływy kulturowe, rosnąca dostępność mediów elektronicznych – i zapewne setki innych. Potwierdza to opinia samych Polaków z 2017 r. (znów CBOS): ponad trzy czwarte z nas uważa, że religia nie musi uzasadniać słusznych nakazów moralnych (ogólnie, nie tylko jeśli chodzi o młodzież), jedynie zaś co ósmy żywi przekonanie, że religia jest niezbędnym filarem moralności.

Spójrzmy jednak, czy spadek religijności Polaków – szczególnie młodzieży – pociąga za sobą różnice w tym, co można by uznać za „wskaźniki moralności”. Zacznijmy od spraw seksu – czy spadek poziomu katechizacji odpowiada np. za zmianę stosunku do współżycia przedmałżeńskiego? Okazuje się, że tu niewiele się zmienia w miarę upływu lat. Od 1998 do 2013 r. na tym samym poziomie (72-73%) pozostaje poparcie dla tezy, że „to zupełnie normalne, że kochający się ludzie utrzymują ze sobą kontakty seksualne”.

Jeśli chodzi o średni wiek inicjacji seksualnej, eksperci rzeczywiście mówią o jego obniżaniu się – z 19 lat w 2010 r. (badanie GfK) do ok. 17 lat obecnie. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że wyższy wiek inicjacyjny obserwuje się np. w Holandii, kraju często wskazywanym przez środowiska konserwatywne jako wręcz „zdemoralizowany” przez edukację seksualną. Tam wynosi on obecnie ok. 18 lat. Ogólnie, patrząc na statystyki europejskie, wiek ten wszędzie jest raczej podobny. Wyraźnie widać natomiast niższy odsetek ciężarnych nastolatek w krajach, gdzie edukacja seksualna stoi na wysokim poziomie – tu znów Holandia (a także Dania, Finlandia czy Luksemburg) stawiana jest za europejski wzór. Polska od lat nie osiąga dobrych wyników.

W kwestii uzależnień – spada procent młodzieży szkolnej (ostatnie lata szkół ponadpodstawowych) używającej dopalaczy. Spadł też nieco odsetek nieletnich, którzy kiedykolwiek w życiu palili marihuanę, mniejsza jest popularność amfetaminy. Ogólnie – w latach 2008-2018 nie zmienił się specjalnie odsetek uczniów, którzy w ostatnim roku używali środków odurzających. Jeśli chodzi o papierosy – od 2003 r. stały spadek, z 31% regularnie palących uczniów starszych klas szkół ponadpodstawowych do 18%. Co do alkoholu – od niemal dwóch dekad notuje się podobny poziom; ok. 76% w ciągu ostatniego miesiąca piło piwo, ale coraz więcej pije wino. Z wódką jest jeszcze inaczej – od 2013 r. notuje się spadek z 68% do 62% w 2018 r.

To wszystko nie oznacza oczywiście, że powyższe problemy (jest ich zresztą o wiele więcej) młodzieży możemy bagatelizować. Wręcz przeciwnie, powinniśmy skupić się na nich jeszcze bardziej – począwszy od statystyk i diagnoz, aż po realizację przygotowanych przez ekspertów kampanii i programów edukacyjnych. Cóż mogą mieć wspólnego z religią? Oby kwota na nie przeznaczona nie była niższa niż obecne koszty publicznie finansowanej katechizacji.

Fot. Sławomir Olzacki/Forum

Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. WOJCIECH KOWALSKI
    WOJCIECH KOWALSKI 7 września, 2020, 06:56

    W latach PRLu chodziłem na lekcje religii do Domu Katolickiego. Wiele z tych lekcji zapamiętałem do dziś. Było o ludzkich charakterach, o emocjach i sensie życia, o dobrym życiu – czyli jakieś elementy psychologii, filozofii i socjologii. Poza tym był przegląd najważniejszych religii światowych , islamu buddyzmu, taoizmu. Omawiano Lutra i Kalwina. Oczywiście było też dużo o pozytywnej działalności kościoła katolickiego na przestrzeni wieków i trochę o niechlubnych dziejach papiestwa.
    Natomiast dziś ksiądz w kółko powtarzał, że Jezus was kocha, a kościół jest ostoją wiary i polskości. Dziecku to się szybko znudziło i poprosiła o wypisanie jej z „religii”. Od tej pory ksiundz zabijał ja wzrokiem, a koledzy zazdrościli, bo ich rodzice nie byli tak wyrozumiali.
    W podsumowaniu stwierdzę, że takimi lekcjami religii kościół strzela sobie w stopę, bo młodzież masowo odchodzi od tej szkodliwej instytucji,

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 7 września, 2020, 11:44

    „Ewentualne wycofanie religii ze szkół pozwoliłoby w aż jednej czwartej pokryć żądania 1 tys. zł podwyżki dla każdego nauczyciela w Polsce”.
    Albo pozwoliłoby na przywrócenie należytej rangi nauczaniu przedmiotów przyrodniczych i ścisłych – takiej, jaką cieszyły sie w czasach Polski Ludowej. Jeśli polski uczeń w całym cyklu nauczania ma wiecej godzin religii niż fizyki, chemii i biologii razem wzietych – to jest to po prostu groteska. A skutki tego już są widoczne – np. debaty publiczne pozbawione elementarnej logiki, której miejsce zastąpiło jezuickie bredzenie. Wielkie i mniejsze awarie i katastrofy techniczne bedą sie mnożyć (vide „Czajka”), bo partactwo, cwaniactwo i demagogia wyprą rzeczową dyskusje i odpowiednio przygotowane kadry. W zawodach technicznych już mamy do czynienia z gigantyczną dziurą pokoleniową miedzy starymi fachowcami pokolenia 50+ i obecnymi w wieku 20-25 lat. Ci ostatni są w dodatku kształceni napredce i byle jak – m.in. z powodów wymienionych wcześniej.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Sławek
    Sławek 8 września, 2020, 17:55

    Te krzywdy i prześladowania w czasach PRL to trochę taki mit, nie twierdze że ich nie było ale jednak w tym czasie wybudowano 3,5 tys. nowych kościołów. Mój ojciec był milicjantem i jakoś ślub kościelny rodzice wzięli bez problemu, obaj z bratem jesteśmy ochrzczeni. To że sam jestem teraz trochę na bakier z wiarą to nie wina 'laicyzacji państwa’, lewaków i innych antyklerykałów, lecz samych księży którzy nie rozumieją że wykonują zawód publicznego zaufania i nie są ponad krytyką. Były (na szczęście) proboszcz mojej rodzinnej parafii, to przypadek w który ciężko wierzyć po latach – skrajny megaloman i psychopata. Potrafił w jednym kazaniu chwalić się że buty kupuje za kilka stów i wypominać ludziom, że mają po 2 auta a na kościół nie dają. Powszechnie było wiadomo że za kołnierz nie wylewał, cóż wszystko jest dla ludzi, gorzej że nawet na msze potrafił przyjść wcięty. Przygotowania do bierzmowania to był horror którego nie powtórzyłbym za żadne pieniądze. A że ksiądz w parafii jeden to i nie było żadnej alternatywy. Chody w kurii miał takie że dopiero po 15 latach i zmianie biskupa udało się go wyrzucić.
    Także na własnym przykładzie stwierdzam, że problemem kleru jest on sam i jego nachalny dyktat wartości nie pokrywający się z praktyką oraz socjopaci wysyłani do szkół.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Anonim
      Anonim 9 września, 2020, 14:29
    • Radoslaw
      Radoslaw 10 września, 2020, 12:34

      Jakieś naprawde poważne prześladowania praktycznie sie skończyły wraz z odwilżą 1956. W okresie późniejszym zdarzały sie owszem rozmaite szykany, ale nikt nikogo nie wysyłał do gułagów, nie wyrzucał z pracy itd. A jeżeli, to były to sytuacje jednostkowe, które rozdeto do wielkich mitów. To dziś ludzie są na masową skale zastraszani w miejscu pracy i boją sie wyrażać niewygodne poglądy.
      Co sie tyczy polskiego kościoła – NIGDY nie było mu tak dobrze, jak za PRL. PRL-owska cenzura NIGDY by nie dopuściła do takich szyderstw z kościoła, jak to ma miejsce obecnie. A kościół, tak długo, jak znał swoje miejsce w szyku – czyli z dala od polityki – było pod ochroną państwa (rzekomo komunistycznego). Dziś sobie państwo podporządkował, ale za to masowo traci autorytet, wiernych i co mądrzejszych funkcjonariuszy. Idzie na dno i bardzo dobrze. Tej podłej, zakłamanej, pazernej sekty nie ma co żałować. Moze na jej trupie odrodzi sie prawdziwe chrzescijanstwo w Polsce?

      Odpowiedz na ten komentarz
  4. janusz1
    janusz1 9 września, 2020, 03:20

    Wszystkie te katolickie „wskaźniki moralności” to jakaś kpina. Seks nastolatków czy przedmałżeński przy obopólnej zgodzie nie jest niczym niemoralnym. Stosowanie używek czy uzależnienia to problem psychiczny, i społeczny oczywiście.

    Odpowiedz na ten komentarz
  5. Tomasz
    Tomasz 9 września, 2020, 12:35

    >> Później jednak Polaków deklarujących się jako wierzący zaczęło powoli ubywać i dziś, w roku 2020, jest ich 91%.

    Warto wspomnieć, że to odsetek wierzących w ogóle- łącznie z Prawosławiem, Świadkami Jehowy i Protestantami. Ogółem Rzymskich Katolików jest wśród Polaków 86,7%. Mała różnica, ale jednak „9” na początku już nie ma.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Paweł
      Paweł 9 września, 2020, 22:01

      Te 86,7% to liczba ochrzczonych, a nie liczba wierzących. To zupełnie różne wielkości!

      Odpowiedz na ten komentarz
      • ZawiszaCzarny
        ZawiszaCzarny 13 września, 2020, 22:52

        Ja nawet uważam, że ochrzczonych jest więcej ni 86,7%. Ważne jest jaki procent jest praktykujących. Według KAI regularnie we mszy świętej w niedzielę uczestniczy poniżej 40% Polaków. I tu jest cała prawda o polskim katolicyzmie. Można wierzyć w Boga i w ogóle nie praktykować. A hierarchii chodzi przede wszystkim o obecność w kościele. Jak nie ma wiernych praktykujących to religia jest martwa Bardzo ciekawe były by badania dlaczego jest tak mało powołań kapłańskich i zakonnych. Podejrzewam, że powołań jest wciąż tyle samo, ale zawód stał się nieopłacalny, miedzy innymi dlatego, że kościoły pustoszeją.

        Odpowiedz na ten komentarz
  6. Iwona
    Iwona 9 września, 2020, 20:47

    Fajny artykuł, ale szkoda, że autor nie rozróżnia procentów od punktów procentowych :/

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Ania
      Ania 13 kwietnia, 2021, 15:49

      W którym miejscu jest w ogole mowa o punktach procentowych? Są podane realne wartości procentowe, nie spadek o ileś p.p.

      Odpowiedz na ten komentarz
  7. ZawiszaCzarny
    ZawiszaCzarny 13 września, 2020, 22:56

    Ciekawe jakie wyniki by dało badanie na temat drastycznego spadku powołań kapłańskich i zakonnych. Jestem pewny, że wynik by pokazał, że ilość autentycznych powołań jest niezmienna od lat, a spadek powodowany jest tym, że zwód stał się nieopłacalny

    Odpowiedz na ten komentarz
  8. Anonim
    Anonim 15 września, 2020, 23:36

    Zarówno konkordat, konstytucja jak i pensje dla katechetów to owoc polityki SLD. Pozdrawiam

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy