Niczego nie obalili. Władzę dostali na tacy

Niczego nie obalili. Władzę dostali na tacy

Im prędzej zamkniemy rozdział pod tytułem „Solidarność”, tym lepiej. Bo dziś jest to już tylko wielka żenada

Lech Wałęsa proponował to już parę lat temu, ale go zignorowano. Zamknąć rozdział pod tytułem „Solidarność”. Szkoda. Dziś historia Solidarności, jej przypominanie nie służy już niczemu uczciwemu, tylko prostej legitymizacji władzy. Że należy się ona, z mocy historii, albo ludziom z PO, albo z PiS, w zależności od tego, która z tych partii rządzi.

Ta historia nie jest też jakąkolwiek nauczycielką życia – bo cała masa wydarzeń jest w niej poprzekręcana albo pominięta. Celowo. To jest polityczny mit wtłaczany ludziom do głowy. I to z roku na rok. I coraz gorszej jakości. Nic więcej.

PiS pisze historię

W tym roku było o włos od totalnej kompromitacji. Uroczystości w stoczni były parodią. Głównym ich akcentem była, oczywiście uroczysta, prezentacja projektu „Stocznia Gdańska 4.0. Nowy początek” z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego.

Uroczystość – i kolejny mit. Że Polska odzyskuje stocznię. I że będzie produkować, tak jak kiedyś, za czasów Polski Ludowej, statki. Bo ci z Platformy i lewicy tego nie chcieli. Ile nas ten gest będzie kosztował?

Ale jeszcze ważniejsze miało być to, co w ostatniej chwili odwołano. Czyli odsłonięcie tablicy, która oznajmiała, że „Lech i Jarosław Kaczyński przebywali w hali nr 26 w czasie strajku w 1988 roku”.

Po fali szyderstw, bo cóż to za powód – przebywali w hali nr 26 – napis zmieniono. Miał brzmieć tak: „W tym budynku w sierpniu 1988 roku strajkowali razem ze stoczniowcami o przywrócenie NSZZ Solidarność śp. prezydent RP Lech Aleksander Kaczyński oraz premier RP Jarosław Kaczyński”.

To także wyśmiano, pytając, na jakich etatach bracia Kaczyńscy byli w tym czasie zatrudnieni w stoczni? Ostatecznie z tablicy zrezygnowano. Podobno ma wrócić, z poprawioną treścią, w przyszłym roku.

Niech wraca – będzie pomnikiem wazeliniarstwa i upadku NSZZ Solidarność, zaprzedania się jednej partii. I symbolem „poprawiania” historii przez PiS.

Mit założycielski, czyli Oleandry III RP

I PiS, i PO wywodzą się z solidarnościowego pnia, więc takie daty jak 31 sierpnia są dla nich ważne. I jedna, i druga partia przedstawia powstanie i działalność Solidarności jako walkę z Polską Ludową, ba, z całym imperium moskiewskim, oczywiście zwycięską. Więc i jej uczestnicy są prezentowani w glorii bohaterów i zwycięzców. Niczym Pierwsza Kadrowa Józefa Piłsudskiego. Czyli tych, którym teraz władza się należy.

To stały lejtmotyw w polskiej historii. W II Rzeczypospolitej zwycięzcami, którym władza się należała, był obóz Piłsudskiego. Legiony były przepustką do najwyższych sfer. Choć przecież ich rola w I wojnie światowej była żadna, ich militarna siła była bez znaczenia. I tak naprawdę znaczenie legiony uzyskały już po wojnie.

Przypomnijmy sobie te spory o interpretację Bitwy Warszawskiej. Kto ją wygrał? Czy Józef Piłsudski, autor genialnego manewru? A może Najświętsza Panienka, która wiodła do boju żołnierzy pod Radzyminem? Cud nad Wisłą – to nie był termin spontanicznie wymyślony, ale tak tłumaczył tamto zwycięstwo Stanisław Stroński, endecki publicysta. Żeby pominąć socjalistę Piłsudskiego, żeby podkreślić rolę Kościoła i wiary. A po wojnie nie mieliśmy sporów, kto przyniósł Polsce wyzwolenie? Czy żołnierze w szarych szynelach, czy krajowi partyzanci? Co było bardziej godne upamiętnienia – bitwa pod Lenino czy bitwa pod Gruszką? Ten spór nie był przecież sporem o zasługi, ale o władzę.

No to teraz, od prawie 30 lat, mamy spór o to, kto obalił komunizm, bo temu należy się korona.

I PiS w tym momencie zaczyna mieć kłopot – dlatego, że liderzy tamtej Solidarności dziś są w PO albo krążą obok tej partii. Jak najdalej im do Kaczyńskiego. Zwłaszcza gdy popatrzymy na Sierpień ’80. Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda – to jedyne „aktywa” PiS. Natomiast Platforma ma ich cały pakiet. To Lech Wałęsa, przywódca tamtego strajku, to Bogdan Borusewicz, Bogdan Lis (choć ostatnio było mu bliżej do lewicy), Henryka Krzywonos, Jerzy Borowczak i wielu innych. A także najważniejsi eksperci, którzy byli w tym czasie w stoczni – Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek.

A Kaczyńscy?

„Ja Lecha Kaczyńskiego widziałem tylko raz w trakcie całego strajku od 14 do 31 sierpnia, przez 15 minut. O Jarosławie Kaczyńskim nawet nie słyszałem, że taki jest na świecie. Jeżeli się pojawił w Stoczni, to chyba zakonspirowany”, napisał na Twitterze Jerzy Borowczak. I to oddaje rolę braci w tamtych wydarzeniach.

Agenci i zdrajcy

Żeby jakoś sobie z tym poradzić, PiS wymyśliło więc własną narrację. Że strajk w stoczni, że Sierpień ’80 to byli robotnicy. To było ich dzieło. Natomiast liderzy tamtej Solidarności to albo agenci SB, albo też, w kolejnych latach, zdradzili oni związek i robotników. Jedni w Magdalence i przy Okrągłym Stole, dogadując się z komunistami, pozostali – żyrując plan Balcerowicza. Kontynuatorem tamtego zdrowego, robotniczego nurtu jest tylko PiS. „My stoimy tam, gdzie stoczniowcy, a oni tam, gdzie ZOMO” – wołał Jarosław Kaczyński. Prezes PiS dokonał jeszcze jednego manewru – otóż jego zdaniem prawdziwym liderem Solidarności był Lech Kaczyński. Nie Wałęsa, który był tylko od reprezentowania itp. „Zastępcą Lecha Wałęsy w Solidarności, potężną postacią faktycznie kierującą związkiem był mój brat. Gdyby nie on, cały ten nurt, który się przeciwstawiał postkomunizmowi, by nie powstał” – to jedna z jego wypowiedzi.

Tak oto 38 lat od tamtych dni jesteśmy świadkami nawet nie nowej interpretacji Sierpnia, ale nowego opisu. Mimo że większość świadków tamtych wydarzeń żyje i ma się dobrze. Co z tego! Władza na ich oczach pisze na nowo historię. Tworzy z Sierpnia ’80 makatkę. Czarno-białą. Gdzie jedni są tymi dobrymi, a drudzy tymi złymi. Gdzie jest bój z komunizmem. Który, zresztą, wciąż trwa, bo właśnie w ramach tej wojny, toczonej już przez „żołnierzy wyklętych”, PiS zdobywa sądy. Gdzie ukryły się resztki sędziów stanu wojennego. Jak można taką propagandę traktować poważnie?

To nie oznacza, niestety, że druga strona, związana z PO, jest wierna historycznej prawdzie. Owszem, jej narracja jest w Polsce dominująca. Ale to jest jej narracja. Może nie przekręcona, ale na pewno bardzo subiektywna, pomijająca istotne fakty.

Tu Sierpień to jest wielki zwycięski bój. Lecha Wałęsy, jego strajkowych towarzyszy, jego doradców.

Ale z kim? Ale o co?

To chichot historii – wtedy, w sierpniu 1980 r., beton w PZPR wołał, że strajki to akcja organizowana przez czynniki antysocjalistyczne, że to walka z ustrojem. Wtedy strajkujący odpowiadali, a popierali ich w tym partyjni „liberałowie”, że to nie żadna akcja antysocjalistyczna, tylko słuszny protest klasy robotniczej przeciwko wypaczeniom i rynkowym trudnościom.

I proszę, posłuchajmy dziś ludzi z PiS i z PO – jedni i drudzy mówią, że strajk w stoczni to była walka z komuną. O wolność. Zupełnie jak tamten PZPR-owski beton. Ba, niektórzy dodają nawet, że to była walka z Moskwą, o niepodległość. I że gołe ręce wystarczyły.

Tak dzisiaj się mówi, ale przecież dokumenty świadczą o czymś innym.

Czego chciał lud?

Lech Wałęsa w „Drodze nadziei” (książka została napisana w roku 1987, więc na wspomnienia nie nakłada się kalka lat III RP i politycznych bojów, to ważne) otwarcie przyznaje, że głównym i decydującym czynnikiem, który spowodował strajk, było żądanie 2 tys. zł podwyżki.

I pierwszy dzień strajku tak opisuje: „Wysunięty był postulat dotyczący Anny Walentynowicz, jeszcze z rozpędu ja, bo sam upomniałem się o swoje, powszechne było oczywiście żądanie budowy pomnika (ale już nie bardzo wiadomo, w jakiej formie), no i, co rozumieli wszyscy – podwyżka. Dwa tysiące złotych na głowę. Podnieśliśmy od razu tę poprzeczkę, czyniąc z niej punkt wyjścia dla całej reszty spraw, które jeszcze nie zostały nazwane, bo zwaliłyby z nóg, przestraszyłyby tych spokojnych ludzi, którzy dali się porwać na moment”. Ten krótki fragment pokazuje, że z jednej strony był Wałęsa – już zawodowy rewolucjonista, a z drugiej robotnicy, których interesowały inne sprawy. Więc jakoś musiał ich podejść.

Kilka dni później, już w trakcie strajku solidarnościowego, ułożono 21 postulatów, które wysunęli strajkujący. Ta lista tworzona była spontanicznie, postulaty zgłaszały załogi, dyskutowano nad nimi, przyjęte zredagował Bogdan Borusewicz.

Dziś są one skrzętnie pomijane. Zwłaszcza w środowisku PO. Mówi się, że ich czas minął itd. Na pewno większość jest już nieaktualna. Ale czy wszystkie? Kilka z nich wciąż nadaje się na sztandary. Na przykład te:

„13. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej (…).

16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym.

17. Zapewnić odpowiednią liczbę miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących.

18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka.

19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkanie”.

Młodszym czytelnikom wytłumaczyć trzeba postulat 19. Otóż w Polsce Ludowej mieszkanie się otrzymywało – albo ze spółdzielni mieszkaniowej, albo z zakładu pracy. Jego koszt był niewielki, praktycznie każdego było na nie stać. Był tylko podstawowy problem, bo skoro mieszkania były tanie, stała po nie kolejka oczekujących. I chociaż w latach 70. budowano najwięcej mieszkań w historii, ponad 200 tys. rocznie (w roku 1978 – 283 tys.), ta kolejka nie malała, a rosła.

Dodajmy, że obecnie buduje się niespełna 150 tys. mieszkań rocznie i są one mniejsze niż w czasach Polski Ludowej.

Jeżeli więc wczytamy się w tamte postulaty, posłuchamy negocjacji, wyraźnie zauważymy, że strajkującym chodziło o coś zupełnie innego, niż przedstawia nam to oficjalna propaganda, zarówno PiS, jak i PO. Że to był jeszcze czas poprawiania socjalizmu, że wojna z nim przyszła później. Że załogi czuły się na swoim, czuły się gotowe, by gospodarzyć.

Gry na szczytach władzy

I jeszcze dwa elementy, które obecna narracja pomija.

Pierwszy – to wciąż niewyjaśniona sprawa strajków lipcowych, tych, które rozbujały Polskę. Na ile były one spontaniczne, a na ile inspirowane? Po to, żeby wywołać kryzys i obalić Edwarda Gierka. Bo w tamtej Polsce tylko tak dochodziło do politycznych przesileń.

Przypomnijmy, że strajki w lipcu wybuchły w zakładach zbrojeniowych, które z oczywistych racji są najbardziej nasycone służbami specjalnymi. Tymczasem jakoś nie widać, by polscy historycy tym wątkiem się zajęli. Że miało być przesilenie strajkowe, potem pucz, a wymknęło się to spod kontroli. Dodajmy, że sam Wałęsa w „Drodze nadziei” mówi, że był zdumiony, że SB pozwoliła mu pojechać do stoczni. I tylko go obserwowała. Bo o tym, że będzie kolejna próba zatrzymania stoczni, w Gdańsku wiedzieli w zasadzie wszyscy.

O co więc chodziło?

Drugi element dotyczy ówczesnej strony rządowej. Dziś w oficjalnych przekazach o Sierpniu ’80 niby się mówi o negocjacjach, ale prezentuje się tylko jedną stronę, tak jakby tej drugiej nie było.

A ona istniała. Na przedstawiciela władzy robotnicy czekali. Bali się, że zamiast przedstawiciela rządu do stoczni przyjadą oddziały ZOMO. Bał się sam Wałęsa, prosząc Aleksandra Halla, by „w razie czego” pomógł jego rodzinie. A potem wszyscy się cieszyli, gdy porozumienie zostało podpisane. Towarzyszyła temu potężna ulga. I hasło: Dogadali się jak Polak z Polakiem. To był podstawowy przekaz tamtego czasu. I nadzieja, że da się zgodnie współpracować.

Tymczasem w dzisiejszej narracji to już nie istnieje. Nikt się nie dogadywał, Solidarność wywalczyła. A przecież tak nie było.

Pierwszym negocjatorem był wicepremier Tadeusz Pyka. Kiedy wracał do Warszawy, już na lotnisku w Gdańsku dowiedział się o swojej dymisji. „A jednak nas dopadli” – to były jego słowa. Na pewno sugerujące, że rozbujanie Polski latem 1980 r. to był element jakiejś gry.

Po nim do stoczni przyjechał wicepremier Mieczysław Jagielski. Stenogramy rozmów pokazują go z dobrej strony. „Jest zarówno moją wolą, jak i zadaniem, i obowiązkiem, ażeby podjąć rozmowy, przeprowadzić je w duchu najbardziej rzeczowym i najbardziej konstruktywnym. Chcielibyśmy, ażeby – po prostu – istotne, ważne problemy, które nurtują załogi pracownicze Wybrzeża, żebyśmy mogli wspólnie, razem jak najlepiej rozwiązać” – deklarował na początku rozmów i taki ton zachował do końca.

Frapujący jest zresztą ten koniec. 31 sierpnia. Gdy porozumienie jest już parafowane i przepisują je maszynistki, o których sam Wałęsa mówił, że ładnie się modliły, uczestniczyły w stoczniowych mszach, ale pisały trochę wolniej. Więc to wszystko się przeciągało. Jagielski był zdenerwowany. „Przedłużającą się przerwę uznał za wotum nieufności wobec siebie – relacjonuje Wałęsa. – Bogdan Lis poszedł go zapewnić, że teksty będą gotowe za jakiś czas, to przepisywanie idzie powoli. I wtedy Jagielski, napięty, zbladł na twarzy i powiedział: – Bardzo proszę, ale ja nie wiem, czy za godzinę będę mógł jeszcze podpisać to porozumienie”.

I w tym momencie Wałęsa uświadomił sobie, że tam u góry, w Warszawie, a może i gdzieś indziej, trwała walka. I jej wynik wcale nie był pewny.

Ten kluczowy przecież element – walki na szczytach władzy, podziałów, jej ograniczeń – w relacjach z Sierpnia nie istnieje. Jest zła, obca władza. Mimo że ze wszystkich relacji z tamtych czasów wynika, że nie była tak traktowana. I taka się nie czuła.

Pęknięcie nastąpiło później.

Ale kto dziś zwraca uwagę na te wszystkie niuanse?

Dziś mamy wojnę PO i PiS o tamtą pamięć, czyli o teraźniejszość.

Jeden przekaz jest taki – Lech Wałęsa pokonał komunistów i obalił komunizm. Z Moskwą włącznie.

Drugi – że to była wojna z komuną, oczywiście zwycięska, i że Lech Kaczyński skakał przez płot. A przynajmniej tą stoczniową armią kierował z tylnego siedzenia, tak jak Jarosław Kaczyński kieruje dziś PiS.

Tak historia staje się legendą.

Bo taka jest polityczna potrzeba i jednych, i drugich, wszystkich tych, którzy grzeją się w blasku tamtych wydarzeń. Bo to zwycięzcy piszą historię. Choć niczego nie obalili, niczego nie wygrali, a władzę dostali na tacy.

Cóż z tego! Prawda o tamtych wydarzeniach, ówczesne marzenia robotników, ich postulaty, a także druga strona, ta dziś zapomniana, to wszystko ich nie interesuje. To wszystko przeszkadza. Vae victis!

Tak jak przeszkadza dziś wspomnienie tamtego klimatu, nocnych rozmów i umiejętności dogadania się, „jak Polak z Polakiem”.

Więc skończmy już z tymi coraz bardziej pustymi i coraz bardziej dalekimi od rzeczywistości gestami. Które dzielą, a nie łączą. Które niszczą tkankę społeczną. Czynią zło.

Wydanie: 2018, 36/2018

Kategorie: Publicystyka

Komentarze

  1. Politolog 59
    Politolog 59 3 września, 2018, 22:59

    Bardzo słuszna i właściwa ocena

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. kuba
    kuba 5 września, 2018, 17:17

    I co ci wszyscy styropianowcy dali narodowi? Rocznie tysiące samobójstw z przyczyn bytowych. Setki zamarzniętych bezdomnych każdej zimy. Prawie cała młodzież parobkami całego świata. Unicestwianie narodu poprzez spowodowanie niespotykanej w jego historii skali bezpowrotnej emigracji zarobkowej. Stworzenie państwa bezprawia. Większość narodu wdeptana w socjalne bagno, bez szans na lepsze jutro. Bezdenna pauperyzacja środowisk robotniczych. Już dziedziczna bieda. Kult śmietnika i żebraka.
    Taką cenę płaci naród za ich skok na kasę. Symbolem ich postawy były zawsze dwie lewe ręce i gęby pełne niedorzecznych frazesów. Podobno walczyli o poprawę losu robotników a dzisiaj jedynie bełkocą o wolności. Należałoby ich najpierw pozbawić wysługi emerytalnej za lata PRLu, gdyż wówczas nie pracowali a jedynie za judaszowe dolary, w/g zasady „im gorzej, tym lepiej”rozwalali gospodarkę i państwo.
    Za ten dokonany na narodzie sabotaż, pod trybunał z nimi!

    Odpowiedz na ten komentarz
    • hehehe
      hehehe 7 września, 2018, 14:58

      Dokładnie. Ja bym jeszcze dodał eksmisje na bruk, ktore w Polsce wprowadził rząd SLD-PSL z ich minister BARBARĄ BLIDĄ.
      „Warto nieco dokładniej przyjrzeć się procesowi legislacji nowego prawa o wcześniejszych emeryturach pod koniec 2008 roku i nowelizacji prawa lokatorskiego przyjętego na ostatnim posiedzeniu parlamentu, kiedy to posłowie odkręcając już tabliczki z nazwiskami, POD OSŁONĄ NOCY przegłosowali w istocie PRZYWRÓCENIE EKSMISJI NA BRUK”.

      PRAWICOWA POSTKOMUNA( określenie marszałka Aleksandra Małachowskiego na ówczesne SLD ) wspólnie ze styropianem doprowadziła do śmierci tysięcy Polaków najpierw zmaltretowanych terapią szokową a później ustawami „brukowymi”.

      Odpowiedz na ten komentarz
      • hehehe
        hehehe 7 września, 2018, 15:07

        I jeszcze jedno. Nie zaglosuję na SLD póki na czele tej partii stoi człowiek o którym Sierakowski powiedział swego czasu, że to skompromitowany polityk a Kwaśniewski, wskazując na instrumentalny stosunek do zasad lewicowych Czarzasty rzekł:”Kiedy Czarzasty ma wybrać skutek praktyczny czy trwałość zasad, to wybiera skutek praktyczny.”. I tyle.

        Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 7 września, 2018, 23:16

      „Podobno walczyli o poprawę losu robotników a dzisiaj jedynie bełkocą o wolności. ” Nigdy nie walczyli o interes robotników, a powód jest banalnie prosty, z cyklu „jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Przytłaczająca większość tych wysoko postawionych działaczy „S” (a wcześniej KOR) wywodziła się z kręgów akademickich, artystycznych, dziennikarskich. Z wielkoprzemysłową klasą robotniczą, której rzekomo bronili nie łączyło ich absolutnie NIC i wcale nie chcieli, żeby ich cokolwiek łączyło. Natomiast nie mogli znieść jednej podstawowej rzeczy: że „robol” (bo tak ich między sobą szczerze nazywali) po szkole zasadniczej często zarabiał więcej, niż inteligent z doktoratem na uczelni. To co – walczyli o to, żeby ta dysproporcja jeszcze się zwiększyła na niekorzyść inteligenta? Wolne żarty! Zwyczajnie wykorzystali tych roboli do obalenia systemu i przywrócenia należytego porządku rzeczy: zepchnięcia większości populacji w nędzę i zagwarantowanie sobie, że taki system zostanie utrzymany. Najpierw masowa rzeź przemysłu, co skutecznie spacyfikowało roboli, a później stopniowa destrukcja systemu socjalnego, w szczególności edukacyjnego, co gwarantuje klasie odrodzonych feudałów, że potomstwo roboli nie będzie mieć szans na awans społeczny. Na porządne wykształcenie będzie stać wyłącznie tych, którzy będą sobie mogli pozwoilić na kosztowne korepetycje, kursy itd. To się przecież już dzieje. Czasy, kiedy szkoła starała się zapewnić WSZYSTKIM jak najlepsze szanse edukacyjne skończyły się z reformą gimnazjalną, która była pierwszym etapem rujnowania poziomu kształcenia w szkolnictwie publicznym. Potem było już tylko gorzej. Tak się w Polsce przywraca jedynie słuszny model społeczny, jaki panował przez 1000 lat jej historii, w której półwiecze PRL było tylko patologiczną aberracją. To ostatnie zdanie jest niemal dokładnym cytatem z pewnego młodego prawicowca, z którym kiedyś wymieniłem poglądy. Wszak o powrót takiego feudalnego modelu walczyli tzw. żołnierze wyklęci, tak dziś gloryfikowani. A ten kult przedwojenngo ziemiaństwa, tak rzekomo skrzywdzonego przez komunistów, to czemu ma służyć? Idole dobrani do wizji państwa.
      Jeszcze ktoś ma wątpliwości?

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy