Nie bałbym się podjąć decyzji w sprawie krzyża – rozmowa z Wojciechem Olejniczakiem

Nie bałbym się podjąć decyzji w sprawie krzyża – rozmowa z Wojciechem Olejniczakiem

Odwiedził wszystkie dzielnice Warszawy, odbył dziesiątki spotkań. On naprawdę chce pokonać Hannę Gronkiewicz-Waltz

– Ustalmy: kandyduje pan na prezydenta Warszawy?
– Decyzja w tej sprawie zapadła wiele miesięcy temu, jeszcze w zeszłym roku. I konsekwentnie realizujemy to wyzwanie. Od początku do końca trzeba ostro walczyć o sukces.

– Walczy pan?
– Odwiedziłem niemal wszystkie dzielnice Warszawy, rozmawiałem z ich mieszkańcami, z ich władzami. O najważniejszych dla miasta, dla dzielnicy sprawach. To dziesiątki rozmów, spotkań. Z ludźmi, których spotykam na przystankach, w bibliotece, w ogródku jordanowskim, obiektach sportowych. Przechodnie zapraszają mnie do siebie do domu… To jest potężny przedkampanijny dorobek. A finał niebawem.

Widziane z Brukseli

– Po co decydował się pan na walkę o Warszawę. Bruksela nie wystarcza?
– Decyzje podejmowane w Brukseli, w Parlamencie Europejskim, mają bezpośredni wpływ na codzienne życie warszawiaków, Polaków, Europejczyków. Widziałem to, brałem w tym udział. To ogromna wiedza, którą będę mógł spożytkować w Warszawie. Zbieram to wszystko – doświadczenie z Parlamentu Europejskiego, doświadczenie wcześniej wyniesione z pracy w rządzie, a teraz spotkania z ludźmi, którzy tworzą Warszawę, rozmowy z nimi.

– Jak z Brukseli widać Warszawę?
– To miasto bardzo różnorodne. Mamy wiele jasnych punktów, nowoczesnych budynków, a tuż obok czai się stara, zaniedbana kamienica, i to często w obrębie tej samej ulicy. A prawo do miasta mają jedni i drudzy. I ci z apartamentowca, i ci ze starej czynszówki. I tak trzeba zarządzać miastem, żeby ułatwiać życie wszystkim warszawiakom.

– Czyli jak?
– Istotna jest dostępność do usług publicznych. Warszawa, w porównaniu z innymi wielkimi, rozwiniętymi miastami na świecie, jest daleko z tyłu. Spójrzmy na dostępność do przedszkoli, do domów kultury, do obiektów sportowych. Jak wiele nam brakuje…

– Warszawa jest źle zarządzana?
– Po rozmowach z mieszkańcami, z burmistrzami większości dzielnic mogę powiedzieć, że jest zarządzana w sposób automatyczny. A tu trzeba trochę serca i zdroworozsądkowego podejścia. Jeżeli brakuje pieniędzy i trzeba oszczędzać, to nie można tego robić automatycznie. I z każdego działania „zdjąć” po równo. Przecież to droga donikąd. Warszawa mogłaby być lepiej zarządzana.

– Jak?
– Spójrzmy na ciągi komunikacyjne – w miastach Europy Zachodniej ta sprawa jest o wiele lepiej rozwiązana. Warszawa jest miastem zakorkowanym, tu nie sposób umówić się z kimś na konkretną godzinę! A tam z korkami sobie radzą. I to za sprawą o wiele tańszych inwestycji. Bo nie zawsze trzeba budować wielkie rozjazdy, czasem w pierwszym etapie wystarczy jeden wiadukt. Spójrzmy na zbieg ulic Puławskiej i alei Niepodległości – czy musimy czekać na wielkie, wielopoziomowe skrzyżowanie? Nawet nie wiedząc, czy na tę inwestycję będzie nas w najbliższych latach stać? A nie lepiej przeprowadzić inwestycję niewielką, która szybko usprawni ruch? Czas też spojrzeć śmielej na ścieżki rowerowe – sama ich rozbudowa to może być za mało. W miastach europejskich wyznaczane są już osobne pasy dla ruchu rowerowego. Na lepsze zarządzanie składa się też taki element jak szybkość podejmowania decyzji.

Paryż, Londyn, Strasburg… A Warszawa?

– To znaczy?
– Chce pan przykładów? Nie mogą dzielnice czekać na wykup gruntów pod drogi osiedlowe całymi miesiącami, latami. Przecież to są proste administracyjne decyzje. Mamy ulicę Wołoską na Mokotowie, która najpierw jest szeroka, potem bardzo wąska, a potem znowu, przy Galerii Mokotów, rozszerza się. A te zmiany szerokości są tylko i wyłącznie dlatego, że miasto nie może dogadać się ze spółką miejską, czyli Tramwajami. To jest sprawa dla mnie niepojęta!

– Skąd ta pewność, co jest źle robione, a co dobrze?
– Odwiedzam miasta w Europie, rozmawiam z ich merami, burmistrzami, zbieram informacje, jak rozwiązywali najtrudniejsze problemy. Mogę porównywać. Byłem w Paryżu…

– Gdzie mer Bertrand Delanoë jest socjalistą…
– Byłem w Londynie, w Strasburgu, mam umówione spotkania w Ličge i w Berlinie. Jest wiele wzorów, z których warto korzystać.

– Jakie są podpowiedzi z zewnątrz? Jak zarządzanie w Warszawie wygląda na tle zarządzania w Paryżu czy Strasburgu?
– Te miasta radzą sobie zdecydowanie skuteczniej. Np. jeśli chodzi o zarządzanie nieruchomościami, które w Warszawie całkowicie leży. Nie najlepiej wygląda też zarządzanie finansami. Warszawie zdarzają się też wpadki w Europie nie do pomyślenia – nie może być tak, że protestujemy na Kabatach przeciwko wykorzystaniu podkładów kolejowych nasączanych chemikaliami, które śmierdzą. Trwa to dwa, trzy miesiące. I dopiero kiedy protest jest już ogromny, przyjeżdża wiceprezydent i mówi: no dobrze, zatrzymujemy inwestycję. Policzmy, ile kosztowała mieszkańców pieniędzy, nerwów, zdrowia, bo truto ludzi, bezmyślna inwestycja. I bezmyślne przy niej upieranie się – bo gdyby na pierwsze sygnały od mieszkańców ktoś z miasta przyjechał i zobaczył, jak to wygląda, można było szybko wycofać się z błędu. Teraz trzeba wypruć te wszystkie podkłady, wywieźć je, utylizować, a wstawić nowoczesne, takie, które są stosowane w metrach w całej Europie. Zabrakło gospodarskiego podejścia i wyjdzie dwa razy drożej.

Lewicowcy kontra liberałowie

– Jest różnica między lewicowym zarządzaniem miastem a liberalnym?
– Oczywiście. Miasto zarządzane z wrażliwością lewicową to miasto, w którym większy nacisk kładzie się na usługi publiczne. I na zapewnienie mieszkańcom dostępu do dóbr publicznych. Edukacja, szkoła, przedszkole, służba zdrowia, transport miejski, dostęp do kultury, teatry, muzea, dostępność do obiektów sportowych.

– Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi, że też to chce robić, tylko pieniędzy brakuje.
– Pieniędzy zawsze brakuje. Tylko że gdybyśmy w Warszawie, my – czyli SLD, przez ostatnie lata nie dociskali i – przy okazji dyskusji o poparciu dla budżetu – nie przeforsowali naszych postulatów, to wielu inwestycji by nie było. Ogródków jordanowskich, placów zabaw dla dzieci, basenów. To dorobek lewicy i tego nikt nie odbierze. Trzeba o tym pamiętać. To jest lepsza forma pomocy niż typowe rozdawnictwo, bo jeżeli komuś da się 50 czy 100 zł, to nie znaczy, że za te pieniądze zaprowadzi dziecko na zajęcia korekcyjne czy naukę pływania.

– A krzyż? Czy lewica z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu by sobie poradziła?
– Ja decyzję podjąłbym natychmiast. Są strażnicy miejscy. I jest tylko kwestia zapewnienia odpowiednich warunków dla służb, które powinny krzyż przenieść. Wspólnie z harcerzami, bo to oni są jego właścicielem. Takiej decyzji nie bałbym się podjąć. Bez zbędnej zwłoki. Bo można sobie mówić, czy ten kawałek chodnika jest bardziej prezydencki, czy bardziej miejski, a efekt jest taki, że mamy bałagan wokół Pałacu Prezydenckiego, mamy bałagan na Krakowskim Przedmieściu, które nie jest przecież ulicą eksterytorialną. A to obciąża władze miasta. Warszawiaków natomiast uderza po kieszeni. Zapewnienie porządku na Krakowskim Przedmieściu przez miejskie służby kosztuje już miliony złotych. Warszawa jest dzisiaj pokazywana w Polsce i w Europie przez pryzmat krzyża.

– A przez jaki pryzmat powinna być pokazywana?
– Pyta pan o moją wizję Warszawy przyszłości? Warszawę 2020, 2030? Taka wizja powinna zostać opracowana. W tej perspektywie Warszawa powinna zbliżyć się do standardów, które obowiązują w Europie Zachodniej. Wypracować swoją markę.

– Jaką markę?
– Chciałbym, żeby Warszawa była nowoczesnym miastem, w którym wygodnie się żyje. Żeby tworzyły się tu miejsca pracy w oparciu o badania naukowe, o innowacje. Warszawa jest dzisiaj dużym ośrodkiem akademickim, największym w Polsce, ale głównie odbywa się tu edukacja studentów, a zbyt mało słyszymy o badaniach naukowych. Wykorzystajmy ten potencjał! Marzy mi się Warszawa jako miasto nowoczesne, ekologiczne, czyste, gdzie mamy w pełni zorganizowaną segregację śmieci, ścieżki i trasy rowerowe, które będą doprowadzały nas do miejsc pracy, gdzie mamy badania naukowe, gdzie mamy dostęp do dóbr kultury i do obiektów sportowych.

Najpierw druga tura

– Czy jest sens porywać się na atak na Warszawę, skoro lewica jest słaba w tym mieście? Ile dostała w ostatnich wyborach prezydenckich?
– W ostatnich wyborach, w pierwszej turze wyborów prezydenckich Grzegorz Napieralski zdobył w Warszawie 10%. Ale jestem przekonany, że nawiążę do tych zdecydowanie lepszych wyników, z ostatnich wyborów samorządowych i jeszcze wcześniejszych, kiedy kandydował Marek Balicki. On wszedł do drugiej tury. To jest cel, który stawiam przed sobą. Jest on do osiągnięcia. A w drugiej turze…

– Pan stawia takie cele, ale są działacze SLD, np. Włodzimierz Czarzasty, którzy już powiedzieli, że w Warszawie wygra Hanna Gronkiewicz-Waltz.
– Dzisiaj nie ma co opowiadać, kto wygra, bo do wyborów jest kilka miesięcy, tylko trzeba zabierać się do pracy. I każdy, kto dobrze życzy lewicy, powinien wspierać tę kampanię, a przynajmniej nie przeszkadzać.

– A nie przeszkodził sobie pan sam, biorąc udział w wiecu poparcia Bronisława Komorowskiego? Trudno teraz atakować wiceprzewodniczącą Platformy, skoro poparło się kandydata tej partii.
– Ale trzeba zrozumieć tamtą sytuację. To nie była iluzja – to był wybór między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim. Innego wyboru nie było. Wiem, że niektórzy się na mnie wściekają, bo być może chcieli wówczas, żeby wygrał Jarosław Kaczyński. Ale ja uważam, że miałem rację. I dobrze się stało, że wygrał Komorowski, jeżeli w tym pomogłem, to tylko z tego się cieszę. Jaki jest Jarosław Kaczyński, każdy dzisiaj widzi. A jednocześnie swym gestem pokazałem, że w polityce najważniejszy jest interes państwa, interes obywateli. Że trzeba zawsze stanąć po właściwej stronie, tak żeby działać w interesie ogółu. I nie ma co kalkulować. Myślę, że też pokazałem, że jestem osobą, która utożsamia się ideowo i z SLD, i z lewicą, ale nie zamyka się. Że mam własne poglądy, ale jestem otwarty na innych ludzi, na inne środowiska, na współpracę.

– Z Platformą?
– Mam dobre doświadczenie ze współpracy z Bronisławem Komorowskim w Sejmie. Ale także z tych trudnych dla niego dni, tuż przed wyborami, kiedy wszystko było możliwe. To są plusy. Jeżeli wygram wybory na prezydenta Warszawy, to współpraca z Bronisławem Komorowskim, prezydentem Rzeczypospolitej, będzie układała się wyśmienicie. Co do tego nie mam wątpliwości.

– Czy będzie łatwo panu atakować Hannę Gronkiewicz-Waltz po takich deklaracjach?
– Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Wybór prezydenta Rzeczypospolitej to jedno, wybór prezydenta Warszawy – to drugie. Tu liczyć się będzie przedstawienie opinii o mieście i propozycji, jak kulejące sprawy naprawić. Więc będę przekonywał do siebie, a nie prowadził walki w stosunku do innych kontrkandydatów. Będę zajmował się własnymi propozycjami.

Liczę na całą lewicę

– Cała lewica poprze pana w wyborach?
– Mam poparcie szeroko pojętej lewicy, zarówno SLD, jak i organizacji pozarządowych, środowisk, z którymi wcześniej miałem okazję współpracować. Liczę na wsparcie zarówno ludzi związanych bezpośrednio z polityką, takich jak Józef Oleksy czy Marek Borowski, jak i środowisk, które niedawno zaznaczyły swoją obecność.

– SdPl nie będzie wystawiała swojego kandydata?
– Myślę, że nie będzie. Rozmawiałem z Markiem Borowskim, z liderami warszawskimi SdPl i liczę na dobrą współpracę i na współdziałanie. Przeprowadziliśmy cztery lata temu kampanię, która dzięki pracy struktur warszawskich SLD, a także zaangażowaniu Marka Borowskiego zakończyła się sukcesem. Liczę, że podobnie będzie i teraz.

– Z Grzegorzem Napieralskim się nie kłócicie?
– Wiem, jak dużo straciła partia i jak wiele ja straciłem, w czasie kiedy drugi obóz wewnątrz SLD się tworzył. Szkody były ogromne. Ile teraz trzeba nadrabiać! Przeszedłem więc niezłą szkołę i wiem, że nie tędy droga, żeby budować silną pozycję lewicy. I absolutnie nie zamierzam tą złą drogą podążać.

– Dla każdego jest miejsce.
– Dla każdego jest miejsce, każdy ma swój odcinek pracy, który może wykonać i za który odpowiada.

– Palikot nie zagrozi lewicy?
– Janusz Palikot jest politykiem widowiskowym, ale mało praktycznym.

– A jeśli założy własną partię?
– Nie sądzę, żeby taka partia powstała.

– To jest niemożliwe? Dlaczego? Ma pieniądze, ma ambicje.
– Szkoda mówić. Tak samo miał ambicje i tak samo miał pomysły wtedy, kiedy powstawała komisja Przyjazne Państwo. Dzisiaj możemy to podsumować jako projekt bardzo nieudany. Janusz Palikot na razie w polityce, poza własną popularnością, nic nie osiągnął. Żadnych efektów jego pracy nie możemy zobaczyć.

Państwo usług publicznych

– Patrzę na sondaże SLD i…
– Cały czas jest to poziom na granicy 10%. Od kilku lat tak się utrzymuje. Mam nadzieję, że to przełamiemy.

– Jak?
– Powinniśmy przedstawiać Polakom projekty, które są bardziej systemowe, dopracowane. Zarówno w polityce makroekonomicznej, jak i podatkowej, w społecznej, edukacyjnej. Powinniśmy wychodzić z nowymi rozwiązaniami, na wzór tych, które funkcjonują w Europie i się sprawdzają.

– To znaczy?
– Warto zaproponować Polakom zasadniczą zmianę podejścia do polityki podatkowej. Pokazać, dlaczego chcemy, żeby podatki były progresywne i takie, żeby zapewnić odpowiednie dochody do budżetu. Bo chcemy, żeby pieniądze te były wydawane w sposób skuteczniejszy na usługi publiczne. W polityce społecznej potrzebna jest zmiana filozofii myślenia, mniej rozdawnictwa, a więcej działań, które spowodują, że będziemy ludziom, którzy tego potrzebują, wykupywać usługi publiczne. Wolałbym, żebyśmy zamiast becikowego, które trafia do wszystkich, także najbogatszych, zapewnili każdemu dziecku dostęp do przedszkola, do nauki języka obcego, do obiektów sportowych. Lewica powinna w takiej sprawie przedstawić gotowy projekt.

– A taka zamiana becikowego na przedszkola – to się bilansuje?
– Finansowo to się bilansuje. Na tym rzecz polega! Podobnych rozwiązań, zmieniających filozofię funkcjonowania obecnego państwa w sferze gospodarczej, międzynarodowej, trzeba przedstawić więcej. Potrzebny jest całościowy projekt państwa usług publicznych. Bo na razie mamy bardzo dobrze wypracowane propozycje dotyczące spraw światopoglądowych.

– Sprawa krzyża bardzo wam w tym pomogła.
– A teraz pora na inne działania.

– PiS już się pan nie obawia?
– Ale pamiętam, że potencjał Jarosława Kaczyńskiego to poziom 47% poparcia.

Wzór z Żoliborza

– Coś pana zafrapowało w ostatnich tygodniach? Jakaś wizyta szczególnie?
– Żoliborz. Złożyliśmy kwiaty pod domem Jacka Kuronia. Była okazja porozmawiać z małżonką pana Jacka. A potem przeszliśmy się uliczkami osiedla WSM (Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa), zbudowanego w latach 30. przez polskich socjalistów. Znakomita przyjazna mieszkańcom architektura i obok budynków mieszkalnych – teatr, kino, biblioteka publiczna, szkoła, przedszkole. Wokół drzewa, cisza, spokój. A wszystko dla ludzi niezamożnych, w wysokim standardzie. Takie wzory funkcjonowały przed II wojną światową, wypracowane przez lewicę. A dziś mamy deweloperkę i budowanie osiedli, gdzie nie ma drogi, usług publicznych, przedszkoli, szkół. Gdzie ludzie zostają sami. A sąsiad sąsiadowi zagląda w okno, bo każdy centymetr gruntu kosztuje. I to jest różnica między zarządzaniem lewicowym a zarządzaniem liberalnym. Widoczna jak na dłoni.

Wydanie: 2010, 36/2010

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy