Nie będzie powtórki z Orlenu

Nie będzie powtórki z Orlenu

Nasz warunek był taki: w prywatyzacji KGHM ma uczestniczyć załoga, bo ona budowała tę firmę, a skarb państwa musi zachować pakiet kontrolny

Ryszard Zbrzyzny, poseł na Sejm, przewodniczącym Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego

– Posłowie opozycyjni, po zwiedzeniu KGHM na wyjazdowym posiedzeniu sejmowej Komisji Skarbu Państwa, nazwali pana prezydentem, a nawet księciem w Polskiej Miedzi. Ile było w tym ironii, a ile zarzutu, że bez skrupułów realizuje pan swoją politykę w jednej z największych polskich firm?
– Myślę, że nie było w tym ironii. Przynajmniej ja jej nie odczułem. Natomiast zarzut, że bez skrupułów realizuję swoją politykę w KGHM, może wynikać z tego, że parę razy nasz związek przeszkodził różnym grupom w uwłaszczeniu się na Polskiej Miedzi. Ale czy w tym, co mówili posłowie, były ukryte jakieś zarzuty? Posłowie mówili również, że zapewniam ciągłość zmian w firmie. Ja cały czas prezentuję tę samą strategię rozwoju firmy, bez względu na polityczne zabarwienie rządu czy zmiany prezesów spółki.
– Jednak te zmiany nie odbywają się bez pańskiego udziału. Mówią o panu szara eminencja Polskiej Miedzi.
– Nawet jeśli tak mówią, nie to jest dla mnie uwłaczające. Nie realizuję jakiejś wydumanej własnej polityki. Realizuję politykę mojego związku, za jego zgodą, w sposób otwarty. Politykę w obronie załogi, w obronie przyszłości Polskiej Miedzi. A że w przeszłości niektórzy ministrowie skarbu państwa inaczej wiedzieli losy firmy, to już inna sprawa.
– Czy nie ma jednak w tym pewnego paradoksu? Przecież minister reprezentuje wobec spółki interesy właściciela, którym jest skarb państwa.
– Formalnie tak, ale jest pytanie, w jaki sposób reprezentuje te interesy i czy rzeczywiście są to interesy skarbu państwa. W 1992 r. chciano sprzedać KGHM nie w ofercie publicznej, lecz bezpośredniej. Pojawił się inwestor z branży, amerykański koncern ASARCO, który oferował kupno naszej spółki za 400 mln dol. – uzyskałby 51% akcji, a skarbowi państwa pozostałby 49-procentowy pakiet mniejszościowy. Praktycznie kupiłby firmę za połowę oszacowanej ceny. Cały ten szacunek był podejrzany. Proste wyliczenie: KGHM potrafi tylko w jednym roku wypracować 1,5 mld zł zysku, czyli tyle, za ile chciano go sprzedać! Więcej, od tamtej na szczęście niedoszłej transakcji KGHM osiągnął około 4 mld zł zysku netto. Nie mogliśmy pozwolić na przejęcie naszej firmy, musieliśmy ogłosić strajk w obronie polskości Polskiej Miedzi. Zresztą później nasz związek występował wielokrotnie w obronie firmy.
– Skąd się biorą te powtórki z historii? Jaką pan widzi różnicę w obronie polskości Polskiej Miedzi z 1992 r. i z lat późniejszych?
– Nie ma żadnej różnicy. Po 12 latach widzę, że to była nasza najlepsza zrealizowana inwestycja. A skąd się biorą te powtórki z historii? Różni dżentelmeni, którym się spodobało zarządzanie Polską Miedzią, chcieli utrwalić swój pobyt w firmie. Prezes Krzemiński z solidarnościowego nadania chciał wymienić akcje KGHM z Norddeutsche Affinerie. Gdyby doszło do wymiany, my mielibyśmy kontrolny pakiet u nich, a oni mieliby kontrolny pakiet u nas. Z Norddeutsche Affinerie nie wyszło – zablokowaliśmy walne zgromadzenie akcjonariuszy. Fakt, musieliśmy zastosować rozwiązanie siłowe, ale nie mieliśmy innej możliwości.
– Negocjacje nie dawały żadnych rezultatów?
– Niestety, nie. Uważano, że o losach spółki można decydować, nie licząc się z żadnymi argumentami ekonomicznymi i społecznymi. Dlatego później były kolejne walne zgromadzenia, które też blokowaliśmy. W 2000 r. zarząd firmy wpadł na pomysł, żeby zmienić statut. Zarząd mógłby podnieść kapitał akcyjny o 50%, nawet bez zgody rady nadzorczej! To rozwodniłoby akcje skarbu państwa do 25%, co pozwoliłoby przejąć pakiet kontrolny i zarząd mógłby oddać firmę temu, komu uznałby za stosowne. To też chciała zrobić ekipa prawicowa, w której pierwsze skrzypce grali prezes Krzemiński i pani minister Aldona Kamela-Sowińska. Znowu zablokowaliśmy walne zgromadzenie.
– Nabraliście wprawy.
– Nic zabawnego: nigdy nie wiadomo, jak się rozwinie taka akcja. Naprzeciw nam wystawili pluton wielkich, dwumetrowych chłopów w czarnych okularach. Obstawili budynek, gdzie miało się odbyć walne zgromadzenie akcjonariuszy. A my ustawiliśmy naprzeciw nich drugi szpaler i też nikogo nie przepuściliśmy. Walne zgromadzenie odbyło się po kilku godzinach, gdy mieliśmy deklarację z ministerstwa, że statut nie będzie zmieniony.
– Powiedział pan: różni dżentelmeni, którym się spodobało zarządzanie Polską Miedzią, chcieli utrwalić swój pobyt w spółce. Ale przecież trwałość zarządu jest dla firmy korzystna.
– Pod warunkiem że zarząd będzie dobrze zarządzał, a nie nastawiał się głównie na zrobienie skoku na kasę. Pytał pan, skąd się biorą te apetyty na zawłaszczenie przedsiębiorstw. Prywatyzowano najzdrowsze organizmy gospodarcze, bo one się sprzedawały jak ciepłe bułeczki. Nikt nie chciał brać firm, w które trzeba inwestować, by po latach odzyskać nakłady. Podkreślam, nie byliśmy przeciwko prywatyzacji. Postawiliśmy natomiast kilka warunków: w prywatyzacji ma uczestniczyć załoga, bo ona budowała tę firmę, a skarb państwa musi zachować pakiet kontrolny.
W sierpniu 1996 r. uchwalono nową ustawę o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, na mocy której KGHM został sprywatyzowany, i to według modelu, który my narysowaliśmy. Część akcji dostała załoga, skarb państwa zachował pakiet kontrolny, a reszta akcji jest upubliczniona na Giełdzie Papierów Wartościowych. Ta supertransparentna prywatyzacja – przy otwartej kurtynie, spełniająca oczekiwania społeczne – odbyła się bez protestów społecznych. W lipcu 1997 r. KGHM wszedł na giełdę i od tego momentu ludzie mogą obserwować spółkę.
– Nie zmieniło to faktu, że także po 1997 r. w dużej mierze na historię związku składają się daty strajku lub pogotowia strajkowego. I tak aż do 2004 r.
– Zmuszano nas do tego. Przypomnę, że po drodze były jeszcze inne pomysły na uwłaszczenie się na Polskiej Miedzi. Na przykład pomysł kroczącej utraty większości skarbu państwa w KGHM. Minister Emil Wąsacz oddał w 1999 r. 2% akcji WSK Świdnik. Udział skarbu państwa spadł z 51 do 49%. Kolejny ruch – też prawicowej ekipy – przekazanie 5% akcji na rzecz PKO BP. Udział skarbu państwa spadł do 44%.
– W tym roku podpisał pan pogotowie strajkowe przeciwko decyzjom ministra należącego do rządu, którego – jako poseł lewicy – jest pan parlamentarnym wsparciem. Czy nie jest to kolejny paradoks?
– Znów nie mieliśmy innego wyjścia. Dokapitalizowanie Kompanii Węglowej kwotą 900 mln zł zmniejszyłoby zaangażowanie skarbu państwa do około 30%. To groźna sytuacja, gdyż na rynku publicznym mogliby się skrzyknąć akcjonariusze, którzy mają pakiety naszych akcji, i mielibyśmy powtórkę z Orlenu. W Orlenie skarb państwa z Naftą Polską posiada około 30% akcji i ma kłopoty. Na posiedzeniu sejmowej Komisji Skarbu Państwa zapytałem ministra i dostałem jednoznaczną odpowiedź: jeśli Kompania Węglowa będzie dofinansowana, to nie akcjami płynnymi, lecz akcjami spółek, które nie są na giełdzie.
– Czy te powtórki z historii nie wynikają także z braku rozwiązań systemowych?
– Tak! Przecież żadna ekipa polityczna ani rządowa nie określiła modelu polskiej gospodarki. Do prywatyzacji wybierano firmy bez myśli przewodniej i wręcz psuto niektóre sektory gospodarki. Nie określono, jakie branże lub zakłady są chronione, jakie pozostaną państwowe, a co będzie częściowo sprywatyzowane. Minister Socha mówi o złotej akcji, żeby naprawić błędy z przeszłości. Złotej akcji mają być przypisane określone prawa, np. bez zgody skarbu państwa przedsiębiorstwo nie może być zlikwidowane lub nie zmieni przedmiotu działalności. Już w wielu spółkach strategicznych dla polskiej gospodarki skarb państwa nie ma wystarczającego zaangażowania w kapitałach. Wystarczy jeszcze raz podać przykład Orlenu.
– Przeciwnicy złotej akcji odwołają się do argumentów o interwencjonizmie państwowym, którego przeciwnikiem jest Unia Europejska.
– Ależ w UE są takie mechanizmy. Minister skarbu państwa zadeklarował, że projekt ustawy o zmianie ustawy kodeks spółek handlowych, dotyczący instytucji złotej akcji lub jak nazywają inni – złotego weta, pojawi się w Sejmie.
– Niechętni mówią, że złota akcja jest tylko protezą, a nie rozwiązaniem systemowym.
– Ale pozwoli w krytycznych sytuacjach uchronić firmę przed działaniami koniunkturalnymi. Sprywatyzować firmę można tylko raz i dlatego trzeba to robić w odcięciu od doraźnych celów i nacisków, na przykład związanych z łataniem dziur budżetowych. Prywatyzacja musi przynieść ze sobą reinwestowanie w gospodarkę, nowe technologie, nowe przedsięwzięcia gospodarcze, restrukturyzację.
– Gdy mowa o reinwestowaniu, nieodparcie przychodzi na myśl powiedzenie o krótkiej kołdrze.
– Niestety, jest to utrudnione, gdyż skarb państwa musi wypełnić zobowiązania wynikające z radosnej twórczości rządów pani Suchockiej. Dopiero ustawa uchwalona przez Sejm kadencji, kiedy rządził SLD, zaczęła naprawiać te błędy. Mam na myśli niewaloryzowanie płac sfery budżetowej, rent i emerytur. W 2004 r. potrzeba na to ok. 7 mld zł. Te zobowiązania będą ciążyć jeszcze przez dwa, trzy lata. Po ich wygaśnięciu więcej środków będzie można przeznaczać na reinwestowanie w gospodarkę.
– Chętnie odwołuje się pan do grzechów ludzi prawicy. Niektórzy ludzie lewicy też nie są kryształowi. Ile razy podczas weryfikacji powiedział pan partyjnemu koledze: z tobą nie!
– Zrobiliśmy weryfikację wcześniej, niż ją wymyślono w partii – na przełomie lat 1999 i 2000. Doszło wówczas do silnych konfliktów, na szczęście w większości byli ci, którzy nie chcieli uprawiać partyjnictwa. Kilkunastu ludzi musiało odejść. Właśnie wtedy zweryfikowaliśmy partię w naszym powiedzie.
– Pęczaka też pozytywnie zweryfikowano w jego kole.
– To nie była weryfikacja! My podziękowaliśmy niektórym osobom na samym początku, bo chciały wykorzystywać szyld SLD do swoich prywatnych korzyści. Ci koledzy uznali, że muszą obsadzić wszystkie stanowiska, a później wykorzystać je do swoich prywatnych celów. Zostali wyrzuceni z partii, zdjęci ze stanowisk. Inaczej mielibyśmy kolejnych Pęczaków, ale naszego wychowu.
– Dlaczego związki zawodowe w innych firmach nie poszły waszą drogą?
– Związki są tam albo zbyt słabe, albo nie rozumieją mechanizmów gospodarczych, społecznych. Może działacze zajęli się sobą? Przyziemnymi sprawami, a nie strategią i przeszłością firmy? Sytuacje podobne do tych z Polskiej Miedzi powtarzały się w innych firmach, i to z dramatycznymi konsekwencjami dla załóg i związków zawodowych. Mam sygnały, że w niektórych wypadkach związki zawodowe zostały kupione różnymi intratnymi posadami dla liderów.
– A ile razy miał pan okazję zostać członkiem Zarządu Polskiej Miedzi?
– Kilka razy dostawałem propozycje, ale nigdy nie brałem ich pod uwagę, nawet nie próbowałem negocjować warunków.
– W zasadzie nic dziwnego, jest pan w lepszej sytuacji niż członek zarządu, którego raptem zwalniają. Ponadto ma pan za sobą ponad 10 tys. związkowców.
– Dlatego opowieści, że realizuję bez skrupułów jakąś swoją politykę, wkładam między bajki. Naszym celem jest rozwój Polskiej Miedzi, przygotowanie jej do sprostania wyzwaniom przyszłości. Jeśli przyjęty zostanie program budowy drugiego KGHM, złoża przy dzisiejszym poziomie eksploatacji starczy do 2050 r. To perspektywa dwóch pokoleń. A tak faktycznie zasobność złoża oceniana jest na 150 lat. Niestety, ono jest głębiej, poniżej 1,5-2 tys. To są ogromne wyzwania technologiczne, ale mnie nie przerażają. Gdyby 20 lat temu, gdy pracowałem na dole jako górnik, ktoś znający się na górnictwie powiedział mi, że kiedyś sięgniemy po złoże Głogów Głęboki – uznałbym to za mało realne. A dziś testujemy w kopalni maszyny zdalnie sterowane – operator siedzi przed ekranem, ma dżojstiki i kieruje maszyną.
O taką przyszłość firmy będę walczył. I obojętne mi jest, czy ktoś będzie o mnie mówił szara eminencja.

 

Wydanie: 2004, 49/2004

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy