Nie boję się dziennikarzy!

Nie boję się dziennikarzy!

Mariusz Łapiński: „Rzeczpospolita” to gazeta, która sięgnęła bruku. Wiele opisywanych przez nią afer nigdy się nie wydarzyło

Śmieję się w duchu od momentu mojej rozmowy z red. Moniką Olejnik. Bo nagle okazało się, że zwykły szary poseł SLD może zagrozić wolności polskich mediów! A histeryczne reakcje, zwłaszcza mediów prywatnych pokazują, że przysłowie „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”, ciągle świetnie się sprawdza.
Moje słowa zostały wypaczone. I to w sposób świadomy. Powiedziałem, że według mnie, media, głównie prywatne, przekroczyły pewne granice. Ataki na elity władzy, parlament, prezydenta, rząd, tworzenie fikcyjnych afer. To wszystko prowadzi do fatalnego odbioru elit politycznych w społeczeństwie. Gwałtownie rośnie pozycja Samoobrony czy LPR. Może się zdarzyć, i to jest właśnie zagrożeniem, że do władzy dojdą skrajne ugrupowania. I w tym kontekście mówiłem o zagrożonej demokracji.
Media są czwartą władzą, a władza to także odpowiedzialność. I tej odpowiedzialności nie widać dzisiaj w mediach. Jeżeli nie potwierdzają się zarzuty stawiane w artykułach – często pisanych na zamówienie, za grube pieniądze, nierzetelnie i z odgórnie założonym planem dalszej gry medialnej – to chyba coś jest nie tak. Ludzie bezkarnie obrzucani błotem czekają latami na sprawiedliwość. Najlepszym przykładem jest sprawa prezydenta Kwaśniewskiego złożona z powództwa cywilnego przeciwko „Życiu”. Po sześciu latach czekania jest decyzja, że właściwie wszystko trzeba zacząć od nowa.
W Polsce funkcjonują media, które wolą kreować rzeczywistość, zamiast ją opisywać. Chcą odwoływać premiera, zmieniać ministrów i prezesów spółek. A „Rzeczpospolita” to gazeta, która ostatnio sięgnęła bruku. To widać po jej artykułach. Wiele opisywanych afer nigdy się nie wydarzyło. Ostatnio jej dziennikarze rozpisują się o korupcji i, jak to nazwali, lekach za łapówkę. Już sam sposób opisywania sprawy jest na żenująco niskim poziomie. Nie podano nazwy firmy, nie podano osoby, której miano złożyć propozycję korupcyjną. I nie uzasadniono, dlaczego dopiero teraz ta sprawa pojawia się w mediach. Słowem, masa niejasności. I następnego dnia w kolejnym wydaniu „Rzeczpospolita” krzyczy tytułem: „Korupcja w Ministerstwie Zdrowia”. Pytam więc, kto stwierdził tę korupcję? Bo nikt niczego nie weryfikował, a wyrok został już z góry ustalony. Jest wskazana osoba i właściwie można by ją z miejsca rozstrzelać. A wystarczyłoby w tym przypadku napisać chociaż „podejrzenie korupcji”. Zabrakło właśnie odpowiedzialności.
Tytuły nie podlegają sprostowaniom, więc można w nich napisać, co się chce. Później w artykule może być już nieco inaczej, ale tytuł pozostał i zdążył zrobić odpowiednie wrażenie. Poza tym pani Solecka, która pisze te teksty, mówi wokół, że mnie nienawidzi. Skoro tak, to chyba oczywiste, że nie powinna o mnie pisać. Ponieważ takie emocje szkodzą obiektywnemu dziennikarstwu.
Już kilka razy mówiłem, że należy się zastanowić nad prawem prasowym. Może przyjąć rozwiązania amerykańskie czy francuskie. Żeby sprawy były szybciej rozstrzygane, na przykład w pół roku. I gdy ktoś napisze kłamliwy artykuł, naruszy czyjeś dobra osobiste, to żeby poszkodowana osoba mogła domagać się naprawdę dużego odszkodowania. U nas, jak na razie, można liczyć co najwyżej na małe sprostowanie drobnym drukiem gdzieś na siódmej stronie. I to jeszcze po kilku latach żmudnego procesu. Przez to dziennikarze nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, mogą wysmażyć stek kłamstw, a osoba pokrzywdzona nie jest nawet w stanie dochodzić swoich praw. I chodzi właśnie o to, żeby te szanse wyrównać.
Kieruję się w życiu pewnymi wartościami. Nie będę ich łamał tylko po to, żeby się przypodobać mediom. Nie chcę, jak niektórzy koledzy, zabiegać o dziennikarzy, umawiając się z nimi na wódeczkę. Nie będę z myślą o karierze zabiegał o względy dziennikarzy.
Najwyraźniej są ludzie, którzy potrafią to docenić. Bo nigdy wcześniej nie dostałem tak wielu wyrazów poparcia. Telefony, faksy. Ponoć byłem tym, który w końcu powiedział całą prawdę. Znam media, bo jeszcze jako minister nieraz odczułem na sobie ich dziki atak. Wszystko dlatego, że naruszyłem różnego rodzaju lobby. Trudno, żeby Mariusza Łapińskiego kochały firmy farmaceutyczne, skoro straciły przeze mnie około miliarda złotych. Zrobiłem to dla chorych w Polsce, żeby było więcej pieniędzy na leczenie, a nie żeby te środki wypływały strumieniem za granicę.
Widziałem doskonale, na jakiej zasadzie krążyły w mediach informacje na mój temat. Zresztą, cokolwiek by zrobił ten rząd, nie tylko ja, i tak niektóre media przedstawiały sprawy w krzywym zwierciadle. Wszystko było ustawione. Najpierw pojawiał się artykuł w „Rzeczpospolitej”, potem natychmiast Radio Zet i RMF FM, nieco później TVN, TVN 24 i Polsat. Ten ostatni nie zachowywał się nawet tak najgorzej.
Nigdy nie dbałem o swój medialny wizerunek, nie miałem czasu dopieszczać mediów. Gdy obejmowałem urząd, system opieki zdrowotnej w Polsce był w ruinie i trzeba było szybko za niego się zabrać. A przymilnych polityków, którzy w swoim postępowaniu kierują się tym, jak wypadną w telewizji, i tak jest dość. Zastanawiają się, czy to, co mówią, nie jest aby nazbyt kontrowersyjne. I właśnie ten strach przed czwartą władzą jest dla polityków zabójczy, ponieważ boją się podejmować jakichkolwiek decyzji, które mogłyby się nie spodobać mediom.

Not. PN

Wydanie: 2003, 21/2003

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy