Nie jedz tego!

Nie jedz tego!

Psy i koty potrafią połknąć przedmioty, których organizm nie ma jak przerobić

Postawmy sprawę jasno, zwierzęta są na bakier z higieną żywności. To, co potrafią zjeść, przyprawia wielu z nas o mdłości. I dopóki zjadają rzeczy, powiedzmy, „organiczne”, to cała przygoda zwykle kończy się najwyżej rozwolnieniem. Niestety, psy i koty potrafią połknąć przedmioty, których organizm nie ma jak przerobić. Nazywamy je ciałami obcymi. Już jako młody lekarz dość szybko odkryłem, że problem ciał obcych pojawia się często. Diagnostyka nie zawsze jest łatwa i oczywista.

Zanim opowiem wam o zwierzęcej pomysłowości, musimy przyswoić sobie pewien prosty podział, który stosuje się w klasyfikacji ciał obcych. Nudy? Niestety, nie ma wyjścia. Zwykle dzielimy je na cieniujące i niecieniujące. Cieniem w radiologii nazywa się biały obraz na zdjęciu rentgenowskim. Tak, wiem, że cienie zwykle nie są białe, ale radiologia rządzi się własnymi prawami. Tak więc cieniującymi ciałami obcymi nazywamy te obiekty, które pochłaniają promieniowanie rentgenowskie. Znaczy to, że będą widoczne na zdjęciu. Do tej grupy wrzucimy kamienie, przedmioty metalowe, kości, czasem gruby plastik. Znacznie poważniejszą grupę stanowią te, których nie widać na zdjęciu rentgenowskim. Sznurki, folie, guma, elementy drewniane, szkło, większość przedmiotów wykonanych z plastiku. Lista długa i nie ma końca. Te noszą nazwę właśnie niecieniujących ciał obcych = promienie RTG przez nie przechodzą (całkowicie lub prawie). To właśnie one są kłopotliwe do wykrycia.

Mój pierwszy w karierze przypadek ciała obcego można zatytułować „połykacz mieczy”. Było popołudnie, jakoś tak blisko przed Wielkanocą. Wpada do gabinetu pani z psem rasy beagle. Jaki jest beagle, każdy widzi. Żarłok nieziemski, żyje, żeby jeść. W oczach pani zobaczyłem niemałe przerażenie, mimo że pies wydawał się bardzo zadowolony z siebie.

– Ten głupek zjadł roladę! – Prawie płacze przy stole.

Generalnie trochę się zdziwiłem, bo rolada nie jest śmiertelnie groźna, chyba że…

– Ze sznurkiem? – pytam.

– Nie – odpowiada właścicielka.

– Ze szpilką do mięsa…

Jeśli ktoś nie wie, jak takie coś wygląda, to wyjaśniam. Szpilka do rolad jest kawałkiem drutu z zaostrzonym jednym końcem i z pętelką na drugim. Szpikulec ma ok. 8 cm długości. Połknięty jest w stanie wbić się gdziekolwiek. Może zdziwić to, że pies średniej wielkości połknął coś tak twardego i sztywnego. I właściwie po co miałby to robić? Wyjaśnienie jest proste. Właścicielka była w trakcie przygotowywania specjałów na wielkanocny stół, musiała jednak na chwilę zostawić kuchnię bez opieki. Gdy wróciła, zastała czworonoga dobierającego się do rolad na stole. Niewiele myśląc, zawołała: „Zostaw to!”. Więc pies zrobił to, co zrobiłby każdy na jego miejscu. Połknął całą roladę razem z oprzyrządowaniem. Robiąc psu zdjęcie rentgenowskie, modliłem się, żeby przedmiot był już w żołądku. Bo taki szpikulec może przekłuć przełyk.

(…) Szpilka przebyła całą drogę od jamy ustnej, poprzez gardło oraz przełyk i bezpiecznie wpadła do żołądka. Pies wylądował od razu na stole. Na zewnątrz wydobyliśmy całą, nawet nie nadgryzioną roladę. Prawdopodobnie właśnie fakt połknięcia całego specjału, ze szpilką tkwiącą bezpiecznie w środku, ochronił psa przed poważniejszym urazem.

Zawsze się cieszę, gdy właściciel szybko reaguje na incydenty zjedzenia czegoś niejadalnego. Poprawia to rokowanie i daje nam szansę na to, że przedmiot wyląduje właśnie w żołądku, skąd łatwo go wyciągnąć. Pies „połykacz mieczy” nie był jedynym degustatorem, który trafił w moje ręce. Wśród swoich pacjentów mam labradora, który jest bardzo sympatycznym facetem. Jak każdy sympatyczny facet lubi dobrze zjeść (…)

Właściciele Brunona spodziewali się gości. Pani zrobiła muffiny. Ale nie byle jakie! Takie wytrawne, zaprawione szynką parmeńską i serem. Czujecie to? Nam działa wyobraźnia, a Bruno musiał zmierzyć się z muffinami w rzeczywistości. Chcę wierzyć, że walczył dzielnie, zanim pożarł siedem z nich. Razem z silikonowymi foremkami. Te, ułożone wewnątrz żołądka w zgrabny stosik, wyciągnęliśmy następnego dnia. Foremki trafiły na swoje miejsce w kuchennej szufladzie. Właściciele obiecali nam babeczki.

O ile labrador Bruno miał swoją chwilę przyjemności, a foremki zjadł przy okazji, pewien chihuahua nie zyskał nic na swoim łakomstwie. Jego pani tłukła kotlety dłonią odzianą w rękawiczkę. Gdy już wyżyła się na mięsie, chciała wyrzucić ją do kosza. Niestety pies przechwycił ją w locie, a że na skutek prac kuchennych została uperfumowana zapachem wieprzowiny, wciągnął ją niczym nitkę makaronu spaghetti. Nie minęło 30 minut, a już był na stole operacyjnym. Nie opłaciła mu się ta kradzież.

Takich przypadków „kulinarnych podróży” znam wiele i nie sposób ich wszystkich tu opisać. Dość często zjadane są metalowe spinki do wędlin. Zwłaszcza przez koty. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale mieliśmy w przychodni kilka takich przypadków. Tacki po jedzeniu na wynos, plastikowe widelce, wszystko, co jedzenie uczyniło atrakcyjnym, może stanowić potencjalne zagrożenie dla naszych czworonożnych podopiecznych.

Najpowszechniejszymi ciałami obcymi, z jakimi musimy się borykać, są kości i kamienie. Kości to zmora nas   i naszych pacjentów. Tak się przyjęło, że są one psom niezbędne do życia, do szczęścia, kontaktu z dzikimi przodkami i nie wiem, do czego jeszcze. Mają całą rzeszę zwolenników i nie zamierzam nikogo nawracać, jednak moje doświadczenia z nimi są złe. I bez znaczenia, czy były one surowe, czy gotowane, wyciągałem z psich jelit wszystkie. Kiedyś, pamiętam, musieliśmy operacyjnie usuwać z jelit kał, który z powodu dużej ilości zmielonych kości dodawanych do posiłku zamienił kupę w coś o twardości rzecznego kamienia. Jeśli ktoś już koniecznie musi dawać kości, to wydaje się, że najbezpieczniejsze są duże, surowe kości wołowe (np. udowe).

O ile jedzenie kości przez zwierzę to zwykle kwestia, o której decyduje właściciel (chyba że pies sam sobie organizuje wałówkę na spacerach), o tyle kamienie raczej nie stanowią czegoś, co włożylibyśmy do psiej miski. Jednak niektóre czworonogi je zjadają, choć nie mam pojęcia, co w nich jest takiego apetycznego. Przodują w tym szczenięta, które – tak jak dzieci – badają świat za pomocą smaku. Niektóre skalne fragmenty wyjdą po prostu razem z kupą, jednak te większe mogą doprowadzić do niedrożności przewodu pokarmowego. Cóż to takiego? Otóż jest to stan, w którym uniemożliwiony jest pasaż treści jelitowej, czyli przesuwanie się treści w przewodzie pokarmowym. Dochodzi do niego dzięki mięśniom, które znajdują się w ścianie przewodu pokarmowego. Niedrożność przewodu pokarmowego może być czynnościowa, gdy jelita się nie kurczą i nie przesuwają treści jelitowej w stronę odbytu, lub mechaniczna, gdy coś zatyka światło jelita. Na przykład duży kamień albo pestka, albo nakrętka z plastikowej butelki. Właściwie może być to cokolwiek, co będzie niestrawialne i na tyle duże, że nie przeciśnie się z punktu A, czyli z ust, do punktu B, czyli do odbytu. Może to być także zbitek małych cosiów. (…)

Na dworze było zimno i ciemno. Padał deszcz. Pogoda, gdy człowiek ma ochotę zakopać się pod kocem z książką i kubkiem herbaty w zasięgu ręki. W takie dni odwiedzają mnie tylko tacy ludzie, którzy naprawdę muszą. O godzinie bliskiej fajrantu drzwi do ambulatorium otworzyły się, a moim oczom ukazała się starsza pani i chłopak niosący w ramionach psa, który już na pierwszy rzut oka miał się zdecydowanie źle. Na pierwsze pociągnięcie nosa również niezbyt dobrze, bo smród, jaki od niego bił, wyciskał łzy z oczu. Nastoletni kundelek był bardzo odwodniony, ledwo przytomny, z dusznością i biegunką. Biegunka bardzo widowiskowa, koloru trawy po deszczu i konsystencji agrestowej galaretki. Jak widzicie, kupa bywa malownicza. (…). W trakcie badania moją uwagę przykuwał olbrzymi brzuch. Początkowo, biorąc pod uwagę stan serca zwierzęcia, założyłem, że to płyn gromadzący się w jamie otrzewnej. Poprawcie mnie jednak, jeśli się mylę, ale z tego, co wiem, płyn nie bywa grudkowaty i nie grzechocze, jak się go dotyka.

Rentgen oświecił mnie w kwestii natury grzechotu. Całą jamę brzuszną wypełniały drobne kamyki. Nie jelita, a właśnie jamę brzuszną. Udało mi się kilka z nich wydobyć z odbytu, a właściciele zidentyfikowali je jako żwir z ich podjazdu. Ostre fragmenty kamyków przecięły jelito i wysypały się do jamy otrzewnowej, doszło do zapalenia otrzewnej i silnej intoksykacji. Właściciele zdecydowali się na eutanazję zwierzęcia, jednak zanim zdążyliśmy zrobić cokolwiek, pies odszedł. Zważywszy na ilość żwiru, którą w sobie nosił, wydaje mi się, że musiał go jeść od dłuższego czasu. Szkoda, że nie udało się przydybać psa wcześniej. Może inaczej potoczyłby się jego los.

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, wiele ciał obcych daje się zidentyfikować. Czy istnieją jednak takie, których odkrycie nastręcza trudności? Całe mnóstwo. Największe kłopoty w diagnostyce sprawiają sznurki, nitki, wstążki. Wszystko, co długie i cienkie. (…)

Dla zbudowania dramatyzmu załóżmy, że był ciemny grudniowy wieczór, a za oknem dął wicher pędzący tumany śniegu. (…) Zegar nieubłaganie zbliżał się do 20.00, kiedy to zamykamy przychodnię i udajemy się do domów. Nadzieja jednak okazała się płonna. O 19.45 drzwi do ambulatorium otworzyły się, a do środka weszła pani z psem. Spytałem tradycyjnie, co ich sprowadza. Dama zaczęła od dramatycznego westchnięcia. A wiedzcie, że to zawsze źle wróży… Półroczny kundelek nie jadł już dziesiąty dzień. A ja nie mogłem nawet nakrzyczeć z tego powodu na właścicielkę, ponieważ ona odwiedziła już wcześniej lekarza. A raczej lekarzy. Zaczęło się od wymiotów. Cokolwiek pies zjadł, prawie natychmiast było zwracane. Stopniowo, z dnia na dzień przyjmował coraz mniej pokarmu aż do całkowitego zaprzestania jedzenia. Torsje jednak nie ustąpiły, a pies przestał oddawać kał, co właściciele zrzucili na fakt niejedzenia. Brzuch stał się bolesny. W momencie, gdy ja go dotykałem, był twardy jak deska, a próba zbadania wywoływała silną reakcję obronną. Nie uwierzycie, jak dotkliwie potrafi gryźć pies, który waży mniej niż 2 kg.

Pani właścicielka pokazała mi plik dokumentów. Pies miał robione badanie krwi, USG, RTG z kontrastem, a nawet test na choroby odkleszczowe. Wszystkie wyniki w normie, a leczenie objawowe nie przyniosło żadnego rezultatu. Niestety, psu trafili się właściciele turyści. Byłem piątym lekarzem, który go badał w czasie trwania tej choroby. Za każdym razem opiekunowie oczekiwali, że problem zniknie po jednej wizycie, więc na każdą kolejną wybierali inny gabinet.

(…) Gdy właścicielka skończyła opowiadać o tym, co było robione dotychczas, spytałem: „Czego pani ode mnie oczekuje?”. Wyjaśniłem, że zwierzę choruje bardzo długo i ja nie mam już wielu możliwości. Ta odparła, że chce mieć zdrowego psa. Wyraziłem wątpliwość, czy zdążę cokolwiek zrobić, zanim pies wyląduje u kogoś innego. Pani zapewniła (nie do końca uwierzyłem), że przestanie tak postępować. Jak wspomniałem, nie miałem już wielu możliwości, jednak pozostała jeszcze jedna potencjalna przyczyna stanu psa. Zadałem jedno pytanie: „Czy pies mógł zjeść jakiś przedmiot?”. Tu właścicielka się rozpromieniła i wykrzyknęła: „Tak! Dziś mu sznurek z tyłka wystawał! Ale go odcięłam”.

Pies wylądował natychmiast na stole operacyjnym. W przewodzie pokarmowym znajdowało się około półtora metra nitki. Jej splątany kłąb zablokował się w odźwierniku żołądka, który jest końcowym fragmentem żołądka łączącym go z dwunastnicą. Reszta przeszła przez jelita cienkie i grube. W końcu po 10 dniach wylądowała na zewnątrz, szkoda tylko, że nie w całości. Podczas operacji zastaliśmy zatrzymanie perystaltyki jelit, przecięcie jelit w dwóch miejscach i początek zapalenia otrzewnej. Na szczęście udało się wyciągnąć nitkę. Okazało się, że pochodzi właśnie z rolady. Pies nazajutrz żądał jedzenia. A według wszystkich badań był zdrowy.

Dlaczego nitki są takie wredne? Poza tym, że ciężko je znaleźć? Groźne jest to, co robią z jelitami. Jelita cały czas pracują. Kurcząc się regularnie, przesuwają treść pokarmową do stacji końcowej, odbytu. Niełatwo jest efektywnie przesuwać sznurek przez coś długiego i cienkiego. A gdy jest on zaklinowany w żołądku albo – jak to się często zdarza – zawinięty wokół języka lub zębów, staje się to wręcz niemożliwe. Jelita z zachowaną perystaltyką stopniowo nanizują się na linearne ciało obce, czyli takie, które jest długie i cienkie, i zaczynają przypominać podwinięty na ramieniu rękaw. Są pofałdowane, poskręcane. Wskutek tego, jeśli nie nastąpi szybka interwencja, może dojść do przecięcia ściany jelita, czego rezultatem będzie wylanie się jego treści do jamy otrzewnowej i bolesna śmierć.

Podobnych problemów dostarczają wszystkie długie ciała obce. Wstążki, plastikowe taśmy, skarpety, rajstopy (i wiele innych pochłanianych przez zwierzęta przedmiotów) mogą wyrządzać szkody podobne do tych, które zafundowała nitka z rolady.

Czasem ciało obce jest znajdowane przypadkiem. Pamiętam labradora, który został wysłany do naszej przychodni z podejrzeniem choroby nowotworowej. Pies chudł mimo przyjmowania pokarmu. Wyglądał jak szkielet obciągnięty skórą. Poza tym obraz morfologii krwi sugerował, że należy brać pod uwagę nowotwór. Koledzy z zaprzyjaźnionego zakładu leczniczego prosili o zdjęcie klatki piersiowej, na którym nic nie znaleźliśmy, ale… na zdjęcie załapał się kawałek żołądka, w którym COŚ było. COŚ było okrągłe, o dość grubej ścianie. Natura nie wymyśla takich rzeczy. Po konsultacji z lekarzem kierującym otworzyliśmy psiaka. W żołądku leżała piłka tenisowa. Jak ją połknął, nie mam pojęcia. Przecież po drodze mogła utknąć w tylu miejscach! Pamiętam sekcję zwłok przeprowadzaną na studiach, której głównym bohaterem był bokser z taką samą piłką uwięźniętą w gardle. Poza gardłem mogła utknąć jeszcze gdziekolwiek w przełyku. Na szczęście dla naszego pacjenta piłka trafiła do żołądka. Najstarsi filozofowie nie wiedzą, jak długo tam tkwiła. (…)


Fragmenty książki Łukasza Łebka Co gryzie weterynarza, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021


Fot. Shutterstock

Wydanie: 2021, 36/2021

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy