Nie ma bata na alimenciarza

Nie ma bata na alimenciarza

System prawny wręcz chroni dłużników, a przyzwolenie społeczne na niepłacenie alimentów jest ogromne Samotni rodzice żyją od pierwszego do pierwszego, za wszelką cenę starając się zapewnić dzieciom godne życie, i latami walczą o wsparcie w utrzymaniu dziecka. Dziecka, które zawsze ma dwoje rodziców – nawet jeśli jedno z nich próbuje o tym zapomnieć, a drugie samodzielnie stara się związać koniec z końcem, nie wierząc w powodzenie walki o alimenty. Według uznania Martyna nie składała wniosku o zwiększenie kwoty alimentów od 12 lat. Kiedy urodziła dziecko, była tuż po maturze. Ślub brała krótko przed egzaminem. – Byłam młoda i wierzyłam w ideały – wspomina. – Wychowano mnie na matkę Polkę: niezależnie od tego, co się dzieje, muszę trwać przy rodzinie i robić dla niej wszystko. Dziecko musi mieć ojca, więc trzeba zacisnąć zęby i trwać. Trwała zatem. Niezależnie od awantur, krzyków i ciągłego maltretowania psychicznego. Dzięki własnemu uporowi i wsparciu mamy, a mimo sprzeciwu męża, zdecydowała się kontynuować naukę w studium policealnym. – Być może gdyby nie to, nigdy nie zdecydowałabym się odejść – tłumaczy. – Poznałam nowych ludzi, zobaczyłam, że mogę więcej, że ktoś mi pomoże, że nie jestem sama. Że nie służę wyłącznie do spełniania zachcianek męża. Po trzech latach koszmaru odeszła razem z synkiem i założyła sprawę o alimenty. Wyrok sądu zapewnił jej dziecku miesięczne wsparcie w wysokości 220 zł. Ojciec jej syna uznał, że stać go najwyżej na połowę tej kwoty. I niezależnie od postanowień sądu płacił tylko tyle, wymigując się od wyższych świadczeń wszelkimi sposobami: nie pracuje, niewystarczająco zarabia. Mimo to założył nową rodzinę i kupił dla niej dom. 100 zł to za mało, żeby zaspokoić potrzeby syna. Za dużo, żeby Martyna mogła się domagać ukarania dłużnika. – Jedyne, co uzyskiwałam w rozmowach z urzędami, to wzruszenie ramion i stwierdzenie, że przecież były „wykazuje dobrą wolę” – wspomina. – Wreszcie uznałam, że szkoda czasu i nerwów, bo dla dziecka ważniejsze jest moje zdrowie, które było już i tak mocno nadwerężone. Nie miałam siły na walkę z urzędami i byłym mężem. Martynę od uporczywej walki powstrzymywały też dobre stosunki syna z byłymi teściami. – Tata mojemu synowi się nie udał, ale dziadek owszem – zastrzega. – Nie chciałabym, żeby szarpanina z byłym mężem odcięła syna od dziadka, do którego jest bardzo przywiązany. Na kłótnie z ojcem wzruszyłby ramionami, ale brak kontaktu z dziadkami byłby szokiem. Przez wiele lat Martyna z trudem wiązała koniec z końcem i walczyła o lepszą przyszłość dla syna i siebie. Dach nad głową i jedzenie zapewnili jej rodzice, z wszystkim innym radziła sobie sama. – Rarytasów nie mieliśmy, ale dzięki tej pomocy mogłam opłacić małemu przedszkole, iść do pracy i na studia. Po opłaceniu biletu, czesnego i przedszkola dla syna zostawało mi w portfelu 150 zł – wspomina. – Bywało, że harowałam na dwa etaty, żeby tylko zapewnić dziecku wszystko, co niezbędne. Dziś sytuacja Martyny jest nieco lepsza – inwestycja w studia przyniosła efekty. Jednak choć koszty życia zwiększyły się przez ostatnie 12 lat, jej syn wciąż dostaje od ojca jedynie 100 zł miesięcznie. – Same podręczniki kosztowały nas w tym roku 600 zł, nie licząc zeszytów i innych pomocy naukowych – wylicza. Ratunek w funduszu Małżeństwo Renaty również trwało trzy lata. Rok temu dostała papiery rozwodowe, miesiąc wcześniej – decyzję sądu o zabezpieczeniu alimentacyjnym z klauzulą wykonalności. Renata nie może poświęcać długich godzin na pracę. Jej czteroletni syn jest niepełnosprawny, ma mózgowe porażenie dziecięce i głęboki niedosłuch. Potrzebuje ciągłej opieki i intensywnej rehabilitacji. To sytuacja, w której trudności mają nawet rodziny o przeciętnych dochodach – opieka zwykle wymaga rezygnacji z pracy jednej ze stron i poświęcenia się wychowaniu. Renata, chcąc zająć się synem, musi żyć z zasiłków i, jak Martyna, mieszka u rodziny. Dzięki wsparciu bliskich radzi sobie z leczeniem i rehabilitacją synka, żyjąc od pierwszego do pierwszego. – Mogłam się tego spodziewać – stwierdza ze smutkiem. – Jeszcze w trakcie małżeństwa dowiedziałam się, że mąż nie płaci na córkę z poprzedniego związku.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 34/2011

Kategorie: Kraj
Tagi: Agata Grabau