Nie ma lepszej ekipy na kryzys

Jestem z „Układu” – blog Waldemara Kuczyńskiego

Obecny kryzys to skutek sztucznie wykreowanego bogactwa, czyli takiej sytuacji, w której ludzie zaczynają się czuć bardziej bogatymi, niż są naprawdę. Jeśli komuś się mówi, że mając nędzne dochody i niepewną pozycję zawodową, może sobie kupić dom, to marne dochody i pozycja przez to samo urastają w jego oczach. Jeśli ktoś ma oszczędności na giełdzie lub w funduszach giełdowych i notowania śmigają w górę, to wydaje mu się, że bogaci się z dnia na dzień. Takie zjawisko na gigantyczną skalę zachodziło w Stanach Zjednoczonych, w wiodącej gospodarce świata, i pociągało za sobą podobne narastanie wyimaginowanego bogactwa we wszystkich innych krajach, z różnym nasileniem. W ślad za tym wirtualnym bogactwem podążało tworzenie nadmiernego, sztucznego popytu. Tym razem także na dobra i usługi ze sfery gospodarki realnej. Bo gdy ktoś patrząc, jak mu rośnie wartość portfela, uważał, że może zmieniać samochód na lepszy co dwa, a nie trzy lata, albo budować bardziej luksusowy dom, albo spędzać więcej czasu w ciepłych krajach, to tworzył popyt na dobra realne. Dzięki temu wzrost gospodarczy przyspieszał, zatrudnienie i płace wzrastały, było coraz optymistyczniej. Im jednak odczuwalne bogactwo było większe, tym bardziej dla niektórych zaczynało być podejrzane. I w pewnym momencie, o którym nigdy nie da się powiedzieć z góry, gdzie jest, ale jest, gigantyczna światowa fikcja ekonomiczna przetoczyła się przez szczyt i runęła w dół wraz z wszystkimi rynkami finansowymi.
Obecny kryzys to ciernista droga powrotu gospodarki światowej do realu, do miejsca, w którym poczucie bogactwa odpowiada mniej więcej temu, co rzeczywiście się ma, i do popytu odpowiadającego mniej więcej temu, jak się rzeczywiście jest bogatym. Ale niestety będzie trudniej, bo nie ma ludzkiej mocy, by gospodarkę zatrzymać w tym punkcie prawdy. Procesy ekonomiczne cechują się dużym bezwładem, bo gospodarka światowa to kolos i on, spadając, przeleci ten punkt, spadnie niżej i dopiero potem się zatrzyma i ruszy w górę. Ale powrotu do tej niedawnej słodkiej fikcji długo nie będzie.
Kryzys odnowił spór między monetarystami a keynesistami, między tymi, co twierdzą, iż gospodarka najszybciej wyjdzie z kryzysu, jeżeli nie będzie się szastać pieniądzem i wydatkami publicznymi, a tymi, którzy uważają akurat na odwrót. Moim zdaniem, prawda jest między tymi skrajnościami i ona wygląda inaczej dla każdego kraju, bo echo światowego kryzysu w każdym kraju jest nieco inne. Dlatego krzyczenie, że jakieś kraje coś zrobiły, a my nie, jest pustosłowiem, gdy nie towarzyszy temu dobre, konkretne rozeznanie sytuacji. Otóż jestem pewien, że politycy, a także duża część komentatorów i pewno niektórzy profesorowie ekonomii, naciskając rząd, by \”przyspieszał\”, niewiele rozumieją z tego, jak się ma sytuacja u nas. Przyspieszanie to nie cnota, czasem jest nią czekanie.
Rząd musi mieć koncepcję przeciwdziałania kryzysowi. Ale nikt go nie zatrzyma i nawet nie należy tego robić za każdą cenę, bo może być większa od kosztu kryzysu, tylko trochę odroczona w czasie. Kryzys musi się wyszumieć i trzeba tylko kontrolować, by nie szumiał za bardzo. Moim zdaniem, zręby takiej rozsądnej koncepcji zarządzania kryzysem rząd i NBP mają i stopniowo ją uruchamiają. Stabilizacja depozytów, instrumenty wsparcia dla instytucji finansowych, pobudzanie kredytu przez gwarancje publiczne, dokapitalizowanie BGK, fundusz solidarności dla wsparcia ludzi w trudnej sytuacji, obniżanie stóp procentowych czy zapowiadane zmniejszanie rezerw obowiązkowych banków to posunięcia właściwe, rozsądne.
Gotów jestem przyznać rację krytykom, że rząd w trosce, by nie pobudzać paniki, za bardzo uspokajał, że nie będzie tak źle, ale to nie znaczy, że nic nie robił. Rzeczywiście gospodarka polska dostała kryzysowym rykoszetem słabiej niż wiele innych, choć jak, tego jeszcze nie wiemy. Na razie w statystykach widać spowolnienie, ale to nie koniec zjazdu w dół. Na pewno nie będzie apokalipsy, jaką wróżą chętni zjeść Platformę na surowo, z lewa i prawa. To marzenie się nie spełni, jeźdźcy nie przyjadą. Być może rząd popełnił też błąd, tworząc budżet zbyt optymistyczny, i teraz pod ogniem platformożerców zmuszony jest do drastycznej redukcji wydatków. Ale generalna linia postępowania się broni. Nie trzymać portfelika zasznurowanego, ale bardzo uważać na to, ile z niego wypływa. I jeszcze jedno, mądrość ludu głosi, że często lepsze jest wrogiem dobrego. Otóż nie ma dziś widoku na lepszą ekipę do przeprowadzenia Polski przez ten trudny czas, niż obecna koalicja i rząd. Nie ma merytorycznie, bo recepty PiS są wątpliwe, a lewica jako realna siła polityczna nie istnieje. Obecna koalicja, cokolwiek by o niej myśleć, to oczywiście ludzie omylni, ale nie ma w niej polityków rąbniętych na jakimś tle, tylko osoby normalne, trzeźwe, sporo rozumiejące, otoczone dobrymi ekspertami i cieszące się zaufaniem w Unii Europejskiej, co też jest ważne. Całkiem niezła osada do przewiezienia nas przez tę wzburzoną rzeczkę kryzysu. Potem można im ewentualnie podziękować, jak kiedyś Anglicy Churchillowi, a rodacy Mazowieckiemu.

30 stycznia 2008 r.

LICZNIK PREZYDENCKI
Do końca kadencji \”Prezydenta Swojego Brata\” zostało 633 dni (mniej niż dwa lata).

Wydanie: 05/2009, 2009

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy