Nie ma pomoru na doradców

Czas modernizowania kraju kosztem zawsze tych samych słabych i biednych, musi się skończyć w zbliżającej się turze wyborczej 2000-2001

W Kancelarii Premiera jest teraz, po zeszłorocznej reorganizacji, 39 (!) departamentów, a w każdym roi się od doradców. Premier Jerzy Buzek ma doradców na każdą okazję. Nie wiadomo po co, bo przecież i tak robi to, co mu każe Marian Krzaklewski. Dwóch zdegustowanych, bardzo ważnych doradców rzuciło nawet posadę – Wojciech Arkuszewski odszedł sekretarzować w SKL, a Kazimierz Marcinkiewicz powrócił na ławy poselskie ZChN. Ale inni trzymają się mocno. l radzą. Za oknem premiera wraz z porannym świergotem wróbli rozlega się naglące poszeptywanie doradców: – Rób coś, Buzek, rób coś,  rób coś… Jednak doradcy na etacie to jeszcze pół biedy, obowiązuje ich tajemnica służbowa i zawsze można ich wylać na pysk. Prawdziwa zakała to doradcy-amatorzy. W miarę, jak zbliżają się terminy wyborcze, a barometry sondaży niczego dobrego nie wróżą, pojawia się odmiana doradców-kamikadze. Nie radzą już rządowi, co by zrobić, żeby wygrać. Radzą,

jak przegrać efektownie i z pożytkiem.

Pożytkiem dla kogo? Ależ, oczywiście, dla Polski. A poważnie? Poważnie, doradcy-kamikadze rozważają, jakby z oczekiwanej przez nich katastrofy obecnej koalicji wyciągnąć korzyści dla jedynej, jak ją rozumieją, racji stanu: jak najszybszej, forsownej modernizacji kraju. Doradcy-kamikadze obserwowali od lat, jak czołg modernizacyjny neoliberałów premiera Balcerowicza manewruje i grzęźnie w polskich zastoinach, wśród chłopów i górników, pielęgniarek i nauczycieli, związkowców, bezrobotnych i chorowitych emerytów. Teraz manewrowanie nic już nie pomaga Wszystko więc jedno, jak głęboko się rząd utopi: nie trzeba zwalniać, trzeba przyspieszyć.

Takie jest sedno dobrych rad dwóch autorów: prof. Marcina Króla w „Tygodniku Powszechnym” i red. Klausa Bachmanna w „Rzeczpospolitej”. Marcin Król chce maruderów społecznych wziąć za twarz: przyspieszyć zwijanie rodzinnych gospodarstw rolnych, m.in. dając odprawy tym, którzy rezygnują z zawodu, zarządzić przymusowy wykup ziemi pod autostrady i skończyć z fikcją bezpłatnych studiów. Klaus Bachmann ”bardzo aktywny i zasiedziały w Polsce publicysta niemiecki”, jak go przedstawia ”Gazeta Wyborcza” – a ja dodam jeszcze do tej charakterystyki, że bardzo prawicowy w konserwatywno-liberalnym stylu – Bachmann zatem obawia się po prostu, że AWS przegrawszy wybory, ”odbije w prawo” w sprawach związanych z akcesem do Unii Europejskiej i powtórzy się taka „populistyczna kampania, jaka miała miejsce przeciw nowej konstytucji w 1997 r.”.

„Niezależnie od tego, kto akurat rządzi w Polsce, dyskurs polityczny jest tu ukształtowany przez prawicę, chrześcijaństwo i wartości narodowe. ››Duch czasu« nad Wisłą jest prawicowy, w odróżnieniu od bardziej lewicowego ››ducha czasu« krajów zachodnich.

Rozpadająca się AWS

mogłaby więc rzeczywiście zmobilizować dużą część elektoratu przeciw wstąpieniu do UE”. Trzeba więc, żeby jeszcze zanim przegra, rząd AWS-UW radykalnie przyspieszył przyjęcie unijnego prawa i odpuścił w rokowaniach z Brukselą jak najwięcej nierealnych postulatów: zrezygnował z „wielu” okresów przejściowych i „zawarł kompromis” w sprawie bezpośrednich dopłat dla polskich rolników i migracji zarobkowej. SLD, dla którego  ”proeuropejskość to sposób na ucieczkę od własnej historii”, poprze przystąpienie do UE i w parlamencie, i w referendum, wszystko jedno, czy sam będzie w rządzie, czy w opozycji. Wobec tego sprawę akcesu będziemy mieli z głowy. I o to chodzi.

Obaj cytowani doradcy rozumują logicznie, Wątpliwe są ich założenia.

Najpierw obaj przyjmują milcząco, że przyczyna katastrofalnych notowań rządu i koalicji tkwi tylko w AWS, jej nędzy kadrowej, łapczywości, tępocie i zwykłej nieudolności. Z bardziej „wnikliwych” zarzutów dochodzi jeszcze związkowe pochodzenie i związkowy charakter głównej siły w tej formacji. Tymczasem jednak polityczne niepowodzenie rządu i koalicji wywodzi się przede wszystkim z nieskładności i niedopasowania tego sojuszu. Nieskładności nie tylko na poziomie wykonawczym, ale również programowym i nawet mentalnym. Klaus Bachmann swoimi nazwaniami stylizowanymi na XIX wiek, o lewicowym i prawicowym duchu czasu, dodatkowo jeszcze przesłania opisywaną rzeczywistość i nie przypadkiem nie wspomina w ogóle w swej analizie o Unii Wolności. ponieważ musiałby ją przypisać do „lewicowego duchu czasu” i ulokować w Europie, a nie w Polsce. AWS i UW są inne i nawet obce sobie socjalnie:

pierwsza jest bliżej ludu,

druga elity, takich, jakimi kształtuje te byty polska współczesność.

Dopiero wtórnie kultury obu organizacji wydają się rozsunięte na osi czasu historycznego. Do AWS ciągną za Kościołem robotnicy, chłopi i dziedzice, do Unii Wolności inteligencja, Żydzi i masoni, ale te modele z przeszłości są już niewiele więcej niż cieniem, inaczej niż rzeczywista obcość socjalna.

Prawdziwe dialektyka stosunków wzajemnych obu członów koalicji wywodzi się stąd, że są to skłócone dzieci tej samej matki, pierwszej Solidarności, ukonstytuowanej przeciw tamtej władzy. Im więcej mija lat, im dalej jest od tamtego początku, tym bardziej koniunkturalne stają się racje współpracy, tym bardziej jest ona odczuwana jako nieznośny przymus: AWS i UW po prostu się nie znoszą. Konflikt współrządzenia utrudnia im nawet zrozumienie partnera i jego racji.

Wbrew komunałowi erozji ulega nawet wspólne „dążenie na Zachód”. Najpierw miało ono sens „jak najdalej od komunizmu”, teraz podzieliło się na „dalej od Rosji” i „bliżej do Zachodu”, co przestało być tożsame. Dlatego tyle było zaskoczenia, gdy okazało się, że połowie Polaków nie spieszy się do UE i ze w rok po wstąpieniu do NATO jedna czwarta ma na ten temat wątpliwości. Tymczasem jest to po prostu nastanie demokratycznego pluralizmu.

Bezwarunkowy, jak w istocie radzi Bachmann i jak myślą politycy UW i bywalcy business club-ów, akces do Unii Europejskiej przestał być niewątpliwym dobrem również dlatego, że nie wiemy, jaka to będzie Unia. I w sensie procedur decyzyjnych, i w sensie treści socjalnych jej polityki, i wreszcie w jej odniesieniu do globalizacji, dla której może być zarówno przekaźnikiem, jak i zaporą, i filtrem. Wbrew optymistycznym sugestiom Bachmanna jest wysoce wątpliwe, czy możemy uzyskać w Brukseli jakiś wpływ na tę reformę, czy też raczej zostanie nam ona przedłożona jako aneks do acquis communautaire,

do podpisu bez pyskowania.

Z tego wniosek, że w Brukseli trzeba się znacznie bardziej, a nie znacznie mniej upierać przy swoim. Oczywiście: ważnym swoim, a nie przy duperelach.

A w ogóle, obu doradcom trzeba wskazać, że czas modernizowania kraju kosztem zawsze tych samych i biednych, musi się skończyć w turze wyborczej 2000-2001. To właśnie zapowiadają sondaże.

Jeśli SLD to mamie i potrafi, to jego zwycięstwo będzie zasłużone i będzie dobrą nowiną dla Polaków. Wolę nie myśleć, jak będzie wyglądała polska demokracja, jeśli również SLD tego nie zrozumie i nie potrafi, podobne jak poprzednicy.

Autor jest korespondentem politycznym paryskiej „Kultury”

Wydanie: 13/2000, 2000

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy