ZAPROSZENIE DO DEBATY: Gdy myślę lewica…
Ostatnio publikowane sondaże pokazują, że około jednej trzeciej rodaków jako najlepszą koalicję dla Polski widzi współpracę Platformy Obywatelskiej z Lewicą i Demokratami. Koalicję definiowaną jako merytoryczną, zgodną i pracowitą. Społeczeństwo chce wreszcie zaprzestania podziałów na post-„Solidarność” i postkomunę? Ma dość teorii, że Polak musi mieć w życiu z kim walczyć? Czyli bacznie obserwuje i wyciąga wnioski? Przykład Warszawy, gdzie w większości dzielnic została stworzona mniej lub bardziej formalnie koalicja PO-LiD, świadczy o tym, że te obserwacje są szczególnie wnikliwe.
Po pierwsze – układanie trwałych, stabilnych władz wykonawczych w warszawskich dzielnicach trwało stosunkowo krótko. Bez układów wariantowych (vide: początkowa koalicja szczebla rządowego bez przystawek, a po kilku miesiącach z przystawkami), bez wstępnych warunków nie do przejścia, które zarówno PO, jak i lewica mają na swych sztandarach.
Po drugie – w skład tych władz weszli przedstawiciele pokolenia 30- i 40-latków. Ludzie już doświadczeni na różnych polach zawodowych, ale nieuwikłani w poprzedni „układ warszawski”, pozbawieni balastu historycznej histerii.
Po trzecie – ludzie ci rozmawiają ze sobą. Nie mówią do siebie, nie głoszą teorii, nie oczekują posłuchu – tylko właśnie rozmawiają. Zaczynając od spraw podstawowych podziału kompetencji, a kończąc na rzeczach strategicznych wymagających porozumienia programowego.
Z półrocznego doświadczenia warszawskiego Śródmieścia wynika, że spełnienie tych trzech warunków owocuje brakiem niekostruktywnych wymian zdań na łamach prasy, będących ulubionym zajęciem prawicy. Daje spokojne, merytoryczne obrady zarządu i sesje rady dzielnicy, gdzie tylko czasem, z inicjatywy PiS dochodzi do burzliwych dyskusji o dekomunizacji ulic. Pozwala skupić się na budowach, remontach, programach dla mieszkańców zamiast tracić czas na jałowe dyskusje. Wreszcie rodzi nadzieję, że w Polsce, choćby na szczeblu samorządowym, można się wznieść ponad historię i wspólnie pracować na rzecz lokalnych społeczności.
Lewica, bez względu na jej ostateczny kształt (samodzielnego SLD, koalicji Lewicy i Demokratów, szerszej formuły proponowanej przez prezydenta Kwaśniewskiego), w tej nowej rzeczywistości warszawskiej potrafiła odnaleźć swoje miejsce. Miejsce przy sprawach społecznych, blisko ludzi. Polityka odgrywa tu mniejszą rolę niż chęć działania. Od polityki są działacze centralni – w parlamencie, w klubach dyskusyjnych, na wiecach. Tu, w dzielnicach, w gminach i powiatach, pokazujemy, że potrafimy ciężko pracować. Oczywiście nie zapominając o naszych ideach i programie wyborczym, ale tak go uelastyczniając, by mógł być realizowany samorządowo we współpracy z Platformą Obywatelską.
Na ostatnim kongresie SLD padały słowa, pod którymi powinna się podpisać cała nowoczesna lewica: „Nie ma wroga na lewicy” i „Platforma to rywal, ale nie wróg”. Gdy myślę lewica, widzę ideał idący dalej – nie ma wroga wśród Polaków. Wśród zapracowanego społeczeństwa szukającego dla siebie miejsca, zajęcia i dochodu. Nie do pomyślenia? Owszem. Dla węszących spiski, kłótliwych i złośliwych, nadpobudliwych i stawiających zarzuty bez dowodów. Dla stających okoniem wobec rodaków i całej Europy. Dla szukających dziury w całym, budujących Polskę nieufną i podzieloną bezprawnie prowadzoną dziką lustracją.
Ale nie dla ludzi lewicy. Dla nas nie powinno być wroga wśród Polaków.
Autor jest członkiem SLD, zastępcą burmistrza Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy