Nie Rudolf, ale Rudolfina

Nie Rudolf, ale Rudolfina

Niektóre renifery są w pełni udomowione i od pokoleń znajdują się w zagrodach przy człowieku

Były święta, to i były prezenty, przynajmniej dla grzecznych Czytelników. Przesyłkę dostarczył ekspres w składzie renifery i wyzyskiwacz z lejcami, który zmusił nieszczęsne zwierzęta do objechania kuli ziemskiej w ciągu zaledwie doby, choć w normalnych warunkach z zaprzęgiem pokonują najwyżej 25 km dziennie.

Skoki po grzybkach

Niektóre syberyjskie ludy używają reniferów jako zwierząt pociągowych. Ponoć osobniki zjadają muchomory, po czym wykonują nieziemskie skoki, od których wzięła się legenda o reniferowym zaprzęgu na nocnym niebie. Podobno też szamani niektórych ludów piją mocz reniferów po grzybkach, by osiągnąć stany równie nieziemskie. Zwierzęta te wykorzystywane są również jako wierzchowce, wówczas mają większy zasięg, niż gdy ciągną sanie. Ewenkowie i inne ludy Wschodu opanowali tę sztukę już 7 tys. lat temu. Mikołaj sięgnął zatem do wiedzy ludów pogańskich, przy czym podkręcił normy pracy dla czteronożnych podwładnych. Od pierwszych hodowców reniferów sztukę ujeżdżania, szkolenia do ciągnięcia sań i dojenia przejęły inne ludy. Stosunkowo najpóźniej dotarła ona do USA, dopiero w XIX w., za to w Wales na Alasce, najbardziej na zachód wysuniętym mieście na kontynencie północnoamerykańskim, działa dziś jedyna poczta obsługiwana przez renifery. Aczkolwiek miasto to określenie lekko na wyrost przy niespełna 150 mieszkańcach.

Podczas II wojny światowej w ZSRR renifery zaopatrywały front karelski. W tym celu zmobilizowano ok. 6 tys. zwierząt i tysiąca pasterzy, głównie Nieńców. Wcześniej Nieńcy byli koczownikami. Władze radzieckie zmusiły ich do osiedlenia się, upaństwowiły renifery, a samych tubylców zatrudniły w sowchozie do ich hodowli, co zapoczątkowało zanik tradycji tego narodu. Sytuacja nie zmieniła się do dzisiaj, z tym że obok dwóch państwowych (choć w teorii spółdzielczych) firm pojawili się prywatni właściciele zwierząt.

Niektóre renifery są w pełni udomowione i od pokoleń żyją w zagrodach przy człowieku. O wiele częściej jednak spotyka się stada, które mają właścicieli, ale wypasane są na rozległych terenach. W znacznej mierze wędrują one na południe zimą i na północ latem, jak dzicy przodkowie, co chroni je od krwiopijnych insektów. Dość powiedzieć, że przeciętny ren traci litr krwi tygodniowo w aparatach gębowych owadów. Dawniej zwierzęta stanowiły własność klanu lub rodziny, teraz to najczęściej własność indywidualna, choć w Fennoskandii, poza terenami w posiadaniu Rosji, gospodarka reniferami jest wypadkową rozwiązań plemiennych (saamskich), spółdzielczych i lokalnych uwarunkowań prawnych. W Norwegii i Szwecji prawo posiadania reniferów jest limitowane, obejmuje Saamów, dawniej zwanych Lapończykami, i to tych, których przodkowie zajmowali się wypasem. Poza tym są nieliczne miejsca, gdzie zwykli obywatele i Saamowie niebędący potomkami pasterzy mogą hodować zwierzęta. W Finlandii takich ograniczeń nie ma, tam hodowcą może zostać każdy obywatel UE, pod warunkiem zamieszkania w gminie, w której prowadzi hodowlę, i przynależności do zrzeszenia hodowców. W praktyce 60% hodowców to Saamowie. W tych krajach renifery są ważnym składnikiem diety mieszkańców, nie tylko ludzkich. Można tam kupić puszki z renów dla czworonogów.

Ubogie tereny dalekiej Północy nie są wydajnymi pastwiskami, nawet jeśli znaczna część pokarmu renów to porosty. To jedyne duże ssaki zdolne do żywienia się nimi, dzięki symbiozie z bakteriami i pierwotniakami. Niestety, porosty są przysmakiem ubogim w białko, które reny pozyskują z traw, turzyc, liści karłowatych drzew, a nawet z upolowanych lemingów, piskląt i jaj. Cwaniaki skrobią zębami zrzucone poroże, by odzyskać wapń, co nazywamy osteofagią (zjadaniem kości). Mimo tak genialnych przystosowań renifery jedzenia mają mało, więc 55% powierzchni Szwecji, 40% Norwegii i 33% Finlandii stanowią pastwiska reniferów.

Renifery hodowane są też w Chinach i Mongolii, głównie przez potomków ludów koczowniczych. Wycieczki na reniferach bywają tam lokalną atrakcją dla turystów. Ponadto w Chinach sproszkowane rogi są uznawane za afrodyzjak i lek. Choć nie ma żadnych przesłanek, by stosować poroże w medycynie konwencjonalnej, na azjatyckie rynki trafia towar z Europy. Kończąc wątek hodowlany – na świecie tą profesją para się ok. 100 tys. ludzi, a w UE hodowcy reniferów otrzymują dotacje rolnicze.

W żołądku rekina

Pozyskuje się także dzikie renifery. W Europie w niewielkim stopniu, ale u nas tych zwierząt jest już mało, a gospodarka łowiecka zrównoważona. Znacznie częściej poluje się na rozległych obszarach rosyjskiej Azji i w Ameryce Północnej. Co gorsza, w Azji zwykle bez ograniczeń. Argumentuje się to tym, że myśliwych jest niewielu, właściwie tylu, co w dawnych czasach. Pomija się fakt, że ta sama liczba ludzi ma znacznie skuteczniejsze narzędzia i zabija więcej zwierząt. W Ameryce wygląda to lepiej, choć wiele tamtejszych organizacji monitorujących stan przyrody zgłasza niemało uwag co do sposobu, miejsc i liczby pozyskiwanych zwierząt. Pierwsze ludy Ameryki Północnej nie uznawały hodowli za coś godnego człowieka, dlatego polowały, a dla wielu tubylców upolowana zwierzyna nadal jest podstawą wyżywienia. Amerykańskie reny nazywamy karibu, co wywodzi się z języków algonkińskich (ludów zamieszkujących znaczne obszary USA i Kanady). Obecnie hoduje się tam renifery, ale te zwierzęta mają euroazjatycki rodowód.

Polowania są jednym z powodów, dla których renifery znalazły się w opałach. Wprawdzie nadal są to bardzo liczne zwierzęta, ale w ciągu ostatnich trzech pokoleń (nieco ponad 20 lat) ich populacja zmalała o 40%. Ba! Żeby to było takie proste. Do niedawna uznawano, że to jeden gatunek, o wielu podgatunkach i typach ekologicznych. Typy oznaczały, że jedne renifery zamieszkiwały tundrę i były wędrowne – przemierzały nawet 5 tys. km, co czyni je rekordzistami migracji wśród ssaków lądowych, inne są osiadłe. Wędrowne pokonywały szerokie rzeki, jeziora, a nawet morskie zatoki (szczątki renów odnajdywano m.in. w żołądkach rekinów polarnych, dużych ryb, które wiek dojrzewania osiągają ok. 150. urodzin).

W czasie migracji reny poruszają się z prędkością ok. 50 km/godz., zagrożone pędzą ponad 70 km/godz. Jako pływacy również okazują się znakomite, poruszają się z prędkością 5,5 węzła, czyli ok. 10 km/godz. Sprawność pływacką zawdzięczają nie tylko silnym nogom, ale i kapokowi, jakim jest ich sierść. Włosie jest w środku puste, co zwiększa izolację termiczną. Nic dziwnego, że koczownicy Północy wysoko cenili odzież ze skór reniferów. Ponadto spotykamy ekotypy górskie, których migracje mają charakter pionowy – latem zwierzęta pasą się na halach, na zimę schodzą w górskie lasy.

Po byku

Osiadłe renifery leśne tworzą duże haremy. Szczególni przystojniacy mogą liczyć na 20 krów, mniej dorodne i młodsze samce nasycą jedynie oczy. Byki z tundry mogą zgromadzić najwyżej kilka fanek. Zwierzęta z lasu często wykorzystują poroże do potyczek, ich poroża są zatem szersze, u samców znacząco większe niż u samic. U tych z tundry pod względem rozmiaru poroża panuje większe równouprawnienie, a sama ozdoba głowy częściej służy do odgrzebywania pokarmu spod śniegu (stąd specyficzna łopatka nad oczami) niż do walki. Co ciekawe, leśne renifery wpłynęły na ewolucję wilków północnoamerykańskich. Widzieliście zdjęcia czarnych wilków z Ameryki Północnej? Takie wilki żyją jedynie w lasach, nie w tundrze, mimo że osiadłe wilki tajgowe spotykają się z wędrownymi pobratymcami z Północy. Badania genetyczne wykazały, że czarne umaszczenie pojawiło się u psów już u zarania ich udomowienia. W przeszłości doszło do skrzyżowania się psów z wilkami i przeniesienia mutacji dającej czarne futro. Ale dlaczego tylko w lesie spotykamy czarne wilki? Ponieważ, co wykazały te same badania, obie grupy wilków nie krzyżują się od ok. 12 tys. lat! Na otwartej przestrzeni czarny wilk jest doskonale widoczny. W lesie ta sama cecha sprawia, że trudniej go dostrzec, dlatego jeśli doszło do przeniesienia się czarnego umaszczenia na wilki z tundry, cecha ta nie miała szans się utrwalić.

Ale to nie wszystko, największe byki z Kolumbii Brytyjskiej osiągają 340 kg, ich pobratymcy ze Svalbardu góra 90 kg. Jednocześnie reny z archipelagu są o połowę niższe, znacznie krótsze, mają bardzo krótkie nogi i pękate ciała. Pamiętajmy bowiem o dwóch zasadach. Pierwsza: na wyspach duże ssaki stają się znacznie mniejsze niż ich kontynentalni krewniacy. Widać to po naszych renach, ale też wyspiarskich gatunkach nosorożców, dużych kotów czy wymarłych krewnych słoni. Długo uważano, że z jakiegoś powodu zasada ta nie dotyczy ludzi, aż na początku stulecia odkryto Homo floresiensis, czyli skarlały wyspiarski gatunek człowieka, wywodzący się od naszego przodka Homo erectus. Zasada druga: zwierzęta z Północy mają krótsze kończyny i bardziej pękaty tułów, dzięki czemu tracą mniej ciepła. To widać po arktycznych lisach czy tubylczych ludziach, którzy są niżsi i bardziej krępi niż ludzie z ciepłych rejonów globu.

Mimo tych różnic wszystkie reny żyją w chłodnych rejonach, toteż ich nosy są pękate, bardziej pasowałyby do krowy niż do zwierzęcia takiej postury. Dzięki wielkim nosom renifery lepiej ogrzewają powietrze, nim trafi ono do płuc. Do zimna przystosowane są również ich kończyny, które mogą mieć temperaturę niewiele wyższą od 0 st. C. To możliwe dzięki temu, że główne naczynia krwionośne stykają się i krew tętnicza, płynąc w dół, przekazuje ciepło żylnej, wracającej do tułowia, chłodząc się przy tym. To pozwala zminimalizować straty ciepła.

Różnice spotęgowała genetyka. Wprawdzie badania jeszcze trwają, ale w mijającym roku ustalono, że renifery to nie jeden gatunek, lecz minimum pięć i 21 podgatunków, z których trzy wymarły w ostatnich nieco ponad 100 latach. Co więcej, badania wykazały, że poszczególne podgatunki i ekotypy nie mieszają się ze sobą albo zdarza się to rzadko. Dotyczy to też reniferów hodowlanych, co jest dobrą wiadomością dla dzikich (domieszka obcych genów mogłaby wprowadzić cechy obniżające szanse przeżycia w określonych warunkach), ale stanowi wyzwanie dla nas, by zachować pełną różnorodność genetyczną reniferów.

Nie ma żartów

Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) uznała w 2015 r. renifery za narażone na wyginięcie. Wówczas uważano je za jeden gatunek, choć klasyfikacja zagrożenia różnych podgatunków (a nawet ekotypów) była odmienna. Obecnie nie dla wszystkich podgatunków i ekotypów znamy stopień zagrożenia, ale potrafimy je zidentyfikować. Poza już wspomnianymi należy wymienić sieć dróg przecinającą szlaki migracyjne (z dawnych opisów wyłania się obraz kilkudniowej, nieprzerwanej migracji, zdarzało się, że statki na rzekach miały z tego powodu ponadtygodniowe postoje). Szlaki i pastwiska przecinane są także przez linie energetyczne. Zwykle dla ssaków lądowych to nie problem, ale renifery jako jedyne widzą ultrafiolet. Dzięki temu są w stanie wypatrzeć biało ubarwionego niedźwiedzia polarnego, ale linie przesyłowe w ich oczach świecą, a to wywołuje lęk. Na marginesie – kolor ich oczu ze złotawego latem zmienia się w niebieski zimą, dzięki czemu wzmacnia się widzenie po zmroku, choć kosztem ostrości. Tyle wystarczy, by dostrzec drapieżnika, a to może ocalić życie. Wracając zaś do zagrożeń, pastwiska często znajdują się na terenach wydobywczych, zwierzętom odbierane jest miejsce do życia, a rurociągi przecinają szlaki wędrówek. Problem ten zaostrzył się ostatnio w Ameryce, gdzie na wielkich połaciach wydobywa się gaz łupkowy i ropę.

Kolejną zmorą jest ocieplenie klimatu. W epoce lodowcowej renifery schodziły na niższe szerokości geograficzne. Utrwalili je nasi przodkowie na rysunkach w jaskiniach Hiszpanii i południowej Francji. Wraz z lodowcem podążyły w kierunku północnym, pomieszkując w międzyczasie w… Polsce. Jeżeli lodowce stopnieją, renifery nie będą miały dokąd pójść. Już teraz widać problemy wynikające ze zmian klimatu. W 2019 r. padło z głodu 200 reniferów ze Svalbardu. Niewiele? Liczbowo tak, ale to 10% całej populacji. Zwierzęta nie mogły dostać się do pokarmu pod lodem, który pokrył śnieg, gdy spadł marznący deszcz. Zwykle radzą sobie, rozgrzebując śnieg łopatkami poroża i brzegami kopyt, ale grubej warstwie lodu nie podołały.

Wraz z zanikiem kry niedźwiedzie polarne częściej polują na lądzie. Nadmorskie renifery często schodzą na brzeg, by pożywić się wodorostami. Tam czatują niedźwiedzie, które wcześniej na krze polowały na foki (to problem również dla misiów, dla których mięso renów jest za chude, by mogły w dobrej kondycji przetrwać zimę). Poza tym wraz ze wzrostem temperatury wcześniej rozwijają się rośliny i wcześniej przechodzą cykl życiowy, rozmijając się z terminem porodu u renów. To niedopasowanie skutkuje niższą przeżywalnością cieląt.

Nawet te populacje, które są w dobrej kondycji, jak ta licząca około miliona osobników w azjatyckiej części Rosji, mogą szybko zniknąć. A bez reniferów żaden święty nie dostarczy nam prezentów. Przy okazji warto wyjaśnić pewne nieporozumienie. Otóż w zaprzęgu nie ma żadnego Profesorka, Kometka czy Rudolfa. Jest co najwyżej Rudolfina. Wszystkie renifery Mikołaja to dziewczyny. Chłopaki pod koniec grudnia nie mają poroża, zrzucają je zaraz po jesiennych godach. Samice reniferów, które jako jedyne pośród wszystkich jeleniowatych dam szczycą się porożem, zrzucają je dopiero po wiosennym porodzie. W czasie ciąży odzyskują z ozdoby głowy wapń i wykorzystują do wytworzenia potomstwa.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 53/2022

Kategorie: Zwierzęta

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy