Nie słyszą, nie widzą

Nie słyszą, nie widzą

Już nie anonimowy Piotr S. z Niepołomic, ale Piotr Szczęsny, 54-latek o poglądach demokratycznych, zrobił coś, o czym Piotr Bukartyk śpiewa, że „to się nie chce zmieścić w głowie, w środku miasta płonął człowiek”. Ta śmierć nas zaskoczyła. Wszystkich. A tych z władzy dodatkowo tak zirytowała, że dorobili do niej motywację psychiatryczną. W sumie nic nowego. Tak rządzący, i to w różnych krajach i systemach, zwykle reagują na samobójcze podpalenia. Wszyscy jesteśmy wobec nich bezradni. A władza wie, że ten niemieszczący się w głowie akt desperacji jest wymierzony przeciwko niej. I że ma ona tę krew na rękach. Piotr Szczęsny napisał o tym wprost: „Chciałbym, żeby prezes PiS oraz cała PiS-owska nomenklatura przyjęli do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i mają moją krew na rękach”.

Pod słowami: „Wstydzę się, że mam prezydenta, który jest prezydentem tylko swojej partii i jej zwolenników i który łamie konstytucję” i „wstydzę się, że mam premier, która realizuje wydawane jej po linii partyjnej polecenia”, podpisałoby się wielu Polaków. Dwa listy Szczęsnego skierowane do opinii publicznej są bardzo spójne i logiczne. Nie chciał siedzieć cicho. Bardzo serio traktował takie wartości jak wolność i demokracja. I jak wielu ludzi o takich poglądach był coraz bardziej bezradny wobec rozjeżdżającego te wartości politycznego walca. Uznał więc, że sytuacja jest tak dramatyczna, że trzeba ludzi obudzić. Potrząsnąć nimi. I że musi to zrobić właśnie on. Zwykły, szary człowiek. Taki jak my.

Podpalił się 19 października, a zmarł 29. Tych dziesięciu dni strasznych cierpień nie można wypełnić ciszą. Nie można, bo zginął człowiek, który chciał nam powiedzieć coś bardzo ważnego. Człowiek, który głęboko wierzył, że nasz kraj może być uczciwiej, mądrzej rządzony. Że na taką władzę Polacy zasługują.

Nie mam jednak złudzeń, że posłanie Szczęsnego dotarło do rządzących. Że wymienieni z funkcji politycy na chwilę przystaną i popatrzą na świat oczyma Szczęsnego. Pewnie będzie jak dotąd. I władza niczego nie zmieni w swoich planach. Choć to nie jest dobry scenariusz dla Polski.

Czas pokaże, czy i kogo ofiara Szczęsnego obudziła. I co z posłaniem zawartym w jego listach zrobią zwykli szarzy ludzie.

Wydanie: 2017, 45/2017

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Komentarze

  1. tak towarzyszu
    tak towarzyszu 6 listopada, 2017, 08:47

    Co dla hipokrytów, z sieci:
    „Może warto przypomnieć redaktorom z Czerskiej, którzy najwidoczniej doznali drastycznej amnezji, jak kiedyś opisywali historię innego mężczyzny, który podpalił się przed Kancelarią Premiera sześć lat temu, za czasów rządów Donalda Tuska. Andrzej Ż. – bo o nim mowa – został wtedy nazwany… „terrorystą”!
    View image on TwitterView image on TwitterView image on Twitter
    antyKOD @antyKOD
    Andrzej Ż., który podpalił się pod Kancelarią Tuska w 2011, został przez „gazetę wyborczą” nazwany TERRORYSTĄ!
    Przypomniał o tym @MiAdamczyk
    5:01 PM – Oct 30, 2017
    43 43 Replies 704 704 Retweets 1,138 1,138 likes
    Twitter Ads info and privacy
    Michał Adamczyk @MiAdamczyk
    „Terrorysta Andrzej Ż.”
    To tytuł artykułu z Wyborczej (26.09.2011) o mężczyźnie, który podpalił się przed kancelarią D.Tuska
    4:55 PM – Oct 30, 2017
    67 67 Replies 558 558 Retweets 1,230 1,230 likes
    Twitter Ads info and privacy
    Przytoczmy kilka cytatów z tekstu red. Grzegorza Sroczyńskiego.
    Szacunek dla cudzego nieszczęścia, to ważna rzecz, ale muszę wreszcie to napisać: pod kancelarią premiera nie podpalił się szlachetny bohater, który walczy o wzniosłe cele. Nie podpalił się tam bezkompromisowy tropiciel korupcji. Zrobił to ktoś, kto przy pomocy aktu terroru (skierowanego wobec samego siebie) próbował na nas coś wymusić
    — czytamy.
    Terroryści – niezależnie jakie przesłanki nimi kierują, a bywają przecież te przesłanki szlachetne – są w demokratycznych krajach piętnowani i izolowani. Tymczasem u nas Andrzeja Ż. odwiedza w szpitalu premier. I ogłasza, że stosowne służby po raz kolejny sprawdzą jego doniesienia. Jednym słowem: cel terrorysty został osiągnięty. Znajdą się zapewne następni chętni
    — dodał Sroczyński.
    Podobna w swej tragiczności historia, a tak różne oceny. Co w takim razie dzieli Andrzeja Ż., od Piotra S.? Odpowiedź „GW” jest wyraźna: mężczyzna, który podpala się przed Kancelarią Tuska, jest „terrorystą”, który chce coś „wymusić”. Człowiek, który dokonuje tego czynu rzekomo w imię bezsilności wobec władzy PiS, staje się bohaterem. To istny szczyt hipokryzji!
    ak/Twitter/wyborcza.pl”

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy