Nie tylko Irak

Nie tylko Irak

Wizja polityki zagranicznej Johna Kerry’ego

Po raz pierwszy od ponad 30 lat, dokładnie od 1972 r., polityka zagraniczna i związana z nią polityka bezpieczeństwa narodowego zdominowały prezydencką kampanię wyborczą w USA. Można powiedzieć nawet więcej – w miarę rozwoju tegorocznej kampanii wyborczej sprawy międzynarodowe odgrywają coraz większą rolę. Tradycyjnie Amerykanie głosują według stanu własnego portfela. Jeżeli sytuacja gospodarcza kraju jest dobra, popierają partię rządzącą, jeżeli jest zła, głosują na opozycję. Badania przeprowadzone niedawno przez prestiżowy ośrodek Pew Research Center wykazały, że 41% Amerykanów uważa, iż polityka zagraniczna i terroryzm są najważniejszymi problemami, przed którymi stoją dziś Stany Zjednoczone. Tylko 26% ankietowanych jest zdania, że ważniejsze są problemy gospodarcze. Tak więc po raz pierwszy od czasów wojny wietnamskiej sprawy zagraniczne i kwestia bezpieczeństwa kraju okazały się przedmiotem większej troski wyborców amerykańskich aniżeli sprawy gospodarcze.

Tegoroczny elektorat amerykański jest wyjątkowo spolaryzowany. Przytłaczająca większość wyborców już określiła swój stosunek do obu głównych pretendentów do fotela prezydenckiego, do George’a W. Busha i Johna F. Kerry’ego. W chwili gdy piszę te słowa, obaj mają szanse na zwycięstwo. W tej sytuacji zarówno Amerykanów, jak i społeczność międzynarodową interesuje, jaką politykę zagraniczną będzie prowadził John Kerry, jeżeli wygra wybory 2 listopada br. Czego można się spodziewać po George’u Bushu, wiadomo. Jest on wyrazistym prezydentem i jego podejście do głównych problemów międzynarodowych jest znane. Natomiast jaki kierunek obierze polityka zagraniczna USA, jeżeli w Gabinecie Owalnym zasiądzie John Kerry, pozostaje w pewnym stopniu niewiadomą, zwłaszcza że nie był on dotąd szerzej znanym politykiem na arenie międzynarodowej. Zapoznajmy się więc z niektórymi jego wypowiedziami i zapowiedziami.
Przede wszystkim Kerry stara się zapewnić Amerykanów i świat, że jest kompetentnym i odpowiedzialnym politykiem.

Swego rodzaju kredo

przedstawił na konwencji Partii Demokratycznej w Bostonie w końcu lipca br. Przyrzekł wówczas przywrócić prestiż Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. „Broniłem tego kraju jako młody człowiek i będę go bronił jako prezydent. Żeby nie było żadnych pomyłek, nigdy nie zawaham się przed użyciem siły, kiedy zaistnieje taka potrzeba. Każdy atak spotka się z szybką i pewną odpowiedzią. Jako prezydent podejmę mądrzejszą, skuteczniejszą walkę z terroryzmem, umocnię siły zbrojne i poprowadzę wysiłki przeciw proliferacji broni nuklearnej. Będę takim dowódcą, który nigdy nie poprowadzi kraju do niepotrzebnej wojny. Świat powinien brać z nas przykład, a nie tylko odczuwać przed nami strach. W tych niebezpiecznych czasach istnieje zła i dobra droga utrzymania siły”, powiedział Kerry.
Jak więc z powyższego wynika, John Kerry jest zwolennikiem zdecydowanego przywództwa amerykańskiego w świecie, ale opartego nie tylko na sile militarnej i gospodarczej, lecz także na promowaniu wartości ideowych, dialogu z sojusznikami. W związku z tym akcentuje potrzebę stosowania przez Stany Zjednoczone nie tylko tzw. hard power, czyli siły militarnej i narzędzi nacisku ekonomicznego, ale podkreśla konieczność posłużenia się soft power, władzą i siłą idei, kultury, wartości duchowych. Kerry zapowiada, że jeżeli zostanie wybrany na prezydenta, będzie prowadził „bardziej wrażliwą” politykę zagraniczną. Na tę wypowiedź natychmiast zareagował wiceprezydent Dick Cheney, mówiąc: „Wrażliwą wojną nie zniszczy się złych ludzi, którzy zabili 3 tys. Amerykanów”. Kerry odpowiedział: „Wierzę, że możemy prowadzić skuteczniejszą, mądrzejszą, lepszą pod względem strategicznym oraz bardziej aktywną i bardziej wrażliwą wojnę z terroryzmem”. Zdaniem Kerry’ego, Bush „upolitycznia wojnę z terroryzmem” dla celów wyborczych, a jego polityka prowadzi do wzrostu niechęci do Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. „Potrzebujemy prezydenta – mówi Kerry – który jest wiarygodny i zdolny do pozyskania poparcia sojuszników i dzielenia się przez nich kosztami z nami, zredukowania obciążeń naszych podatników i zmniejszenia ryzyka dla naszych żołnierzy”.
Kerry nie wyklucza wyprzedzającego ataku na kraj, który stanowi klarowne i poważne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Uważa, że jest to stała polityka USA i zgodna z Kartą ONZ.
Kiedy 16 sierpnia br. prezydent Bush przedstawił plan wycofania części wojsk amerykańskich z Europy i Azji, Kerry określił tę decyzję jako „zły sygnał wysłany w złym czasie”. Stwierdził on, że „szkodzi to bezpieczeństwu kraju”

i utrudnia walkę z terroryzmem

oraz może doprowadzić do pogorszenia stosunków z sojusznikami. Republikanie natychmiast wytknęli Kerry’emu brak konsekwencji, bowiem dwa tygodnie wcześniej mówił on o potrzebie zmniejszenia liczebności wojsk amerykańskich na Półwyspie Koreańskim i w Europie.
Kerry uważa, że bushowski unilateralizm przyczynił się do osłabienia pozycji Stanów Zjednoczonych w świecie, do pogorszenia stosunków z sojusznikami, co w efekcie nie zwiększyło poczucia bezpieczeństwa kraju, ale wręcz je osłabiło. Dlatego też proponuje on nieco inny model polityki zagranicznej opartej, jak mówi, na multilateralizmie i na pragmatyzmie. Kerry przedstawia się wyborcom jako pragmatyczny internacjonalista (w amerykańskim tego słowa znaczeniu) i jako przeciwnik nieodpowiedzialnej zideologizowanej polityki unilateralistycznej. Republikanie odpowiadają na to, że Kerry jest wahliwym, nieprzewidywalnym i słabym przywódcą na trudne i niebezpieczne czasy.
Kerry zapewnia Amerykanów, że jego podejście do polityki zagranicznej przywróci Stanom Zjednoczonym globalną współpracę i szacunek międzynarodowy, zmniejszy rosnącą wrogość i antyamerykanizm w świecie. „Potrzebujemy nowego przywództwa, które przywróci wiarygodność naszemu rządowi i zdolność do rozmów przy stole konferencyjnym”, powiedział Kerry. Jako prezydent, tuż po zaprzysiężeniu, złoży on wizytę w ONZ, spotka się z europejskimi przywódcami i zainicjuje intensywne poszukiwanie pokoju na Bliskim Wschodzie.
Wiele dyskusji i niejasności istnieje wokół stanowiska Kerry’ego wobec Iraku. Głosował on za upoważnieniem prezydenta Busha do zainicjowania operacji militarnej w Iraku i obaleniu Saddama Husajna. Był on również przekonany, że w Iraku znajduje się broń masowej zagłady, która może być użyta przeciw Stanom Zjednoczonym. Kerry uważa, że w ówczesnych warunkach postąpił słusznie i nie żałuje swojego głosu poparcia dla interwencji zbrojnej. Jego zdaniem, to Bush się pomylił. Kerry głosował później przeciw przyznaniu rządowi dodatkowych 87 mld dol. na realizację zadań polityki stabilizacji i odbudowy Iraku. Nagabywany przez dziennikarzy, dlaczego tak postąpił, odpowiedział: „Właściwie to głosowałem za 87 mld dol., zanim głosowałem przeciw”. Przypomina to sławetne powiedzenie polskiego polityka „Jestem za, a nawet przeciw”. Kerry krytykuje Busha za to, że nie uczynił wszystkiego, aby pozyskać szersze poparcie międzynarodowe dla swej polityki w Iraku. Proponuje on, by wysoki komisarz ONZ nadzorował wybory w Iraku oraz program odbudowy Iraku. Zamierza zwrócić się do sąsiadów Iraku, aby uszczelnili swoje granice z Irakiem i nie ingerowały w wewnętrzne sprawy tego kraju. Opowiada się za zwiększoną rolą NATO w Iraku i odciążeniu wojsk amerykańskich. Uważa, że sojusznicy USA mają dostateczne środki, żeby w większym stopniu zaangażować się w Iraku, ale

nie chcą dzielić

się z obecnym Białym Domem. Ta postawa może się zmienić po zmianie warty w Białym Domu – uważają Demokraci.
Kerry twierdzi, że ma plan rozwiązania problemu irackiego w postaci zebrania przy wspólnym stole państw europejskich i arabskich, ale teraz nie może publicznie ujawnić szczegółów, aby nie spalić tej inicjatywy. Plan opiera się na założeniu, jak mówi Kerry, że „kraje europejskie i arabskie uznają, iż interes globalny polega na tym, aby Irak nie stał się upadłym państwem („Business Week”, 9.08.2004 r.). Kerry wierzy, że uda mu się odzyskać współpracę Francuzów i Niemców w Iraku poprzez odejście od unilateralizmu. „Jeżeli świat zobaczy odmienny ton i inny rodzaj stosunków między nami a innymi krajami, zmieni się reakcja (innych państw – LP)”.
Dla wielu obserwatorów są to zbyt ogólnikowe tezy. Kerry powinien wyjaśnić nie tylko Amerykanom, ale i światu, czym się różni jego polityka wobec Iraku od polityki Busha. Dobrze byłoby, aby odpowiedział na pytanie, czy gdyby wówczas wiedział, że Saddam Husajn nie posiada broni masowej zagłady, to głosowałby za rozpoczęciem inwazji na Irak. Kerry ogranicza się jedynie do przyznania, że został wprowadzony w błąd.
Jeżeli chodzi o Bliski Wschód, to Kerry zamierza wystąpić z własną inicjatywą pokojową. Zamierza on powołać prezydenckiego wysłannika, który nada nowego impetu procesowi pokojowemu, który będzie współpracował nie tylko z Izraelem, lecz także z władzami Autonomii Palestyńskiej oraz z państwami sąsiedzkimi.
Kerry podobnie jak Bush nie jest zwolennikiem ratyfikacji protokołu z Kioto o ograniczeniu emisji gazów szkodliwych dla naturalnego środowiska człowieka. W przeciwieństwie jednak do Busha gotów jest siąść do stołu i wynegocjować lepsze porozumienie. Unia Europejska domaga się od USA ratyfikacji protokołu z Kioto i jest to jeden z punktów niezgody w stosunkach transatlantyckich.
Elementem polityki zagranicznej i bezpieczeństwa narodowego jest sprawa zależności Stanów Zjednoczonych od zagranicznych dostaw ropy naftowej. Od czasu

embarga na dostawy

ropy naftowej do USA, jakie zastosowały w 1972 r. kraje arabskie, kolejni prezydenci podnosili kwestię bezpieczeństwa energetycznego kraju i uniezależnienia się od dostaw ropy naftowej z krajów uznanych za niestabilne. W praktyce zależność USA od zagranicznych dostaw tego surowca wzrastała. I nie należy się temu dziwić. Póki ropa sprowadzana z zagranicy jest tańsza od wydobywanej w USA, Amerykanie będą ją importować. Ponadto jest to świadoma polityka oszczędzania narodowych zasobów surowca, który jest wyczerpywalny i nieodnawialny. Amerykanie zużywają 20 mln baryłek ropy dziennie, z czego 11 mln pochodzi z importu, głównie z Bliskiego Wschodu.
W czasie kampanii wyborczej John Kerry przedstawił własny plan zmniejszenia zależności od zagranicznej ropy naftowej, rewilitaryzacji przemysłu samochodowego i węglowego, który to plan zmierza do stworzenia nowych stanowisk pracy – wszystko za 2 mld dol. rocznie. „Możemy żyć w Ameryce, która jest pod względem energetycznym niezależna”, mówi Kerry.
Kerry zamierza osiągnąć swój cel poprzez zmuszenie przemysłu samochodowego, aby produkował bardziej ekonomiczne i bardziej przyjazne naturalnemu środowisku pojazdy. Proponuje zwiększyć produkcję biopaliw oraz produkcję energii elektrycznej z alternatywnych źródeł: wiatru, słońca, biomasy, źródeł geotermicznych. Z obecnych 2% energii pochodzących z tych źródeł proponuje zwiększyć ją do 20% w roku 2020. Popiera on węgiel jako źródło energii, proponując opracowanie technologii czystszego spalania węgla.
Kerry uważa, że doświadczenia wojny w Iraku dowodzą, iż Stany Zjednoczone powinny uniezależnić się od dostaw ropy naftowej z Bliskiego Wschodu i Zatoki Perskiej. Oznacza to również zabezpieczenie się przed nieoczekiwanymi skokami cen ropy naftowej, co wpłynie na stabilizację gospodarki amerykańskiej.
Polityka zagraniczna, jaką oferuje John Kerry, nie różni się tak bardzo od kursu realizowanego przez George’a Busha. Są oczywiście niektóre merytoryczne różnice, ale o wiele większe są różnice w tonie. Bush już realizuje niektóre postulaty swego oponenta, np. w postaci zwiększonej roli ONZ w Iraku, w bardziej konstruktywnym podejściu do negocjacji z Koreą Północną, w przyjęciu niektórych zaleceń komisji do spraw ataku terrorystycznego na USA. Doświadczenie poprzednich kampanii wyborczych wykazuje, że nawet wówczas gdy problemy polityki zagranicznej odgrywają w niej ważną rolę, to w wyniku zmiany na fotelu prezydenckim faktyczne zmiany w polityce zagranicznej Waszyngtonu są niewielkie. Cele strategiczne polityki zagranicznej USA nie zmienią się nawet wtedy, jeżeli dojdzie do zmiany administracji. Zmiany mogą dotyczyć w większym stopniu stylu, tonu

metod realizacji celów

aniżeli faktycznej treści polityki. Dlatego też Kerry w gruncie rzeczy nie ma zbyt dużego pola manewru w polityce zagranicznej. Będzie kontynuował wojnę z terroryzmem i zasadnicze cele dyplomacji amerykańskiej sformułowane przez Busha i jego poprzedników. Interesy globalne Stanów Zjednoczonych są stałe.
John Kerry proponuje powrót do tradycyjnej wielostronnej dyplomacji amerykańskiej, która tak dobrze sprawdziła się w ciągu pierwszego półwiecza po II wojnie światowej. Oczywiście, dziś są inne warunki w świecie oraz inne zagrożenia i wyzwania. Sama zmiana stylu polityki zagranicznej jego ewentualnej administracji nie wystarcza, aby poradzić sobie z niestabilnością współczesnego świata. Jeżeli Kerry rzeczywiście chce zmienić coś w sprawach, o których mówi, musi ujawnić więcej szczegółów swojego nowego podejścia oraz przekonać świat, w jaki sposób proponowany przez niego mechanizm multilateralizmu będzie lepszy i skuteczniejszy od tego, co było w przeszłości.
I na koniec pytanie, czy ewentualna zmiana warty w Białym Domu wpłynie na zmianę stosunków polsko-amerykańskich? Ze strony Polski na pewno nie. Nasze interesy w stosunkach z Waszyngtonem są niezależne od tego, kto zasiada w danym momencie na fotelu prezydenckim. Natomiast każdy prezydent republikański czy demokratyczny liczy się przede wszystkim z interesami amerykańskimi. Różnica może polegać głównie na tym, że do nowej ekipy trzeba będzie na nowo przecierać ścieżki dojścia i nawiązywać osobiste kontakty. Ale Amerykanie, jak wiadomo, są pod tym względem bardzo kontaktowi.

Autor jest profesorem politologii, amerykanistą, marszałkiem Senatu RP

 

Wydanie: 2004, 41/2004

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy