Niechciani żołnierze

Niechciani żołnierze

W PiS-owskim urzędzie szykowana jest ustawa odbierająca prawa kombatanckie partyzantom GL i AL

Polityczne wojny z kombatantami wojen prawdziwych rozpoczęły się w pierwszych latach III RP. Ustawa z 1991 r. odebrała uprawnienia kombatanckie bardzo licznej grupie żołnierzy – przede wszystkim dawnym partyzantom AL. Ludziom związanym z ówczesnym aparatem bezpieczeństwa zabierano uprawnienia jak leci. Kosa nie ominęła nikogo, kto skalał się tym kontaktem: sekretarek, pielęgniarek, nawet sprzątaczek. Praw kombatanckich pozbawiano frontowców, partyzantów, inwalidów wojennych. Ich los – wraz z aktami dawnego ZBOWiD – znalazł się w rękach napompowanych chłopięcą nienawiścią do komuny młodych ludzi, którzy wojnę znali tylko z kina. Tych z AL i GL zastąpią dzielni opozycjoniści z pierwszej „Solidarności”. Czy całe 10 mln?

Antykomunista Krupski

Dziś w kraju żyje jeszcze niewiele ponad 4 tys. spośród ok. 55 tys. dawnych żołnierzy GL i AL. Średnia wieku kombatantów AL przekracza 83 lata. Może warto by dać im już spokój? Nic z tych rzeczy!
Kierownikiem Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych został w maju ub.r. 43-letni absolwent KUL, o dość nieszczęśliwym dla antykomunisty nazwisku Krupski.
Pan Janusz Krupski ma zdecydowaną i dość prostą wizję historii najnowszej. W jednym ze swoich elaboratów pisze o „organizacjach takich jak Armia Ludowa, czyli działających na szkodę Narodu i Państwa Polskiego i podporządkowanych mocarstwu wrogiemu temu Narodowi i Państwu”.
Jako syn oficera zamordowanego w Katyniu bardzo nie lubię Związku Radzieckiego – ale nie sądzę, żeby dawało mi to prawo do odmawiania Armii Czerwonej – najliczniejszej armii koalicji antyhitlerowskiej – udziału w zwycięstwie nad faszyzmem, które to zwycięstwo było nie bez znaczenia także dla Polski. Historycy po KUL najwyraźniej nie zauważają podobnych ambiwalencji.

Projekt nowej ustawy

Wyraźnie widać to w opracowanym w urzędzie pana Krupskiego projekcie nowej ustawy kombatanckiej, do którego udało mi się dotrzeć.
Ustawa o kombatantach, uczestnikach walki cywilnej lat 1914-1945, działaczach opozycji wobec dyktatury komunistycznej oraz niektórych ofiarach represji systemów totalitarnych.
Za działalność kombatancką uznaje się:
1) pełnienie służby wojskowej w Wojsku Polskim lub w polskich formacjach wojskowych przy armiach sojuszniczych lub Armii Czerwonej podczas działań wojennych prowadzonych na wszystkich frontach II wojny światowej.
(…)
3) pełnienie służby w polskich podziemnych formacjach i organizacjach, w tym działających w ramach tych organizacji oddziałach partyzanckich w okresie wojny 1939-1945, których cele nie były wymierzone w suwerenność, niezawisłość i integralność terytorialną Rzeczypospolitej.
4) pełnienie służby wojskowej w armiach sojuszniczych (…) z wyjątkiem Armii Czerwonej, partyzantki radzieckiej…
Art. 33 ust. 2:
Uprawnienia, o których mowa w ust. 1, nie przysługują osobie, która: (…)
Art. 33 p. 2 ust. 5d:
była funkcjonariuszem organów bądź jednostek organizacyjnych Polskiej Partii Robotniczej lub Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, do których właściwości rzeczowej – terenowej i centralnej – należał nadzór nad instytucjami, o których mowa w lit. a) i b), bądź nad zadaniami, o których mowa w lit. c).
a) pełniła służbę lub funkcję i była zatrudniona w strukturach Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej, a także nadzorujących je komórkach jednostek zwierzchnich związanych ze stosowaniem represji wobec osób działających na rzecz suwerenności i niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej.
b) była zatrudniona, pełniła służbę lub funkcję w jednostkach organizacyjnych lub na stanowiskach związanych ze stosowaniem represji wobec osób podejrzanych lub skazanych za działalność podjętą na rzecz suwerenności i niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej:
– organach prokuratury i prokuraturze wojskowej,
– w sądownictwie powszechnym lub wojskowym,
– w służbie więziennej.
c) była zatrudniona, pełniła służbę lub funkcję w aparacie bezpieczeństwa publicznego poza strukturami Urzędów Bezpieczeństwa, Służby Bezpieczeństwa lub Informacji Wojskowej, jeżeli podczas i w związku z tą działalnością wykonywała zadania śledcze lub operacyjne związane bezpośrednio ze zwalczaniem organizacji oraz osób działających na rzecz suwerenności i niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej.
Sam pochodzę ze wschodnich terenów II Rzeczypospolitej i niewymownie mi żal Wileńszczyzny, Polesia, Wołynia, a przede wszystkim – Lwowa. Ale na terenach leżących poza linią Curzona żyło 5 mln Ukraińców, prawie 2 mln Białorusinów i wielu Litwinów. Polaków było tam niespełna 5 mln. Wziąwszy pod uwagę ewentualną pozycję Polski w Jałcie i Poczdamie, mogliśmy skończyć w granicach podobnych do Księstwa Warszawskiego – bez Wrocławia, Zielonej Góry, Szczecina i prawie 500 km morza.
I dlatego w dzieleniu partyzantów z II wojny światowej na słusznych i niesłusznych wedle tego, czy cele ich „nie były wymierzone w suwerenność, niezawisłość i integralność terytorialną Rzeczypospolitej”, znać nie tylko ideologiczne zaślepienie, lecz także całkowitą ignorancję dla historycznych realiów. Integralność terytorialna Polski bez dawnych wschodnich ziem Rzeczypospolitej, ale z tzw. ziemiami odzyskanymi uznana została przez cały ówczesny świat.
Podobnych bełkotów w owym projekcie znajdzie się więcej. Najpewniej jednak nie przeszkodzą w tym, aby wytwór pana Krupskiego i jego towarzyszy stał się w IV RP obowiązującym prawem.

Chcieliśmy walczyć

Spotkałem się z kilkoma byłymi żołnierzami Armii Ludowej. Na ich prośbę wspomnienia sygnuję pseudonimami z czasów wojny. Nie przytaczam ich nazwisk, bo i tak mają dość przykrości, że o Polskę walczyli po złej stronie.
Mówi „Wigura”: – Byłem żołnierzem II brygady AL „Świt”, która działała na terenie województwa kieleckiego. Po wyjściu z oddziału działałem jakiś czas w organizacji młodzieżowej ZWM, a po jej rozwiązaniu w ZMP. Po rozwiązaniu ZMP poszedłem do fabryki i przez rok pracowałem jako robotnik w zakładach sprzętu komunikacyjnego na Okęciu. Później znów zacząłem działać w organizacjach politycznych.
– Dlaczego trafił pan akurat do „lewicowego podziemia”?
– Decydowało środowisko. Rodzina była zapatrywań lewicowych – zresztą na tym terenie ruchy lewicowe silne były już w okresie międzywojennym. Nawet jeśli na Kielecczyźnie działały wówczas jakieś inne organizacje niepodległościowe – ja o nich nie wiedziałem. Uważałem, że obowiązkiem młodego Polaka była walka z okupantem. Miałem możliwość dotarcia do organizacji „Świt”. „Świt” później związał się z PPR i wszedł w struktury AL. O świadomym wyborze w wieku 17 lat trudno mówić. Splot wypadków, znajomość ludzi, którzy byli związani z tym ruchem – to powodowało, że się trafiało do takiego oddziału, a nie innego. Nie wykluczam, że jeśliby tam działała inna organizacja i znałbym ludzi z tamtej organizacji, trafiłbym do oddziału AK czy BCh… Świadomość ideowa, polityczna kształtowała się później. Dziś mogę powiedzieć, że jestem zdecydowanie człowiekiem lewicy. Ale o pierwszej decyzji stanowiły okoliczności.
Mówi „Lis”: – W okolicy, w której żyłem, już przed wojną silne były ruchy lewicowe. Nie należałem do żadnej z tych organizacji, ale byłem ich sympatykiem, znałem ludzi, którzy do niech należeli. I to ci ludzie stworzyli RChB – Ruch Chłopski Bojowy. Był to początek 1941 r. Miałem wtedy 24 lata. Potem cały RChB związał się PPR i oczywiście z Gwardią Ludową, potem Armią Ludową. Wojnę skończyłem w stopniu porucznika, wychodząc z AL, dostałem stopień kapitana. Pozostałem w wojsku. Awansowałem powoli. Przez 30 lat pełniłem funkcję kierownika studiów wojskowych na różnych uczelniach. Do cywila odszedłem – w 1975 r. – ze stanowiska dyrektora departamentu wojskowego w Ministerstwie Handlu Wewnętrznego.
Mówi „Duży”: – Mieszkaliśmy całą rodziną w powiecie radomszczańskim we wsi Kotwin. Wokół w promieniu około 15 km były lasy. Lasy i nieprzebyte torfowiska. Jeśli można tak powiedzieć, idealne warunki dla partyzantki. Nastroje były mocno lewicowe, bo już przed wojną żyło się tam ciężko – był dostatni dwór i były maleńkie, ubogie gospodarstwa. Z tych pomniejszych działaczy partyjnych, którzy nie zostali wymordowani w Rosji w czasie wielkiej czystki stalinowskiej, pozostał Piotr Kowalczyk, którego syn był pierwszym dowódcą oddziałku partyzanckiego w 1942 r. Z Warszawy przybył Władysław Pietrusiak, skierowany w ten rejon do tworzenia oddziałów partyzanckich. Przykrywką dla jego działalności było zatrudnienie w jakimś przedsiębiorstwie budowy dróg. Sekretarz rejonu PPR, Henryk Domagalski, o pseudonimie „Socha”, zamieszkał w pustym rodzinnym domu mojego ojca – rodzice mieszkali w sąsiedniej wsi. Czy człowiek chciał, czy nie chciał – cała rodzina została włączona w tę konspirację.
Były w okolicy oddziały AK, a później i NSZ. Ale Polacy nie walczyli tam ze sobą. Nie widziałem i nie słyszałem o walkach pomiędzy polskimi oddziałami partyzanckimi. Wszyscy walczyliśmy z okupantem.
W tym czasie z moim starszym o osiem lat bratem odgrywaliśmy rolę łączników między tworzącymi się komórkami i oddziałami GL, a potem AL. W większości byli to ludzie, którzy na co dzień mieszkali we własnych domach, pracowali – a kiedy było trzeba, wychodzili na akcje. Takie partyzanckie pospolite ruszenie. Tak powstawał oddział pod dowództwem Czesława Kowalczyka, syna Piotra Kowalczyka. Czesław Kowalczyk miał wówczas 20 lat. Z początku całe ich uzbrojenie stanowiła jedna fuzja, potem drugą dostali od leśniczego. Broń zdobywali na Niemcach. Kopali rowy w poprzek drogi, którą jechali Niemcy, spuszczali drzewa, tarasując przejazd. Pierwszą większą bitwę oddział stoczył pod Diablą Górą w powiecie opoczyńskim w październiku 1943 r.
Byłem świadkiem tych zdarzeń – mieliśmy konie i razem z bratem przywoziliśmy partyzantów ze zdobyczną bronią do wsi. Ale nie tylko. Podczas bitwy pod Ewiną, 12 września 1944 r., przeniosłem przez pozycje niemieckie meldunek, który pokazywał lukę w pierścieniu nieprzyjaciela – i tamtędy oddział wyszedł z okrążenia. Nie wiem, jak przeszedłem, bo strzelali dookoła. Jak dotarłem do tej chałupy i oddałem meldunek, który miałem schowany w skarpetce, to okazało się, że dostałem kulkę w prawe ramię. Nawet tego nie czułem. Miałem 11 lat.
Nie zostałem w wojsku. Ukończyłem studia i całe życie, aż do emerytury, byłem nauczycielem.
Mówi „Stefan”: – Byłem szefem sztabu brygady partyzanckiej III brygady Armii Ludowej w Częstochowskiem. Ten region został wyzwolony w styczniu 1945 r. Podlegaliśmy dowódcy obwodu kieleckiego – Moczarowi. Cała kadra naszej brygady została wezwana do Łodzi. Różnymi sposobami dotarliśmy do tej Łodzi i tam nas przyjął płk Moczar. Ustawił nas w szeregu i powiedział: „Ty pójdziesz do Łęczycy, ty pójdziesz do Sieradza, ty do Skierniewic…”. Oczywiście na funkcje szefów powiatowych urzędów bezpieczeństwa, które należało stworzyć. Ja też znalazłem się w tym aparacie. Wojna trwała. Byliśmy oficerami Armii Ludowej, która już wówczas – od 21 lipca 1944 r., dekretem Krajowej Rady Narodowej – była częścią Ludowego Wojska Polskiego. Nie było w ogóle dyskusji na temat: chce czy nie chce objąć stanowiska. To był rozkaz. W ten sposób w aparacie bezpieczeństwa znalazła się duża część Armii Ludowej. Nie mam sobie nic do wyrzucenia z tamtego okresu działania w Służbie Bezpieczeństwa. Podczas ścigania „odchyleń prawicowo-nacjonalistycznych” znalazłem się w gronie szykanowanych, a później zająłem się zupełnie czymś innym.

***
Honory dla weterana
Pamiętam, jak jako kilkuletni chłopiec, zafascynowany mundurem i obyczajem wojskowym, przybiegłem kiedyś do ojca, żeby zapytać, dlaczego generał pierwszy oddaje honory podporucznikowi w granatowym mundurze. Usłyszałem: „To na pewno był powstaniec styczniowy”. Twórcy „polityki historycznej”, zanim ukłonią się weteranowi o kulach, sprawdzają, pod jakim sztandarem stracił nogę. Najwyraźniej tak wygląda lansowany przez PiS „patriotyzm jutra”.

 

Wydanie: 08/2007, 2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy