Niemcy lubią uchodźców

Niemcy lubią uchodźców

Ale przestali ich kochać

Korespondencja z Solingen

– Największy problem jest z ilością. Jeżeli ilość zwiększa się pięciokrotnie, to cierpi na tym jakość – mówi Ewa, Polka od 35 lat zatrudniona w Solingen koło Düsseldorfu jako kierownik biura placówki MSW ds. opieki społecznej. – W 2014 r. przybyło do Niemiec 200 tys. uchodźców, rok później już ponad milion. Ten skok ilościowy odczuliśmy też w naszym mieście. Musiałam przyjąć nowych ludzi do pracy, a wymagania mamy wysokie. Należy znać języki, mieć wyższe wykształcenie kierunkowe i być zorientowanym na ludzi. Z 50 kandydatów wybrałam cztery osoby.
Ewa z ekipą zajmuje się uchodźcami od początku kryzysu, czyli mniej więcej od roku. Wcześniej pracowała z imigrantami: Portugalczykami, Hiszpanami, Polakami i innymi przybywającymi do Solingen w poszukiwaniu lepszego życia. – Po prostu infrastruktura jest zbyt uboga. Nie chodzi o to, by uchodźców gdzieś umieścić. Trzeba ich zintegrować ze społeczeństwem. A do tego potrzebujemy mieszkań, szkół, nauczycieli, pracy itd. Nie nadążamy! – A pieniądze? – pytam. – Pieniądze są.

Ośrodek

W 150-tysięcznym mieście powstał ośrodek przejściowy dla uciekinierów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Utworzono go we wrześniu 2015 r., kiedy władze Solingen oszacowały, że nie są w stanie wygospodarować dodatkowej przestrzeni w miejscach pierwotnie przeznaczonych dla nowo przybyłych. By ośrodek mógł powstać, burmistrz rozmawiał z mieszkańcami okolicznych domów. Przedstawił sytuację i zapewnił, że będzie spokój i porządek. Tych, którym nie wystarczyły zapewnienia władz, zaproszono na indywidualne konsultacje. Poskutkowało. Do tej pory w ciągu pięciu miesięcy od przywiezienia pierwszej grupy uchodźców nie odnotowano ani jednego przypadku złamania prawa przez przybyszów.

Właściwie trudno się dziwić, że mieszkańcy południowego Solingen zgodzili się na powstanie ośrodka. Niemcy jako naród zdają sobie sprawę, że potomkowie imigrantów będą kiedyś zarządzać ich wspólnym krajem. Staną się politykami, urzędnikami i menedżerami. Tak będzie, bo ani sami Niemcy, ani Europejczycy nie kwapią się do posiadania dzieci. Europa się starzeje, wymiera i dzisiejsi Syryjczycy będą musieli się stać Niemcami czy Francuzami. Dlatego popularna kilkanaście lat temu idea, że nowo przybyli będą jedynie tanią siłą roboczą, została zastąpiona dbałością o ich edukację i rozwój.

Nowi osiedleńcy po uzyskaniu azylu korzystają z darmowej nauki języka (nawet do 900 godzin). Do tego dochodzi 60 godzin wykładów o kulturze i zwyczajach niemieckich. Dopiero egzamin z tych zagadnień otwiera drogę do pracy lub pomocy socjalnej.

Z drugiej strony sami Niemcy z niezwykłą dbałością podchodzą do rozwoju postaw proobywatelskich. Już w najmłodszych klasach dzieci uczą się tolerancji dla innych kultur. Prawdopodobnie dzięki takiemu podejściu Niemcy życzliwie przyjęli nowo przybyłych, a organizacje pomocowe zostały zasilone gigantyczną kwotą darowizn na rzecz uchodźców od zwykłych obywateli. Dlatego m.in. Ewa twierdzi, że pieniądze są. W samym Solingen do pracy społecznej z uchodźcami zgłosiło się ponad 150 osób.

Tamtejszy ośrodek to stara szkoła przystosowana w rekordowym czasie 72 godzin do przyjęcia 120 osób. Na parterze, w sali gimnastycznej, z prawej strony stoją łóżka dla rodzin z dziećmi, a z lewej dla singli. Pośrodku ustawiono stoły. Z szatni zrobiono prowizoryczną szkołę dla dzieci i kuchnię. Do dyspozycji uchodźców jest osiem kabin WC i cztery prysznice. Są też kontenery z pralnią i suszarnią, kontener dla lekarza i pielęgniarki oraz kontener dla ochrony. W czerwcu miasto odda do użytku cztery drewniane domy podzielone na mieszkania. Koszt jednego to mniej więcej 2 mln euro. Widać pośpiech. Samym mieszkańcom Solingen trochę wstyd za tę szkołę.

Liczba uchodźców przybywających do konkretnej gminy jest uzależniona od wielkości miasta. W Solingen do końca 2016 r. samorząd będzie miał pod opieką 5 tys. osób. W sumie miasto przyjmie 2% wszystkich tych, którzy trafią do Nadrenii Północnej-Westfalii, czyli 7 tys. To tyle, ile ma przyjąć cała Polska!

Josef, 50-letni pomocnik Ewy, pokazuje mi na komputerze statystyki. Ze 120 osób zostało 55. Reszta znalazła już miejsca w mieszkaniach. Z ciekawością spoglądam na salę. Dzieciaki hałasują, włażą jeden drugiemu na barana, śmieją się. Kobiety, niektóre w chustach na głowie, patrzą na maluchy. Śniady, około 25-letni chłopak wkłada szkraba do wózka. Żona i matka, a może teściowa, szykują się do wyjścia na spacer. Przejdą obok szklanej tablicy, na której umieszczono laurki zrobione przez dzieci z podstawówki. Na rysunkach widnieją flagi, uśmiechnięte twarze i hasła w różnych językach. Przy „serdecznie witamy” i polskiej fladze ścisnęło mnie w gardle.

Większość uchodźców niezajętych rozmowami trzyma w ręku telefon. Z jak największym wyświetlaczem.!

Telefony

W Polsce te telefony są obiektem oburzenia. W telewizji ciągle widzimy młodych uciekinierów z samsungami i iPhone’ami.

Jadąc do Solingen, podwoziłem pod Düsseldorf 20-latkę. Wywiązała się dyskusja o uchodźcach. – Też bym chciała mieć taki wypasiony telefon jak oni! – stwierdziła dziewczyna, która nie wie, że ten telefon to jedyny sposób utrzymania kontaktu z rodziną. My, Europejczycy, rzadko zdajemy sobie sprawę, czym dla osób z tamtego kręgu kulturowego jest kontakt z żoną, matką, ojcem. Możesz ich pozbawić wszystkiego, ale nie pozbawiaj ich telefonu z wyświetlaczem!

W Solingen któregoś dnia Syryjczyk z ośrodka stracił telefon. Chłopak był głuchoniemy, strata więc była tym większa, gdyż rozmawiał z najbliższymi jedynie na migi na Skypie i potrzebował porządnego wyświetlacza. Informacje o tym ogłoszono przez megafon. W ciągu kilkunastu minut obcy ludzie, Syryjczycy, Irakijczycy, Afrykańczycy, przynosili po kilka euro, byle tylko poszkodowany mógł kupić nowy aparat.

O ile telefon jest ważny, o tyle pieniądze nie mają dla tych ludzi wielkiego znaczenia. Dorośli otrzymują po 120 euro, a dzieci po 60 euro miesięcznie. Oczywiście przy zapewnionym dachu nad głową i posiłkach. Większość osób przebywających w ośrodku wszystkie pieniądze i tak natychmiast wysyła bliskim.

Wystarczy zadzwonić. One call

– Jakie macie marzenia? – pytam moich nowych syryjskich przyjaciół. Arik ma 32 lata, Salim 45. Obaj uciekli z Damaszku i po wielu perypetiach trafili do Solingen. Siedzimy nad sziszą z jabłek, w umeblowanym mieszkaniu, które im przydzielono kilka dni temu. O wszystko zatroszczyli się wolontariusze.

– O czym marzę? O normalnym życiu – mówi Arik. – To znaczy, że wstaję rano, jem śniadanie, żegnam się z dziećmi i idę do pracy. Po pracy wracam do domu, całuję żonę i idę do ogrodu bawić się z dziećmi. To moje marzenie – normalne życie.

– Moim marzeniem jest wrócić do Syrii po skończonej wojnie – dorzuca Salim. – Miałem dobre życie w Damaszku. Tu idziesz do pracy dwie minuty. A tam szedłem dwie godziny! Wiesz dlaczego? Jak wyszedłem z domu, to witałem się z sąsiadem. Potem wstąpiłem do kuzyna. Odwiedziłem też ciotkę i wuja. I tak zlatywały dwie godziny. Przed wojną miałem dobre życie w Damaszku – powtarza. – A teraz? Moi bracia są w Libanie, matka i siostra zostały w Syrii. A tutaj? Nie mamy nic prócz bezpieczeństwa. Nic więcej!

– To nie jest nasza wojna, tam, w Syrii – dodają. – Tam biją się inni na naszym terytorium. Walczy Hezbollah, walczą Kurdowie, biją się ISIS, Katar, Rosjanie. Każda grupa bije się w czyimś interesie, a wszystkie w naszym kraju.

Pytam, dlaczego na zdjęciach z granicy widzimy tylu młodych Syryjczyków. – Niektórzy mężczyźni nie wychodzą z domu w Syrii od dwóch lat! Gdyby wyszli, trafiliby na jakiś posterunek, nieważne jakiej armii, i natychmiast zostaliby wcieleni do wojska. Dlatego ci, którzy mogą, uciekają. Nie chcą walczyć za obcą sprawę. Dla Iraku, Iranu, Ameryki. To jest nie nasza wojna, ale nasza ziemia. To tak, jakby przyjechali bokserzy i wyszli na ring. Syria to ring, gdzie biją się wszyscy ze wszystkimi.

Zastanawiamy się, dlaczego tylu Europejczyków walczy dla ISIS. – Całe życie wychowywałem się wśród muzułmanów, znam ich bardzo dobrze. A ci, którzy przyjeżdżają do ISIS z Europy, nawet stąd, z Solingen (Ewa potwierdza, że były takie przypadki), nie są prawdziwymi muzułmanami. Nie wychowali się wśród muzułmanów, nie poznawali od dziecka naszych obyczajów. Pili alkohol, bawili się, brali narkotyki, chodzili na dziewczyny. I nagle zapragnęli w życiu wyższych wartości. Wtedy pojawił się jakiś imam, który powiedział: „Chcesz być dobrym muzułmaninem, to idź i zabijaj”. Ale ten imam pracuje dla wojska, dla ISIS, dla służb specjalnych Turcji, Arabii Saudyjskiej, Rosji! A młody człowiek słucha imama i idzie na wojnę, ale przecież on nie jest muzułmaninem, nie zna naszych obyczajów! – Salim zaczyna się denerwować.

Strony: 1 2

Wydanie: 13/2016, 2016

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Ewa
    Ewa 8 kwietnia, 2016, 08:09

    Czy autor mógłby podać jakiś odnośnik do informacji o policyjnym śledztwie fałszywych zgłoszeń przestępstw w Kolonii, tak aby można było to jeszcze jakoś zweryfikować? Byłby to ważny argument (szczególnie zweryfikowany) w dyskusjach ze wschodzącymi gwiazdami ksenofobii w moim otoczeniu. Swoją drogą szkoda, że autor nie wyjaśnił, czemu telefon – „mroczny przedmiot pożądania” – to akurat musi być najnowszy iPhone, a nie stara nokia. Jakkolwiek rozumiem i przyjmuję wyjaśnienie o potrzebie kontaktu z rodziną, to ono zupełnie podaje powodów dla których to jest właśnie najnowszy model iPhona.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy