Niezaszczepiona Rozalka

Niezaszczepiona Rozalka

Lektury szkolne na miarę czasów

Rozalkę już upiekliśmy w piecu na śmierć. Chora miała się dobrze wypocić, ale zdrowaśki za wolno były odmawiane i dziewczynka nie przetrzymała. Wraz z Rozalką umarł już jakiś czas temu jako lektura szkolna „Antek” Bolesława Prusa. Uznano, że jest zbyt archaiczny i – niektórzy mawiali – zbyt drastyczny, przez tę Rozalkę głównie. Moim zdaniem nowelka nieźle koresponduje z teraźniejszością, bo krążąc wokół zabobonów, antycypuje antyszczepionkowców i antycovidowców. O nich jeszcze utworów nie ma, więc byłaby jak znalazł. Żarty żartami, ale młodzi ludzie potrzebują literatury bliższej swoim doświadczeniom. Pisałam już o obowiązkowej liście lektur (PRZEGLĄD nr 38). Każdy coś by w niej zmienił, lecz jakaś wspólna podstawa musi być. Na podstawie zaś trzeba budować, podsuwać nowe, niegłupie książki. Jest w czym wybierać, proszę dziadków, rodziców, dzieci.

Taka Nelka pije sobie rano kakao i słyszy radiowe ostrzeżenie: „Okropny smog w centrum!”. Jejku! Ma dwie głowy, rogi, a jaki ogon? Dopiero podczas jazdy z mamą do miasta dowiaduje się, o co chodzi. To ekohistoryjka Doroty Łoskot-Cichockiej, wydana w serii „Czytam Sobie” (kiedyś wydawcą był Egmont Polska, teraz HarperCollins). Nelka wyskakuje z autobusu i wpada na pomysł: trzeba wyrzucić smog (smoka) z miasta, przecież fajniej byłoby spacerować czy jeździć na rowerze wśród drzew. No to róbmy to! Książeczek i książek poświęconych rozwijaniu świadomości potrzeby ochrony globu znajdziemy teraz bardzo dużo. Chwała wydawcom. Są to zarówno niebolesne, czyli nienudne i nietoporne mentorsko publikacje popularnonaukowe, jak i historie bajkowe. Ot, choćby „Ocieplenie klimatu” Kristiny Scharmacher-Schreiber i Stephanie Marian (Babaryba) – bogato ilustrowany wykład o zmianach zachodzących na Ziemi. Zmiany zachodziły zawsze, ale nie tak błyskawicznie, bo wciąż produkujemy, konsumujemy, przemieszczamy się, a tymczasem na biegunie południowym głodują pingwiny, gdyż ich pożywienie, ryby, nie umie żyć w ocieplającym się morzu, zbyt duża ilość dwutlenku węgla w wodzie wywołuje z kolei zaburzenia węchu u rekinów i nie mogą skutecznie polować. Takie przykłady działają na wrażliwość dzieci, więc dobrze rozumieją one konieczność walki o glob, a przy okazji przyswajają wiedzę (lekcje chemii, fizyki, przyrody). „Dzieci i ryby mają głos! Nie ma planety B!”, krzyczy narysowany transparent. Autorki podpowiadają też, jak w prosty sposób ograniczyć emisję gazów cieplarnianych.

Seria „Akademia Ekowiedzy” (HarperCollins) pokazuje np. rolę wody, uczy recyklingu, informuje o różnych źródłach energii w przyrodzie, a wszystko atrakcyjne edytorsko: krótkie teksty, duże rysunki, propozycje bezpiecznych doświadczeń, gry planszowe, nalepki. Dzieje się! A wiadomości przybywa. Czasem autorzy silniej oddziałują na emocje niż na rozum, np. dąb Hetman z parku w Powsinie wspomina swoje długie życie – urodził się chyba ok. 1750 r. – mówi o strachu przed burzami, o zmianach w otoczeniu (Ewa Winnicka, „Opowieść starego drzewa”, seria „Czytam Sobie”). Katarzyna Przyborska oraz Marta Przybył stworzyły historię o zwierzętach w czasie pogłębiającej się suszy („Żaba”, wydała Krytyka Polityczna). Coraz bardziej męcząca słoneczna kolorystyka towarzyszy opowieści o umieraniu z pragnienia i głodu, o rodzinnych rozstaniach, a także o niebezpiecznych postawach rodzących się w obliczu zagrożenia. Im mniej wody dla nas, tym bardziej przeganiamy obcych: naszą wodę wypijają, a swojej tam, u siebie, nie upilnowali! Niech sobie stąd idą. Wreszcie tubylcy szukają winnego całej trudnej sytuacji, bo dobrze swoją rozpaczliwą bezradność wyładować na kimś.

Obcy, inni, brak tolerancji, okrucieństwo, a czasem poświęcenie to temat wielu bardzo dobrych książek, które powstały w ostatnich latach. Honor swojaków – to jest coś! Do pobliskiego lasu uciekła z fermy króliczka, która nie chciała zostać kołnierzem. Co z tego, że umiera z przerażenia, jest bezbronna i bezradna. Ona obca – to ją zjemy. Zając śpieszy z ratunkiem, oferuje się w zamian. Oszalał, przecież wszyscy z jego dziadkiem w karty tu rżnęliśmy. Choć to tylko kłapouch, ale swój! Jednak – cóż za przewrotność losu – któregoś dnia wszystkie zwierzęta musiały uciekać z lasu, bo ludzie rozpoczęli masowy wyrąb drzew. I teraz one gdzieś tam stały się obce, niechciane. To „Ten i tamten las” Magdaleny Tulli z ilustracjami Alicji Rosé (Wilk&Król). Młodzi ludzie łatwo dziś znajdą utwory podejmujące problem imigracji, cierpienia podczas wojen toczących się nie kiedyś, gdzieś tam, ale blisko (Syria, Afryka, Jugosławia). Wystarczy sięgnąć po: „Wędrówkę Nabu” Jarosława Mikołajewskiego (Austeria), „Chłopca z Lampedusy” Rafała Witka (Literatura), „Kota Karima i obrazki” Liliany Bardijewskiej (Literatura) czy „Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo” Grzegorza Gortata (Bajka).

Każde stawianie jakichkolwiek murów kończy się cierpieniem i buntem, rewoltą, o czym brawurowo przypominają dwie książki Bogusia Janiszewskiego (tekst) oraz Maxa Skorwidera (strona plastyczna): „Mury” i „Rewolucje” (Albus). Kompendium wiedzy o wydarzeniach, postaciach historycznych; rozmach plastyczny łączy się tam z przesłaniem: nie wolno izolować się od innych, nie można kpić z czyichś poglądów, postaw, pomysłów, rewolucje zmieniają świat, choć niektóre bywają wyniszczające (jakkolwiek o bezkrwawych też mowa).

Może scena z tą biedną Rozalką nie była aż tak straszna, jak ostatnio zaczęli uważać niektórzy mieszczańscy rodzice („Aż papierowym wzdęte zakalcem, / Wypchane głowy grubo im puchną” – to Julian Tuwim, gdzież ja bym tak śmiała?), którzy notabene oglądają z dziećmi, albo dzieci same, rozmaite okropieństwa na filmach lub w komputerze. Czkawka wychowawcza niekiedy dławi rozsądek. Życie w każdej epoce przynosi wiele problemów, dobra literatura (bo konfekcją się tu nie zajmuję) próbuje to tłumaczyć, pokazywać z rozmaitych stron, uczyć reagowania. Przywołane przeze mnie książki nie straszą, nie dołują, bywają tam szczęśliwe zakończenia albo zakończenia otwarte (czyli wszystko może się wydarzyć), a przede wszystkim są one szczepionką przeciwko złu świata, jego problemom. Literatura nie może zamazywać błazeńskim makijażem trudnych spraw. Bo wtedy jest deserem, nie treściwym daniem dla umysłu i duszy czytelnika. Desery też są potrzebne, ale ten tekst próbuję poświęcić istocie.

Proszę dziadków, rodziców, dzieci, dobra literatura właśnie bywa szczepionką. Uczy myśleć, rozwija empatię, czyli wprowadza w życie z przeciwciałami wobec zła, wobec problemów i niejednoznaczności. I uczy współczucia, także wobec Was (nas), przedstawicieli starszego pokolenia. Nie marudźcie, drodzy, że nie mamy dobrej literatury. Mamy jak nie wiem co. Tylko nie gardźcie nią oraz jej nosicielami, jak się utarło: chi, chi, dla dzieci, chi, chi, literatura dla gówniarzy, słoniki, dupiki, a my tu, panie dziejaszku, pod krawatem, w garniturkach świat zmieniamy i pętakom nic do tego. A jest tak: to oni albo nami się zajmą, albo nie. Od nas zależy, czy rozumne (nasze, znaczy) dzieło podejmą, czy będzie, jak właśnie na polskim podwórku jest. Lekceważyło się literaturę dla dzieci? To się ma. Tylko nie zaskorupiajcie się w swoich czytelniczych doświadczeniach, nie dajcie się oślepiać wszelkim amerykańskim różom i złoceniom książek w twardych oprawach, bo są takie straganowo śliczne. Jak Barbie. Stop! Barbie, Disneya, różu, złoceń, aż do torsji śliczności nie potępiam. Wszystko dla ludzi, ale trzeba wypatrywać również tego, co mądre, choć na pierwszy rzut oka mniej się błyszczy. Dziadkowie, rodzice, rozumiecie? Bo było już takie pokolenie rozumnych ludzi lewicy, co własne potomstwo pogubiło ku naszemu wspólnemu nieszczęściu.

A co się błyszczy pod spodem? A choćby „Kotka Brygidy” Joanny Rudniańskiej (Pierwsze), opisująca losy dziewczynki w okupowanej Warszawie. Helena musi się zmierzyć z oceną ojca, który, owszem, ratuje Żydów, ale bogaci się przy tym, z metamorfozą ukochanego wujka, przybyłego nagle w gestapowskim mundurze, z oceną niemieckich żołnierzy, którzy ratują bociana, a potem podpalają getto, gdzie żyje jej przyjaciółka. Podobną petardę uczuciowo-myślową mamy w „Rutce” Joanny Fabickiej (Agora). Pisarka wciąga czytelnika do groteskowej, szaleńczej zabawy i nagle przed oczami błyska mu obrazem łódzkiego getta, okrucieństwem współczesnego świata ferm, biznesu i konsumpcji.

Współczesność też jest w literaturze dla młodych. I to jaka dobra artystycznie! „Franciszka” Anny Piwkowskiej (Fundacja Zeszytów Literackich) opowiada o tytułowej nastolatce, o licealnym życiu, a przede wszystkim w niewymuszony sposób prowadzi czytelnika przez fragment historii poezji. Danuta Awolusi w „Na wysokim niebie” (Sol) oskarża dorosłych o obojętność wobec zaniedbanego dziecka – każdy niby robi, co do niego formalnie należy, ale nikt nie widzi wielkiego problemu, a zwłaszcza cierpiącego, samotnego człowieka. W „Oro” Marcel A. Marcel (Dana Łukasińska i Olga Sawicka, Marginesy) podejmuje sprawę wychodzenia z sieroctwa. Bohaterka zalicza kolejny dom adopcyjny, już nie ma złudzeń. I nie byłoby sukcesu, gdyby nie jej alter ego, wysłannik z innego wymiaru. Mądrze napisana książka każe się zastanowić, gdzie przebiega granica między wścibstwem a zainteresowaniem czyimiś problemami. Bo od poszanowania czyjejś prywatności do znieczulicy jest tylko mały krok.

Nastoletnich czytelników fascynuje dziś fantastyka. Proszę bardzo, mają choćby Marcina Szczygielskiego „Za niebieskimi drzwiami”, „Czarny Młyn”, a szczególnie „Omegę”(wszystkie tytuły wydał Latarnik) – to przygodowa powieść grozy. Bliska komputerowym doświadczeniom młodych jest zwłaszcza przygoda Joasi-Omegi, którą wciąga w świat gier jej własny komputer. Dziewczynka w fantastycznej przestrzeni przeżywa niebezpieczne przygody, dojrzewa, inaczej zaczyna patrzeć na otaczające sprawy.

Tytułów i nazwisk dobrych autorów oraz wydawniczych inicjatyw mogłabym przywoływać jeszcze dużo. O, choćby (bardzo choćby) Małgorzatę Strękowską-Zarembę i jej „Złodziei snów”, „Dom nie z tej ziemi”, „Lilanę” (Nasza Księgarnia) – wszystkie tytuły mówią o połamanym dziecięcym życiu z powodu dorosłych (nas, nas, drodzy dziadkowie, rodzice!). I wiecie co, dziadkowie, rodzice? Nie marudźcie, że nie ma dobrej literatury, że obecny świat jest gorszy od Waszego (naszego, nie wypieram się). Nie! Trzeba go tylko śledzić, nie dając się zwieść komercji (te różowe błyskotki na deser). Trzeba śledzić nawet to, co dla wielu jest głupstewkiem, czyli literaturę dla młodych. To takie niepoważne, gdy ma się przyzwyczajenia, garnitur, krawat albo wysmakowaną ondulację i hybrydę z błyskiem na paznokciach. Bez tego nie dotrzemy do młodych, do pokoleń następców, nie pojmiemy ich. Na szczęście wielu młodych sięga i po książki, i po istotę. Dlatego wierzę w otwarte zakończenie mojego tekstu. Może całkiem źle nie będzie. „Młodości, ty nad poziomy wylatuj”. To z lektur obowiązkowych. Howgh!

Fot. materiały prasowe

Wydanie: 2020, 40/2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy