Nieznana historia Monaru – rozmowa z Maciejem M. Krogulcem

Nieznana historia Monaru – rozmowa z Maciejem M. Krogulcem

Kto był inicjatorem ruchu, a kto nie chciał się podpisać. Jak telefon z gabinetu otwierał wszystkie drzwi

Z Maciejem M. Krogulcem rozmawia Bronisław Tumiłowicz

Jak wyglądały początki stowarzyszenia o nazwie Młodzieżowy Ruch na rzecz Przeciwdziałania Narkomanii Monar?
– Dla mnie przygoda ze Stowarzyszeniem Monar zaczęła się na przełomie kwietnia i maja 1981 r. Zadzwonił do mnie kolega ze studiów, Maciej Lewański, i zmobilizował do pójścia na spotkanie w redakcji „Życia Warszawy” w sprawie plagi narkomanii pośród młodzieży szkolnej. No i wsiąkłem na całego. W rezultacie naszych spotkań i gorących dyskusji przyjęto zaproponowaną przeze mnie koncepcję utworzenia samodzielnej organizacji o zasięgu krajowym, posiadającej osobowość prawną. Napisaliśmy statut, złożyłem wniosek – widnieje także na nim podpis Zdzisława Kwileckiego. W grupie inicjatywnej byli oczywiście Marek Kotański, Ewa Dux-Kwilecka (redaktorka „Życia Warszawy” pisząca o służbie zdrowia) oraz plastycy państwo Zbytniewscy. Wojciech Zbytniewski zaprojektował znak Monaru, ludziki trzymające się za ręce, i podarował młodzieży prawa autorskie (nikt o tym nie wie, krąży legenda, że to sama młodzież wymyśliła ten znak). Dołączyłem ja, potem sędzia Anna Owczarek, red. Zdzisław Mac z Programu III Polskiego Radia. Pracowałem jak w transie, zdawałem sobie sprawę z tego, że mamy niebywałą wprost okazję założenia niezależnej ogólnopolskiej organizacji młodzieżowej. Udało się, nie we wszystkich rozmowach uczestniczyłem, ale działałem aktywnie do stanu wojennego.

Władza leżała na ulicy

To był czas tzw. karnawału „Solidarności”.
– To był niezwykły czas w Polsce. Ludzie, którzy do tej pory nawet nie rozmawiali ze sobą, nagle potrafili usiąść przy jednym stole, porozumiewać się dla dobra społeczeństwa, młodzieży. Panował nastrój spokojnej rewolucji, wszyscy dyskutowali o podstawowych wartościach. Władza leżała dosłownie na ulicy. Pamiętam, że Kotański zaciągnął mnie do siedziby ZSMP i FZSMP na ul. Smolnej 40. Byłem tam po raz pierwszy w życiu, ale Kotan dosyć dobrze znał te korytarze. Portier wpuścił nas do budynku. Zastaliśmy puste pokoje. Kotan zaczął wydzwaniać z jakiegoś gabinetu – z całą bezczelnością – do ministerstw, różnych urzędów, mówiąc: „Dzwonię z GABINETU towarzysza ….”. W ten sposób zorganizowaliśmy poparcie kilku ważnych instytucji.
Natomiast kontakty z Kościołem zainicjowałem sam. Postawiłem sprawę otwarcie: bez stanowiska Kościoła w tak ważnej kwestii daleko nie zajedziemy. Po prostu poszedłem na Miodową do Kurii Biskupiej, porozmawiałem z dyrektorem Wydziału Duszpasterstwa, którym był ks. prałat Bogusław Bijak, proboszcz z Magdalenki, ten sam, który po kilku latach zapraszał na obiady uczestników Okrągłego Stołu. Ks. Bijak porozmawiał ze mną, wypytał o mnie dokładnie. Kazał przyjść za kilka dni – i już była inna rozmowa.
A więc w przypadku odmowy poparcia władz idea Monaru mogła stać się inicjatywą kościelną?
– Okazało się, że bp Józef Zawitkowski potwierdził, że mnie zna z Bielan i że zdawałem u niego maturę z religii. Ks. Bijak powiedział: „Jak was nie będzie chciał urząd szybko zarejestrować, to ja was zarejestruję od ręki w ramach np. Caritasu”. Tę wiadomość przyniosłem natychmiast inicjatorom i jakoś od razu klimat we władzach się zmienił.
Był pan jednym z założycieli. Czy najważniejszym?
– Nie byłem najważniejszym założycielem, działałem jak inni, z tym, że nie miałem kontaktów pośród decydentów ówczesnej władzy. Ujawnił się natomiast wtedy mój dar do rozmów w urzędach, w każdym widziałem sprzymierzeńca, no i miałem trochę taką urzędową prezencję: okulary, garnitur, krawat, teczka… Poza wszystkim byłem mobilny, miałem bowiem fiata 126p, dużo wolnego czasu, bo nie pracowałem ani nie miałem na utrzymaniu rodziny. Musiałem się zatroszczyć jedynie o paliwo do samochodu. Zresztą lista założycieli to oddzielny temat. Część osób to ewidentne pozycje „polityczne”. Kilku z nich do dziś nie widziałem na oczy inne widziałem tylko raz, gdy składały podpis. Ciekawostką jest, że cztery podpisy zostały zamienione – można to sprawdzić, wystarczy zobaczyć oryginał dokumentu w archiwum.
Dlaczego? Jak do tego doszło?
– Cztery pozycje ze środka zostały zaklejone, ponieważ niektóre osoby odmówiły udziału, jak choćby p. Kiciński, architekt, sąsiad i kolega Kotana. Tej sytuacji nigdy nie zapomnę. Kotan zaciągnął mnie do mieszkania Kicińskiego, poszedł tam zupełnie bez uprzedzenia, a ja już miałem w teczce listę częściowo podpisaną. Oczywiście był na niej podpis Janika, co ustawiało sprawę politycznie. W mieszkaniu Kicińskiego – trafiliśmy na przygotowania do ślubu: była narzeczona, jej matka i niepozorny ksiądz z sąsiedniego kościoła św. Zygmunta. Okazało się, że to ks. Jerzy Popiełuszko. Wywiązała się okropna awantura, Kiciński odmówił podpisu „w takim gronie”, panowie udali się do kuchni i podniesionym głosem wypominali sobie różności. Narzeczona z matką wyszły do sąsiedniego pokoju, a ja zostałem z ks. Jerzym, który wypytał mnie, o co właściwie chodzi. Oczywiście wspomniałem mu o kontakcie z Kurią Biskupią. Kotan wypadł z rozmowy z Kicińskim cały czerwony i pognał do mieszkania swoich rodziców, które było po sąsiedzku, więc i ja grzecznie się pożegnałem. Pamiętam, że na liście był również red. Popiołek, którego w końcu nie chcieli inni założyciele. Do odczytania z oryginału są dwa pozostałe zasłonięte nazwiska, ale pozostawiam tę pracę chętnym.

Przełamywanie tabu

Jak pan ocenia historię Monaru? Czy warto było działać w celu powołania tego ruchu?
– Cieszę się, że dołożyłem swoją cegiełkę do tej sprawy. Warto było, gdyby choć jeden młody człowiek został uratowany, a przecież minęło już 30 lat. W końcu powstało wiele ośrodków, podejmowano – zgodnie z intencją założycieli – wiele różnych inicjatyw profilaktycznych. Chodziło nam o stworzenie ram dla takich działań i one jakoś funkcjonują.
Dlaczego historię Stowarzyszenia Monar dzieli pan na okres do stanu wojennego i po nim?
– W roku 1981 w atmosferze karnawału „Solidarności” grupa założycieli doprowadziła do zarejestrowania ogólnopolskiej organizacji młodzieżowej – stowarzyszenia posiadającego osobowość prawną. W stanie wojennym nie było już mowy o udziale młodzieży, społecznicy nie chcieli firmować kontaktów Marka Kotańskiego z władzą, zwłaszcza krytykowane były jego wyjazdy do Szkoły Oficerów MO w Legionowie, gdzie prowadził szkolenia dla funkcjonariuszy. Te działania były prowadzone bez wiedzy innych członków zarządu głównego, również poza mną, choć byłem sekretarzem. Na początku stanu wojennego Ministerstwo Zdrowia podpisało z Monarem umowę o współpracy, na mocy której stowarzyszenie uzyskało poważne środki, ale MZiOS było przeciwne prowadzeniu pracy wychowawczej i oświatowej z licealistami, oni byli od leczenia. Nie byłem obecny przy podpisaniu umowy, zostałem pominięty w końcowych rozmowach i ustaleniach.
Czym więc miało być stowarzyszenie Monar i kto był jego pomysłodawcą?
– To podstawowe pytanie. Czym innym był Monar jako ośrodek w Głoskowie, który powstał w końcu lat 70. i miał za zadanie leczyć młodych narkomanów, głównie uzależnionych od pochodnych maku. Czym innym natomiast była autonomiczna organizacja, która przejęła ośrodki leczenia narkomanów. Można powiedzieć, że pomysłodawcami ruchu byli pewien licealista, niestety już dziś nieżyjący, oraz sam Kotański. Natomiast ja byłem pomysłodawcą formy prawnej działania. Nieoceniona była dla nas sędzia Anna Owczarek, która redagowała statut, poprawiała i pisała wystąpienia. Była przedstawicielką Departamentu Spraw Rodzinnych i Nieletnich w Ministerstwie Sprawiedliwości. Ruch miał działać na kilku płaszczyznach: w środowisku szkolnym, pośród młodzieży, nauczycieli i rodziców, w środowisku lekarzy i terapeutów, we wszystkich organizacjach prowadzących pracę wychowawczą, w tym w Kościele, w istniejących organizacjach młodzieżowych, w wojsku i w ZHP. Potrzebne było stworzenie systemu szkoleń, ale to się nie udało. Marek nie dysponował odpowiednim zapleczem kadrowym. Jednak nie przekreśla to znaczenia społecznego ruchu, który był już wtedy autentyczną, największą w tym czasie, oddolną inicjatywą środowisk młodzieżowych.
Jak przyjęto rejestrację stowarzyszenia?
– Temat narkomanii w ogóle, a młodzieżowej w szczególności, był tabu dla realnego socjalizmu. Do tego list młodzieży licealnej, zbieranie podpisów, zebrania, dyskusje, krytyka polityki zdrowotnej, metod leczenia – to wszystko było dla władzy niewygodne. Ale problem został nagłośniony, dziennikarze go podchwycili, młodzież chciała się udzielać społecznie. Dodatkowo ja – nieświadomie – poruszyłem czuły punkt, idąc do Kurii Biskupiej. Nacisk na władzę nabrał wtedy dodatkowego wymiaru, nie była to już tylko spontaniczna akcja młodzieży, dziennikarzy, nauczycieli, społeczników – władza poczuła realne zagrożenie, że pokaże kolejny raz swój bezwład, a inicjatywa społeczna zostanie zamocowana przy Kościele. W rozmowach z decydentami nie uczestniczyłem, ale takowe się odbyły. Wymieniane były wtedy nazwiska: Miller, Kwaśniewski, Janik i wiele innych. Ze strony „Solidarności” przedstawicielką w komitecie założycielskim była Ewa Kwiecień, która później pełniła funkcję szefowej komisji rewizyjnej.

Wszystko poszło na żywioł

Jaka była w tym rola Marka Kotańskiego?
– Ogromna – nakręcał nas wszystkich niesamowicie. Jako wybitny psycholog praktyk i pasjonat działający pod presją czasu wprost dwoił się i troił. Proszę pamiętać, że w pierwszych tygodniach, kiedy zrodził się schemat działania, w pierwszej grupie inicjatywnej nie było nikogo z terapeutów z ośrodka. Wszystko odbywało się w domu Ewy Dux, w redakcji „Życia Warszawy”, w moim mieszkaniu, w kawiarniach. Duże zebrania miały miejsce w empiku przy ul. Ząbkowskiej, w tym to najliczniejsze, gdzie zbieraliśmy podpisy młodzieży. Marek puścił sprawę na żywioł, w rezultacie nie powstała lista w formie nadającej się do złożenia w urzędzie. Dostępna jest jej kopia.
I to Kotański stał się symbolem Monaru?
– Tak, ponieważ takie było założenie, to był zresztą jego warunek bazowy. Kotański realizował bowiem też swój plan obrony w konflikcie zawodowym. Konieczne było pokazanie jednego lidera, a on się wspaniale nadawał do tej roli.
Czy pomysł na przeciwdziałanie narkomanii był w tym okresie skuteczny?
– Pierwsze działania Monaru to spotkania z młodzieżą, organizowanie kół i oddziałów terenowych. Pomysł był skuteczny, bo środowiska nauczycielskie obudziły się i w szkołach zaczęto zwracać uwagę na to, co się dzieje.
Czemu założyciele ruchu nie uczestniczyli w kolejnych etapach rozwoju organizacji?
– Założyciele stowarzyszenia zostali odsunięci przez Marka Kotańskiego bądź sami się odsunęli. Ja byłem tu pierwszy, podałem się do dymisji bodaj 15 lutego 1982 r. Napisałem wprost, że nie mogę ponosić odpowiedzialności za poczynania prowadzone bez mojej wiedzy i udziału. Była okropna awantura, naciski, abym wycofał pismo. Nie ustąpiłem i jestem do dziś z tego zadowolony. Zostałem jednak nadal w składzie zarządu, bo nie mógł się odbyć zjazd. Kolejne etapy rozwoju Monaru to przejmowanie ośrodków, tym byli zainteresowani ludzie z Głoskowa, każdy chciał dostać swój kawałek dachu nad głową i się usamodzielnić.
Czy Monar mógłby być dla innych organizacji pozarządowych wzorem rozwiązywania jednego z najtrudniejszych problemów patologicznych?
– Tak, zdecydowanie tak. Jako organizacja prowadząca profilaktykę, szkolenia itd. Oczywiście, powracając do pierwotnego założenia – że nie ma jednej recepty na prowadzenie takich działań, liczy się skuteczność.
Czy miękkie narkotyki powinny być legalnie dopuszczone?
– Nie, zdecydowanie nie! W tej sprawie nie zmieniam zdania od 30 lat. Takie decyzje na dłuższą metę nie są bezkarne, a cenę zawsze płaci uzależniona młodzież i jej rodziny.

 

Wydanie: 2011, 32/2011

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Zdzisław Mac
    Zdzisław Mac 16 sierpnia, 2011, 13:20

    Wielkie dziękuję Maćku za to przypomnienie. Także za przypomnienie wielu, w tym szczególnie Ewy Kwileckiej – Dux i Syna – Michała… Opowiedziałeś historię MONAR -u niezwykle spokojnie. Ja jeszcze takiego dystansu nie nabrałem. Często zastanawiam się, czy medialne – wtedy szczególnie w prawie codziennych radiowych wywiadach z M. Kotańskim – tworzenie GURU nie zaszkodziło później sprawie? Ale… Moim zdaniem MONAR to jeden z największych przełomów w życiu społecznym Polski XX wieku i być może komunistycznej Europy. Pamiętam entuzjazm milionów /sic!/, ludzi którzy zrozumieli, że narkoman to też człowiek.
    Co miękkich narkotyków, troszkę od siebie się różnimy… Walczmy z palonymi alkoholami! Pozdrawiam najserdeczniej
    Zdzisław R. Mac

    http://www.facebook.com/mac.zdzislaw.ryszard

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy