NIK szuka haka

NIK szuka haka

Rzeszowskiemu Zelmerowi należy dać trochę spokoju, a z resztą problemów poradzi sobie sam

NIK w rzeszowskim Zelmerze pojawił się już po raz drugi. Poprzednia, zeszłoroczna kontrola trwała pięć miesięcy. We wnioskach pokontrolnych rzeszowska delegatura NIK wystąpiła do zarządu firmy o „skorygowanie przekazanych ministrowi skarbu nierzetelnych i niezgodnych z prawdą informacji o stanie Zelmer SA zawartych w Raporcie Otwarcia”. Prezes Andrzej Libold odmówił. Wyjaśnia: – To nie plotki, pomówienia czy interpretacje, lecz prawda zawarta w dokumentach była materiałem wyjściowym do raportu. W świetle dokumentów istnieją zaś przesłanki do sformułowania wobec zarządu, który sprawował władzę do 6 listopada 2001 r., zarzutu o złym gospodarowaniu majątkiem państwowym.
Tak orzekli prawnicy.

Wyjście na prostą

Wyniki finansowe spółki Zelmer SA pod poprzednim kierownictwem z roku na rok były coraz gorsze. Pierwsze półrocze ostatniego roku – 2001 – swego zarządzania przedsiębiorstwem ekipa „S” zakończyła wysokimi stratami. Na sprzedaży zanotowano stratę 15,2 mln, a strata netto wyniosła 19,2 mln zł. Zarządcy beztrosko wydawali pieniądze, przekazując je do różnych spółek, którymi obrósł Zelmer. Nikt nie kontrolował, ile kupowano materiałów i surowców ani ile za nie płacono. Ponad milion złotych pochłonęły darowizny. Do spółki Zelmer-France przelano 2,6 mln zł jako prowizję. Nikt nie zna dokumentów, które by uzasadniały taką szczodrość. Za te same transakcje wypłacono też 394 tys. zł spółce wydmuszce działającej w Warszawie. Taki sam mechanizm podwójnych prowizji obowiązywał przy eksporcie na rynek niemiecki. Nie wiedzieli o tym zapewne ani Rada Nadzorcza, ani właściciel Zelmera – skarb państwa. Nie zauważyły tego też – czy nie chciały zauważyć – kontrole rzeszowskiej delegatury NIK. Rok 2001 zamknięto stratą ze sprzedaży w wysokości aż 32,9 mln zł. W bankach zadłużenie sięgało 31 mln zł.
Jeśli Zelmer wciąż istnieje i jest dziś zasobny finansowo, to tylko dlatego, że minister skarbu państwa, Wiesław Kaczmarek, zdążył zmienić zarządców przed ostatecznym upadkiem przedsiębiorstwa. Nowy zarząd w nieporównanie trudniejszych warunkach na rynkach światowych (kiedy najwięksi wytwórcy zagraniczni Philips i Elektrolux zmniejszają sprzedaż i zyski), zdołał wyprowadzić Zelmer na prostą. Po trzech kwartałach tego roku wypracowano 10,3 mln zł zysku netto. Zrezygnowano z nierentownej sprzedaży eksportowej, przestano płacić podwójne prowizje, odcięto się od zbędnych spółek wydmuszek. Dziś Zelmer nie korzysta już z kredytów bankowych, ma wystarczające fundusze własne na finansowanie swojej działalności.

Niedźwiedzia przysługa

A jednak w tym roku NIK znowu pojawiła się w Zelmerze. 15 maja przybyło trzech inspektorów. Po co? Oficjalnie po to, by kontrolować przygotowania do prywatyzacji w latach 1999-2003. W rzeczywistości inspektorzy sprawdzają bieżącą działalność przedsiębiorstwa, i to tak szczegółowo, że interesuje ich nawet prywatna korespondencja prezesa. Prezes Libold wystosował pismo do dyrektora rzeszowskiej filii NIK z zapytaniem, czy obecna kontrola prowadzona jest na podstawie planu pracy NIK, a jeśli nie – to jaki ma charakter? Rozpoznawczy, sprawozdawczy czy skargowy? Wicedyrektor rzeszowskiej delegatury NIK odpowiedział, że kontrola jest doraźna i realizowana poza ustalonym planem pracy. Tyle że tego rodzaju kontrola, wedle zarządzenia prezesa NIK, winna być zatwierdzona przez kolegium NIK. W warszawskiej centrali NIK Zelmer uzyskał informację, że kierownictwo NIK nie podejmowało żadnych decyzji w sprawie doraźnej kontroli w Zelmerze w maju 2003 r. Związek Zawodowy Przemysłu Elektromaszynowego wystosował list protestacyjny do dziewięciu adresatów, m.in. do marszałka Sejmu, ministra skarbu i szefa Kancelarii Rady Ministrów. W liście napisali: „Ludzie są bardzo rozdrażnieni i zdenerwowani niekończącymi się działaniami NIK-u (…). Obawiamy się, że może dojść do dramatycznych i niekontrolowanych zdarzeń”. Odpowiedział tylko marszałek Sejmu, że przesłał list do właściwego adresata.
A ludzie w Zelmerze opowiadają o tym, że 11 miesięcy działania kontrolerów NIK kosztuje blisko 200 tys. zł, które zostały bez pożytku wydane z kieszeni podatnika. Mówią też, że lepiej by było, gdyby NIK sprawdziła, czy byłej prezes (jak głosi plotka, zaprzyjaźnionej z dyrektorem rzeszowskiej NIK), która doprowadziła przedsiębiorstwo na skraj bankructwa, rzeczywiście należało się ponad 1,7 mln zł wynagrodzenia.
– Siedzi tu trzech chłopów, już chyba w sumie rok, i szukają dziury w całym. Skończy się to tym, że wszyscy pójdziemy na bezrobocie. I po co to komu? – tak zaczepiony przeze mnie pracownik skomentował obecność w Zelmerze inspektorów NIK. Strach o przyszłość zakładu pojawiał się we wszystkich rozmowach z pracownikami.
O co konkretnie chodzi inspektorom NIK, nie dowiedziałem się. Powiedzieli mi, że na rozmowę muszą mieć zgodę dyrektora oddziału w Rzeszowie lub biura prasowego w Warszawie. Post factum dowiedziałem się od rzecznika prasowego NIK, że kontrolę wywołał dr Wojciech Pawłowski, SLD-owski senator z Podkarpacia, który – jak mówi – zaniepokojony różnymi doniesieniami prasowymi chciał sprawę wyjaśnić, żeby można było pracować tam w spokoju.
To się nazywa oddać niedźwiedzią przysługę.

Najważniejsze – jest gdzie pracować

Hale Zelmera są przestronne i jasne. W dziale silników budynki nawet są zbyt duże, zbudowane z gierkowskim rozmachem. Odlewnia metali należy do najnowocześniejszych w kraju.
– Niech pan popatrzy – kierownik oddziału odlewniczego, inż. Jan Betlej, trzyma w ręku wyjęty ze skrzyni odlew. Na nim znak fabryczny Boscha. – Jeśli oni zamawiają u nas odlewy, to nie tylko ze względu na cenę. Taka światowa marka oznacza przede wszystkim jakość. A my potrafimy sprostać ich wymaganiom.
Ale dziś, żeby zwabić klienta, trzeba mieć wyroby nie tylko znakomite jakościowo, ale i ładne, przyciągające wzrok. Jak maszynki do mięsa tak lśniące, że można się w nich przeglądać. Co więcej, trzeba też nadążać za modą. Dlatego np. w Zelmerze zamiast sprowadzać tworzywa we wszystkich kolorach, kupują tworzywo bezbarwne i sami barwią je według często zmieniających się potrzeb rynku.
Anna Bazan przygotowuje szpule z przewodem do odkurzaczy. Tych z samozwijającym się kablem. Nawet rozmawiając, nie przerywa pracy. Akord. Takich szpul gotowych do wmontowania w odkurzacz dziennie przechodzi przez jej ręce do 450.
– Czy zarobki są dobre? – pytam.
– Miesięcznie na rękę 1,2 tys. zł albo trochę więcej. Sami się zgodziliśmy – kiedy zmienił się zarząd – na obniżenie zarobków. Po tym jak nowy prezes podarł przygotowaną już przez poprzedni zarząd listę zwolnień grupowych. Ważniejsze niż ile jest, żeby było gdzie robić.
– A teraz macie pewność pracy?
Zastanawia się. – Chyba tak. Chociaż… Nigdy nie wiadomo. Tu siedzą inspektorzy NIK. Co i raz zaczyna się mówić, że jest coś nie tak, że będą redukcje. To przeszkadza w pracy.
Na oddziale montażu nie ma taśmy. Każdy pracownik składa wyrób sam od początku do końca. Dostaje skrzynkę z podzespołami, a oddaje gotowy wyrób. Okazało się, że wydajność pracy w tym systemie jest do 20% większa. I jakość też lepsza, bo każdy odpowiada za to, co zrobił.
Wyniki osiągnięte po dziewięciu miesiącach tego roku stwarzają pewność, że planowane na ten rok założenia zostaną osiągnięte. A to oznacza zyski wszędzie tam, gdzie dwa lata temu były straty, więc ze sprzedaży, działalności operacyjnej, a w konsekwencji także zysk netto. W przyszłym roku rozpoczną się inwestycje prorynkowe, które dadzą w efekcie zwiększenie wartości sprzedaży. Zatem trudno będzie rzeszowskiej NIK znaleźć haka, na którym zdoła powiesić obecny zarząd.
Pytanie tylko, czy Zelmer, a zapewne nie tylko on, ma możliwość spokojnej pracy musi czekać aż do prywatyzacji. „Pragniemy – piszą związkowcy z Zelmera w swoim liście – spokojnie dokończyć przygotowania do prywatyzacji prowadzone przez ten zarząd, przejść jak najlepiej ten ważny i trudny etap i nadal pracować”. Zelmer zatrudnia ponad 2,4 tys. osób.

 

Wydanie: 2003, 48/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy